Leon Donna - Śmierć na obczyźnie.pdf

(1092 KB) Pobierz
Microsoft Word - Leon Donna - Komisarz Brunetti 02 - Śmierć na obczyźnie.rtf
DONNA LEON
ŚMIERĆ NA OBCZYŹNIE
(Przełożył: Marek Cegieła)
NOIR SUR BLANC
1999
Dedykuję Peggy Lynn
Volgi intorno lo sguardo, o sire, e
vedi qual strage orrenda nel tuo
nobil regno, fa il crudo mostro. Ah
mira allagate di sangue quelle
pubbliche vie. Ad ogni passo vedrai
chi geme, e l’alma gonfia d’atro
velen dal corpo esala.
O panie, rozejrzyj się dokoła i zobacz,
jak ten okrutny potwór strasznie zniszczył
twoje wspaniałe królestwo. Spójrz na te ulice
tonące we krwi. Na każdym kroku widzisz,
że ktoś lamentuje, że dusza opuszcza ciało
spuchnięte od okropnej trucizny.
libretto opery Idomeneo Mozarta
Rozdział 1
Na powierzchni ciemnej wody kanału unosiło się jakieś ciało twarzą w dół. Z prądem
odpływu wolno sunęło w stronę otwartych wód laguny. Kilkakrotnie uderzyło głową w
omszałe stopnie nabrzeża przed bazyliką Świętego Jana i Pawła, tam na moment się
zatrzymało, a potem, gdy nogi zatoczyły łuk, oderwało się i dryfowało dalej.
Gdzieś niedaleko zegar na wieży kościoła wybił czwartą nad ranem, a wtedy, jak na
rozkaz, prąd się zmniejszył.
Woda w kanale płynęła coraz wolniej, w końcu jej ruch zupełnie ustał do chwili, gdy
rozpocznie się przypływ. Ciało martwego człowieka, niewidoczne w mroku, kolebało się teraz
na powierzchni w jednym miejscu. W ciszy mijał czas. Nagle przerwała ją niegłośna rozmowa
dwóch mężczyzn, prowadzona w weneckim dialekcie. Jeden z nich pchał niski wózek
wyładowany gazetami, które rano zacznie sprzedawać w swoim kiosku, drugi szedł do pracy w
szpitalu, zajmującym całą jedną stronę dużego, otwartego placu.
Przez lagunę płynął mały statek. Niewielkie fale, jakie wznosił, zmarszczyły wodę w
kanale i kołysząc zwłokami, przeniosły je z powrotem pod ścianę nabrzeża.
Kiedy zegar wybił piątą, jakaś kobieta w jednym z domów nad kanałem, stojących
naprzeciwko campo , zamaszyście otworzyła zielone okiennice w kuchni, a następnie
zmniejszyła gaz pod ekspresem do kawy. Jeszcze nie całkiem obudzona, wsypała łyżeczkę
cukru do niedużej filiżanki, odruchowo wyłączyła gaz i nalała sobie kawy. Z filiżanką w
dłoniach podeszła do otwartego okna, jak codziennie rano od dziesiątków lat, i spojrzała na
ogromny konny posąg Colleoniego, niegdyś najstraszniejszego z weneckich kondotierów, a
teraz jej sąsiada. Dla Bianki Pianaro był to najprzyjemniejszy kwadrans w ciągu dnia, Colleoni
zaś, przed wiekami odlany w brązie - idealnym kompanem w czasie tej cennej chwili spokoju.
Delektując się gorącą kawą, obserwowała gołębie, które już coś tam dziobały nieopodal
posągu. Leniwie popatrzyła w dół, gdzie na ciemnozielonej wodzie kołysała się niewielka łódź
jej męża. W nocy padało, chciała więc sprawdzić, czy brezentowa plandeka, przykrywająca
łódź, jest na miejscu. Gdyby zerwał ją wiatr, Nino musiałby zejść i wyczerpać z łodzi wodę
przed rozpoczęciem pracy. Bianca wychyliła się z okna, by spojrzeć na dziób.
Początkowo sądziła, że to jakaś torba ze śmieciami, którą w nocy zmył z nabrzeża
przypływ. Później jednak uznała, że to jest dziwnie symetryczne, podłużne, a w dodatku po
bokach ma jakby ręce, co w sumie przypomina...
- O Dio! - szepnęła, upuszczając filiżankę do wody blisko owego kształtu. Biegnąc do
sypialni, krzyczała: - Nino, Nino! W kanale jest trup!
Dwadzieścia minut później telefon z tą samą informacją obudził Guida Brunettiego,
który uniósł się na łokciu i sięgnął po słuchawkę.
- Gdzie?
- Przy placu Świętego Jana i Pawła, koło szpitala, panie komisarzu - odpowiedział
policjant, który zadzwonił do niego z komendy natychmiast po otrzymaniu tej wiadomości.
- Co się stało? Kto go znalazł? - spytał Brunetti, wysuwając nogi spod kołdry i siadając
na brzegu łóżka.
- Nie wiem, panie komisarzu. Zawiadomił nas o tym przez telefon niejaki Pianaro.
- To czego mi zawracacie głowę? - zdenerwował się Brunetti, próbując ukryć irytację,
spojrzał bowiem na budzik, który wskazywał minutę po wpół do szóstej. - Co robi nocna
zmiana? Nikogo tam nie ma?
- Wszyscy już poszli do domu, panie komisarzu. Dzwoniłem do Bozettiego, ale jego
żona powiedziała, że jeszcze nie wrócił. - Młody policjant mówił coraz mniej pewnym głosem.
- W tej sytuacji zadzwoniłem do pana, panie komisarzu, bo wiem, że pan pracuje na dziennej
zmianie.
Która zaczyna, się za dwie i pół godziny, pomyślał Brunetti, ale się nie odezwał.
- Jest pan tam, panie komisarzu?
- Jestem, jestem. Jest również wpół do szóstej.
- Wiem, panie komisarzu, ale nikogo innego nie mogłem znaleźć - płaczliwie
odpowiedział młody głos.
- Dobrze, już dobrze. Popłynę tam i się rozejrzę. Przyślijcie mi motorówkę. Migiem. -
W tym momencie przypomniał sobie, że nocna zmiana już skończyła pracę. - A znajdziecie
kogoś, kto mnie podrzuci?
- Tak, panie komisarzu. Właśnie przyszedł Bonsuan. Mam go wysłać?
- Tak, natychmiast. I zadzwońcie po resztę dziennej zmiany. Powiedzcie im, że
spotkamy się na miejscu.
- Rozkaz, panie komisarzu - z ulgą odpowiedział młody policjant, wyraźnie
zadowolony, że ktoś inny wziął sprawę w swoje ręce.
- Aha, zadzwońcie też do doktora Rizzardiego. Poproście go, żeby jak najprędzej się
tam zjawił.
- Tak jest. Jeszcze coś, panie komisarzu?
- Nie, już nic. Tylko szybko przyślijcie tę motorówkę i powiedzcie tamtym, że gdyby
dotarli na miejsce przede mną, niech zabezpieczą teren. Nikomu nie wolno zbliżać się do
denata.
Pewnie już wiele śladów zostało zniszczonych, ktoś rzucił niedopałek papierosa, kto
inny przeszedł po chodniku. Nie mówiąc nic więcej, Brunetti odłożył słuchawkę.
Paola, leżąca obok, spojrzała na niego jednym okiem, drugie zasłoniwszy przed
światłem nagim ramieniem. Doświadczenie podpowiedziało Brunettiemu, że oczekiwała
wyjaśnień.
- Trup. W kanale. Zaraz po mnie przypłyną. Zadzwonię.
Paola coś mruknęła, przewróciła się na brzuch i natychmiast ponownie zasnęła. Z
pewnością była jedyną osobą, której w ogóle nie interesowało, że w jakimś kanale znaleziono
czyjeś zwłoki.
Komisarz szybko się ubrał, uznał bowiem, że szkoda czasu na kąpiel pod prysznicem, i
ruszył do kuchni, zastanawiając się, czy zdąży wypić kawę. Zobaczył, że na dnie ekspresu
trochę jej zostało z poprzedniego dnia. Nie znosił odgrzewanej kawy, ale przelał tę resztkę do
rondla, który postawił na gazie, i czekał, aż się zagotuje. Potem napełnił filiżankę niemal
gęstym płynem, wsypał trzy łyżeczki cukru i pośpiesznie wypił.
Odezwał się dzwonek, co świadczyło, że motorówka już czeka. Brunetti spojrzał na
zegarek - była za osiem szósta. To z pewnością Bonsuan. Nikt inny nie potrafiłby przypłynąć
tak szybko. Z szafy w przedpokoju komisarz wyjął wełniany płaszcz. Wrześniowe noce bywają
chłodne, a na placu Świętego Jana i Pawła zawsze może wiać z powodu bliskości laguny.
Wyszedł z mieszkania, zbiegł na parter i otworzył drzwi. Przed domem stał Puccetti,
który pracował w policji niespełna pięć miesięcy.
- Bon giorno, signor commissario - powiedział wesoło i zasalutował.
Zdziwiony, że nowy policjant porusza się tak żwawo i zachowuje tak głośno o tej porze,
Brunetti odpowiedział skinieniem ręki i ruszył wąskim zaułkiem. Przy nabrzeżu zobaczył
zacumowaną policyjną motorówkę, rytmicznie migającą niebieskim światłem. Za kołem
sterowym stał Bonsuan, policyjny pilot, w którego żyłach płynęła krew licznych pokoleń
rybaków z Burano, niewątpliwie zmieszana z wodami laguny, dawała mu bowiem
instynktowną znajomość pływów i prądów, dzięki czemu z zamkniętymi oczami mógł
przemierzać wszystkie kanały miasta.
Bonsuan, potężny mężczyzna z gęstą brodą, przywitał wsiadającego komisarza
skinieniem głowy - powitanie stosowne do pory dnia i rangi przełożonego. Puccetti wskoczył
na pokład, gdzie już się znajdowało dwóch umundurowanych policjantów. Kiedy jeden z nich
Zgłoś jeśli naruszono regulamin