Webber Meredith - Rozwód przez pomyłkę.pdf

(542 KB) Pobierz
Dr Graham's marriage
Meredith Webber
Rozwód przez
pomyłkę
Tytuł oryginału:
Dr Graham's Marriage
Fire Rescue
Przyjaciółki z Westside 01
153549596.035.png 153549596.036.png 153549596.037.png 153549596.038.png 153549596.001.png 153549596.002.png 153549596.003.png 153549596.004.png 153549596.005.png 153549596.006.png 153549596.007.png 153549596.008.png 153549596.009.png 153549596.010.png 153549596.011.png 153549596.012.png 153549596.013.png 153549596.014.png 153549596.015.png 153549596.016.png 153549596.017.png 153549596.018.png 153549596.019.png 153549596.020.png 153549596.021.png 153549596.022.png 153549596.023.png 153549596.024.png 153549596.025.png 153549596.026.png 153549596.027.png 153549596.028.png 153549596.029.png 153549596.030.png 153549596.031.png 153549596.032.png 153549596.033.png 153549596.034.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jej ostatni nocny dyżur w tym miesiącu na oddziale urazo-
wym miał się ku końcowi. Przez szklane drzwi wychodzące na
podjazd dla karetek Gabi patrzyła, jak blask ulicznych latarń z
wolna płowieje, a wschodzące w sobotni poranek słońce przy-
wraca światu kolory zredukowane przez noc do samych czerni i
szarości.
W jednej z sal zabiegowych opatrywano jeszcze przywiezio-
nego przed świtem pacjenta z wypadku, ale szpital nastawiał się
już w zasadzie na pierwszą falę tych, którzy z zaprezentowa-
niem swoich pomniejszych dolegliwości wstrzymywali się do
rana. Kroplówki przygotowane, kozetki zasłane czystymi prze-
ścieradłami. Grupka pielęgniarek zebranych wokół biurka roz-
prawiała o swoich weekendowych planach. Przekomarzały się z
internistą, zapraszając go, koniecznie z paroma kolegami, na
prywatkę, którą jedna z nich urządzała.
- Ty też czuj się zaproszona, Gabi - powiedziała pielęgniarka,
ale Gabi pokręciła głową.
- Ten weekend zamierzam przeleżeć w łóżku przed telewizo-
rem. Jestem od was starsza i mój metabolizm potrzebuje więcej
czasu na przestawienie się z dyżurów nocnych na dzienne.
- Oj, biedna babcia Gabi - zażartowała jedna z dziew
czyn, a inne, wspierane przez internistę, który od paru tygodni
smalił do Gabi cholewki, zaczęły ją zapewniać, że może kiedyś
tak było, ale teraz trzydziestki nie uważa się za wiek podeszły.
-Niech wam będzie - odrzekła Gabi. - Ale tak czy siak, ten
weekend spędzam w łóżku.
- Ooo!
- A z kim, Gabi?
0 Znamy go?
Kres tym przekomarzaniom położyła syrena nadjeżdżającej
karetki.
- O cholera! - mruknęła Roz. - A już myślałam, że chociaż
raz zejdę z dyżuru o czasie.
Gabi z dwoma pielęgniarkami była już przy drzwiach, a sani-
tariusz pchał w tamtą stronę wózek z aparaturą, na wypadek
gdyby nowy pacjent wymagał natychmiastowej reanimacji.
- Bez paniki! - zawołał kierowca karetki, wysiadając z wozu.
Podał Gabi kilka spiętych zszywaczem kartek. - Nieprzytomny,
ale oddycha, nie krwawi. Kierowca śmieciarki znalazł go w
rynsztoku. Myślał z początku, że to kupka szmat. Wracaliśmy
akurat tamtędy z wezwania.
Gabi spojrzała na bladą, lecz niezwykle urodziwą twarz mło-
dego mężczyzny leżącego na noszach, które sanitariusz wyta-
czał z karetki.
- Narkotyki? - spytała ze ściśniętym sercem.
- Chyba tak - mruknął sanitariusz, wyraźnie nieskory do
wdawania się w dyskusje. On też kończył dyżur i chciał jak naj-
szybciej znaleźć się w domu.
- Dajcie go do środka - powiedziała Gabi i przebieg-
ła wzrokiem papiery, które wręczył jej kierowca. - Miał jakieś
dokumenty?
- Żadnych.
- Miejmy nadzieję, że przypomni sobie, kim jest, kiedy się
ocknie. Jeśli nie, trzeba będzie czekać, aż ktoś go zacznie szu-
kać.
Gabi zarejestrowała nieznanego pacjenta i przystąpiła do ru-
tynowego badania wstępnego.
Drogi oddechowe - drożne, oddech - miarowy, krążenie - w
normie. Gdzie zatem przyczyna utraty przytomności?
Z pomocą sanitariusza i pielęgniarki rozebrała lejącego się
przez ręce mężczyznę. Bliższe oględziny jednak nie wykazały
żadnych obrażeń zewnętrznych, żadnych starych zrostów po
wkłuciach, żadnych świeżych śladów po igle. Tych parę zasi-
nień na nogach i rękach powstało raczej w wyniku upadku niż
pobicia. Pociągnęła nosem, ale nie wyczuła owocowego zapa-
chu kwasu ketonowego, charakterystycznego dla śpiączki diabe-
tycznej. Obmacała głowę - nic.
Pielęgniarka naciągnęła na bezwładne ciało szpitalną koszu-
lę.
- Pobiorę krew do analizy, a potem wyślę go na rentgen -
oznajmiła Gabi. - Mogłabyś ich uprzedzić, że zaraz tam będzie-
my? Niech, dyżurny radiolog zadecyduje, czy potrzebna jest
jeszcze tomografia.
Pielęgniarka wybiegła z pokoju.
Gabi podniosła żyłę w zgięciu łokcia mężczyzny i wprowa-
dziła w nią igłę. Zamierzała pobrać kilka próbek, zmieniając
tylko strzykawki. Przytrzymała igłę pal cem, przymocowała do
niej pierwszą strzykawkę, pociągnęła za tłoczek, i w tym mo-
mencie rozpętało się piekło. Przejście od całkowitego bezruchu
do dzikiej agresji nastąpiło tak nagle i było tak niespodziewane,
że pielęgniarka, która weszła w tym momencie do pokoju, nie
zdążyła uskoczyć przed wierzgającymi nogami pacjenta i kop-
nięta w szczękę odleciała pod ścianę. Mężczyzna machnął ręką
jak cepem, igła wystrzeliła z żyły niczym strzała z łuku i wbiła
się w prawe ramię oniemiałej Gabi.
- Nie dotykać mnie, nie dotykać! - zaryczał pacjent i jego
wrzaski nakładające się na pisk przerażonej pielęgniarki, ścią-
gnęły do gabinetu jeszcze jedną pielęgniarkę, sanitariusza oraz
dwóch ochroniarzy.
Gabi, z niezmąconym spokojem, do którego w rze-
czywistości było jej bardzo daleko, wyciągnęła igłę ze swego
ramienia, odłożyła ją na wózek, wycisnęła z nakłucia kropelkę
krwi i przemyła rankę alkoholem.
Dwaj ochroniarze rzucili się tymczasem na szalejącego pa-
cjenta i obezwładnili go.
Gabi, nie zwracając uwagi na trwającą obok szamotaninę,
pomogła pielęgniarce podnieść się z podłogi i upewniwszy się,
że nic jej nie jest, powiedziała:
- Idź się czegoś napić, zjedz coś... Wiem, kończysz już dyżur,
ale zanim pójdziesz do domu, posiedź chwilę i ochłoń.
Pozbierała z podłogi rozsypane papiery, oddała je drugiej
pielęgniarce i kazała je zanieść do rejestracji. Dopiero teraz od-
wróciła się do pacjenta, który, już spokojny, siedział na kozetce
ze spuszczonymi nogami, nadal na wszelki wypadek przytrzy-
mywany przez dwóch ochroniarzy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin