Czechow Antoni - Po ciemku.pdf

(54 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Antoni Czechow
Po ciemku
Mucha średniego kalibru wleciała do nosa pomocnika prokuratora Gagina. Czy skusiła ją
ciekawość, czy też padła ofiarą własnej lekkomyślności lub mroku — skutek był taki, że nos
nie zniósł obecności obcego ciała i dał hasło do kichania. Gagin kichnął, kichnął z przejęciem,
z przenikliwym świstem i tak donośnie, że łóżko zadrżało i odpowiedziało warknięciem
podrażnionej sprężyny. Małżonka Gagina, Maria Michajłowna, okazała, tęga blondynka, na
odgłos kichnięcia drgnęła i obudziła się. Utkwiła wzrok w ciemnościach, westchnęła i
przewróciła się na drugi bok. Po kilku minutach przewróciła się znowu, mocniej przymknęła
powieki, lecz sen już nie wracał. Wzdychała jeszcze, przewracała się przez pewien czas, w
końcu jednak podniosła się, przelazła przez męża i włożywszy pantofle, podeszła do okna.
N a dworze było ciemno. Widać było tylko sylwetki drzew oraz ciemne dachy stodół.
Niebo na wschodzie już nieco przybladło, ale bladość tę jęły zasnuwać nadciągające chmury.
W powietrzu uśpionym, pogrążonym we mgle, panowała cisza. Milczał nawet stróż nocny,
któremu płacono za to, że zakłócał spokój stukiem swego kija, milczał i derkacz — jedyny
niedomowy ptak, który nie unikał sąsiedztwa letników miejskich.
C iszę zakłóciła sama Maria Michajłowna. Stojąc u okna i spoglądając przez nie, nagle
krzyknęła. Zdało jej się, że od strony klombu z wątłą strzyżoną topolą pośrodku przekradała
się ku domowi jakaś ciemna postać. Początkowo myślała, że to krowa albo koń, lecz
przetarłszy oczy, zaczęła wyraźnie odróżniać kontury ludzkie.
P óźniej wydało jej się, że ciemna figura zbliżyła się do okna kuchennego, stała chwilę
nieruchomo, po czym postawiła nogę na gzymsie … znikła w ciemnościach okna.
…Złodziej!… — przeszło jej przez myśl i trupia bladość okryła jej twarz.
I w jednej chwili wyobraźnia narysowała jej obraz, którego tak obawiają się letnicy:
złodziej włazi do kuchni, z kuchni — do stołowego… srebro w szafie… potem sypialnia…
topór… zbójeckie twarze… kosztowności… Kolana jej się ugięły i po plecach przeszło
mrowie.
— Wasia! — zaczęła tarmosić męża, — Wasilij Prokoficz! Boże drogi, zupełnie, jak
trup! Basile! obudź się, błagam cię!
— N-no… — zaryczał pomocnik prokuratora, wciągnąwszy w piersi powietrze.
— Obudź się, na litość boską! Do kuchni zakradł się złodziej! Stoję przy oknie, patrzę, a
wtem ktoś wlazł przez okno. Z kuchni dostanie się do stołowego… łyżki w szafie. Basile! Do
Mawry Jegorowny w zeszłym roku w ten sam sposób się zakradli!
— Czego… czego chcesz?
— Boże drogi, on nie słyszy! Zrozumże, kłodo jedna, właśnie w tej chwili dostrzegłam,
że do naszej kuchni wtargnął jakiś człowiek… Pelagia się przestraszy… srebro w szafie…
— Głupstwo!
— Basile, to nie do wytrzymania! Mówię ci o niebezpieczeństwie, a ty śpisz. Czego
chcesz? Chcesz, żeby nas okradli i zarżnęli?
P omocnik prokuratora wstał, nie śpiesząc się usiadł na łóżku i zaczął głośno ziewać.
— Diabli wiedzą, co robić z wami — mruknął. — Czyż i w nocy nie można mieć
spokoju? Budzą o byle co!
— Ależ przysięgam ci, Basile, widziałam, jak człowiek właził przez okno.
— Więc co? Niech sobie lezie… To zapewne przyszedł strażak do Pelagji.
— Co-o-o? Coś ty powiedział?
— Powiedziałem, że do Pelagii przyszedł jej strażak.
— Tym gorzej! — krzyknęła Marja Michajłowna. — To gorsze, niż złodziej. Nie zniosę
cynizmu w swoim domu!
— Patrzcie, co za cnota… Nie zniosę cynizmu!… Czyż to cynizm? Po co strzelać bez
potrzeby zagranicznymi słowami? To już, moja droga, od początku świata tak jest urządzone,
uświęcone przaz tradycję. Po to istnieją strażacy, aby chodzić do kucharek.
— Nie, Basile. Ty mnie, widocznie, nie znasz! Nie mogę nawet pomyśleć, by w moim
domu coś takiego… w tym rodzaju… Proszę w tej chwili udać się do kuchni, kazać mu się
natychmiast wynosić. A jutro powiem Pelagii, by nie śmiała sobie pozwalać na tego rodzaju
swawole. Po mojej śmierci może pan tolerować w swoim domu cynizm, ale teraz — ani się
ważyć! Proszę iść!
— Do licha! — warknął Gagin z wściekłością. — Rozważże swoim babskim
mikroskopijnym mózgiem, po co ja tam pójdę?
— Basile, ja mdleję!
G agin splunął, włożył pantofle i udał się do kuchni.
B yło ciemno, jak w czopem zamkniętej beczce, i pomocnik prokuratora musiał posuwać
się omackiem. Po drodze natknął się na drzwi dziecinnego pokoju i obudził niańkę.
— Wasiliso — powiedział — czyś nie wzięła wczoraj do czyszczenia mego szlafroka?
— Dałam go, proszę pana, do czyszczenia Pelagji.
— Co za nieporządki! Bierzecie, a potem nie kładziecie na miejsce. A teraz dopiero
spaceruj bez szlafroka.
Wszedłszy do kuchni, skierował się ku miejscu, gdzie na skrzyni koło półki z rondlami
spała Pelagia.
— Pelagio! — zaczął, namacawszy jej ramię i potrząsając nią. — Pelagio! Czego
udajesz? Przecież nie śpisz. Któż to dopiero co wlazł do ciebie cichaczem przez okno?
— Hm — masz tobie! Wlazł przez okno! Kto by miał leźć?
— No ty, tego… bez udawania! Powiedz lepiej twemu nicponiowi, żeby się wynosił,
póki cały. Słyszysz? Nie ma tu co robić!
— Czy pan przy zdrowych zmysłach? Masz tobie!… Na głupią trafiliście… Cały dzień
haruję, nie mam spokoju, a w nocy przychodzą z takimi słowami! Za cztery ruble miesięcznie
służyć z własną herbatą i cukrem… tylko takie słowa słyszeć i nie doznać nawet żadnego
uszanowania… Ja u kupców służyłam, a takiego wstydu nie miałam.
— No, no…przestań teraz wywodzić żale! W tej chwili żeby tego sołdata tu nie było.
Czy słyszysz?
— To grzech ze strony pana — powiedziała Pelagia, i w głosie jej dały się słyszeć łzy. —
Państwo wykształceni, dobrze urodzeni, a nie mają tego wyrozumienia, że przy naszej
niedoli, przy naszym życiu nieszczęsnym… — zaczęła płakać — każdy nas może
skrzywdzić. Nikt nas nie obroni.
— No, no, mnie przecież wszystko jedno. Pani mnie wysłała. Dla mnie możesz nawet
upiora wpuścić przez okno — wszystko mi jedno.
P omocnikowi prokuratora pozostawało tylko przyznać się, że nie miał racji, prowadząc tę
indagację, i wrócić do żony.
— Słuchaj no, Pelagio, tyś wzięła do czyszczenia mój szlafrok… Gdzie on jest?
— Ach, panie, przepraszam, zapomniałam go położyć na krześle. Wisi na gwoździu przy
kominie.
G agin namacał koło komina szlafrok, włożył go i po cichutku powlókł się do sypialni.
Maria Michajłowna po odejściu męża położyła się do łóżka i poczęła wyczekiwać. Jakieś
trzy minuty była spokojna, lecz później zaczęły ją nurtować obawy.
…Jak długo jednak nie wraca! — myślała. — Jeszcze dobrze, jeśli tam jest ten… cynik,
ale jeżeli złodziej?…
I wyobraźnia znowu ukazała jej obraz: mąż wchodzi do ciemnej kuchni… uderzenie
obuchem… umiera, nie wydawszy jęku… kałuża krwi…
Minęło pięć minut, pięć i pół, nareszcie sześć… Zimny pot wystąpił jej na czoło…
— Basile! — zapiszczała — Basile!
— Czego krzyczysz? Jestem tu… — usłyszała głos i kroki męża. — Zarzynają cię, czy
co?
P omocnik prokuratora zbliżył się do łóżka i usiadł na brzegu.
— Nikogo tam nie ma — powiedział. — Przywidziało ci się, dziwaczko. Możesz być
spokojna, twoja idiotka Pelagia jest równie cnotliwa, jak jej pani. Jaki z ciebie tchórz. Jakaś
ty…
I pomocnik prokuratora zaczął żartować z żony. Wybił się ze snu i już nie chciało mu się
kłaść.
— Co za tchórz! — śmiał się z żony. — Idź zaraz jutro do doktora leczyć się od
halucynacji. Jesteś prawdziwa psychopatka!
— Coś jakby zapachniało dziegciem — powiedziała żona. — Dziegciem albo… czymś
takim… cebulą… kapustą.
— Hm… coś jest w powietrzu… Spać mi się nie chce. Wiesz co? Zapalę świecę. Gdzie
są zapałki? A propos — pokażę ci fotografię prokuratora izby sądowej. Żegnał się z nami
wczoraj i wszystkim rozdał po fotografii z autografem.
G agin potarł zapałkę i zapalił świecę, Ale nie zdążył jeszcze zrobić kroku, by pójść po
fotografię gdy za jego plecami rozległ się przeraźliwy, wstrząsający okrzyk. Obejrzawszy się,
spostrzegł rozszerzone oczy żony, zwrócone ku niemu z wyrazem zdumienia, przerażenia i
gniewu.
— Zdejmowałeś w kuchni szlafrok? — spytała, blednąc.
— Bo co?
— Spojrzyj na siebie!
P omocnik prokuratora spojrzał na siebie i również krzyknął z przerażenia. Z jego ramion,
zamiast szlafroka, zwisał płaszcz strażacki. W jaki sposób dostał się na jego plecy? Kiedy
rozstrzygał tę kwestię, w wyobraźni jego żony utworzył się nowy obraz, straszny,
niemożliwy: mrok, cisza, szept itd., itd…
Zgłoś jeśli naruszono regulamin