Rozdział 24.docx

(44 KB) Pobierz

24. IMPAS

Po burzliwej naradzie z resztą rodziny, podczas której ustaliliśmy najbardziej prawdopodobny przebieg wydarzeń jaki mogliśmy podać zarówno w szpitalu, do którego właśnie podążałem z moją ukochaną, jak i rodzicom Belli. Prowadziłem auto najszybciej jak pozwalał mi na to ruch panujący na ulicach Phoenix. Kierowałem się prosto do szpitala Św. Józefa na West Thomas Road. Z całą zręcznością na jaką było mnie stać omijałem wlokące się niemiłosiernie pojazdy. W stanie w jakim się obecnie znajdowałem nawet płynny ruch na autostradzie wydałby mi się nieznośną niedzielną przejażdżką. Starałem się nie zwra­­cać uwagi na reakcję innych kierowców, gdy uświa­­da­mi­ali sobie, że nagle przed samą maską ich samochodów pojawia się z nikąd mój grafitowy Chevy Equinox. Prowadził się nad­zwyczaj dobrze jak na tak całkiem spore auto. Byłem wdzięczny Alice za taki wybór. Nikt tak dobrze jak ona nie potrafiła w mgnieniu oka zorganizować najlepszego w danej chwili środka transportu. No cóż, dziewczyna najwyraźniej miała farta. Moje szczęście było tym większe, że auto miało przyciemniane szyby. Gdyby nie one, to po słonecznym Phoenix mógłbym poruszać się bezpiecznie tylko w te kilka pochmurnych dni w roku lub, jak jakaś potępiona dusza, wyłącznie po zmierzchu.

 

Prowadząc auto nieznaczną tylko część swojej uwagi poświęcałem otaczającym mnie pojazdom. Słuchałem też myśli otaczających mnie osób starając się wyłapać wśród nich myśli drogówki. Spotkanie z policją w obecnej sytuacji było ostatnią rzeczą, której bym chciał. Na szczęście cała trasa od szkoły baletowej do szpitala minęła bez większych przygód. Miałem nawet czas spoglądać na Bellę śpiącą na tylnim siedzeniu w silnych ramionach mojego ojca. Carlisle wiedział najlepiej jak ją podtrzymywać by nie sprawiać jej niepotrzebnego cierpienia. Oczywiście, że wolałbym być teraz z nią z tyłu auta i nieustannie przytulać do siebie. Tak bardzo rozpierała mnie radość, że zdążyliśmy na czas nim było za późno. Tak bardzo stęskniłem się za jej widokiem, za bijącym od niej ciepłem. Ale wiedziałem, że to ja w naszej rodzinie byłem najlepszym kierowcą, tak więc pędziłem jak wicher do szpitala, podczas gdy moje rodzeństwo zacierało ślady naszej bytności w szkole baletowej.

 

Wyobrażałem już sobie miny ludzi, którzy by znaleźli zaoraną podłogę lub ślady wgnieceń na ścianach, bądź na suficie. Najprostszym sposobem było podpalenie starej szkoły. Nie do końca podobał mi się ten pomysł ale mieliśmy czasu na nic bardziej subtelnego.

 

W końcu podjechaliśmy pod zadaszeniem nad wejściem na oddział ratunkowy. Odetchnąłem z ulgą gdyż było tam tyle miejsca by móc zaparkować auto w cieniu i wnieść Bellę do środka starannie omijając palące słońce Arizony.

 

Wziąłem śpiąca na ręce najdelikatniej jak tylko potrafiłem i wniosłem do środka. Sam jej wygląd – przysychająca krew, nienaturalna bladość, opatrunek na głowie były najlepszą przepustką by być przyjętym poza kolejnością. Szybko znalazł się jakiś zaaferowany sanitariusz, który wskazał nam drogę. Carlisle musiał zająć się formalnościami oraz opowiadaniem bajeczek na temat jej wypadku. Nie chciałem się z nią rozstawać ani na ułamek sekundy.

 

Dopiero stanowczy głos pielęgniarki, rozkazujący zostawić mi dziewczynę samą by mogła ją przebrać i przygotować do oględzin lekarza, zmusił mnie bym na chwilę wyszedł z jej pokoju i pozostał sam w poczekalni.

 

Dopiero po dłuższej chwili pozwolono mi do niej wejść. Wciąż była nieprzytomna, a może tylko spała.

 

W między czasie dołączył do mnie ojciec, który powiedział, że tutejsi lekarze mają zamiar utrzymać w takim stanie Bellę przez kilka dni by organizm trochę się zregenerował. Wiedziałem, że to najlepsze co mogli dla niej teraz zrobić, jednak cierpiałem, że nie mogę jej o wszystkim opowiedzieć, o tym jak bardzo ją przepraszam, jak bardzo ją kocham. Chciałem jej obiecać, że już nigdy nie będzie musiała przeze mnie cierpieć.

 

Teraz mogłem jedynie siedzieć całymi dniami i nocami przy jej łóżku wsłuchując się w najcudowniejsze dźwięki jakie mogłem sobie wyobrazić: jej coraz równiejszy oddech i miarowe, pewne bicie serca. W momentach kiedy musiałem udawać, że śpię całe moje ciało, każda moja komórka koncentrowała się na odbieraniu obecności Belli. Kiedy zmysł wzroku miałem wyłączony, pozostałe zmysły, słuch dotyk, a zwła­szcza węch wyostrzałem do granic możliwości.

 

Zaobserwowałem ciekawe zjawisko. Pomimo, iż znałem najpiękniejszy smak i zapach jej krwi, nadspodziewanie dobrze radziłem sobie z ranami pokrywającymi jej ciało, jakby w ogóle na mnie już nie działały. Przez te kilka godzin kiedy sądziłem, że ją straciłem, a później gdy sam jej o mało co nie zabiłem, uodporniłem się na zapach jej krwi w co jeszcze kilka dni wcześniej nigdy bym nie uwierzył. Wiedziałem, że straty ukochanej nie przeżyłbym, a więc tak przyziemna sprawa jak pragnienie nie mogłaby tego zmienić.

 

Bella leżała w pokoju jednoosobowym zalanym intensywnym białym światłem, tym bielszym, że nie łagodził go kolor ścian. Ściany też były białe jak i większość znajdujących się w nim sprzętów.

 

Najbliższą przegrodę przesłaniały pionowe żaluzje, nad głową Belli wisiały jaskrawe lampy. Położyli ją na dziwnym łóżku z poręczami, o kilku segmentach nachylonych pod różnym kątem. Poduszki były płaskie, a ich wypełnienie zbrylone.

 

Koło głowy dziewczyny ustawili irytująco pikające urządzenie monitorujące prace jej serca. Ten dźwięk u­trzy­mywał mnie przy życiu przez te długie godziny oczekiwania na to, że w końcu ją wybudzą z farmakologicznej śpiączki.

 

Od jej dłoni biegły przezroczyste rurki, inne dostarczające tlen zostały przyklejone do twarzy pod nosem.

 

Nagle moje wyczulone ucho rozpoznała nieznaczną zmianę w rytmie jej serca. Impulsy przyspieszyły podobnie jak i oddech.

 

I w końcu po czterech dniach od swojej feralnej przygody poruszyła się. Podniosła rę­kę, żeby odruchowo pozbyć się rurek z tle­nem.

 

– Ani mi się waż. – Powstrzyma­łem ją chwytając jej ciepłą rękę mo­­imi chłodnymi palcami.

 

Gdy tylko je poczuła odwróciła odro­binę głowę, w moim kierunku. Natychmiast przysunąłem się jeszcze bliżej opierając brodą o jedną z jej poduszek.

 

– Edward? – usłyszałem ciche pytanie, a zaraz potem na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. A więc jednak się mnie nie bała. Nie czuła urazy.

 

– Och, Edwardzie, mam takie wyrzuty sumienia! – dodała.

 

Ona ma wyrzuty sumienia?! a co dopiero ja mam powiedzieć o sobie. To przecież wszystko tylko przeze mnie. Czyż nie obiecywałem jej i Charliemu, że po nie­szczę­snym meczu odstawię ją bezpiecznie do domu?

 

– Spokojnie, tylko spokojnie – starałem się ją uciszyć by nie poczuć się jeszcze gorzej. – Wszystko jest już w najlepszym porządku.

 

– Jak to się w ogóle skończyło? – zapytała widocznie niewiele z tego wszystkiego pamiętając. Może to nawet i lepiej.

 

– Cudem zdążyliśmy na czas. Jeszcze chwila, a byłoby za póź­no. – Nadal wzdrygałem się na samą myśl o tym.

 

– Byłam taka głupia, Edwardzie. Myślałam, że James złapał mamę.

 

– Wszystkich nas przechytrzył.

 

– Muszę zadzwonić do niej i do Charliego. – Odezwała się trochę przytomniej, widocznie zaczęła wracać jej pamięć.

 

– Alice już to zrobiła. Renee jest tutaj, to znaczy tu, w szpitalu. Poszła tylko coś zjeść.

 

Gdy tylko to powiedziałem Bella gwałtownie się poruszyła jakby chciała poderwać się z miejsca i pobiec do matki. Było widać jak bardzo się za nią stęskniła. Rozumiałem, że więzy między nimi były nadzwyczaj silne. Nie mniej jednak jak tylko podniosła się z poduszki zakręciło się jej w głowie i musiałem ją delikatnie podtrzymać by nie upadła.

 

– Niedługo wróci – obiecałem uspokajając ją. – A tymczasem leż spokojnie.

 

– Ale jak jej wytłumaczyliście to wszystko? – wyglądała na przestraszoną. Uświadomiłem sobie, że będąc tak długo nieprzytomną nie wiedziała, że udało nam się wszystko ukryć i tak zaaranżować całą sprawę, aby nasza historia wyglądała naprawdę wiarygodnie. Musiałem pochylić głowę nad talentami Alice. Sprytna bestyjka. Do „zadań specjalnych” nadawała się jak nikt inny.

 

Bella najwyraźniej martwiła się czy prawda nie wyszła na jaw – Co jej powiedzieliście?

 

– Że spadłaś z bardzo długich schodów, a potem z rozbiłaś szybę i wyleciałaś przez okno. – Przerwałem przypominając sobie siostrę jak się rozkręca i wprowadza w czyn swoje dzikie pomysły.

 

– Musisz przyznać, że takie rzeczy czasem się zdarzają.

 

Westchnęła i skrzy­wiła się z bólu. Następnie spojrzała na cienką kołdrę, którą była przykryta. Z zaciekawieniem przyglądnęła się nieprzykrytej nodze wsadzonej w gips aż do kolana.

 

– Jakie właściwie odniosłam obrażenia?

 

– Masz złamaną nogę, złamane cztery żebra, kilka pęknięć w czaszce i siniaki gdzie się da, a do tego straciłaś dużo krwi. Przeszłaś kilka transfuzji. Nie byłem tym zbytnio zachwycony – przez jakiś czas pachniałaś zupełnie nie tak.

 

No dobrze może byłem zbyt szczery wyznając jej to ostatnie, ale nie było mi dobrze z tym, że kiedy mogłem już bez odczuwania pragnienia rozkoszować się jej wonią, lekarze przeprowadzili transfuzję i nagle zaczęła pachnieć zupełnie zwyczajnie. Była to taka różnica jak pomiędzy najlepszym rubinowo czerwonym Bordeaux a oranżadą w proszku.

 

– Musiała to być dla ciebie miła odmiana.

 

– Skąd. Lubię twój zapach.

 

– Jakim cudem ci się udało? – szepnęła.

 

Od razu domyśliłem się, o co jej chodzi. Przywołała tym pytaniem najgorsze wspomnienia minionego tygodnia. Kiedy to o mały włos sam nie pozbawiłem jej życia. Gdy nie mogąc się powstrzymać upajałem się jej bukietem. Kiedy to bestia we mnie triumfowała. Wstydziłem się tego najbardziej ze wszystkich rzeczy jakie kiedykolwiek zrobiłem. Nie mogłem spojrzeć jej w oczy. Odwróciłem wzrok by nie wyczytała w nim za dużo prawdy o mnie samym. Nie przeżyłbym kolejnego rozstania z nią.

 

– Nie jestem pewien. – Ująłem jej zabandażowaną dłoń, ostrożnie, tak aby nie zerwać przewodu łączącego z jednym z monitorów.

 

Cały ten czas wpatrywała się we mnie badawczo czekając na dalsze zwierzenia. Nie chciała odpuścić.

 

Wiedziałem, że źle robię zostając razem z Bellą. Gdybym nie był takim cholernym egoistą już dawno powinienem się od niej odczepić. Zostawić jej swojemu losowi. Nigdy nie powinienem pojawić się w jej życiu. Życiu, którym ryzykowała w każdej sekundzie przebywania ze mną.

 

W moim umyśle zaczęła kiełkować myśl, podlewana moją bezgraniczną miłością do tej kruchej ludzkie dziewczyny, myśl że powinienem raz na zawsze zniknąć z jej życia.

 

Westchnąłem tylko. Nie miałem odwagi popatrzyć w jej stronę.

 

– Tego nie dało się... nie dało się powstrzymać – zacząłem cicho odpowiadając na jej wcześniejsze pytanie. Chcąc być z nią szczery dodałem – Było to zupełnie niemożliwe. A jednak dopiąłem swego. – Nareszcie odważyłem się na nią spojrzeć. Nasze oczy się spotkały. Zobaczyłem w nich wszechobecną miłość, ciepło, zaufanie do… mnie. Uśmiechałem się nieśmiało. – Chyba naprawdę cię kocham.

 

Usłyszawszy to odwzajemniła mój uś­miech. Znowu nieznacznie się skrzywiła, nawet to zabolało.

 

– Czy smakuję równie dobrze jak pachnę? – spytała.

 

Czy musiała przywoływać te krępujące wspomnienia? Tak smakowała jeszcze lepiej, o wiele lepiej. Jad napłynął mi do ust. Byłem żałosny. Ale czegoś takiego nikt by nie zapominał nawet gdyby nie miał wiecznej wampirze pamięci. Tak jej smak… rozmarzyłem się, był jak symfonia przy zgrzycie żelaza po szybie.

 

– Jeszcze lepiej. Lepiej, niż przypuszczałem – przyznałem się.

 

– Przepraszam – no nie. pomyślałem, ja zachowałem się jak skończony bałwan, a ona mnie jeszcze za to przeprasza. Rób tak dalej Bello a będę się czuł jeszcze gorzej.

 

Wzniosłem oczy ku niebu, jakbym szukał tam podpowiedzi jak jej to wszystko wytłumaczyć tak by nie przypisywała sobie ani odrobinkę winy za zaistniałą sytuację.

 

Wina leżała tylko i wyłącznie po mojej stronie. Głupi, zaślepiony miłością i pragnieniem wampir!

 

– Naprawdę, nie masz już za co przepraszać!

 

– Za co w takim razie powinnam cię przeprosić?

 

– Za to, że mało brakowało, a już nigdy więcej bym cię nie zo­baczył.

 

– Przepraszam – no dobra, skoro już musisz za coś przeprosić, pomyślałem, to możesz właśnie za to. Nie zdajesz sobie sprawy z tego co przezywałem sądząc, że się spóźniłem. Nie, tego nigdy nie wolno ci się dowiedzieć – zdecydowałem.

 

– Rozumiem, dlaczego tak postąpiłaś – pocieszyłem ją. – Choć oczywiście nie zmienia to faktu, że nie miało to większego sensu. Trzeba było zaczekać na mnie, trzeba było mi powiedzieć!

 

– Nie puściłbyś mnie.

 

– Nie – przy­zna­łem ponuro. – Nie pu­ściłbym. – to rów­nałoby się z wyrokiem śmierci, dodałem w myślach.

 

Bella zamyśliła się wpatrując w stojący obok niej wazon ze słonecznymi frezjami, które jej kupiłem. Tak, frezje z tym najbardziej kojarzył mi się jej zapach, ponadto była właśnie takim małym i delikatnym słone­cz­kiem, rozświe­tlającym mroki nocy w których żyłem już od stu lat.

 

Nagle wzdrygnęła się, a potem skrzy­wiła. natychmiast zwróciłem na to uwagę.

 

– Nic ci nie jest, Bello?

 

– Co się stało z Jamesem?

 

– Gdy go od ciebie odciągnąłem, zajęli się nim Emmett i Ja­sper. – O Alice wolałem Belli nie wspominać. Tak bardzo żałowałem, że to nie ja mogłem wymierzyć mu sprawiedliwość. Za krzywdę jaką jej wyrządził, za jej przerażenie, za mój śmiertelny strach oraz za tych wszystkich niewinnie pomordowanych ludzi, których coraz to nowa krew barwiła jego tęczówki upiornym szkarłatem.

 

Tak bardzo żałowałem tego, że nie mogłem im towarzyszyć, że Carlisle jakimś cudem mnie powstrzymał.

 

Zdziwiła się.

 

– Nie było ich wtedy z nami.

 

– Musieli przejść do innego pomieszczenia... polało się sporo krwi.

 

Przypomniałem sobie myśli Jaspera i po raz pierwszy byłem w stanie zrozumieć z jakim to palącym pragnieniem musiał ciągle walczyć.

 

– Ale ty zostałeś.

 

– Tak, zostałem.

 

– I Alice, i Carlisle... – dodała, kręcąc głową z niedowierza­niem.

 

– Widzisz, oni też cię kochają.

 

Gdy wymówiłem imię swojej siostry Bella nagle się ożywiła.

 

– Czy Alice obejrzała jego nagranie? – Było widać, że bardzo jej na tym zale­żało.

 

– Tak – odparłem nie kryjąc nienawiści.

 

W mojej pamięci ponownie zabrzmiały słowa Jamesa nagrane na taśmę kamery. Pamiętałem jego wyraz twarzy, każdą zmianę intonacji głosu gdy opowiadał:

 

 

 

Jeden jedyny raz, lata temu, wymknęła mi się upatrzona przeze mnie ofiara. Przeszkodził mi pewien wampir, który darzył ją idiotycznie gorącym uczuciem – nigdy nie zro­zumiem, co też takiego niektórzy moi pobratymcy widzą w ludziach. Ów wampir odważył się na coś, przed czym twój słaby Edward się wzdraga. Gdy tylko dowiedział się o moich zamiarach, wykradł dziewczynę z przy­tuł­ku dla obłąkanych, w którym pracował, i sprawił, że przestała być dla mnie kusząca. Biedulka była tak otępiała, że chyba nawet nie czuła bólu – tak długo przebywała samotnie w celi. Sto lat wcześniej za jej wizje spalono by ją na stosie, w latach dwudzie­stych dwudziestego wieku zostawał dom wariatów i elektrow­strząsy. Kiedy w końcu otworzyła oczy, silna siłą wiecznej młodości, czuła się tak, jakby nigdy wcześniej nie widziała słońca. Stary wampir zrobił  z niej żwawego młodego wampira i nie mia­łem już powodów, by ją ścigać. W gniewie zgładziłem więc starego.

 

 

 

Tak pokrótce streścił całe życie Alice. Podczas tych kilku minut dowiedziała się o sobie więcej niż dotychczas jej się udało mimo, iż na poszukiwania swojej przeszłości poświęciła długie dni i godziny.

 

James niechcący zrobił swojej niedoszłej ofierze najwspanialszy z możliwych prezentów – przywrócił jej przeszłość i dawno utracone wspomnienia.

 

– Zawsze trzymano ją w odosobnieniu, w ciemnościach. To dlatego nic o sobie nie wiedziała.

 

– Tak. Teraz już wie. – Starałem się mówić normalnie, tłumiąc gniew. Tak dużo ludzi już skrzywdził.

 

Bella widząc zmianę malującą się na mojej twarzy wyciągnęła rękę jakby chciała pogłaskać mnie po policzku. Ale zaaferowana nie zauważyła, że była właśnie za tą rękę podpięta do kroplówki. Przeźroczysty wężyk stanowczo ją powstrzymał.

 

A ja zamarłem, tak bardzo potrzebowałem tej choćby najmniejszej pieszczoty. Całe moje ciało tęskniło za jaj dotykiem.

 

– Fuj. – Skrzywiła się.

 

– Wszystko w porządku? – spytałem zaniepokojony. Przecież nie mogła usłyszeć tego co działo się w mojej głowie i wzdrygnąć się na myśl o dotknięciu mnie. Ogarnął mnie głęboki smutek i dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że nie to było powodem jej obrzydzenia. Całym sercem byłem przy niej.

 

– Igły – wyjaśniła potwierdzając moją hipotezę. Nie miała najmniejszej ochoty na nie patrzeć. Skupiła wzrok na wyszczer­bionym panelu sufitowym i mimo złamanych żeber usiłowała głęboko oddychać.

 

Właśnie dotarł do mnie groteskowy charakter całej tej sytuacji.

 

– Boi się igły – mruknąłem pod nosem, kręcąc głową. – Sadystyczny wampir, który chce ją zamęczyć na śmierć, prosi o spotkanie – nie ma sprawy, już leci, już jej nie ma. Ale gdy pod­łączyć ją do kroplówki...

 

Wywróciła tylko oczami. Najwidoczniej wracał jaj dobry humor.

 

– Co tutaj właściwie robisz? – spytała znienacka. Mój oddech zamarł. Jednak dotarła do niej groza sytuacji i w końcu instynkt samozachowawczy zaczął ją ostrzegać.

 

Spojrzałem na nią, najpierw zdziwiony, potem urażony.

 

– Mam sobie iść? – Zmarszczyłem czoło nie chcąc pokazać jakie spustoszenie wywołało we mnie to jedno krótkie pytanie.

 

– Nie, skąd! – zaprotestowała w przestrachu, że ją źle zrozumiałem. Ale właśnie tak ją zrozumiałem, bo na cóż innego mógłbym po tym wszystkim się spodziewać. – Nie o to mi chodziło. Co robisz w Teksasie? Jak wytłumaczyłeś mojej mamie swoją obecność? Muszę poznać two­ją wersję, zanim się tu zjawi.

 

– No tak. – Uspokoiłem się nieco. Zaserwuję jej teraz wersję oficjalną, którą powinna poznać by móc potwierdzić to co już nakłamałem w jej sprawie. – Przy­jechałem do Phoenix, żeby przemówić ci do rozsądku i skłonić do powrotu do Forks. – Powiedziałem tak pewnie, że jeszcze chwila i sam bym w to uwierzył. – Zgodziłaś się ze mną spotkać i przyjecha­łaś do hotelu, w którym zatrzymałem się z Carlislem i Alice – tak, tak, przyleciałem rzecz jasna pod opieką rodzica. Tyle że, idąc do mojego pokoju, potknęłaś się na schodach. Resztę już znasz. Na szczęście nie musisz pamiętać żadnych szczegółów, masz świetne usprawiedliwienie

 

Zastanowiła się nad tym co usłyszała przez chwilę starając się zapamiętać i porównać ze swoimi wspomnieniami tamtych przerażających minut.

 

– W twojej historyjce nie wszystko trzyma się kupy. Nie było na przykład żadnego rozbitego okna.

 

– Ależ było, było – sprostowałem. – Alice miała niezłą frajdę, fabrykując dowody. Nawet się trochę zagalopowała. Wszystko wyglądało bardzo przekonująco – mogłabyś się pewnie procesować z hotelem o odszko­dowanie, gdybyś chciała. Nie martw się, za­dbaliśmy o wszystko – zapewniłem, pozwalając sobie by czule pogłaskać ją po policzku. Boże jak mi tego brakowało! – Twoim jedynym zadaniem jest teraz powrót do zdrowia.

 

Moją uwagę zwróciła nagła zmiana w me­lodii wygrywanej przez jeden z aparatów, do których była podłączona, w muzyce skom­po­no­wanej przez jej serce.

 

Jaj tętno z początkowego tranquillo zamieniło się w szalone con fuoco. Po czymś takim, gdyby moje serce nadal biło zamarło by z radości. Mógłbym nawet umrzeć tą najpiękniejszą z możliwych śmierci, śmiercią z zachwytu.

 

Dosyć marzeń. Wampiry nie umierają! a przynajmniej nie tak łatwo.

 

Serce Belli teraz tak galopowało, że nie tylko ja mogłem to usłyszeć.

 

– Boże, chyba zapadnę się pod ziemię – mruknęła pod nosem. Parsknąłem perlistym śmiechem, a potem przechyliłem gło­wę w zadu­mie. Od jak dawna nie pozwoliłem sobie na taką eksplozję radości. Ten wypełniający pokój dźwięk był tak upajający, że nie mogłem się powstrzymać by go nie spróbować przedłużyć. Chwilo trwaj wiecznie!

 

– Hm, zobaczmy... – Pochyliłem się nad nią powoli. Moje usta dzieliło od niej tylko trzy… dwa…. jeden c...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin