Ryman Geoff - Ciepło.doc

(136 KB) Pobierz

GEOFF RYMAN

 

Ciepło

 

(Warmth)

Nie pamiętam, kiedy pierwszy raz ujrzałem BETsi. Była

jak powietrze, którym oddychałem. Pewnie czekała już w

pobliżu, kiedy miałem przyjść na świat.

BETsi, niech ją Bóg błogosławi, wyglądała jak odkurzacz.

Miała długie pokryte tkaniną kończyny oraz pokryty tkaniną

czubek z puklami wełny na podobieństwo włosów. Na upartego

można się było do niej przytulać.

Nie pamiętam, bym przytulał się do niej często. Pamiętam

za to, że lubiłem paćkać jej wełnistą czuprynę wszelkiego

rodzaju niedozwolonymi substancjami - śliną, lodami, ziemią

z doniczek z bazylią.

Matka rozmawiała z BETsi o moim zachowaniu. Matkę

pamiętam przede wszystkim jako piegowatą i zamazaną plamę

pomarańczowego koloru, zawsze w pędzie, czasem jednak

nieruchomiejącą na dostatecznie długo, abym mógł na nią

spojrzeć.

- Tu Booker, BETsi - mówiła moja matka odmierzając każde

słowo. - Musisz być czysta, BETsi. - Uważała BETsi za

głupią. To ona jednak gadała jak robot. - Proszę, powtórz.

- Muszę być czysta - odpowiadała BETsi. Jej głos był

spokojny, uważny, pełen uśmiechu.

- O to mi właśnie chodzi, BETsi: nie możesz pozwalać

Clancy'emu, żeby cię brudził. Dlaczego pozwalasz, żeby

Clancy cię brudził?

Udawałem, że liczę coś na podręcznym kalkulatorze, a

BETsi odpowiadała:

- Ponieważ jest chłopcem. Chłopcy od najwcześniejszych

lat zachowują się inaczej niż dziewczynki, agresywniej.

Zabawy Clancy'ego będą miały dość gwałtowny przebieg i do

pewnego stopnia należy mu to wybaczyć.

Booker zaprogramowała BETsi, by ta opowiadała o mnie w

mojej obecności. Chodziło o to, żebym wiedział, co się

dzieje. Było to w pewien sposób uczciwe; nie chciała, żebym

wyrobił sobie fałszywy obraz. Z drugiej jednak strony czułem

się jak część jakiegoś projektu badawczego z dziedziny

psychologii dziecięcej. Booker przypominała mi konsultanta

szpitalnego, który pojawia się od czasu do czasu, by

sprawdzić, jak się rzeczy mają.

Widzicie, miałem być geniuszem. Moja matka uważała, że

jest genialna i wybrała ojca z banku nasienia dla geniuszy.

Jego jedyną wadą, jak mi powiedziała, była skłonność do

łysienia. BETsi mogła ją oświecić: łysienie dziedziczy się

po kądzieli.

Matka pokazała mi swoje zdjęcie ze starego numeru

"Cosmopolitana". Artykuł, w którym je zamieszczono wywołał

podobno spory szum. Był zatytułowany "Nowe macierzyństwo.

Kobiety na stanowiskach wybierają nową drogę".

Na fotografi Booker, młoda i niemal ładna, w miękkim

świetle obejmuje swój napęczniały brzuch. Cała jej twarz, ze

spojrzeniem skierowanym w dół, jest rozświetlona miłością. A

w artykule Booker mówi: "Wiem, że mój syn będzie geniuszem.

Wiem, że będzie miał właściwe geny i dopilnuję, by odebrał

właściwe wychowanie". "Cosmopolitan" nie komentował tych

wypowiedzi. Wyśmiewali się z niej.

Widzicie, moja matka to Booker McCall, redaktor naczelny

konkurencyjnego wydawnictwa prasowego o rocznych przychodach

rzędu stu milionów funtów i zaledwie piętnastu stałych

pracownikach, z których ona była druga co do ważności. W

tamtych czasach nie pracowało się dla korporacji, a jeśli

tak, to tylko na zlecenie, odtąd dotąd. Booker McCall,

musiała tłumaczyć się przed akcjonariuszami, pilnować

redaktorów, czytać i wyrzucać do kosza dziesiątki tekstów.

Musiała wykłócać się z grafikami i maszynistkami. Musiała

utrzymywać styl, pielęgnować włosy, oddawać buty do szewca i

planować zakupy na obiad. I jeszcze musiała zwyciężać w

tym, czym się akurat zajmowała. Była bardzo nieszczęśliwą

kobietą, mając po temu wszelkie powody.

Była również bardzo inteligentna i BETsi okazała się

jeszcze jednym z jej dobrych pomysłów.

Często wyglądałem przez okno naszego mieszkania. Świat

na zewnątrz wydawał się niebieski, szary i surowy. Blask

ujawniał brud na szkle i nadawał przedmiotom spłowiały

wygląd. Myślałem, że dorośli poruszają się w rozpalonym

świecie, gdzie wszyscy na wszystkich krzyczą. Nigdy nie

chciałem się tam znaleźć.

BETsi była całym moim światem. Miała ekran i pokazywała

mi obrazy, jeden za drugim. Velasquez, Goya. Miała całą

bibliotekę książek z ilustracjami - o małpach, wioskach

rybackich albo duchach. Pozwalała mi obejrzeć jeden film

tygodniowo i zawsze był to film właściwy. "Park jurajski",

"Piękna i bestia", "Tarzan na Marsie". Omawialiśmy je potem.

- Dinozaury są zbudowane ze światła - powiedziała mi

któregoś razu. - Komputer programuje światło odpowiedniego

kształtu i barwy tak, żeby na ekranie wyglądało jak

dinozaur.

- Ale dinozaury naprawdę żyły! - Pamiętam, że bardzo się

zdenerwowałem, krzyknąłem na nią. - Były bardzo, bardzo

rzeczywiste!

- Tak, ale nie te, te są tylko jakby malunkami

dinozaurów.

- Chcę zobaczyć prawdziwego dinozaura! - Pamiętam, że

byłem załamany. Podobały mi się ich rozmiary, ich masa,

wyobrażenie ich potężnego, gorącego oddechu. W fantazjach

miałem za przyjaciela dinozaura, który bronił mnie przed

zewnętrznym światem.

- Clancy - ostrzegła mnie BETsi. - Wiesz, co się teraz

dzieje.

- Tak! - zawołałem. - Ale ta wiedza nic nie zmienia!

BETsi powiedziała mi, że jestem nieśmiały. Czy wiecie, że

nieśmiałość jest naukowo zdefiniowana?

Gdy byłem malutki zbadano mnie pod jej kątem. Kiedyś

BETsi pokazała mi wynik badania. Najpierw zobaczyłem tak

zwany obiekt porównawczy. Na ekranie, pokrytym odciskami

palców i umazanym dżemem, widać było tłuste, spokojne,

szczęśliwe niemowlę. To nie byłem ja.

- Badanie - wyjaśniła BETsi - polega na pokazaniu

niemowlakowi kolorowego, poruszającego się przedmiotu.

Dziecko, z którego wyrośnie człowiek odważny i pewny siebie,

spokojnie przyjrzy się obiektowi, a potem znudzi się i

odwróci wzrok.

Tłuste szczęśliwe niemowlę uśmiechnęło się lekko,

wyciągnęło rączkę ku obracającym się czerwonym kaczuszkom i

żółciutkim zajączkom, po czym westchnęło i powiodło wzrokiem

w poszukiwaniu czegoś nowego.

- Dla odmiany nieśmiałe dziecko będzie bardzo

podekscytowane. Oto ty, kiedy poddaliśmy cię temu samemu

testowi.

I oto byłem ja, wielce poważne, sześciomiesięczne

niemowlę o wyglądzie dwustulatka, z wyrazem filozoficznej

zadumy na twarzy. Potem, pokazują mi zabawkę. Moja twarz

rozjaśnia się, zaczynam się wiercić, gaworzę radośnie, ślina

wytryskuje z moich ust. Jestem niezmiernie podniecony, lecz

zabawka jest poza moim zasięgiem. Krzywię się i zaczynam

płakać. Chwilę później robię się purpurowy od ryku i próbuję

uciec przed zabawką, która zaczęła mnie przerażać.

- To stały mechanizm - wyjaśniła BETsi. - Zawsze będziesz

się nadmiernie podniecał, a to będzie wywoływało lęk i

nadmierną ostrożność. Musisz nauczyć się kontrolować

podniecenie. Wtedy będziesz mniej zalękniony.

To tak jak z wirtualną rzeczywistością. Kiedy ją

stworzyli, odkryli, że wiedzą za mało na temat tego, jak

człowiek widzi i słyszy, by móc wiernie odtworzyć

rzeczywiste doznanie. Musieli najpierw zbadać samych ludzi.

To samo tutaj. Chcąc skopiować osobowość, musieli najpierw

dowiedzieć się, czym ona jest.

Kiedy miałem trzy lata, BETsi uczyła mnie medytacji

transcendentalnej i jogi. Uczyła mnie czegoś, co dzisiaj

rozpoznaję jako technikę Alexandra. Spałem z podniesionymi

kolanami i głową na drewnianej podstawce. Miało to zaradzić

skrzywieniu kręgosłupa - zaczynałem zwijać się do wewnątrz z

napięcia.

Gdy już mnie uspokoiła, robiła mi przyjemności. Znała

numer karty kredytowej Booker i miała pozwolenie na

korzystanie z niej. BETsi potrafiła chichotać. Kiedy

dostarczano lody albo CD-ROM z grafiką, albo mój nowy strój

typu sado-maso z czarnej skóry w rozmiarze dla niemowlaków,

albo moją nową zmieniającą płeć lalkę Barbie, BETsi

chichotała.

Wiem. Zaprogramowano ją na chichotanie, żebym nauczył

się, że dobrze jest być szczęśliwym. Ale brzmiało to tak,

jakby ktoś był szczęśliwy tylko dlatego, że ja jestem

szczęśliwy. W efekcie uczyłem się tylko zachowywać spokój.

- Otworzę później - mówiłem, czując się bardzo dorosły.

- To lody, ty głupcze - śmiała się BETsi. - Rozpuszczą

się.

- Będą na całym dywanie! - szeptałem z rozkoszą.

- Booker się wścieknie - odpowiadała BETsi melodyjnym

głosem. Wiedziała, że zawsze nazywam Booker po imieniu.

BETsi potrafiła się uczyć. Musiano nauczyć ją rozpoznawać

i reagować na głos mój i Booker. Zaprogramowano ją, by

uczyła się, kim jestem i jakie są moje potrzeby. Moją

potrzebą była potrzeba spisku. Potrzeba posiadania

powiernika.

- Posłuchaj. Ty rozpuścisz lody, a ja je posprzątam -

powiedziała.

- To są lody, ty głupcze - zachichotałem w odpowiedzi. -

Jeśli się rozpuszczą, nie będę mógł ich zjeść!

Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

Ekran BETsi zamienił się w lustro. Ujrzałem swoją twarz i

przyglądałem się jej w poszukiwaniu oznak podobieństwa do

Tarzana. Czasem, dla zabawy, BETsi sprawiała, że moja twarz

przemawiała do mnie moim własnym głosem. Albo też dodawałem

sobie zarost i pogrubiałem głos, żeby wyglądać jak dorosły.

Czyniłem się złym, by wywrzeć zemstę na Booker.

Fascynowali mnie mężczyźni. Byli mitycznymi bestiami,

ogromnymi i kroczącymi jak dinozaury, tyle że porośniętymi

włosiem. Najważniejszym wydarzeniem tygodnia stawało się

przybycie czyściciela okien. Chodziłem za nim, zbyt

onieśmielony, by się odezwać, próbując napompować się do

jego rozmiarów. Uważałem go za herosa, który czyści okna, a

potem ratuje ludzi od zła.

- Będziesz musiał znieść towarzystwo Clancy'ego - mówiła

do niego Booker. - On nie widuje zbyt wielu mężczyzn.

- Nie wychodzisz na zewnątrz, mały? - pytał mnie. Miał na

imię Tom.

- Na zewnątrz nie jest bezpiecznie - udawało mi się

wykrztusić.

- Och - wzdychał Tom - to prawda. Co za świat! Dzieci

trzeba trzymać w zamknięciu przez cały dzień. To prawie jak

więzienie.

Wydawało mi się, że wszyscy mężczyźni mówią z

robotniczym akcentem.

Tom rozmawiał z BETsi, jakby była żywą osobą. Nie sądzę,

żeby był specjalnie bystry, ale sprawiał wrażenie przyjaznej

duszy. Dostawał od BETsi rzeczy, które następnie wręczał mi

w prezencie.

- To dla naszego małego niemowy - powiedział któregoś

razu i dał mi pięknie pomalowany miniaturowy model

ciężarówki.

Przyjąłem prezent w milczeniu. Nienawidziłem siebie za

to, że jestem takim milczkiem. Chciałem chodzić z nim po

mieszkaniu rzucając błyskotliwe komentarze niczym Nick Nolte

albo inny sławny aktor.

- Czy mężczyźni jeżdżą takimi ciężarówkami? - zdołałem

zapytać.

- Niektórzy z nich tak.

- Czy jest wielu mężczyzn?

Brak reakcji. Odpowiedziałem więc za niego:

- Nie ma dla nich pracy.

Tom wybuchnął śmiechem.

- Kto ci to wszystko opowiada? - zapytał.

- Clancy posiada bardzo wysoki współczynnik szybkości

rozpoznawania symboli - powiedziała BETsi. - Jeszcze nie

genialny. Ale bardzo wysoki. Sprawdziłby się w zawodach

wymagających zdolności interpretacyjnych. Nie ma jednak

wyobraźni przestrzennej. Jedyne, o czym marzy, to być

kierowcą ciężarówki.

- Jestem ofermą - przetłumaczyłem.

Booker była Amerykanką - w owym czasie zapewne

najsłynniejszą Amerykanką w Londynie. Zaprogramowała BETsi,

by mówiła tak jak ona. Po dziś dzień muszę się bardzo

starać, by odróżnić akcent amerykański od angielskiego. Nie

potrafię imitować żadnego z nich. Mówię jak BETsi.

Pamiętam twarz Toma, bladą, o kiepskiej cerze,

niespokojną.

- Biedny chłopcze - powiedział. - Wolałbym nie wiedzieć

tych wszystkich rzeczy o sobie.

- Podobnie Clancy - stwierdziła BETsi. - Ale

zaprogramowano mnie, bym niczego przed nim nie ukrywała.

Tom podniósł oczy ku górze.

- Pozwólcie mu spotykać się z innymi dzieciakami - rzekł.

- Och, ależ to wszystko jest częścią planu - zakończyła

rozmowę BETsi.

Posłano mnie na kurs zachowań społecznych. Szło mi

kiepsko. Odkryłem, że bez BETsi jestem przerażony, że nie

wiem, co mówić ani co robić, kiedy nie ma jej w pobliżu.

Usiadłem w kącie przed przydzielonym mi komputerem, ale jego

ekran wydawał się zimny, niemal wściekły na mnie. Jeśli

zrobiłem coś źle, nie działał, i nigdy nie powiedział mi nic

miłego. Inne dzieci były jak duchy. Przemykały gdzieś na

krawędzi mojego postrzegania. Starałem się zagłuszyć hałas,

jaki robiły. Wydawało się, że wykrzykują coś zza grubej

szyby, z surowego niebiesko-szarego świata.

Nauczyciele napisali w pierwszej opinii na mój temat:

"Clancy jest społecznie nieprzystosowany, nawet jak na swój

wiek".

Booker była wściekła. Zjawiła się w szkole którejś środy

i zrobiła awanturę.

- Chyba nie zdajecie sobie sprawy, że coś takiego może

zapaskudzić mu życiorys!

- Taka jest prawda, pani McCall. - Nauczycielka była

zdumiona i zaśmiała się niedowierzająco.

- Zostawiacie tutaj dzieci bez opieki, a potem zrzucacie

na nie winę za kiepskie wyniki. - Booker krzyczała i

celowała palcem w kobietę. - Chcę, żeby ta opinia została

zmieniona. Albo zgłoszę to, gdzie trzeba!

- Czyżby groziła pani, że opisze nas w jednym ze swoich

czasopism? - zapytała spokojnie nauczycielka.

- Proszę nie zrzucać na mojego syna winy za własne

niepowodzenia. Jeśli nie odzywa się do innych dzieci, to

waszym zadaniem jest mu pomóc.

Rozmawianie z innymi dziećmi było moim zadaniem.

Przerażony, wbiłem wzrok w czubki butów. Nie chciałem pomocy

od Booker, ale na poły oczekiwałem, że wypisze mnie ze

szkoły, i wiedziałem, że byłbym wściekły, gdyby to zrobiła.

Poszedłem do BETsi po radę.

- Być może tego nie wiesz - powiedziała mi - ale masz

wrodzone ciepło, które przyciąga ludzi.

- Naprawdę? - zapytałem.

- Tak. A większość ludzi chce od innych tylko tego, by

okazali im zainteresowanie. Poćwiczymy?

Na ekranie wyświetliła serię dziecięcych postaci. Miałem

z nimi rozmawiać. Nie było to łatwe.

- Lubisz czytać? - zapytałem małą dziewczynkę na ekranie.

- Co takiego? - zdziwiła się wydymając usta.

- Książki - brnąłem dalej z uporem. - Czy lubisz czytać

książki?

Zamrugała oczami - zdumiona, znudzona, pewna siebie.

- Czy... Czy podoba ci się "Park jurajski"?

- To stary film! I nie ma w nim żadnej akcji.

- Lubisz nowe filmy? - Zaczynała mnie ogarniać

desperacja.

- Wolę gry komputerowe. Na przykład "Krwiożercze demony".

- Jej oczy zamieniły się w wąskie szparki. To było wszystko.

Poddałem się.

- BETsi - poskarżyłem się - to niesprawiedliwe. - Booker

nie pozwalała mi grać w gry komputerowe.

BETsi zachichotała i odpowiedziała własnym głosem:

- Tak właśnie będzie to wyglądało, chłopcze.

- Więc pokaż mi jakieś gry.

- Nie mogę.

- Brak odpowiedniej komendy - mruknąłem wściekle.

- Gdybym spróbowała, przepaliłyby mi się obwody -

wyjaśniła.

Wróciłem więc na kurs zachowań społecznych, zdecydowany

mówić, i było to dokładnie tak okropne, jak przepowiedziała

BETsi, ale przynajmniej nie stanowiło to dla mnie

zaskoczenia.

Powiedziałem im wszystkim, prosto z mostu: nie umiem grać

w gry, jestem ofermą, potrafię tylko rysować. A więc,

rzekłem, nauczcie mnie gier.

I było to właściwe posunięcie. O piątej przestałem być

dzikusem z lasu i zacząłem słuchać, bo wreszcie byli gotowi

mnie oświecić. Potrafili robić się ważni i cali nadymać, a

mnie ogarniała zazdrość, co dla nich musiało być bardzo

satysfakcjonujące. W jakiś śmieszny sposób darzyli mnie

sympatią.

Był tam jeden osiłek nazwiskiem Ian Aston i nagle

któregoś dnia dzieci powiedziały mu:

- Clancy nie umie się bić, więc zostaw go w spokoju.

Nie mógł przeciwstawić się im wszystkim.

- Sprawdź, czy mama pozwoli ci odwiedzić któreś z nas -

zaproponowały - a pokażemy ci parę gier.

Booker oczywiście się nie zgodziła.

- To świetnie, że robisz postępy na niwie społecznej,

Clancy. Ale na razie nie pozwolę ci na głębsze kontakty.

Wiem, jakiego rodzaju rzeczy są w domach takich rodziców, i

nie chcę, byś miał z tym styczność.

- Twoja mama jest wyniosła i przepojona pogardą -

podsumowały dzieci.

- To zaledwie połowa problemu - powiedziałem.

Była również narkomanką. Któregoś dnia nie odebrała mnie

ze szkoły. Nauczycielka próbowała się z nią skontaktować,

ale bezskutecznie.

- Macie robota domowego, prawda? - zapytała mnie.

Zadzwoniła do BETsi, która odparła, że nie ma pojęcia,

gdzie może być pani McCall, skoro nie odbiera mnie właśnie

ze szkoły. BETsi wysłała taksówkę.

Booker nie było przez dwa tygodnie. Po prostu zniknęła.

Straciła przytomność na ulicy i ukradziono jej wszystko -

torebkę, pantofle, telefon komórkowy, nawet szkła

kontaktowe. Na wpół ślepa i ledwo żywa po zażyciu dużej

dawki barbituranów obudziła się na oddziale szpitalnym,

gdzie omal nie wyzionęła ducha. Twierdziła, że jest Booker

McCall i zarazem kilkoma innymi osobami. Chyba był to

również rodzaj jakiegoś załamania nerwowego. Nikt nie

wiedział, kim jest, nikt nie powiedział nam, co się stało.

BETsi i ja siedzieliśmy po prostu w domu. Jadłem lody i

płatki kukurydziane.

- Myślisz, że Booker wróci? - zapytałem ją.

- Nie wiem, gdzie jest Booker, chłopcze. Obawiam się, że

musiało przytrafić się jej coś złego.

Miałem poczucie winy, ponieważ nic nie czułem. Nie

obchodziło mnie, czy Booker kiedykolwiek wróci. Ale bałem

się.

- Co się stanie, jeśli będziesz miała awarię? - zapytałem

BETsi.

- Właśnie odnowiłam umowę serwisową - o...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin