Angelsen Trine - Córka morza 03 - Czas ciemności.doc

(665 KB) Pobierz
Rozdział 1

TRINE ANGELSEN

 

CZAS CIEMNOŚCI

 

SAGA CÓRKA MORZA III

 

 

 

Rozdział 1

 

              Elizabeth stała przez kilka sekund, patrząc za oddalającym się Krystianem. Musi go zatrzymać za wszelką cenę, pomyślała, i bez namysłu, z Ane na ręku, rzuciła się za nim biegiem.

              Niemal go doganiała kiedy zawołała ją gospodyni ze Storvika.

              - No nie, czy Ti ty, Elizabeth?! Tak rzadko się widujemy, że ledwie cię poznałam.

              Elizabeth przystanęła, rzucając ukradkowe spojrzenia za Krystianem. Żeby tylko nie straciła go z oczu, zanim nie porozmawiają!

              - A to chyba Ane- Elsie? Czy nie tak się mała nazywa? – spytała kobieta.

              - Tak – odparła Elizabeth, siląc się na uśmiech. – Proszę mi wybaczyć, ale trochę się śpieszę – usprawiedliwiała się, próbując odejść, ale tamta nie słuchała. Co gorsza wzięła od niej Ane.

              Elizabeth dreptała w miejscu niecierpliwie. Jeszcze widziała plecy Kristiana. Stał i rozmawiał z… O nie! Lensman, przeraziła się i poczułam jak zimny pot spływa jej po plecach. Mężczyźni, patrzyli w jej stronę i kiwali głowami. Zaszumiało jej w uszach, a kolana zaczęły drżeć. Ogarnięta nagłą paniką, chciała do nich podejść, ale opanowała się w ostatniej chwili. Czy lensman mógł ją aresztować tutaj, na kościelnym wzgórzu? Funkcjonariusz tymczasem uchylił czapki i ruszył w jej kierunku. Jednak w tym samym momencie podszedł do niego pastor i obaj mężczyźni się zatrzymali.

              - Jaka ona do ciebie podobna – usłyszała głos kobiety. – Ale w jej twarzy widzę także obce rysy.

              - Daslruda – wyrwało się Elizabeth. Nagle uświadomiła sobie, co powiedziała, i jej twarz oblał rumieniec.

              - Dalsruda? – powtórzyła kobieta, badawczo przyglądając się Ane.

              - To znaczy… chciałam powiedzieć, że muszę dogonić Dalsruda – jąkała się Elizabeth. – O, tam niedaleko stoi Kristian Dalsrud. Koniecznie muszę z nim porozmawiać, zanim sobie pójdzie.

              - No to rzeczywiście powinnaś się pospieszyć – rzekła kobieta, lecz wcale nie miała zamiaru oddać jej Ane. – Ciesz się, że twoja córka jest mała i nie musi jeszcze chodzić do szkoły – dodała.

              - A to czemu? – spytała zdziwiona Elizabeth i odebrała córkę z rąk gospodyni ze Storvika.

              - W samej nauce nie ma nic złego, ale radziłabym uważać na człowieka, który został tu nauczycielem. To potworne, co on wyprawia, bezbożnik jeden. Dobrze, że moje dzieci już dorosły.

              Elizabeth słuchała tego tylko jednym uchem. Lensman nadal rozmawiał z pastorem, a Kristian stał nieco dalej.

              - Twoja siostra chyba już w tym roku idzie do szkoły?

              - Nie, tej wiosny skończyła dopiero sześć lat – wyjaśniła Elizabeth. – Dziękuję za rozmowę, ale muszę już iść. – Uśmiechnęła się i szybko ruszyła przed siebie, zanim tamta zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.

              Lensman odwrócił głowę i patrzył na nią uważnie, kiedy go mijała. Jego wzrok był tak przenikliwy, że pod Elizabeth nogi ugięły się ze strachu.

              - Dzień dobry – pozdrowił ją. Potem skinął ma pożegnanie pastorowi i poszedł dalej.

              Elizabeth przystanęła, czując, że zakręciło się jej w głowie z przerażenia i zarazem z nagłej ulgi. A więc Kristian jednak nie doniósł o mnie lensmanowi, pomyślała. Musiała na kilka sekund zamknąć oczy, żeby ochłonąć. Głęboko wciągnęła powietrze i podeszła do Dalsruda.

              - Jak mam rozumieć to, co napisałeś, Kristianie? – spytała cicho, żeby nie zwracać niczyjej uwagi. – Nic mnie nie dręczy ani nie spędza mi snu z powiek. Cofnęła się o krok, gdy napotkała jego spojrzenie. Czyżby w jego oczach dostrzegała smutek? Szybko odegnała tę myśl. Nie, to coś innego. Namiętność?? Jednak i to wrażenie natychmiast zniknęło.

              Kristian popatrzył jej w oczy.

              - Dobrze wiem, że bardzo wiele rzeczy nie daje ci spokoju, Elizabeth, ale czy odważysz się wyznać to jemu?

              Elizabeth podążyła wzrokiem za spojrzeniem Kristiana i ku swemu przerażeniu ujrzała zbliżającego się w ich stronę Jensa. Kristian przez kilka pełnych napiętych sekund wpatrywał się w nią uporczywie, a potem odwrócił się na pięcie i zniknął w tłumie. Mogę powiedzieć, że jestem chora, pomyślała.

              - Co się dzieje?- spytał Jens, gdy znalazł się tuż obok.

              - Źle się czuje – odparła. Nie musiała niczego udawać. Naprawdę było jej słabo.

              Jens zerknął w stronę, gdzie zniknął Kristian, a potem utkwił wzrok w Elizabeth.

              - Kim jest ten człowiek? – rzucił szorstko.

              Elizabeth patrzyła  pustym wzrokiem gdzieś ponad ramieniem męża, nabrała głęboko powietrza i poprawiła Ane na ręku.

              - To syn Leonarda Dalsruda – rzekła w końcu, ale jej głos zabrzmiał cienko i ochryple. – Pobiegłam za nim, żeby się dowiedzieć, czy Helene też była w kościele, i wtedy źle się poczułam.

              - I co? – Była? – dopytywał się Jens.

              Elizabeth poczuła, że ogarnia ją panika. Co będzie, jeśli odpowie „nie”, a okaże się, że Jens spotkał Helene? Wyprostowała się i spojrzała mężowi w oczy.

              - Tak, ale już poszła – odparła. Mówiąc to, pomyślała, że Helene mogła się tu nadal kręcić. A jeśli przyjaciółka pojawi się, zanim wrócą do domu?

              - W takim razie to ją widziałem – zauważył Jens niepewnie. – Poszła przed chwilą.

              Jaka szkoda, że się nie spotkały! Tak bardzo chciała pogadać z przyjaciółką! Nie widziały się już pół roku.

              - Muszę usiąść – odezwała się Elizabeth. Było jej słabo.

              Jens objął żonę ramieniem i poprowadził do wozu. Powiedz mu!, krzyczał w niej jakiś głos. Wyznaj, co zrobiłaś! Ale milczała.

 

              Elizabeth siedziała, cerując skarpetę, i rozmyślała. Tygodnie po Bożym Narodzeniu nie były łatwe. Wydawało jej się, że Jens przez cały czas ją obserwuje, i przez to traciła pewność siebie: poruszała się sztywno i nienaturalnie i długo ważyła słowa, zanim się odezwała.

              Jeśli tam pod kościołem dobrze zrozumiała słowa Kristiana, to przyznał się do wysłania anonimu. Ale dlaczego napisał ten list? Czyżby wiedział, co uczyniła jego ojcu? Nie, to niedorzeczność! Kristian nie mógł wiedzieć. Nikt o niczym nie wiedział!

              Bezwiednie opuściła skarpetkę na kolana, a wzrokiem błądziła po pokoju. Postanowiła spalić list, zabrała go ze sobą na dół, ale tam siedział Jens. Schowała więc anonim do kieszeni spódnicy, ale kiedy chciała go wyjąć następnego dnia, listu nie było. Czy gdzieś go przełożyła? Ostatnio była dziwnie roztargniona. Przeszukała całą izbę, zajrzała pod wszystkie meble i chodniki. Wyjęła ubrania z kufrów, przetrząsnęła je i schowała na miejsce. Trwało to tak długo, że Jens zaczął się już dziwić, czemu niepotrzebnie traci tyle czasu. Później szukała tylko wtedy, gdy zostawała sama w domu. Przejrzała wszystkie szuflady i szafy i z każdym dniem ogarniała ją coraz większa panika. A jeśli Jens znalazł list? Co by mu powiedziała? Usłyszała w sieni kroki męża i wróciła do cerowania.

              Wniósł ze sobą do kuchni mroźne, świeże, zimowe powietrze, a topniejący śnieg z jego butów zostawił na podłodze niewielkie kałuże.

              - Przyniosłem torf – oznajmił i wrzucił go do skrzyni. – Nazbieram do pełna, żeby starczyło na dłużej – dodał i ruszył do wyjścia.

              - Dziękuję. Przygotuję ci kufer z ubraniem i jedzenie na drogę – zaproponowała i podniosła się.

              - Dobrze – odparł Jens z beztroskim uśmiechem. Zdjął rękawicę i pogładził Elizabeth po policzku. – Ale na razie zostaw rzeczy w kuchni. Wezmę je, kiedy znowu wrócę z torfem. Zawahał się przez moment. – Wyglądasz na zmęczoną, Elizabeth. Wydaje mi się, że za dużo pracujesz.

              Spróbowała się uśmiechnąć, czując nagle gorącą radość wywołaną jego troską.

              - Tak, być może – przyznała. – Ostatnio nie jestem w zbyt dobrej formie.

              - Zauważyłem. Coś ci dolega od pierwszego świąt, kiedy byliśmy w kościele.

              Elizabeth poczuła, że twarz ją pali i odwróciła się od męża.

              - Tak, zimą dopada nas czasem osłabienie, ale myślę, że nie ma powodu do zmartwienia – stwierdziła i szybko skierowała się na schody prowadzące na górę. Zaraz potem usłyszała odgłos zamykanych drzwi i Jensa, który wygwizdywał jakąś melodię. Odetchnęła z ulgą i szybko wślizgnęła się na poddasze, żeby przynieść ubranie do spakowania.

              Zanim Jens wrócił, zdążyła przygotować prowiant i ubranie. Gdy przyszedł, uśmiechnął się i rozejrzał po kuchni.

              - Zawsze mnie zdumiewa, kiedy widzę, ile rzeczy mam ze sobą zabrać – rzekł, zdejmując kurtkę.

              - Tyle samo zapakowałam dla taty – wyjaśniła Elizabeth. – Jutro przyjdzie Maria. Cieszę się, że dotrzyma mi towarzystwa i pomoże w pracy, kiedy was tak długo nie będzie – mówiła nienaturalnie ożywiona. Spróbowała się uśmiechnąć. – Jeśli nie chcesz nieść ubrania pod pachą, to idź na górę i przynieś kufer.

              - Już idę – odparł.

              Słyszała, jak ciągnie za sobą kufer po podłodze, i zawołała:

              - Pomóc ci?

              - Tak, kiedy będę schodził w dół, chwyć z drugiej strony i przytrzymuj – odpowiedział. Kufer był duży, z wygiętą pokrywą i wytartymi malowanymi ozdobami. Powinien pomieścić ubranie i żywność na kilka miesięcy.

              - Znalazłem list – rzucił Jens niespokojnie.

              Elizabeth z wrażenia omal nie upuściła kufra.

              - Jaki lis? – udało jej się w końcu wykrztusić.             

              - Czy nie jest ci za ciężko? – spytał Jens, zamiast odpowiedzieć.

              - Nie, poradzę sobie – odparła. Myśli kłębiły jej się w głowie. Na pewno chodzi o list od Kristiana, przeraziła się. Dobry Boże, pomóż mi, poprosiła w duchu. Spraw, by się okazało, że Jens nie zdążył go przeczytać. I pomóż mi znaleźć odpowiednie słowa! Zamierzała powiedzieć „skłamać”, ale to nie mogła przecież Stwórcy poprosić.

              Kiedy wreszcie postawili kufer na podłodze w kuchni, ani na moment nie mogła oderwać wzroku od listu, który Jens trzymał w ręku. Rozpoznała pismo, ale miała taki zamęt w głowie, że nie potrafiła znaleźć odpowiedniej wymówki. Jens podał jej kopertę.

              - Podejrzewam, że to do ciebie, ktoś napisał tu twoje imię.

              Udała, że się ucieszyła.

              - Tak, to ten sam list, który dostałam zeszłego lata od Helene. Gdzie go znalazłeś?

              - Leżał za kufrem. Musiałaś go tam zgubić.

              - Pewnie tak – przyznała i szybko wepchnęła list do kieszeni spódnicy. – Pójdziemy wybrać rzeczy, które trzeba włożyć na dno kufra – mówiła dalej, nie patrząc mężowi w oczy.

              - Helene dawno się nie odzywała – zauważył Jens, który najwyraźniej chciał porozmawiać na ten temat.

              - Ma pewno ma dużo pracy – odparła krótko Elizabeth. – O nie, zobacz! Ane, już porozrzucała wszystko, co przygotowałam! – Sama słyszała w swym głosie rozdrażnienie, choć właściwie nic się nie stało. – Ane ledwie zdążyła dotknąć rękawa wełnianego swetra Jensa.

              - Co cię dręczy? – spytał Jens łagodnie i objął ją. – Tak się zaczerwieniłaś i zmieszałaś, biedactwo.

              - Nic – odburknęła, próbując się uwolnić z jego objęć.

              - Spójrz na mnie, Elizabeth – zażądał, wziął ją pod brodę i uniósł jej twarz. – Czy Helene napisała w tym liście coś, co cię rozzłościło? Pamiętam, że bardzo się zdenerwowałaś, kiedy go dostałaś.

              Musiała nad sobą zapanować, zanim mogła odpowiedzieć.

              - Nie, po prostu Helene zbyt rzadko pisze. A ja tak strasznie za nią tęsknie. Poza tym martwię się, że jutro wyjeżdżacie, ty i tato.

              To ostatnie przynajmniej było prawdą, pomyślała.

              - Moja biedna Elizabeth – szepnął Jens i przytulił ją. – Będę do ciebie pisał tak często, jak to możliwe, mimo że nie mam do tego zdolności.

              - Nie przejmuj się – odrzekła. – Wystarczy, że napiszesz jeden list, tak bym widziała, że szczęśliwe dotarłeś na miejsce. – Nagle przypomniała sobie o czymś, o co już dawno miała spytać. – Jens, może słyszałeś coś o nowym nauczycielu? Jaki on jest?

              Zastanowił się.

              - Nie, nie przypominam sobie, żeby ktoś o nim mówił. A ty? Wiesz coś?

              - Tak, wspomniała o nim kobieta, kiedy rozmawiałyśmy przed kościołem. Powiedziała, że to bezbożnik, ale szczerze mówiąc, nie słuchałam jej zbyt uważnie.

              - Powtarzała pewnie tylko jakieś plotki – uznał Jens beztrosko i znów przyciągnął Elizabeth ku sobie.

              - Na pewno – mruknęła, starając się nie myśleć o nauczycielu. Jak dobrze było czuć zapach i ciepło Jensa, słuchać serca, które tak spokojnie biło w jego piersi. Wszystko wkrótce się ułoży. Oby tylko starczyło jej cierpliwości i oby pozwoliła, by czas jej pomógł.

              Za oknem się zmierzchało. Elizabeth westchnęła zadowolona i pomyślała, że mimo wszystko ma dużo szczęścia.

 

              Jens na poddaszu układał Ane do snu. Sam się zaofiarował, że położy mgłą, by Elizabeth mogła się spakować kufer. Jeszcze zanim dotarł na górę, wrzuciła list do pieca. Wpatrywała się w płomienie pochłaniające papier.             

              - No to na zawsze zniknął ze świata – szepnęła z ulgą, po czym zabrała się do pracy.

              Wszystko układała z miłością. Na stole stało jedzenie. Trochę dostali z Heimly, ale większość sami zaoszczędzili. Przygotowała roladę mięsną, wędzony udziec z barani, suchary, mało, ser i na koniec czarny chleb, który nie psuł się zbyt szybko. Miała nadzieję, że wiktuałów starczy, choć Jensa nie będzie aż do wiosny.

              Do niewielkiej szufladki zamykanej zasuwaną klapką włożyła przybory do pisania, trochę pieniędzy, psałterz i na koniec Biblię, którą Jens dostał od rodziców.

              Ubrania męża porozkładała na podłodze. Sześć par rękawic do połowów; były duże, jak powinny. Wełniane koszule, cztery pary kalesonków, skarpety z szarej wełny, tej najcieplejszej, drewniaki do chodzenia w domu, dodatkowe spodnie, odświętna koszula do kościoła. Sztuka po sztuce Elizabeth układała w kufrze każdą rzecz tak starannie, by na wszystko znalazło się miejsce. Na samym wierzchu położyła derkę, żeby Jens miał się czym okryć w nocy. Następnie zamknęła wieko i odwróciła się w stronę kuchennego krzesła. Leżało na nim wierzchnie ubranie, które Jens miał włożyć jutro – gruba kurtka i spodnie ze skóry. Były zniszczone. Właściwie przydałby się nowy komplet, stwierdziła, bo ten, który Jens teraz nosił, został przerobiony z ubrania po teściu, Jakobie. Ale będą musieli z tym poczekać do przyszłego roku, westchnęła.

              Sięgające ponad kolana zimowe buty, z bydlęcej skóry z drewnianymi podeszwami, nasmarowali dziegciem od środka i z zewnątrz, żeby nie przemakały. Elizabeth przeszedł dreszcz, kiedy pomyślała o sztormie i możliwej katastrofie. Gdyby ktoś wpadł do wody w ciężkim ubraniu, w żaden sposób nie utrzymałby się na powierzchni. Poszedłby na dno jak kamień, nawet gdyby morze było spokojne.

              Szybko odegnała ponure myśli. Jeśli nie chciała oszaleć, nie mogła sobie na nie pozwolić. W tej samej chwili usłyszała, że Jens schodzi po schodach..

              - Zimno ci? – spytał, objął ją czule i pocałował w szyję.

              Elizabeth przytuliła się do niego i skinęła głową.

              - Trochę – odparła.

              Niechętnie wypuścił ją z ramion i przyniósł koc i baranicę.

              - Położymy się tu na trochę – rzekł, wskazując na podłogę przy palenisku.

              Elizabeth nie odpowiedziała, tylko zdmuchnęła płomień lampy stojącej na stole. Powoli zaczęła się rozbierać. Jens uczynił to samo, jak gdyby wcześniej się umówili. Ogień rzucił ich cienie na podłogę, kiedy objęci położyli się na miękkim posłaniu. Teraz Elizabeth czuła się spokojna – wszystkie złe myśli odpłynęły, gdy znalazła się w ramionach męża. Najważniejsze, że Jens jest przy niej. Dla niej, na zawsze, pomyślała.

              Wziął jej piersi w swe dobre ręce, lekko ścisnął, ważył w dłoniach, potem skosztował brodawek. Elizabeth syknęła z rozkoszy i wygięła ku niemu ciało. Usta Jensa przesuwały się w dół jej brzucha, potem wzdłuż ud, a następnie z powrotem w górę. Przeszedł ją dreszcz, wyciągnęła ręce nad głowę.

              Może robić, co zechce, ma nade mną całkowitą władzę, pomyślała. Jego dłoń znalazła drogę do jej pulsującego łona, a usta całowały wewnętrzną stronę ud.

              - Och, Jens – jęknęła, poruszając biodrami w takt ruchów jego ręki. – Chodź – błagała, czując, nieznośne napięcie.

              Jens powoli przykrył ją całą swym silnym ciałem. Kiedy w nią wszedł, napotkała jego spojrzenie. Źrenice miał tak duże i czarne, że mogłaby się w nich utopić. Rzęsy długie i gęste. Potem zamknęła oczy i uniosła się na fali cudownych uczuć, słysząc z daleka swe imię szeptane przez Jensa.

              Potem leżeli mocno przytuleni. Opletli się nawzajem nogami, Elizabeth oparła głowę na ramieniu męża. Słyszała jego równy oddech. Nagle Jens drgnął – nie chciał przespać tej ostatniej wspólnej nocy, odgadła, i pogłaskała go czule po policzku.

              - Śpij spokojnie, Jensie. Pamiętaj, że jutro czeka cię długi i trudny dzień – rzekła łagodnie.

              Skinął głową i Elizabeth poczuła po chwili, że jego ramię, którym ją obejmował, stało się bezwładne. Sama leżała bezsennie, wsłuchując się w miarowy oddech męża. Zmagała się z mnóstwem natrętnych myśli. Czuła piekący ból, którego nie mogła się pozbyć ani nie potrafiła nazwać.

              Nie był to niepokój, który od lat niezmiennie ogarniał wszystkie kobiety przed zimowymi połowami. Nie tylko lęk o ukochanego mężczyznę, który będzie mieszkał w rybackim baraku, marzł na morzu i być może zostanie tam zaskoczony przez sztorm. Nie, to było coś innego. Elizabeth wiedziała, że tej zimy coś się wydarzy, ale nie miała pojęcia co. Usiłowała przywołać Linę-Laponkę. Wyszeptała jej imię w nocnej ciszy, ale na próżno. I chociaż już wcześniej Lina-Laponka nie odpowiadała na jej prośby, poczuła rozczarowanie.

              W ostatnich godzinach przed świtem modliła się bezgłośnie, by Pan miał w swej opiece wszystkich rybaków wybierających się tej zimy na morze i żeby szczęśliwie doprowadził ich z powrotem do domu, bo tego nigdy nie można być pewnym. Modlitwa trochę ją uspokoiła. Zamknęła oczy i mocniej przytuliła się do Jensa.

              Zapadając w stan między jawą a snem, nagle poczuła obecność jakiegoś człowieka. To nie Jens, pomyślała półprzytomna, nie wiedząc, skąd to przeświadczenie. Wrażenie było nieprzyjemne i chciała się obudzić, ale jej się nie udało. Było też gorąco i… uwodzicielskie. Kusiło i przerażało jednocześnie. Bardziej przerażało, bo było zakazane, pomyślała i odniosła wrażenie, że jakaś dłoń gładzi ją po włosach, a czyjś głos szepcze: Twoje włosy są jak srebro, Elizabeth.

              Uświadomiła sobie, że słyszała już kiedyś te słowa.

Kiedy próbowała sobie przypomnieć, od kogo, stanął jej przed oczami Kristian. Uśmiechał się do niej z głową pochyloną do tyłu, a w jego oczach kryło się coś mrocznego. Miała ochotę uciekać. Czego chciał? Po co tu się zjawił?

              Trzymaj się ode mnie z daleka, próbowała powiedzieć, ale nie była w stanie wydobyć głosu. Wtedy roześmiał się jeszcze głośniej i w tym samym momencie zniknął.

              Nagle się przebudziła. Leżała przez chwilę, wpatrując się w ciemność. Oddychała płytko i urywanie, drżała na całym ciele. Jeszcze mocniej przywarła do Jensa. To musiał być sen, pomyślała, próbując ochłonąć.

              - Jasne, że to był tylko sen – wyszeptała.

              Dobrze było usłyszeć własny głos. Jens poruszył się, wymamrotał coś przez sen i spał dalej. Dlaczego przyśnił mi się Kristian? Czego on ode mnie chce? Co planuje? Myśli nie dawały jej spokoju, więc uznała, że najlepiej zrobi, gdy wstanie. Cicho ubrała się i wyszła do obory.

 

              Kiedy rano zasiedli przy stole do śniadania i próbowali zamienić kilka słów, rozmowa się nie kleiła. Przytłaczało ich zbyt wiele myśli.

              - Musisz się porządnie najeść – starała się przekonać męża. – Masz przed sobą długą drogę.

              Jens tylko skinął głową w odpowiedzi.

              Potem poszedł się ubrać, a ona szybko sprzątnęła ze stołu i przebrała Ane. Zmywanie musi poczekać do jutra. Sporo domowych czynności, które powinna dziś wykonać, odłożyła na później. Mycie naczyń i większe porządki w dniu wyprawy na połowy, czyli „wymywanie mężczyzn”, zapowiadało nieszczęście – to wiedziała już jako mała dziewczynka.

              Jens niósł Ane na rękach aż do rozstaju dróg. Śmiało pocałował dziecko w policzek, nie wstydził się, okazywać córce ojcowskiej czułości. Potem objął Elizabeth. Utonęła w jego muskularnych ramionach, czując na policzku dotyk miękkiej, gładkiej owczej skóry. Pragnęła zachować to wrażenie na całą zimę. Chciała coś powiedzieć, ale ścisnęło ją w gardle. Nie potrafiła też znaleźć właściwych słów. Do wiosny tyle czasu… Czekanie będzie długie. Znów ogarnęło ją uczucie, którego nie potrafiła wytłumaczyć. Zaniepokoiła się.

              Wreszcie Jens wypuścił ją z objęć. Uczynił to niechętnie, lecz zaraz ruszył szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie.

              Do brzegu przybiła dziesięciowiosłowa łódź Abrahama. Tym razem załoga składała się z siedmiu osób. Oprócz Abrahama, który dowodził, płynęli: Jakob, Jens wraz z ojcem Elizabeth, Andresem, i jeszcze trzech mężczyzn. Jeden z nich pomógł Jensowi wnieść kufer. Elizabeth starała się nie patrzeć w stronę męża. Nie chciała przyjąć do wiadomości, że wszedł na pokład łodzi. Pragnęła zachować dotyk jego ramion i miękkiej owczej skóry na policzku.

              Odwróciła się i spojrzała w stronę Neset. Ujrzała tam Dorte z Danielem na biodrze. Drte kilka lat temu również spakowała kufer mężowi i pomachała mu na pożegnanie. Wtedy widziała go po raz ostatni. Kolejny mężczyzna zostawił ją, gdy zaszła w ciążę. Mimo to każdego roku stawała przed domem i żegnała rybaków wypływających w morze.

              Mężczyźni energicznie odepchnęli łódź od kamienistego brzegu i zaczęli wiosłować. Od razu łapią rytm, pomyślała Elizabeth. Mają to we krwi, tak jak my, kobiety, zajmowanie się domem i dziećmi. Odprowadziła łódź wzrokiem, póki nie zniknęła.

              Już miała się odwrócić i ruszyć do Nymark po Marię, gdy zauważyła Ragnę. Teściowa stała ze spuszczoną głową i złożonymi rękami. Pogrążona w modlitwie, nie zauważyła, że chusta zsunęła się z jej ramion.

              Tak, mężczyznom przydadzą się słowa modlitwy na drogę, stwierdziła Elizabeth w duchu. Jednak na moją udrękę nie pomagają żadne modły, pomyślała. Coś się stanie, tego była pewna.

 

Rozdział 2

 

              Elizabeth odstawiła talerz, który właśnie umyła po obiedzie. Maria natychmiast go wytarła. W kuchni ciągle jeszcze pachniało słoną rybę, stwierdziła Elizabeth. Wykręciła ścierkę.

              - Co lubisz jeść? – spytała siostra i zeszła z krzesła, na którym stała.

              - Wszystko jest dobre – odparła Elizabeth krótko i zaczęła wycierać stół.

              - Zgoda, ale musi chyba być coś, co lubisz najbardziej? Moroszki smakują przecież lepiej niż solona ryba, prawda?

              Elizabeth wpatrywała się w okno. Od dawna nie padał śnieg, ale za to chwycił tak siarczysty mróz, że aż cały dom trzeszczał. Niedługo wróci słońce i minie czas ciemności, pomyślała tęsknie. Wraz ze słońcem nadejdzie wiosna – i mężczyźni.

              - Co mówiłaś? Nie dosłyszałam.

              ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin