Antoni Ferdynand Ossendowski - Przez kraj ludzi zwierząt i bogów (1923).rtf

(1505 KB) Pobierz
ANTONI FERDYNAND OSSENDOWSKI

ANTONI FERDYNAND OSSENDOWSKI

PRZEZ KRAJ LUDZI, ZWIERZĄT I BOGÓW

(KONNO PRZEZ AZJĘ CENTRALNĄ)

WYDAWNICTWO TOWER PRESS

GDAŃSK 2002

 

Tej, któ spotkałem niegdyś na brzegu "wielkiej, lazurowej, słonej wody" u stóp piętrzących się

czerwonych skał, a dla której przechowałem wierną miłość do dnia, gdy stała się moją Eleer-Bałasyr, owianą legendami prastarego Erdeni-Dzu, poświęcam tę opowieść o swojej męczeńskiej włóczędze przez serce tajemniczej, obudzonej Azji.

Ant. Ossendowski.

Warszawa, 1923 r.

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

PRZEZ KRAJ KRWI I PRZEZ KRAJ WIECZNEGO POKOJU

PRZYCZYNY MOJEJ PODRÓŻY.

Przed nawałnicą bolszewicką musiałem uchodzić z Petersburga na Syberję jeszcze w r.

1918. Do stycznia r. 1920 przebywałem na Syberji, gdzie rządy bolszewickie zastąpił rząd

adm. Kolczaka, zgubionego przez wpływy monarchistów i przez nieudolnych ministrów. Po

katastrofie syberyjskiej, gdy Kołczak został stracony w Irkucku, gdy 5-ta polska dywizja

syberyjska była już w zdradzieckich rękach bolszewików, którzy szybko zalewali kraj cały,

bez boju posuwając się na wschód za resztkami zdemoralizowanej armji rządu syberyjskiego,

na Syberji zaczęły się prześladowania Polaków. Wystarczało mieć nazwisko o brzmieniu

polskiem, żeby być skazanym na śmierć. Musiem więc myśleć o dalszej ucieczce.

Na początku r. 1920 los rzucił mię do Krasnojarska, miasta połonego u brzegu wielkiej i

pięknej rzeki Jenisej, której źa rodzą się w górach Urianchaju, a ujście ginie w Oceanie

Lodowatym.

Z kilku Polakami układaliśmy plan ucieczki do Urianchaju i dalej - do Mongolji, Chin,

Europy... lecz wypadki zmieniły nasze zamiary. Znajomi moi zostali aresztowani i umarli na

tyfus plamisty w więzieniu, a grupa katów bolszewickich przybyła po mnie i, wypadkowo nie

zastawszy mnie w domu, uczyniła na mnie zasadzkę.

Uprzedzono mię w porę. Przebrawszy się w ubranie wieśniacze, wyszedłem pieszo za

miasto, wynająłem pierwszego lepszego Sybiraka, powracającego na wieś do domu, i po kilku

godzinach byłem już o 40 kilometrów od Krasnojarska, w małej wsi, otoczonej ze wszystkich

stron gęstym lasem syberyjskim, czyli, jak go nazywają chłopi miejscowi - "tajgą". Tu

przyjaciele przysłali mi karabin, 300 naboi, siekierę, nóż, kożuch, herbatę, suchary, sól i

kociołek. Po kilku dniach ten sam chłop odwió mię w głąb lasu, gdzie stała porzucona przez

ciciela chata, na wpół spalona, lecz używana jeszcze na nocleg przez miejscowych

myśliwych. Od onego dnia stałem się pierwotnym człowiekiem, lecz nie przypuszczałem

wtedy, że to może potrwać tak długo.

Nazajutrz po przybyciu do tajgi, wyszedłem na polowanie i o kilkadziesiąt kroków od

chaty zabiłem dwa olbrzymie głuszce. Dalej spostrzegłem ślady jeleni i przyszedłem do

przekonania, że braku pożywienia odczuwać nie bę.

Jednak pobyt mój w tem miejscu został raptownie przerwany.

 

TAJEMNICZY PRZYJACIEL.

Powracając po kilku dniach z polowania do schroniska, spostrzegłem dym, wychodzący z

komina, chaty. Z wielką ostrożnością skradając się do domu, zauważem dwa osiodłane

konie, a przy siodłach żnierskie karabiny. Zorjentowałem się odrazu, że dwaj nieuzbrojeni

ludzie nie mogą dla mnie stanowić poważnego niebezpieczeństwa, gdyż posiadałem

doskonały Manlicher. Niepostrzeżony obszedłem chatę od strony tej ściany, która nie miała

okien, i nieoczekiwanie wszedłem do izby. Z ławki z przerażeniem porwało się dwóch

żnierzy. Byli to bolszewicy, gdyż na barankowych kołpakach mieli umocowane czerwone

gwiazdy, a na piersiach kożuchów - czerwone, brudne kokardy.

Po powitaniu usiedliśmy. Żnierze zdążyli już przyrządzić herbatę i, popijając ją,

wszczęliśmy rozmowę. Żeby odwrócić od siebie ich uwagę i podejrzenie, opowiedziałem, że

jestem myśliwym z pewnej dalekiej wioski i żem tu zamieszkał, gdyż od dawna już

wytropiłem kilka gniazd soboli. Od bolszewików zaś dowiedziałem się, że z miasta posłano

do tajgi wielki oddział jazdy, który zatrzymał się stąd o 15 kilometrów, ich zaś wysłano na

wywiad, aby sprawdzili, czy nie włóczą się po lasach jakieś podejrzane osobistości.

- Pojmujesz, towarzyszu, - rzekł jeden z żnierzy - że szukamy kontrrewolucjonistów i

że będziemy ich rozstrzeliwali...

Lecz ja domyśliłem się tego już od dawna i nie potrzebowałem bynajmniej jego wyjaśnień.

Myśli moje były skierowane ku temu, aby przekonać nieproszonych gości, że jestem

zwykłym myśliwym syberyjskim, nie mającym nic wspólnego z kontrrewolucją.

Jednocześnie myślałem o konieczności natychmiastowego przeniesienia się po odjeździe

bolszewików w inne, bardziej bezpieczne miejsce.

Zapadał wieczorny zmrok. Twarze moich gości stały się jeszcze mniej pociągające.

Żnierze wyjęli z torby butelkę spirytusu i zaczęli pić, zakąsując chlebem i popijając gorą

herbatę. Alkohol szybko dział, i bolszewicy, wymachując rękoma i uderzając pięściami w

stół, zaczęli głno rozmawiać, przechwalając się ilością zabitych "burżujów". Śmiejąc się

ohydnie, opowiadali sobie wzajemnie o wesołych dniach w Krasnojarsku, gdy wyłapywali

znienawidzonych kozaków i spuszczali ich pod lód Jeniseju. W końcu żnierze zaczęli się o

coś spierać, lecz prędko ich to znużo i powoli zabierali się do snu.

- Pójdę już konie rozkulbaczyć i przyniosę karabiny - rzekłodszy i, przeciągając się,

podnió się z ławki.

W tej chwili drzwi, prowadzące na dwór, szeroko się rozwarły; do izby wpadły gęste

obłoki mroźnej pary, i prąd zimnego powietrza wionął na nas. Gdy mgła opadła,

zobaczyliśmy w izbie wysokiego barczystego chłopa w kosmatej barankowej czapie i w

szerokim kożuchu. W ręku trzymał karabin, a z poza pasa wyglądała ostra siekiera, z któ

Sybirak - myśliwy nigdy się nie rozstaje. Bystre, przenikliwe, połyskujące, prawie zwierzęce

oczy nieznajomego badawczo zatrzymały się na każdym z obecnych. Po chwili zdjął czap,

przeżegnał się i cicho zapytał:

- Kto tu gospodarz?

- Ja! - odezwałem się.

- Czy mogę przenocować? - spytał.

- Proszę, miejsca dość - powiedziałem. - Napijcie się herbaty, jeszcze gorąca.

Nieznajomy tymczasem zaczął powoli zdejmować kożuch, nie przestając obserwować

ludzi i przedmioty. Rzucił kożuch w kąt izby, przykrywając nim karabin, i pozostał w

wynoszonych skórzanych kurcie i spodniach wsuniętych w długie wojłokowe buty. Twarz

miał zupełnie młodą, drwią i piękną. Połyskiwały białe zęby i badawcze, przenikliwe oczy.

Powichrzona, mocno przyprószona siwizną czupryna i głębokie zmarszczki dokoła ust

świadczyły o burzliwem życiu.

Nieznajomy, wciąż się rozglądając, usiadł na ławce i z jakąś szczególną pieczołowitością

poł obok siebie siekierę.

- Czy to żona twoja - ta siekiera? - pijanym głosem zapytał go jeden z żnierzy.

Chłop powolnie podnió na pytającego nagle zabłysłe oczy i cichym, jakimś skradającym

sięosem odpowiedział:

- Różni ludziska błąkają się teraz po lasach, więc z siekierą bezpieczniej...

Zamilkł i zaczął namiętnie pić gorą herbatę. Jednak...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin