Wilks Eileen - Kuszenie Michaela.pdf

(608 KB) Pobierz
103026786 UNPDF
Eileen Wilks
Kuszenie Michaela
Tytuł oryginału
Michael's Temptation
103026786.001.png 103026786.002.png 103026786.003.png
PROLOG
Zagrzmiało. Błyskawica rozdarła ciemności, wydobywa­
jąc z mroku masywne drewno i mokry kamień. Gargulec
przy drzwiach wykrzywił się drwiąco do mężczyzny stojące­
go przed drzwiami.
Ulewa i ciemności pasują do tego starego domostwa, po­
myślał Michael, wchodząc do wnętrza. Pasowały też do jego
nastroju.
Jedyne światło w holu padało od choinki mrugającej we­
soło z kąta. Szeroka klatka schodowa była nieoświetlona,
korytarz prowadzący do gabinetu brata ginął w mroku.
Jacob z pewnością jeszcze nie śpi. Może jest w sali gier.
Buty Michaela zaskrzypiały na marmurowej posadzce, przy­
pominając mu, że ocieka wodą.
Adzie nie podobałoby się, że roznosi wszędzie błoto. Za­
trzymał się przy podobnym do tronu krześle z wysokim opar­
ciem i zdjął buty oraz skórzaną kurtkę. Zanim ją rzucił na
oparcie, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni grubą kopertę.
Bezgłośnie ruszył na tyły domu. Zatrzymał się przed
drzwiami sali gier.
Światła były zgaszone. W kominku płonął jasny ogień,
rzucając cienie na ściany. Jacob siedział w fotelu z nogami
wyciągniętymi przed siebie, twarzą zwrócony ku płomie­
niom. W ręce trzymał kieliszek brandy.
Michael uśmiechnął się.
- Snob. Ten drogi francuski trunek nie smakuje ani trochę
lepiej niż to, co można dostać w sklepie na rogu.
Jeśli brat dał się zaskoczyć, nie okazał tego po sobie.
Twarz, którą zwrócił w stronę Michaela, nie zdradzała rado­
ści ani zdumienia, lecz w głosie słychać było życzliwość.
- Ja mam wyrobiony smak. Ty pijesz jak nastolatek, tylko
dla efektu.
- Nie da się ukryć.
Michael przeszedł przez pokój.
Wypełniały go przypadkowe sprzęty, przez co kontrasto­
wał ostro z elegancją reszty domu. Za każdym razem, gdy
ich ojciec się żenił, nowa pani West zarządzała przemeblo­
wanie. Michael i jego bracia nabrali zwyczaju ściągania tutaj
swoich ulubionych mebli. Sala gier stała się przystanią wy­
rzutków - w niejednym znaczeniu tego słowa.
Michael spojrzał na stół biblioteczny, niegdyś własność
hiszpańskiego wicekróla Meksyku. Mebel przywodził na
myśl Luke'a i nieprzeliczone partie pokera, które brat zwykle
wygrywał. Drugi ze starszych braci Michaela mógł się wy­
dawać lekkomyślny, lecz dobrze potrafił ocenić swoje szanse.
Teraz na blacie stała szachownica. Michael zatrzymał się
przy niej, ujął figurę króla rzeźbioną z gagatu i obrócił ją
w dłoni. Szachy od zawsze stanowiły ulubioną grę Jacoba.
Cierpliwe planowanie odpowiadało mu w młodości tak sa­
mo, jak ostrożne gromadzenie bogactwa teraz.
Michael westchnął i odstawił figurę. Trudno było zadać
to pytanie, lecz niepewność wydawała się jeszcze gorsza.
- Jak Ada?
- Okropna jak zawsze.
Jacob wstał. Był rosłym mężczyzną, o dziesięć centyme­
trów przewyższał mierzącego metr osiemdziesiąt Michaela.
Włosy miał gęste i krótkie, brązowe, lecz tak ciemne, że nie
różniły się prawie od czarnych włosów brata.
- Miewa się doskonale. Terapia działa.
Michael dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że
wstrzymał oddech, i wypuścił go w pełnym ulgi westchnie­
niu.
- Dobrze. To dobrze.
- Zostaniesz dłużej?
- Rano muszę wyjechać. Interesy. - Zerknął na trzymaną
w dłoni kopertę. - Masz coś do picia poza tą drogą wodą
kolońską?
- Chyba znajdę coś dość taniego, by cię zadowolić. - Ja­
cob podszedł do barku. - Możesz zacząć od tego - powie­
dział, nalewając bratu bourbona. - Nie zostaniesz tu tak dłu­
go, żebym się musiał martwić twoim kacem.
- Zaopiekują się nim w samolocie.
Podszedł do maszyny do gry stojącej w kącie. Pinball - to
była jego ulubiona gra w czasach, kiedy wszyscy tutaj mie­
szkali. Energia i pęd, pomyślał. Łyknął taniego alkoholu,
krzywiąc się z powodu smaku. Nie mając cierpliwości Jacoba
ani krzepy Luke'a, wykorzystał własne talenty - szybkość
ręki, oka i ciała.
Nie mógł się uskarżać. Zręczność stanowiła zaletę u czło­
wieka wiodącego życie, jakie on wiódł. Podobnie jak jasny
umysł... lecz tego dnia chciał się porządnie upić. Wlał w sie­
bie resztę alkoholu.
Jacob uniósł brew.
- Śpieszy nam się?
Michael wzruszył ramionami i wrócił do barku, by po­
nownie napełnić szklaneczkę. To, co zrobił - co zamierzał
zrobić - robił dla Ady. Umarłaby, gdyby nie leczenie zaor­
dynowane przez szwajcarską klinikę. Lecz eksperymentalna
terapia była bardzo, bardzo kosztowna.
Istniał tylko jeden sposób, by bracia West mogli zdobyć
pieniądze na uratowanie życia Adzie. Fundusz powierniczy,
przeklęty fundusz, na który ojciec wpłacił swoją fortunę.
Każdy z braci mógł zażądać swojej części... jeśli tylko wy­
pełnią warunki. .
Luke już spełnił obowiązek, Michael zamierzał zrobić to
wkrótce - po to tu przyjechał. Jacob niedługo do nich dołą­
czy... dopiero teraz, pięć lat po śmierci ojca, wszyscy trzej
tańczyli, jak im zagrał.
Jacob odstawił swój kieliszek.
Nalej mi też trochę, skoro już tam stoisz. Nie mam ochoty
na kaca, ale dotrzymam ci towarzystwa. Z jakiej to okazji?
- A jak myślisz? - Michael rzucił kopertę na barek. - To
kopia umowy przedślubnej, którą spisał dla mnie twój pra­
wnik, podpisana w obecności notariusza.
- Rozumiem. Znalazłeś kogoś, tak?
Michael uniósł pustą szklaneczkę w drwiącym salucie.
- Życz mi szczęścia. Żenię się, jak tylko wrócę z misji.
Więc dziś wieczorem chcę się zalać w trupa.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin