Reneesme 1-2.rtf

(12 KB) Pobierz

Korekta: Rebellisch :)

- Alice nie dotarła na czas z Nahuelem

to by było na tyle.

 

Pamiętam to tak, jakby wydarzył się wczoraj. Wątpię czy cokolwiek byłoby w stanie zetrzeć z mojej pamięci ten widok. Dwie stojące naprzeciwko siebie armie. Czerwone oczy bestii przeciw złotym oczom obrońców.

A wszystko przeze mnie. Każda istota, która zginęła, umarła bym mogła żyć. Mogę dokładnie powiedzieć, jakie uczucia malowały się na twarzach moich bliskich.

W oczach stojących dalej, mniej związanych ze mną, takich jak egipski klan, lub Peter i Charlotte widać było przede wszystkim strach. Dwaj Rumuni, zaślepieni nienawiścią,

szykowali się na bitwę. Siobhan gorączkowo próbowała zmienić swym domniemanym darem bieg wydarzeń. Oczy Tanyi i Kate wyrażały ból i chęć zemsty za siostrę. Na twarzy Esme widoczna była rozpacz. Od Carlisle’a aż czuło się emanujący smutek. Mina Rosalie wyrażała determinację. Emmett, po pogodzeniu się z zaistniałą sytuacją,

był rozochocony nadchodzącą walką, podobnie jak większość wilków. Tylko Sam i Jacob wiedzieli naprawdę, jaki będzie ostateczny rezultat bitwy. Ten drugi usilnie koncentrował się i zbierał siły na czekającym go zadaniu. I wreszcie rodzice. Ojciec, za wszelką cenę starał się ukryć swoje emocje. Nie był jednak w stanie zignorować

faktu, iż jego całe szczęście, nowopoznana radość, wszystko to ma dziś umrzeć. Mama już walczyła. Z wysiłkiem stawiała opór coraz silniejszemu działaniu darów Aleca i

Jane. Kiedy się ze mną żegnała, nie miała nadziei na przeżycie. Może to nie tak, że miała wybór. Ale nie ulega wątpliwościom, iż gdyby chciała, mogłaby uciec, a Demetri

nie znalazłby jej. Ona, podobnie jak wszyscy z naszej grupy wiedziała, że nie są w stanie wygrać. Lecz stawali do walki, by zapewnić jak największą ochronę i możliwość

ucieczki właśnie mi.

Nic więcej nie widziałam, bo gdy tylko rozpoczęła się bitwa, pomknęłam na południe, na grzbiecie wilkołaka. Biegliśmy i biegliśmy, aż w końcu dotarliśmy do Ameryki Południowej. Czułam głód i pragnienie, jednak nie chciałam, by Jacob zatrzymywał się na polowanie. I tak nie byłabym w stanie nic przełknąć. Nieustannie dławiło mnie poczucie winy. Czułam nienawiść do siebie, a właściwie do samego faktu własnego istnienia, choć nie chciałam pogardzać sobą, bo umniejszałoby to czyn mojej matki,

jakim było urodzenie mnie. Nie miałam prawa żyć, kiedy osoby, które kochałam, zginęły z mojej winy. Jakże żałosnym byłam stworzeniem, jeśli swoim istnieniem sprowadzałam na bliskich nieszczęście! Nie płakałam i nie wyłam z bólu tylko po to, żeby nie dokładać cierpień Jacobowi. Powiedziałam mu tylko, że to wszystko moja wina.

Jego odpowiedź mnie zdziwiła.

-Jeśli tak czujesz, to niezawodny znak, iż jesteś dzieckiem Belli i Edwarda.

Właściwie nie wiem, czym są moje łzy. Nie są podobne do ludzkich, ze względu na swój słodki smak. Może to coś w rodzaju wampirzego jadu? W tamtej chwili nie zastanawiałam się nad tak błahymi sprawami. Według zaleceń Belli, zmierzaliśmy do Rio de Janeiro. Czytając tą nazwę na kartce, którą znalazłam w plecaku, domyśliłam się, że była ona jednocześnie wskazówką dla Alice. Nie wiem, czy chciałam się z nią wtedy widzieć. To dobrze, że nic jej nie groziło, a ja nigdy nie miałam pretensji, o nieoddanie za mnie życia. Jednak fakt, z jaką łatwością porzuciła swoją rodzinę na pewną śmierć, był odrzucający. Jakimi egoistami musieli być, razem z Jasperem, by móc normalnie żyć, nieprzygniecieni wyrzutami sumienia? Nie wiedziałam, czy mogłabym egzystować obok nich i nie pogardzać nimi. Choć przecież ja też uciekłam. Zostawiłam bliskich, by ginęli, a sama przeżyłam. Czyż to nie ironia losu?

Kiedy dotarliśmy do miasta, akurat świtało. Jacob uparł się, ze zatrzymamy się w ekskluzywnym hotelu, korzystając z pozostawionej mi fortuny. Odziedziczyłam bądź co bądź, cały majątek rodziny Cullenów, zaoferowany w postaci dwóch kilogramów złotych kart kredytowych, spoczywających na dnie plecaka. Było mi obojętne gdzie będziemy w trakcie postoju. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, wiem, że mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu. W końcu, czy osoby ścigane, mogą pokazywać się w publicznych miejscach, jak gdyby nigdy nic? Zwłaszcza, jeśli jest to wysoki Indianin i kilkuletnia dziewczynka, w obdrapanych i poniszczonych ciuchach, z workiem kart kredytowych na plecach? Ale Jacob był zbyt przejęty troską o moją wygodę, a ja zbyt młoda, by myśleć o tym w ten sposób. Nie jestem pewna, czy te myśli, które opisałam,

były nimi wtedy, czy jest to tylko interpretacja targających mną uczuć.

W każdym razie, nasze przeżycie było nie tylko kwestią szczęścia. Okazało się, że walka na polanie, należała do przełomowych wydarzeń w świecie wampirów. Według tego, czego udało nam się dowiedzieć, rezultat bitwy był taki jak przewidziała Alice. Nie przekazała jednak, iż Volturi poniesie aż tak olbrzymie straty. Zginęły obie żony, Alec

i Jane, Demetri, Renata, prawie wszyscy pozostali świadkowie, niemal cała straż, a nawet Kajusz z wielkiej trójcy. Wiadomość, że nie przeżył nikt z naszej grupy, zabolała

niczym sztylet przebijający moje serce. Po raz pierwszy nie mogłam powstrzymać łez, płynących po moich policzkach, ani głośnego szlochu. Również mój towarzysz sobie nie poradził.

Po stracie wszystkich braci oraz przyjaciół, każdej nocy, kiedy myślał, że śpię, wychodził, by w najbliższym lesie przemienić się i głośno wyć z rozpaczy.

Nasze ukrywane przed sobą nawzajem cierpienie trwało, a w świecie wampirów doszło do kolejnego przełomu, większego nawet niż poprzedni. Kiedy dowiedziano się o niecnym czynie Volturi, pozostałe wampiry z całego świata postanowiły wykorzystać osłabienie po bitwie do zgładzenia ich. Po wielu walkach, ziemia została uwolniona z pod

wpływu starożytnych. Byłam zadowolona z śmierci morderców moich rodziców, lecz dla wielu ludzi, sytuacja ta niosła ze sobą niebezpieczeństwo ze strony nie

powstrzymywanych teraz niczym wampirów. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że w jednej z bitew zginęli Alice z Jasperem. Może wyrzuty sumienia dały im o sobie znać, skoro

postanowili się wtrącić? Starałam się o tym w ten sposób nie myśleć. Jednak po głowie krążyły mi pytania, których nie umiałam zignorować. Jeśli nie zawahali się ryzykować

życia obok obcych wampirów, to, dlaczego bali się stanąć do walki przy własnej rodzinie? Czy gdyby wtedy zostali, mielibyśmy szansę na zwycięstwo? Myślenie o tym sprawiało ból i nie przynosiło odpowiedzi.

Tymczasem odeszliśmy z Rio de Janeiro. Wiele podróżowaliśmy. Mieszkaliśmy w Irlandii, Kandzie, Japonii, Grecji. Chcąc zająć czymś swój umysł, pochłaniałam ogromne ilości wiedzy. Posiadałam teraz wykształcenie na poziomie studenta, do tego z kilku różnych dziedzin. Nauczyłam się płynnie 12 języków i kilka wciąż szlifowałam. Jacob w tym czasie,

zabawiał się w moją prywatną niańkę. Nigdy niczego mi nie brakowało, właśnie dzięki niemu. Spełniał moje zachcianki i zawsze się ze mną zgadzał. Był jedyną bliską mi osobą, całą moją rodziną. Mój ukochany starszy brat. Zawdzięczałam mu wszystko, w końcu uratował mnie przed śmiercią. Nie wyobrażałam sobie życia bez niego.

Od wydarzeń na polanie minęło dziewięć lat. Co raczej oczywiste, przestałam już rosnąć. Nie zmieniałam się raczej, choć rosły moje włosy i paznokcie. Czesałam się w dwa długie

warkocze, choć mogłam z dnia na dzień skrócić je, a następnego ranka byłyby znowu do pasa.

Z moimi zmianami, przybliżała się również chwila decyzji. Jaka miała być przyszłość moja i Jacoba? Wiedziałam doskonale o jego wpojeniu we mnie. Tłumaczył mi kiedyś, że dzięki temu stałam się całym jego światem. Pamiętałam, że nie chodzi tu o miłość fizyczną, ale i tak czułam się nieco skrępowana rozmowami o tym. Nigdy nie łudziłam się, że taki stosunek do mnie, pozostanie na zawsze. Odniosłam wręcz wrażenie, iż chciał mi powiedzieć co czuje zaraz po zakończeniu mojego rozwoju. Powstrzymał się tylko dlatego, by dać mi czas na dorośnięcie psychiczne. Byłam mu za to wdzięczna. Nie miałam zielonego pojęcia co odpowiedzieć. Kochałam go z całego serca, ale samo myślenie Jacobie jako mężczyźnie, odrzucała mnie. Niestety, dzień próby nadszedł szybciej niż się spodziewałam.

Mieszkaliśmy wtedy w Los Angeles, na najwyższym piętrze wieżowca. Siedziałam na nowoczesnej kanapie w salonie. Podszedł i usiadł koło mnie mówiąc:

- Muszę z tobą o czymś porozmawiać.

- O czym? –zapytałam, choć znałam odpowiedź. Grałam na zwłokę.

- Posłuchaj. Wiesz, że cię kocham i mówiłem to już nie raz. Chciałbym, abyś wiedziała, iż moja miłość nie ogranicza się już tylko do potrzeby ochraniania cię. Jestem w tobie zakochany.

Czekał na reakcję. Co miałam zrobić? Przygotowywałam się do tej rozmowy od dawna, jednak nie znalazłam rozwiązania. Wiedziałam, że nie jestem w stanie bez niego żyć,

jednak czy miałam zgodzić się na bycie z nim, i oszukiwać Jacoba, jak również siebie samą? Opcja rozstania nie wchodziła w rachubę. Z resztą, on i tak by mnie nie opuścił, lecz

snuł za mną niczym uporczywy cień. Uratował mi życie i miałam przez to do spłacenia ogromny dług wdzięczności. Jednak część mnie wcale tak nie uważała. Nie prosiłam się przecież o zawsze wiernego psa przy boku. Brak możliwości wyboru irytował mnie. Czegokolwiek bym nie zrobiła, nie pozbędę się go z mojego życia. A tak naprawdę, wcale nie chciałam się go pozbyć. Miałam zranić i odrzucić jedyną osobę, jaka mi pozostała na tym strasznym świecie? Mojego jednego obrońcę zostawić w tak podobny sposób, w jaki potraktowała go moja mama? Znałam z opowieści Jacoba wydarzenia, mające miejsce przed moimi narodzinami. Nie chciałam zadawać mu bólu w dawną ranę, o której nareszcie zapomniał.

Moje milczenie się przedłużało. Musiałam mieć więcej czasu, by odpowiedzieć.

- Czy dasz mi trochę czasu na pomyślenie o tym? –udało mi się wybrnąć.

- Jasne. –odpowiedział. Nie potrafiłam odczytać z jego twarzy co myślał.

Wstałam i kierowałam się do mojego pokoju. Był już wieczór, ale miałam pewność, że nie zasnę. Kiedy otwierałam drzwi, Jacob odezwał się.

- Miłych snów

- Dobranoc – powiedziałam wymuszając przyjazny ton. Po naszej rozmowie, jego słowa wydały mi się nieco dziwne. Miałam wrażenie, że było w nich coś niestosownego.

 

Część dalsza może nastąpić, jeśli ta się spodoba, oraz znajdzie się wena i czas.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin