II.doc

(82 KB) Pobierz

Rozdział II

Śmierć i jej wszyscy przyjaciele

 

Przebywanie w Londynie było nużące.

Ciągły deszcz, który idealnie synchronizował się z moim nastrojem, wprawiał mnie w jeszcze większe

otępienie. Równomierne uderzenia kropel wody działały na mnie trochę hipnotyzująco, czułem się

jakbym był zamknięty w jakiejś klatce myśli. Żadnej ucieczki. Słyszałem odgłosy samochodów i ludzi

dochodzące z ulicy, jednak deszcz był gdzieś w tle cały czas.

Dwuskrzydłowe okno, sięgające aż do podłogi, było szeroko otwarte. Białe zasłony lekko falowały na

wietrze.

Woda stukała o cienkie szyby.

Bella, Bella, Bella.

Oczywiście dużo wspólnego z moim nastrojem miała wizyta całej mojej rodziny w Forks. Wrócili

stamtąd dwa dni temu i zgodnie z moją umową z Carlisle’m, żadne z nich nie wspomniało nawet o

Belli. Ze względu na mnie starali się nawet nie myśleć o tym zbyt wiele. Co jednak nie usuwało fal

smutków, które kryły się gdzieś tam, pod powierzchnią.

Nie rozmawiałem jeszcze z Cecile.

Wiem, że zadawała dużo pytań ojcu; dlaczego tam jedziemy, dlaczego Edward jedzie od razu do

Londynu, dlaczego nikt nie chce mi niczego wyjaśnić?!

Ten podzielił się z nią treścią naszej umowy, a Cecile, jak zwykle gotowa na wszystko, by ulżyć swojej

ciekawości, spokojnie pojechała do Forks.

Jednak znając ją, nie zabierze jej zbyt wiele czasu przyjście do mnie i zażądanie wywiązania się z

obietnicy.

A ja zupełnie nie wiedziałem, jak się do tego zabrać.

Co miałem jej powiedzieć?

„Widzisz, Cee, kiedy miałem sto cztery lata, do miasteczka, w którym mieszkałem, przyjechała

dziewczyna. Jej krew budziła we mnie nienajlepsze odruchy. Po kilku dniach się w niej zakochałem,

nawet nie rozumiejąc, co czuję. Odgadła, kim naprawdę jestem, poznała moją rodzinę i prawie została

zamordowana przez psychicznego sadystę, wampira. Czy wspominałem na początku, że ją rzuciłem

po kilku miesiącach w akcie samodestrukcji? ”

Moją twarz wykrzywił kwaśny grymas.

Całkiem dobre streszczenie.

Jednak całkowicie nieadekwatne do prawdy.

Jak miałem jej wyjaśnić tę gwałtowną potrzebę, tę miłość, tę nadzieję, którą zawsze odczuwałem

odkąd poznałem Bellę? I to co się stało ze mną po jej śmierci. Te wszystkie uczucia, które wydawały

mi się zapomniane, zniszczone, nie istniejące w mojej głowie.

Teraz miałem je tylko w mojej pamięci.

Ta myśl wydała mi się wyjątkowo gorzka.

Przeznaczenie, bogowie, cokolwiek nami steruje i układa nasz los, może i my sami, miało wyjątkowo

ironiczne poczucie humoru. Czekałem ponad wiek, aby poczuć życie przenikające przez moje palce, a

potem sam z własnej woli, z niego zrezygnowałem. Arogancko myślałem, że nic nie jest nigdy

stracone. Że coś zawsze zostaje. Chociaż najmniejsza, najbardziej krucha i ulotna część.

Najcenniejsza.

Liczyłem na to.

Oczywiście, jak każdy zakochany głupiec, pomyliłem się.

 

********

 

Usłyszałem ciche kroki na korytarzu, kierujące się w stronę drzwi mojego pokoju.

Po ich lekkości rozpoznałem Alice.

Westchnąłem.

Przebywanie z Alice było czasami proste, a czasami tak trudne, że niemal nie do zniesienia.

To rzecz jasna, jak wszystko w mojej egzystencji, miało wiele wspólnego z Bellą.

Alice kochała Bellę.

Była jej wyśnioną siostrą, oczekiwaną.

Nie pukała nawet do drzwi, nie musiała.

Wiedziała, że nie obchodziło mnie to, rozmowa z nią nigdy niczego nie zmieniała.

Była ona czasami trochę uciążliwa, jednak nie miałem dość energii na powstrzymanie Alice przed

dyskusją ze mną na temat Belli. A raczej monologiem.

Podeszła cicho do mojego fotela stojącego dokładnie na wprost okna i usiadła cicho na podłodze obok.

Zerknęła na mnie podchodząc, jednak ja nie podniosłem wzroku na nią nawet na chwilę.

Objęła rękami skrzyżowane nogi.

- Cecile się niecierpliwi.

Nie zareagowałem.

- Zaczyna myśleć, że chcesz się od tego wymigać. Nie opowiedzieć całej historii, tylko jakieś ogólniki.

- Porozmawiam z nią. Później.

- To znaczy kiedy, Edward? Jak poczujesz się gotowy? Kiedy to będzie? Za sto, dwieście lat?

- Nie wykluczam.

- Rozmowa z tobą jest męcząca.

- Skoro tak cię to męczy, to może wreszcie mnie zostawisz w spokoju?

Zaśmiała się gorzko.

- Brawo, Edward. Nareszcie odpowiedź, która jest dłuższa niż trzy słowa i do tego zakończona

pytajnikiem.

Nie zareagowałem.

Pochyliła się w moją stronę.

- A z kim mam rozmawiać na jej temat? Skutecznie zniechęciłeś wszystkich, nikt już Belli nie

wspomina. Nie żyje od osiemdziesięciu lat, a mimo wszystko, oto jest, między nami, jak duch.

Drgnąłem.

Wciąż gapiąc się na ulicę, za oknem zobaczyłem Bellę.

Szybko przemierzała ulicę, kuląc głowę. Oczywiście, deszcz. Nie przepadała za nim, nie lubiła, kiedy

krople wody kapały jej za kołnierz.

Właśnie zniknęła za rogiem, rozpłynęła się w szarości.

- Myślę, że powinieneś zacząć rozmawiać z kimś innym, nie tylko ze swoimi wspomnieniami.

Zwróciłem w końcu uwagę na Alice.

- Lubię moje wspomnienia.

- Ale nie możesz żyć tylko w nich.

- Bo co?

Milczała.

- Alice?

Podniosła na mnie wzrok, zdziwiona. Nieczęsto zdarzało się, żebym rozpoczynał rozmowę.

- Myślisz, że była szczęśliwa? Przez ostatni rok swojego życia? Czy jak byliście w Forks…

Urwałem.

Czy znaleźli jakikolwiek ślad, że moja samodzielna decyzja o porzuceniu Belli miała jakikolwiek sens?

Alice wolno dobierała słowa, ostrożnie.

Jej myśli były poszarpane, niepewne.

Starała się coś ukryć.

- Myślę, że starała się być szczęśliwa.

Wielkie dzięki, Alice.

- Od osiemdziesięciu lat zastanawiam się, czy moja decyzja była słuszna. Tak bardzo nie chciałem

postąpić jak egoista, chciałem by Bella mogła mieć to wszystko na co zasługiwała, żadnych

wyrzeczeń. Może jednak powinienem jej posłuchać, kiedy mówiła, że liczę się dla niej tylko ja? Nie

powinienem decydować za nią, zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę to jak mało o niej wiedziałem. O jej

myślach.

Przez chwilę było bardzo cicho.

- Starałeś się postąpić słusznie. Jak najlepiej dla Belli, według twojej oceny. A jeśli chodzi o

szlachetność – to na pewno Ci się udało.

Prychnąłem.

Deszcz zaczął intensywniej stukać o szyby okien.

Bella! Bella! Bella!

- Porozmawiasz z Cecile. Jeszcze dzisiaj.

Niech będzie.

********

Znając Alice i jej niecierpliwość, chcąc uniknąć bardzo męczącej rozmowy, powinienem porozmawiać

z Cee jeszcze przed zapadnięciem zmierzchu.

Debatowałem chwilę nad opcją rozmowy z małą i prawdopodobieństwem zamęczenia mnie na śmierć

przez Carlisle’a i Alice; wybrałem to pierwsze.

Wyszedłem z pokoju i skierowałem się w stronę przestronnego salonu. Tutaj też wszystkie okna były

szeroko otwarte, powietrze było rześkie, bardzo ożywcze, pełne ozonu. W pokoju znajdowali się tylko

Esme i Jasper. Ta pierwsza przeglądała gazety z ofertami domów, a ten drugi spoglądał na fortepian

stojący w prawym kącie pokoju. Wydało mi się to jednocześnie gorzkie i zabawne, Esme w każdym

nowym miejscu dbała o to, by stał w salonie fortepian, zawsze perfekcyjnie nastrojony, gotowy wydać

dźwięk pod wpływem najlżejszego dotyku. Daremne, nie zagrałem niczego odkąd wyjechaliśmy z

Forks po raz pierwszy.

- Edward!

Czułem małą iskierkę radości w myślach mamy, kiedy wszedłem do pomieszczenia; po raz pierwszy

odkąd wszyscy przyjechali do tego domu, wyszedłem z mojego pokoju.

- Co sądzisz o tym? – powiedziała, wskazując ręką na zdjęcie niebieskiego domu. Miał dużo

balustradek, okienek, wieżyczek; typowy styl wiktoriański. Belli na pewno by się nie spodobał, lubiła

prostotę, klasykę.

- Zbyt dekoracyjny.

- A ten?

Wzruszyłem ramionami.

- Wybierz co chcesz.

Jej entuzjazm wyraźnie przygasł. Jasper odwrócił wzrok od instrumentu i przeniósł go na mnie.

„Nie mógł byś się czasami chociaż trochę wysilić, aby przynajmniej jej nie było tak ciężko?”

Podszedłem do Esme siedzącej na kanapie, podniosłem kilka magazynów. Szybko przeleciałem

wzrokiem po zdjęciach.

- Ten mi się podoba.

Uśmiechnęła się szeroko, zauważalnie zadowolona.

Poczułem do siebie niechęć; to były tylko cztery słowa, tak niewiele tlenu, wysiłku, cichy dźwięk; tak

wiele radości.

Czas odnaleźć Cecile.

W sumie, nie można nazwać tego poszukiwaniami, skoro wystarczyło, że się trochę wysiliłem i

zlokalizowałem jej myśli.

Była poza domem, szła ulicą.

Z cichym westchnieniem nałożyłem płaszcz i wyszedłem jej na spotkanie.

 

********

 

Mgła się wciąż utrzymywała, ale przestało padać.

Moje kroki nie były słyszalne dla zwykłego człowieka, mimo kałuż na chodniku, ale Cee nie miała

problemu z ich usłyszeniem.

Podniosła głowę na mój widok, wcale nie zdziwiona.

Odczekała chwilę aż do niej dołączyłem. Zaczęliśmy iść razem w stronę parku.

Niebo było szare, chmury ciężkie, ołowiane.

Kątem oka obserwowałem siostrę. Blond włosy do ramion, mimo deszczu lekko się kręciły, podwijały,

jak włosy kobiet w latach 40 ubiegłego wieku. Lubiłem kiedyś muzykę z tego okresu. Wielkie oczy

wiecznego dziecka. Była drobna, tak mała jak Alice, jednak bardziej rzeczywista. Ta wiecznie

przebywała w ulotnej przyszłości, Cee natomiast stąpała twardo po ziemi. Co nie przeszkadzało jej

być najbardziej naiwną i ufną osobą jaką kiedykolwiek poznałem. Może poza Bellą.

Z pewną dozą zaskoczenia odnotowałem, że całkiem przyjemnie mi się szło z milczącą Cecile u boku.

Swobodnie. Nikt niczego ode mnie nie chciał, nie wymagał idiotycznych, bezsensownych czynności i

rozmów. Dosyć irracjonalne, jeśli wziąć pod uwagę, że znalazłem się tu, aby przeprowadzić

konwersację na temat, którego unikałem od osiemdziesięciu lat.

Doszliśmy do bramy. Drzewa były stare, omszałe, zanurzone w lepkiej mgle. Ludzi nie było zbyt

wielu, pogoda musiała ich zniechęcić do spacerów.

Wziąłem głęboki wdech.

Należało to zacząć. Im szybciej zacznę, im szybciej się tego pozbędę, tym szybciej będę mógł znów

zanurzyć się we wspomnieniach.

Wypuściłem z cichym świstem powietrze i nie powiedziałem ani słowa.

Cee nie zwracała na mnie uwagi, z lekkim uśmiechem obserwowała wróble, które nie zauważyły

jeszcze nas i wciąż taplały się w płytkich kałużach.

Tchórz!

- Jestem winny ci przeprosiny. Świadomie odciągałem cię od spraw rodzinnych o których wie każdy z

nas. Raniłem cię tym, myślałaś, że nie ufamy ci dostatecznie, że nie stoisz na równi z nami. Cecile, to

nie tak. Zupełnie nie. Nie chodziło mi o wykluczanie cię z czegokolwiek, tylko o chronienie przed

smutkiem, nie chciałem byś była taka jak Alice i Esme, które wciąż opłakują...

- Bellę?

Gwałtownie podniosłem głowę i spojrzałem na nią.

Na jej twarzy błąkał się lekki uśmiech.

- Och, Edward, daj spokój. Nie myślisz chyba, że jestem aż tak głupia, ślepa, głucha i niedorozwinięta?

Wcale nie było tak trudno zgadnąć, dlaczego zachowujesz się, jakbyś grał w "Nocy żywych trupów" i

do tego starasz się o zdobycie Oscara.

- Więc po co zażądałaś tej rozmowy? Może ty też chcesz powspominać lub po rozczulać się nade mną,

lub nią? Poszukać jakiejś sensacji?

- Jesteś niesprawiedliwy.

Westchnąłem.

- Po prostu nie rozumiem, jaki jest cel...

- Chcę znać prawdę - przerwała mi gwałtownie - nie plotki, półsłówka i aluzje. Całą prawdę. Skoro

mówisz mi, że stoję na równi z innymi, też mnie tak traktuj!

Doszliśmy do wielkiej wierzby płaczącej, rosnącej tuż obok jeziora. Cecile usiadła na ławce,

spoglądała na mnie oczekująco i jednocześnie rozkazująco. Mgła się utrzymywała, kłębiła się dookoła,

wszystko to potęgowało wrażenie surrealistyczności.

Czułem się źle.

Nie wiedziałem, od czego zacząć, ile ona dokładnie chce wiedzieć, ile wie i ile powinna wiedzieć.

Co powinienem jej przekazać, co powinna zrozumieć, jak zaznaczyć to co najważniejsze?

- Pytaj o to, co chcesz wiedzieć.

- Nie chcę zadawać pytań. Po prostu opowiedz mi swoją historię. Od samego początku.

Na jeziorku zaczęły się robić zmarszczki, fale delikatnie obmywały brzeg. Wszędzie było błoto, wilgoć

osadziła się na liściach, metalowych prętach ławki, koszach na śmieci.

Było cicho.

- Urodziłam się w Chicago w roku 1901. W wieku siedemnastu lat zaraziłem się hiszpanką. Moi

rodzice umarli przede mną. Carlisle już w tym czasie pracował w szpitalu. Był samotny, od dawna

zastanawiał się nad stworzeniem sobie towarzysza. W końcu zjawiłem się ja. Umierałem, byłem nie

do odratowania. Postanowił uczynić mnie swoim przyjacielem, synem. W przeciągu prawie stu lat

dołączyli do pozostali. Było nas już siedmiu. Mniej więcej wraz z rozpoczęciem nowego tysiąclecia

przeprowadziliśmy się do małego miasteczka w stanie Washington. Forks. Udawaliśmy rodzeństwo,

a Esme i Carlisle mówili wszystkim, że nas adoptowali. Wyjaśniało to nasz zbliżony do siebie wiek.

Po około roku do miasta przeprowadziła się córka miejscowego szefa policji. Wywołała

natychmiastową sensację, to było rzadkie wydarzenie, była pierwszą nową osobą w miasteczku po

nas. Usadzili mnie i ją razem w jednej ławce na biologii. Widzisz, musisz zrozumieć, że ona na

początku nic dla nas nie znaczyła. Ot, nowy człowiek. Jednak kiedy tylko poczułem jej zapach…

Wszystko się zmieniło. Przyzywał mnie, krzyczał, kusił. Przeszedłem sam siebie próbując jej nie zabić

w klasie pełnej ludzi. A ona wcale mi nie pomagała rumieniąc się pod moimi wrogimi spojrzeniami.

Nie rozumiała o co mi chodzi, dlaczego tak się zachowuję. Niegrzecznie, agresywnie. Nie wiedziała,

że samą swoją obecnością niszczy całą moją wstrzemięźliwość, mój spokój. Początkowo planowałem

uciec z Forks, tak, aby moja rodzina mogła dalej prowadzić spokojny tryb życia, bez żadnego ryzyka.

Jednak wiedziony pychą i arogancją wkrótce wróciłem. Unikałem jej. Nie dawałem żadnego powodu,

by cokolwiek do mnie czuła. Nie wspomniałem ci jeszcze o jednym aspekcie. Tym, który był także

moją motywacją do powrotu. Który budził moją ciekawość.

Przeniosłem wzrok z odległych krańców jeziora na Cecile.

Siedziała, podpierając głowę rękami, oczy miała szeroko otwarte. Jakby słuchała najciekawszej bajki

na świecie.

- Nie mogłem usłyszeć jej myśli. Niczego. Dla mnie tam była pusta przestrzeń, czarna dziura, mur nie

do przebicia. Fascynowało mnie to. Codziennie, kiedy razem spędzaliśmy godzinę w klasie, słuchając

wykładów pana Bannera na temat anafazy, budowy cepa i innych bzdet, czyniłem wszystko, by

usłyszeć z jej głowy chociaż najcichszy szept. Cokolwiek. Za każdym razem spotykało mnie

rozczarowane.

- Po kilku tygodniach wydarzył się pewien wypadek…

Usłyszałem głębokie westchnienie.

Twarz Cee wykrzywiła się w żałości i smutku.

No tak, ta już się w naszej historii zakochała.

- Nie, nie zabiłem jej – uśmiechnąłem się lekko – Wręcz przeciwnie. Tego dnia spadł po raz pierwszy

śnieg, drogi były śliskie… A Bella, wraz ze swoim nieustannym pechem, znalazła się na drodze vana

będącego w poślizgu. Zrobiłem wtedy coś zupełnie nierozsądnego, głupiego. Nie bacząc na

świadków, podbiegłem do niej i zatrzymałem samochód samymi rękami. Miała mnie w garści! Mogła

jednym swoim słowem zniszczyć całą egzystencję mojej rodziny. A ta… nie powiedziała nic. Chociaż

miała wszelkie powody by to zrobić.

- Planowałem wtedy opuścić Forks na zawsze. Zwłaszcza po wizji Alice, że Bella stanie się albo jedną

z nas, albo ją zabiję. Nie chciałem żadnego z tych rozwiązań. Nie chciałem odpowiedzieć też na

najprostsze pytanie. Dlaczego ją uratowałem, dlaczego nie pozwoliłem jej umrzeć i zlikwidować przez

swoją bierność wszystkich naszych kłopotów? Alice już wiedziała dlaczego, a ja nie chciałem dopuścić

do siebie tej możliwości. Zakochać się w człowieku!

Z głośnym jazgotem, kaczki wzbiły się w powietrze.

Znów utkwiłem wzrok w Cee.

- Unikałem jej przez jakieś sześć tygodni. Mniej więcej w tym czasie stało się jasne dla wszystkich, w

tym i dla mnie, jak poważne jest to uczucie. Potem… cóż, w dużym skrócie, nie wytrzymałem w

swoim postanowieniu trzymania się od niej z daleka. Zostaliśmy przyjaciółmi. Ja, rzecz jasna,

pragnąłem czegoś więcej, zachowywałem się przez większość tego czasu jak kretyn, noszony różnymi

uczuciami, których nigdy wcześniej nie poznałem: zazdrością, oszałamiającą radością i miłością.

Napisałem pod ich wpływem dla niej utwór. Wydawało mi się, że ja też nie jestem jej tak zupełnie

obojętny. Co trudno było stwierdzić, zważywszy na to, że nie znałem żadnej jej myśli, a reakcje jej

organizmu mogły oznaczać zwykły strach. Przecież świetnie wiedziała, że jest ze mną coś nie tak. Po

jakimś czasie, równie niebezpieczne wydarzenie, jak to z vanem, spowodowało, że musiałem jej

wszystko powiedzieć. Ku mojemu zdumieniu ona wiedziała absolutnie wszystko. I wciąż ze mną

siedziała w restauracji. W samochodzie. Dotknęła mnie. Nawet nie wiesz, Cee, jakie to było uczucie.

To był bardzo krótki dotyk, nie pozwoliłem jej ani sobie na więcej. Czułem jakby każde ścięgno, każdy

mięsień, każda część mojego ciała, rozgrzała się do białości.

Zrobiłem pauzę.

Mgła zgęstniała, nawet mnie, z moim wzrokiem, trudno było ją przebić.

Czułem, że coś zaczęło dusić mnie w gardle. Blokować słowa.

- Po kilku dniach, zdecydowaliśmy, że chcemy być razem. Jako para. Bella poznała moją rodzinę.

Prawie wszyscy byli z tego powodu bardzo szczęśliwi, zwłaszcza Esme i Alice. Ta druga czekała na

Bellę od tak dawna. Kochała ją prawie tak mocno jak ja, była jej wyczekiwaną siostrą.

- Prawie wszyscy?

- Cóż… Rosalie nigdy się z tym nie pogodziła. Że w moich oczach nie mogła w żadnej chwili równać

się z Bellą. Znasz Rose i jej próżność. Zawsze była trochę wrażliwa na tym punkcie.

Nie zagłębiałem się zbytnio w tę sprawę. Cee nie musi dokładnie znać wszystkich powodów niechęci

starszej siostry do Belli.

- A potem wszystko zaczęło się dziać tak źle, jak tylko się dało. W wyniku mojej nierozwagi Bella

prawie została zamordowana przez jednego z moich pobratymców, Jamesa. Już wtedy, kiedy leżała w

szpitalu, cała poowijana bandażami i unieruchomiona w gipsie, zacząłem się zastanawiać czy nie było

by lepiej zostawić ją tak, by mogła prowadzić życie szczęśliwego człowieka na które zasługiwała o

wiele bardziej niż inni. Zacząłem uświadamiać sobie jak egoistyczne jest moje zachowanie. Bella tego

nie widziała, ona zawsze wyczuwała tylko to, co było najlepsze w człowieku. Czy wampirze. Kiedy w

końcu wyszła ze śpiączki, gwałtownie zaprotestowała, gdy wspomniałem o tej opcji. Była uparta jak

osioł, nawet pod wpływem leków. A ja byłem zbyt słaby, by ją wtedy zostawić. Czułem, że rozpadnę

się na kawałki, gdy stracę ją z zasięgu wzroku. Więc wróciliśmy razem do Forks. Przez pewien czas

wszystko grało. Moje wyrzuty sumienia ucichły, byłem szczęśliwy tak, że nie wyobrażałem sobie by

mogło być jeszcze lepiej.

- Żeby zrozumieć to, co się stało potem i dlaczego, musisz wiedzieć, że Bella była okropną niezdarą.

Ciągle się potykała, przewracała, cały czas miała jakąś część ciała zranioną lub obitą. Nie lubiła być w

centrum uwagi, była nieśmiała. I odkąd mnie poznała, miała obsesję na punkcie swojego wieku. Więc

kiedy trzynastego września, skończyła osiemnaste urodziny, nie była w najlepszym nastroju na

świętowanie. Nie żeby powstrzymywało to Alice. I tak chciała urządzić jej przyjęcie. W końcu

zaciągnąłem ją na nie. Byli tam wszyscy z mojej rodziny. Bella chcąc sprawić wszystkim przyjemność

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin