Angelsen Trine - Córka morza 04 - Tęsknota i nadzieja.doc

(647 KB) Pobierz

TRINE ANGELSEN

 

TĘSKNOTA I NADZIEJA

 

SAGA CÓRKA MORZA IV

 

Rozdział 1

 

              Elizabeth wpatrywała się w plecy Jensa. Poprosiła go, żeby dokonał jakiegoś wyboru. Albo zdecydował się dochować tajemnicy, albo zameldował, że jego żona popełniła morderstwo. Jak mogłam to zrobić? – pomyślała, ogarniając kuchnię. Czy to były słuszne pozwolić, by Jens miał decydować o moim życiu lub śmierci?

              Jej spojrzenie zatrzymało się na wąskiej zasłonce w oknie, uszytej ze starej sukni matki na ich wesele. Jaka duma była z tych zasłonek. Dlaczego teraz myślę o tych sprawach? – zdumiała się. Czyżbym miała stąd odejść? Bo wkrótce będę musiała umrzeć? Drżenie ogarniało całe ciało niczym fala mdłości.

              Nie miała pojęcia, ile czasu minęło od chwili, kiedy zadała mu swoje pytanie może tylko sekundy, albo minuty? Mogła minąć godzina, lub całe życie.

              Znowu zaczęła przyglądać się Jensowi. Pochylił się do przodu i ukrył twarz w dłoniach, a potem jął przeczesywać włosy palcami i wpatrywać się w nią pustym wzrokiem.

              Pewnie się zastanawia, co powiedzieć, pomyślała, czując, że ciało ma zdrętwiałe. Jakby to nie o nią chodziło. Otworzyła usta, żeby poprosić go o jakąś decyzję, ale nie mogła słowa wykrztusić.

              Wtedy on się wolno i znowu na nią popatrzył. Niebieskie oczy były wielkie. Można by w nich utonąć, pomyślała z żalem i chciała rzucić mu się w ramiona.

              Cofnąć wszystko, powiedzieć, że to nieprawa. Ale przecież nie mogła.

              Jens odchrząknął, potem wstał.

              - Nie całkiem rozumiem to, co zrobiłaś, Elizabeth. Niezależnie od tego, co Leonard zrobił tobie, to było morderstwo. Odebrałaś życie drugiemu człowiekowi.

              Chciała się bronić, powiedzieć, że wtedy czuła, jakby jej życie się skończyło, tego samego dnia, gdy Leonard sponiewierał jej ciało. Ale tym razem też słowa nie chciały wydostać się z gardła. Jens ją osądził. Teraz nieważne już, co ona myśli to nie ma znaczenia. Skoro nawet on nie mógł zrozumieć, to kto będzie w stanie to zrobić?

              - Próbowałem pojąć twój gniew i bezsilność, jakie odczuwałaś. Rozumiem, że chciałaś się zemścić, ale żeby w ten sposób…

              Zrobił parę kroków w jej stronę, zatrzymał się i spoglądał na żonę z góry. Ogarnął spojrzeniem jej twarz, a potem mówił dalej:

              - Jeśli zgodzę się dźwignąć tę tajemnicę razem z tobą, to w jakiś sensie stanę się współwinnym morderstwa. Wiesz o tym?

              Elizabeth przytaknęła, ale nie przestawała patrzeć mu w oczy. Jego oczy to ostatnie, co będę wspominać, zanim umrę, pomyślała, jego cudowne niebieskie oczy o wielkich czarnych źrenicach.

              - Ale ja cię kocham, Elizabeth – mówił dalej Jens. – Kocham cię bardziej niż własne życie. Dlatego nic nie powiem. I będę ci pomagał dźwigać twoje brzemię.

              Elizabeth stała, wpatrując się w niego, a słowa wolno do niej docierały. Czy dobrze usłyszała? Jens objął ją silnymi ramionami i mocno przycisnął do piersi. Elizabeth przytuliła do niego policzek, słyszała teraz bicie jego serca. Czuła skórę pachnącą Jensem, czuła jego wargi na swoich włosach delikatne pocałunki i głos, który szeptał słowa miłości. Elizabeth nie wiedziała nawet, że  płacze, dopóki nie uniósł twarzy i nie otarł łez.

              - Teraz powinniśmy się położyć – rzekł łagodnie i poprowadził ją ku schodom.

              Dopiero leżąc  pod kołdrą poczuła, jak bardzo zmarzła.

Przytuliła się mocno do silnego ciała męża, ale zimno tkwiło bardzo głęboko, w samym szpiku, i nie chciał jej opuścić. Miała w głowie mnóstwo niewypowiedzianych słów, które też nie chciały wyjść na zewnątrz. Na tyle pytań pragnęła otrzymać odpowiedź! Może będę mogła zapytać później, jak Jens wróci z połowów, pomyślała, przymykając oczy.

              - Teraz powinnaś tylko spać – szepnął Jens do jej ucha. – Moja mała Elizabeth potrzebuje odpoczynku. Jutro wszystko wyda ci się lepsze.

              Ale ona chciała czuwać. Do jego wyjazdu zostało już tak niewiele godzin. Mimo to musiała jednak zasnąć, bo gdy o brzasku otworzyła oczy, łóżko było puste. Nawet nie zauważyła, że Jens wyszedł.

              Elizabeth leżała, wdychając zapach jego poduszki.

              - Nigdy nie wypiorę tej poszewki – szeptała – To będzie moja pociecha, dopóki on nie wróci.

              Skuliła się w pozycji płodu i przymknęła oczy. Czy słusznie postąpiła, przyznając się do wszystkiego? Lina ją o to prosiła, ale… czy naprawdę? Może Lina to tylko przywidzenie? Może… - pytań było mnóstwo i żadnej odpowiedzi. Jednego tylko była pewna: wystarczy nieostrożne słowo Jensa, by Elizabeth została osądzona. Jeśli powie coś choćby jednej jedynej osobie, dla nie będzie to oznaczało śmierć. Zimno powrócił do jej ciała.

 

              Kiedy Maria wprowadziła się do jej domu, pojawił się w nim zupełnie inny nastrój. Mała siostra gadała niemal nieprzerwanie o wszystkim, co ją zajmowało, ale akurat tego dnia siedziała milcząca i dziubała drutem do robótek blat stołu. Elizabeth podeszła, zabrała jej drut i odłożyła do koszyka z włóczką, potem wróciła do zmywania.

              - Nauczyciel się o ciebie pytał – oznajmiła Maria swobodnie,

              Elizabeth obróciła się w kółko o popatrzyła na siostrę.

              - Czego chce? Mam nadzieję, że nie zrobiłaś nic, czego musiałabym się wstydzić?

              Maria przewracała oczami.

              - Oczywiście, że nic takiego nie zrobiłam. On się po prostu o ciebie pytał, jak ci się powodzi.

              Elizabeth zastanawiała się nad tymi słowami.

              - Nie mówił nic więcej? – spytała, słysząc, że głos ma nienaturalnie wysoki.

              Maria patrzyła na siostrę przez chwilę, zanim wzięła ścierkę, którą podawała jej Elizabeth.

              - Nie, dlaczego miałby to robić?

              - Bez powodu. – Elizabeth poczuła, że poci się i rumieni. Maria myśli pewnie, że on pytał z uprzejmości, ale Elizabeth wiedziała, że za tymi słowami kryje się coś więcej. Przeniknął ją dreszcz, zrobiło jej się niedobrze,

              - Może wreszcie umyjesz tę filiżankę, żebym mogła ją wytrzeć? – spytała Maria.

              - Oczywiście – odparła Elizabeth nieobecna myślami i nadal stała, wpatrując się przed siebie. – Muszę iść na chwilę na strych – powiedziała nieoczekiwanie i, odstawiając filiżankę, wbiegła po schodach na górę.

              W sypialni uklękła przed oknem i przyglądała się pokrytemu śniegiem krajobrazowi. Dlaczego, na Boga, nauczyciel przesyła mi pozdrowienia? – zastanawiała się. Ciekawe, jak on pytał? I niemniej ciekawe, dlaczego. Zagryzła dolną wargę. Maria coś ukrywała. Na tyle dobrze zna. Gdyby tylko Jens tu był, pomyślała z westchnieniem i wstała. Spojrzenie padło na skrzynię, leżała na niej Biblia Jensa. Ostrożnie wzięła książkę i otworzyła na pierwszej stronie.

              - Amor vincit omnia – przeczytała głośno. Miłość wszystko zwycięża, przetłumaczyła sama sobie. Jens zapomniał wziąć Biblię, pomyślała. Moim zdaniem to znak, nie wiem tylko, czy dobry, czy zły.

 

Rozdział 2

 

              Elizabeth zawsze przestrzegała zasady, że w sobotę dom musi być gruntownie wysprzątany. Ani razu tego nie zaniedbała, co napawało ją dumą. Teraz wyprostowała się i zadowolona patrzyła na wyszorowane do białości deski podłogi.

              - No to zrobione – powiedziała do Marii. – A ty skończyłaś swoje? – spytała, spoglądając przez ramię na siostrę, która wybierała popiół z pieca.

              - Tak, zaraz kończę. Muszę tylko jeszcze wynieść wiadro. Nie masz pojęcia, jak niewiele dzieci teraz chodzi do szkoły, Elizabeth – odpowiedziała. – Prawie wszyscy chłopcy wyjechali na połów. W każdym razie ci najwięksi.

              Elizabeth skinęła głową i wyżęła ścierkę do podłogi.

              - Dziwne, że nauczyciel w ogóle prowadzi szkołę w tym czasie. Chyba nie bardzo ma kogo nauczać?

              - Nie, tylko ja, Indianne i Olav, i jeszcze… - Dziewczynka liczyła na palcach: - I jeszcze czworo. – Siedziała i patrzyła na podłogę, w palcach zwijała brzeg spódnicy.

              Elizabeth widziała, że nad czymś się zastanawia i spytała ostrożnie:

              - Wszystko w porządku w szkole?

              Maria drgnęła i zarumienia się.

              - Tak, dlaczego pytasz?

              - Bo jeśli jest coś, co cię niepokoi, to po prostu powiedz, Maryjko, a ja zrobię wszystko, żeby to zmienić.

              Maria zagryzła dolną wargę, wzrok miała teraz rozbiegany.

              - Właściwie to jest coś, co chciałam ci powiedzieć.

Coś o nauczycielu. On… - więcej nie zdążyła powiedzieć, bo drzwi otworzyły się z trzaskiem i w progu stanęła Indianne z buzią zalaną łzami. Zdyszana musiała przytrzymać się futryny, zanim, szlochając, zdołała wykrztusić kilka słów niemających sensu.

              - Dziecko kochane – zawołała Elizabeth i ukucnęła przed dziewczynką. – Uspokój się trochę i opowiedz mi, co się takiego stało. – Otarła rąbkiem fartucha łzy Indianne i przytuliła ją mocno do siebie.

              W końcu dziewczynka oznajmiła w wielkim pośpiechu:

              - Krowa kopnęła jedną kozę, która teraz strasznie głośno beczy, bo ją pewnie boli. Mama jest przerażona, a ja nie wiem, co robić, bo to wygląda okropnie!

              Elizabeth podprowadziła ją do stołu.

              - Usiądź tu sobie. Mówisz, że koza zerwała się z uwięzi, tak? I znalazła się za krową?

              Indianne przytakiwała, szlochając.

              - Mama powiedziała, żeby cię przyprowadzić. A ja myślę, że powinnaś wziąć ze sobą swoje lekarstwa.

              Elizabeth skinęła głową i wstała. Zioła, które ma w domu, nie wyleczą ani nawet nie złagodzą takiej dolegliwości, ale ze względu na małą wzięła ze sobą kilka słoiczków. Ubrała się szybko, słoiczki włożyła do węzełka.

              - Jesteście duże i mądre dziewczynki, będziecie musiały się zająć Ane, a ja pobiegnę na dół. – Pospiesznie pogłaskała Indianne po czarnych włosach. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

              - Nie becz już więcej – usłyszała słowa Marii, zanim zamknęła za sobą drzwi. – Elizabeth wszystkich potrafi uzdrowić. Kozę też.             

              Zebrała spódnicę z przodu i biegła wąską ścieżką w dół. Biały obłok pary unosił się nad jej ustami, ale pot spływał strumykami pod ubraniem, kiedy dotarła do obory w Heminy. Dwie latarki rzucały mdłe światło na Ragnę i kozę. Było tak, jak Indianne powiedziała, nieszczęsne zwierzę beczało z bólu.

              - Moja droga, dziękuję, że przyszłaś tak szybko – rozpłakała się Ragna na widok Elizabeth. – Nie mam pojęcia, co robić. Słyszałaś kiedyś coś tak rozdzierającego?

              Elizabeth ukucnęła przed kozą i ostrożnie badała zwierzę delikatnymi dotknięciami.

              - Żadnej kości nie złamała, to pewne – stwierdziła, macając żebra. Zwierzę się powoli uspokaja, jakby wiedziało, że przyszłam mu pomóc, pomyślała. Ale koza nagle znowu zabeczała przejmująco, Elizabeth odskoczyła w tył.

              - Co ty robisz? – krzyknęła Ragna oskarżycielsko.

              - Nic. Myślę, że ona ma wewnętrzne obrażenia. W każdym razie jest potłuczona… nie wiem.

              - Ale zrób coś, ona nie może leżeć w ten sposób! Nie widzisz, że to zwierzę zamęczy się na śmierć? – lamentowała Ragna.

              Elizabeth przetarła drżącą dłonią twarz i ciężko przełknęła ślinę.

              - Moim zdaniem powinnaś ją zaszlachtować, to przynajmniej mięso uratujesz – powiedziała, starając się nie patrzeć na kozę.

              - A nie mogłabyś jej dać tych swoich ziół?

              - Nie, myślę, że na to moje zioła nie pomogą.

              Ragna chodziła tam i z powrotem, a Elizabeth przykucnęła znowu i głaskała szorstką sierść kozy, mamrocząc jakieś uspakajające słowa.

              - Żebym tak miała to lekarstwo, które dostałam na moją złamaną rękę – powiedziała Ragna. Elizabeth zesztywniała z przerażenia. Podłoga się pod nią uginała, szumiało jej w uszach, a teściowa mówiła dalej: - Ale myślę, że Jakob gdzieś je zapowiedział, bo nagle zniknęło. Muszę go zapytać, jak wróci do domu. A zresztą, może to nie było lekarstwo dla zwierząt.

              Elizabeth musiała zwilżyć wargi końcem języka i odchrząknąć, żeby powiedzieć:

              - Powinnaś sprawdzić Olava, niech ci pomoże zabić kozę.

              - Jego nie ma w domu – odparła Ragna. – Poleciał po coś do Storvika.

              Elizabeth wstała na drżących nogach i wpatrywała się w teściową. Nie byłaby w stanie zabić kozy. Tym zawsze zajmował się ojciec, a teraz Jens. Ona może zrobić, co trzeba z mięsem, bo to jest tylko jedzenie.

              - Musisz ją zabić – powtórzyła stanowczo. – Zwierzę nie może tak leżeć i cierpieć, sama powiedziałaś.

              - O nie, moja droga – odparła Ragna, kręcąc powoli głową i cofając się w stronę wyjścia. – Tym to ty się zajmiesz. Ja nigdy nie zabiłam żadnego zwierzęcia i nigdy tego nie zrobię. – Stanęła już przy drzwiach, otworzyła je i wyszła. – Albo wywleczesz kozę, albo sama ją zabij – powiedziała na koniec. Potem zamknęła drzwi tuż przed nosem Elizabeth.

              Koza stęknęła głośno i Elizabeth do niej wróciła. Zwierzę rzucało głową i kopało jedną nogą.

              - Daj mi siłę – mamrotała Elizabeth cicho, nie bardzo wiedząc, do kogo kieruje tę prośbę. A może powinnam spróbować ziół? Zastanawiała się, wyjmując dwa słoiczki, które ze sobą przyniosła. Dopiero teraz odkryła, że jedne zioła są na kaszel, a drugie na wodę w ciele. Elizabeth czuła, że gardło jej się zaciska. Dlaczego to takie trudne, zastanawiała się. Uboje odbywają się każdej jesieni, ludzie to robią, a ja nie mogę nawet dobić kozy, która bardzo cierpi. Podniosła się energicznie i przyniosła siekierę, którą widziała przedtem przy drzwiach. Ręka jej drżała, kolana się pod nią uginały, kiedy szła z powrotem do kozy.

              - Jeśli trafię cię w czoło obuchem siekiery, to niczego nawet nie poczujesz – powiedziała cicho, unosząc rękę.

              Nagle koza wpiła w Elizabeth oczy i patrzyła. Jęknęła cicho, a Elizabeth opuściła rękę. Jakby zwierzę prosiło mnie o łaskę, myślała, zastanawiając się, czy jej się przypadkiem w głowie nie miesza. Zwierzę nie mogłoby chyba prosić o łaskę! Oczywiście koza nie ma pojęcia, co zamierzam zrobić. Poza tym i tak zostałaby zabita i zjedzona później!

              Próbowała być twarda, ale okazało się to niemożliwe. Odrzuciła siekierę i zaczęła głaskać zwierzę po żebrach. Nagle poczuła jakieś pulsowanie w ramieniu, spływające w dół, do pleców. Ręka mi zdrętwiała, to była pierwsza myśl, która przemknęła jej przez głowę, zaraz jednak zdała sobie sprawę, że to coś innego. Przymknęła oczy w głębokiej koncentracji. Może potrafię uzdrawiać zwierzęcia w taki sam sposób jak ludzi? Zrobiła to już dwukrotnie przedtem.. Zauważyła, że koza się uspokaja. Nie rzuca już tak głową i przestała beczeć.

              Elizabeth siedziała, dopóki nie poczuła, że siły ją opuszczają. Na koniec otworzyła oczy i w napięciu przyglądała się kozie. Zwierzę nadal leżało bardzo spokojne. Ostrożnie pomogła mu wstać. Najpierw koza chwiała się na nogach, ale Elizabeth podprowadziła ją ostrożnie do zagrody, do której wrzuciła trochę słomy.

              - Teraz musisz odpocząć – powiedziała i poczuła się głupio, nikt przecież nie rozmawia w ten sposób ze zwierzętami.

              Smuga światła z latarki spłynęła na podłogę i Ragna wsunęła głowę do zagrody?

              - No i jak? – spytała.

              - Lepiej – odparła Elizabeth. – Wróciła na miejsce.

Może ma jakieś skaleczenia, których nie widzę, ale teraz potrzebuje spokoju i opieki, za jakiś czas wrócimy zobaczyć, co się dzieje.

              - A co zrobiłaś? – spytała teściowa, podchodząc bliżej.

              - Dałam jej ziół – kłamała Elizabeth – One łagodzą bóle – dodała pospiesznie, ale teściowa najwyraźniej jej nie uwierzyła.

              - Dziękuję – powiedziała Ragna po prostu, kiedy wyszły obie z mrocznej obory.

              - Nie ma za co – odparła Elizabeth. Pochyliła się i umyła ręce w śniegu.

              Jak na Ragnę to i tak dużo.

 

              Przez resztę dnia Elizabeth chodziła pogrążona w myślach. Dopiero kiedy płożyły się spać, przypomniała sobie, że siostra chciała jej powiedzieć coś o nauczycielu.

              - Maria, kochanie – szepnęła, potrząsając lekko ramieniem małej.

              - Tak?

              - Co ty mi chciałaś opowiedzieć, zanim poszłam do Ragny? O nauczycielu.

              - Nic takiego – odparła siostra pospiesznie. Zbyt pospiesznie, stwierdziła Elizabeth i uniosła się, opierając na łokciu.

              - Musisz mi powiedzieć, o co chodzi!

              Maria skubała kołdrę. – To tylko to, że… że nauczyciel chce z tobą rozmawiać.

              - No dobrze. A wiesz o czym?

              Maria pokręciła głową.

              - Ja nie zrobiłam nic złego, Elizabeth, powinnaś mi wierzyć!

              - A może chce mi tylko powiedzieć, jaka jesteś zdolna? – próbowała Elizabeth, czuła jednak, że ogarnia ją niepokój.

              - Chyba nie… zresztą nie wiem. – Maria mówiła niepewnym głosem.

              Niepokój narastał w duszy Elizabeth. Pogłaskała siostrę po włosach.

              - Niczym się nie martw, Mario. Jestem pewna, że wzywa mnie nie po to, żeby się na ciebie skarżyć. Kiedy miałabym tam pójść?

              - Jutro po podwieczorku.

              - No to późno zawiadamia. W dodatku w sobotę – mówiła Elizabeth zdumiona.

              - Ja wiedziałam o tym już tydzień temu – przyznała Maria, podciągając kołdrę pod brodę.

              - Głuptas – roześmiała się Elizabeth. – Dlaczego nie powiedziałaś nic wcześniej?

              - Masz tyle zajęć, że nie chciałam ci przeszkadzać, a potem zapomniałam, aż dopiero dzisiaj… nie jesteś na mnie zła?

              - No coś ty, ale teraz śpijmy, bo musimy wypocząć do jutra. Ty przecież będziesz musiała przypilnować Ane, jak ja pójdę, wiesz.

              Maria przytaknęła i odwróciła się do niej plecami.

Wkrótce potem oddychała równo i spokojnie. Elizabeth jednak długo leżała i wpatrywała się w ciemność. Coś się tu nie zgadza. Czuła to.

 

              Elizabeth otrząsnęła śnieg ze spódnicy i wsunęła włosy pod chustkę, zanim zapukała do drzwi budynku szkolnego.

              - Dzień dobry, zapraszam, pani Rask – witał ją Henning Nielsen, wyciągając rękę. – Proszę bardzo, niech pani siada – powiedział, wskazując krzesło.

              Elizabeth rozglądała się po klasowej izbie, zdejmując chustkę. Zastanawiała się, w której ławce siedzi Maria.

              Henning chrząknął, uśmiechnął się przelotnie i złożył razem opuszki palców obu rąk.

              - Pani się pewnie zastanawia, dlaczego panią wezwałem? – zapytał.

              Elizabeth skinęła niepewnie.

              - Tak, nie będę zaprzeczać – odparła cicho, składając starannie rękawice.

              - Szczerze mówiąc, mam zamiar wyzywać wszystkich rodziców po kolei. Tak, tak, ja wiem, że pani jest siostrą Marii, ale skoro jej tata jest na łowisku, to… - przekładał jakieś papiery, czytał pospiesznie jakieś notatki.

              Elizabeth czuła, że żołądek jej się kurczy. Sytuacja była niezwykła, a ona czuła się tu nie na miejscu. A może jest coś więcej… ten mężczyzna ma w sobie coś, co na z trudem znosi. Był bardzo uprzejmy, kiedy spotkali się w sklepie, ale teraz… jakiś taki śliski, pomyślała i zastanawiała się dlaczego nie zwróciła na to uwagi już przedtem.

              - Proszę mi wybaczyć – powiedział, zrywając się z miejsca. – Całkiem zapomniałem poczęstować panią kawą. – Wziął dzbanek, stojący na piecu i nalał do dwóch kubków. – Ma pani jeszcze długą drogę przed sobą, a już teraz pewnie pani zmarzła, mogę sobie wyobrazić. Czy mógłbym mówić do pani Elizabeth?

              Skinęła głową i upiła trochę kawy z kubka. Gorący napój dobrze jej zrobił.

              - No cóż, Elizabeth, a więc nasza Maria… Może pani być dumna ze swojej siostry, bo to niezwykle uzdolniona młoda dama.

              - Nie skończyła jeszcze ośmiu lat – odparła Elizabeth, nie bardzo wiedząc, czy rzeczywiście odczuwa dumę po jego słowach.

              - To nie prawda. Ale one szybko rosną, te nasze dzieci – stwierdził, obrzucając ciało Elizabeth spojrzeniem wodnisto niebieskich oczu.

              - Mimo wszystko minie jeszcze wiele czasu, zanim Maria będzie damą – rzekła Elizabeth stanowczo.

              Roześmiał się.

              - Ona naprawdę jest uzdolniona. W krótkim czasie nauczyła się całego alfabetu, teraz czyta bardzo dobrze, lepiej niż inni, o wiele od niej starsi.

              Elizabeth poczuła, że robi jej się ciepło z radości. Tak rzadko słyszy coś dobrego o sobie i swojej rodzinie, zapamiętała te słowa i powtórzy je później Marii.

              - Sama pani może zobaczyć – mówił dalej Henning Nielsen, wyjmując jakiś gruby zeszyt.

              Elizabeth odstawiła kubek z kawą i podeszła do niego.

              - Zobaczmy – mówił, przewracając kartki tam i z powrotem.

              Elizabeth wodziła wzrokiem po stronnicach i raz po raz odczytywała uwagi przy nazwiskach różnych uczniów. Opuścił szkołę ze względu na kopanie torfu. Nie miał jedzenia. Nie wiedział, że szkoła już się zaczęła. Wyjechała do Ameryki. Zmarł na morzu z zimna i wysiłku – czytała. Przy nazwisku Marii była tylko jednak uwaga: została w domu ze względu na niepogodę.

              Henning dalej przewracał kartki.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin