Kuttner Henry - Elak z Atlantydy.pdf

(820 KB) Pobierz
21467252 UNPDF
21467252.002.png
Henry Kuttner
ELAK Z ATLANTYDY
przeło Ŝ ył Piotr W.
Cholewa
Oficyna Wydawnicza „ARAX"
Spółka Wydawniczo-Ksi ę garska
Białystok — Warszawa 1990
21467252.003.png
Tytuł oryginału:
Elak of Atlantis, Gryphon, New York 1985
Okładka:
FRANK FRAZETTA
Redakcja tekstu i przygotowanie do druku:
WIKTOR BUKATO
For the Polish translation
Copyright © 1990 by Piotr W. Cholewa
ISBN 83-85004-78-5
21467252.004.png
GROM O Ś WICIE
1. Czary druida
W tawernie panował półmrok, a powietrze g ę ste było od
dymu. W panuj ą cej wrzawie dało si ę słysze ć ochrypłe prze-
kle ń stwa i rubaszny ś miech. Przez otwarte drzwi wpadał
chłodny wiatr, nios ą cy zapach soli od strony morza niezmor-
dowanie obmywaj ą cego wybrze Ŝ a Posejdonii. Przy jednym
ze stołów siedział samotnie niski, gruby m ęŜ czyzna i mru-
cz ą c co ś do siebie, bez umiaru opró Ŝ niał kolejne puchary
wina, przynoszone przez ober Ŝ yst ę . Jednocze ś nie obrzucał
sal ę ukradkowymi spojrzeniami. Nie pomijał najmniejszego
szczegółu.
Był troch ę przestraszony i dlatego zapewne nie upijał si ę
tak szybko jak zwykle. Jego przyjaciel Elak spó ź niał si ę ju Ŝ
o dobre kilka godzin. Nie spieszył si ę z powrotem z pota-
jemnej wizyty u damy wysokiego rodu, mał Ŝ onki ksi ę cia
Atlantydy. To wystarczyłoby Lycon si ę niepokoił. A przecie Ŝ
miał jeszcze w pami ę ci gro ź ne wydarzenia ostatnich tygodni,
nieustaj ą ce wra Ŝ enie, Ŝ e kto ś ich ś ledzi, i spotkanie z
zamaskowanymi Ŝ ołnierzami w lesie pod Posejdoni ą . Ocaliło
ich mistrzostwo Elaka we władaniu mieczem. Jego przyjaciel
uznał, Ŝ e napad był dziełem najemników ksi ę cia Garnicora,
lecz Lycon nie był o tym przekonany. Ich przeciwnikami nie
byli bowiem posejdo ń scy Ŝ eglarze, smagli i Ŝ yla ś ci,
5
21467252.005.png
lecz złotowłosi, jasnoskórzy giganci zamieszkuj ą cy północne
wybrze Ŝ a Atlantydy. A Atlantyda ju Ŝ od wielu ksi ęŜ yców
spogl ą dała z obaw ą na północ.
Wyspa-kontynent miał w przybli Ŝ eniu kształt serca, roz-
ci ę tego wzdłu Ŝ szlakiem wodnym biegn ą cym od wielkiej za-
toki czy te Ŝ wewn ę trznego morza na północy, a Ŝ do jeziora
poło Ŝ onego na samym południowym kra ń cu, trzydzie ś ci mil
od nadbrze Ŝ nego miasta Posejdonii. Odk ą d ludzie si ę gali
pami ę ci ą , zawsze na północne wybrze Ŝ a napadali rudobro-
dzi olbrzymi, których czarne galery przypływały od skutych
lodem krain, le Ŝą cych za oceanem. Nazywano je smoczymi
łodziami, a ich załogi tworzyli Wikingowie — morscy piraci,
rabusie, pozostawiaj ą cy tylko ruiny i zgliszcza wsz ę dzie tam,
gdzie przybiły do brzegu ich statki. Ostatnio kr ąŜ yły pogłoski
o wielkiej inwazji z północy. W tawernach i przy ogniskach
m ęŜ czy ź ni ostrzyli miecze i przechwalali si ę sw ą odwag ą .
Dwóch ludzi w tej pełnej gwaru gospodzie ś ci ą gało na
siebie uwa Ŝ ne spojrzenie Lycona. Pierwszy i brzydki, gruby
osobnik — nosił br ą zow ą , workowat ą szat ę , tradycyjny strój
kapłanów-druidów. Miał wielk ą , łys ą czaszk ę i Ŝ abi ą twarz.
Druidzi, jak powiadano, posiadali wielk ą moc, a Lycon z
przyzwyczajenia nie ufał Ŝ adnym kapłanom.
Oprócz druida zwracał na siebie uwag ę brodaty olbrzym
o wyra ź nie sztucznie przyciemnionej cerze. Włosy te Ŝ miał
chyba farbowane, gdy Ŝ w ś wietle lamp pobłyskiwały bł ę ki-
tem. Lycon przesun ą ł dłoni ą po r ę koje ś ci miecza. Chłodny
dotyk metalu dodał mu odwagi. Grzmotn ą ł pucharem o stół
i zawołał o wi ę cej wina.
— Co to za wodniste pomyje? — wrzasn ą ł na ober Ŝ yst ę ,
zasuszonego starca w poplamionym fartuchu. — Dobre dla
kobiet albo dzieci. Przynie ś co ś , co mo Ŝ e pi ć m ęŜ czyzna,
bo... bo...
Uspokoił si ę nagle i nie dopowiedział swej straszliwej
gro ź by.
Bogowie — mrukn ą ł do siebie, gdy ober Ŝ ysta si ę oddalił.
— Co we mnie wlazło? Ostatnie tygodnie zrobiły ze
6
21467252.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin