Wentworth Sally - Francesca.pdf

(582 KB) Pobierz
5330595 UNPDF
PROLOG
W malowniczej dolinie rzeki Douro w Portugalii znajduje się
wyjątkowo wspaniały osiemnastowieczny pałac, należący do ro­
du Brodeyów. To właśnie w nim odbędą się całotygodniowe
uroczystości, mające uświetnić dwusetną rocznicę powstania ro­
dzinnej firmy.
Firma rodu Brodeyów specjalizowała się początkowo w pro­
dukcji win, szczególnie ich porto i madera cieszyły się wielkim
powodzeniem. Stopniowo jednak rozszerzano asortyment i obe­
cnie jest to jedno z największych rodzinnych przedsięwzięć
w całej Europie. Początkowo główną siedzibą rodu była wyspa
Madera, potem jednak przeniesiono centrum zarządzania na kon­
tynent, w okolice Oporto. Stało się to przed dwoma wiekami,
gdy Calum Lennox Brodey zakupił tysiące akrów ziemi na sło­
necznych stokach portugalskiej doliny. Ogromne winnice nie­
ustannie dostarczają surowca do produkcji wyśmienitego porto,
z którego firma zasłużenie słynie.
Na uroczystości pojawią się niezliczeni goście oraz wszyscy
członkowie rodziny. Patriarchą rodu jest Calum Lennox Brodey,
który odziedziczył imię po słynnym przodku, tak samo jak każdy
pierwszy męski potomek z głównej linii. Jest powszechnie na­
zywany Starym Calumem i otaczany wielkim szacunkiem i po­
dziwem. Mimo swych ponad osiemdziesięciu lat wciąż osobiście
- Idę z tobą - zdecydował natychmiast Chris i obaj kuzyni
oddalili się.
Gałlagher miał więc zaproszenie, ciekawe, czy ma je również
nasza urocza panna Dean. zastanawiała się Francesca. idąc na
górę. Czyżby ta dziewczyna coś knuła? Trzeba koniecznie po­
ciągnąć ją za język.
Gdy weszła do pokoju, ujrzała otuloną zbyt dużym szlafro­
kiem Tiffany, przycupniętą na brzegu łóżka. Miała tak nieszczę­
śliwy wyraz twarzy i wyglądała tak bezbronnie i bezradnie, że
Francesca zawstydziła się. że mogła choć przez chwilę o cokol­
wiek ją podejrzewać. Rychło jednak przypomniało jej się stare
powiedzenie, że pozory mogą mylić. Usiadła obok.
- Ech, ci mężczyźni! - powiedziała ze zrozumieniem. - Wy­
starczy, że się uśmiechniesz i starasz się być miła. a od razu
mysią, że masz ochotę iść do łóżka. Sam, co prawda, wydawał
się w porządku, ale, jak widać, pozory mylą.
Tiffany zaczerwieniła się dość wyraźnie, po czym pośpiesznie
zmieniła temat, pytając, czy mogłaby zostać w pałacu, dopóki
jej ubranie nie wyschnie. To ponownie utwierdziło Francescę
w jej niejasnych podejrzeniach.
- Oczywiście! Ale przecież nie będziesz tu sama siedzia­
ła przez całe popołudnie. Pożyczyłabym ci coś mojego, gdyby
nie to, że noszę inny rozmiar... - Nagle przyszło jej coś do
głowy, dodała więc: - Wiesz co. jednak spróbuję coś wykombi­
nować. - Podniosła się. - Całum chce z tobą pogadać, jest na
dole.
Twarz Tiffany rozjaśniła się w jednej chwili.
- Pogadać? O czym?
- Nie wiem, nigdy się nikomu nie opowiada. - Wzruszyła
ramionami. - Jak jesteś ciekawa, to idź i dowiedz się.
- Przecież tak mu się nie pokaże - zaprotestowała Tiffany.
wskazując na szlafrok, tym niemniej wstała z łóżka.
- A co to komu szkodzi? Calum na pewno nie będzie miał
nic przeciw temu - odparła Francesca, coraz bardziej ciekawa
reakcji lej zagadkowej dziewczyny.
Ona sama nigdy w życiu nie paradowałaby w obcym domu
na oczach nieznajomych ludzi w pożyczonym szlafroku. Tiffany
jednak ruszyła do drzwi bez większych oporów! Nawet nie wło­
żyła pantofli, tylko poszła boso. a poły zbyt dużego szlafroka
prawie ciągnęły się po podłodze.
Gdy zeszły na dół. kuzyni byli oczywiście rozbawieni nieco­
dziennym widokiem, ale Tiffany nawet tak niezręczną sytuację
potrafiła obrócić na swoją korzyść. Potraktowała swój wygląd
z humorem, rzuciła jakiś dowcipny komentarz, co spotkało się
ze szczerym uznaniem obu panów.
Calum podszedł i ujął dłoń swojego gościa.
- Panno Dean. pragnę panią przeprosić w imieniu całej ro­
dziny. Bardzo boleję nad tym, że pod naszym dachem spotkała
panią taka przykrość.
Tiffany ponownie spłonęła rumieńcem, a Francesca pomyśla­
ła w tym momencie, że ta dziewczyna musi być albo czysta jak
łza, albo jest wyjątkowo dobrą aktorką. Zachwycony wyraz twa­
rzy Caluma mówił wyraźnie, że starszy z kuzynów przychyla się
ku tej pierwszej opinii. Błąkający się na ustach Chrisa ironiczny
uśmieszek wskazywał, że drugi kuzyn jest zupełnie innego zda­
nia. Czyżby więc nie tylko Francesca żywiła pewne podejrzenia?
Ciekawe...
Ale Tiffany powiedziała coś, co ją zupełnie zaskoczyło.
- Proszę nie przepraszać. Chyba trochę zbyt ostro zareago­
wałam. Chociaż właściwie rodzina Brodeyów nie pozostaje tu
bez winy. Widziałam, ile pan Gallagher wypił podczas przyję­
cia, a lo tylko dlatego, że robicie zbyt dobre wino! Nie wstyd
państwu?
Wszyscy się roześmiali, a Francesce naprawdę zrobiło się
wstyd. Fakt, ze ta dziewczyna broniła Sama, bardzo dobrze o niej '
świadczył. Nie. to chyba niemożliwe, by prowadziła z nimi jakaś
grę.
- Jest pani nazbyt łaskawa - uśmiechnął się ciepło Calum.
- Uważam jednak, że jesteśmy pani winni jakieś zadośćuczynie­
nie. Na przykład moglibyśmy...
t- ...poprosić cię. żebyś zjadła dzisiaj z nami kolację! - wy­
paliła znienacka Francesca, która miała dość niepewności
i chciała się wreszcie przekonać, czy trzeba się strzec tej dziew­
czyny, czy też można się z nią bezpiecznie zaprzyjaźnić.
Calum był wyraźnie zaskoczony ta propozycją, ale przecież
nie mógł się nie zgodzić. Podtrzymał zaproszenie, Tiffany pro­
testowała przez chwilę, ale bez większego przekonania. Wspo­
mniała co prawda o braku odpowiedniego stroju, ale tak lekkim
tonem, jakby niespecjalnie się tym przejmowała i liczyła na to,
że ta przeszkoda zostanie łatwo usunięta.
Francesca zawahała się przez moment.
- Żaden problem. Zaraz zadzwonię do jednego z tutejszych
sklepów, w których się ubieram i każę im przywieźć kilkanaście
rzeczy, będziesz mogła sobie wybrać, co zechcesz - zaofiarowała
się i bacznie obserwowała reakcję dziewczyny. Wiedziała, że
niewiele kobiet przystałoby na taką propozycję, która ewidentnie
stawiała osobę w potrzebie w wyjątkowo niezręcznej sytuacji.
Na twarzy Tiffany odmalowała się wyraźna ulga. Jeszcze
jeden mało przekonujący protest, krótka rozmowa z Calumem,
przypominająca coś na kształt niewinnego flirtu i wszystko zo-
siało ustalone. Pan domu oddalił się. by zlecić przygotowanie
dodatkowego miejsca przy stole, a Francesca podeszła do tele­
fonu, zęby zadzwonić do miasta. Nagle podchwyciła znaczący
wzrok Chrisa. Znali się od tak dawna, że bez trudu potrafiła
odgadnąć, o co mu chodzi, gdy zauważyła wyraz jego twarzy
i niemal niedostrzegalny ruch głowy. Chciał, żeby wyszła, za­
mierzał więc porozmawiać z Tiffany w cztery oczy.
- Chyba muszę was przeprosić i iść na górę, żeby zerknąć do
notesu. Nie mogę sobie przypomnieć numeru - wymyśliła na
poczekaniu i szybko opuściła salon, chociaż płonęła z ciekawo­
ści. Co ten Chris wykombinował? Miała ogromną ochotę pod­
słuchiwać pod drzwiami, ale tak nisko jeszcze nie upadła. Będzie
musiała potem wyciągnąć go na zwierzenia, choć wiedziała, że
nie będzie to łatwe.
Zadzwoniła do butiku, zamówiła ubrania i dodatki, podając
rozmiar Tiffany. Pomyślała nawet o tym. żeby zerknąć przedtem
na zostawione w pokoju pantofle Tiffany. mogła więc podać
również numer obuwia. Gdy odkładała słuchawkę, jej wzrok
machinalnie powędrował za okno. Z jej pokoju roztaczał się
piękny widok na ogród za pałacem, widać też było przylegający
do salonu taras. Na tymże tarasie pojawił się właśnie Chris.
Ponieważ był sam. jego rozmowa z Tiffany musiała już się za­
kończyć. Francesca. nie namyślając się wiele, pomknęła na dół
i dopadła kuzyna, wolno idącego w głąb ogrodu.
- No i co? - spytała niecierpliwie. - Co zaszło miedzy
wami?
Chris tylko wzruszył ramionami.
- Nic.
- Och. nie kręć! Dlaczego chciałeś, żebym zostawiła was
samych?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin