Sandemo Margit - Opowiadania 13 - Tajemnice starego dworu.rtf

(244 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO

MARGIT SANDEMO

TAJEMNICE STAREGO DWORU

Z norweskiego przełożyła

LUCYNA CHOMICZ-DĄBROWSKA

POL-NORDICA Publishing Sp. z o.o.

Otwock 1996

ROZDZIAŁ I

Ciepły powiew wiatru zwiastował nadejście wiosny. Zmrok już zapadał, kiedy Catharina szybkim krokiem zdążała do domu. Śnieg pokrywający dolinę przybrał niebieskoliliowy odcień nieba, na jeziorze zaś w miejscach, gdzie lód był cienki i porowaty, widniały czarne plamy.

- Niedługo przyjdzie wiosna - szepnęła dziewczyna smętnym głosem. - Szkoda tylko, że nie dla mnie.

Catharina Borg, najstarsza spośród czterech córek właściciela kopalni, różniła się od swych urodziwych i pełnych temperamentu sióstr, brylujących w towarzystwie.

W dłoniach, ukrytych pod długą peleryną, ściskała kopertę. Nikomu nie pokażę tego listu, nikomu! myślała gorączkowo.

Była we wsi, kiedy zatrzymał się przed nią wóz pocztowy. Woźnica zapytał, czy nie byłaby tak miła i nie odebrała poczty do dworu. „Jestem mocno spóźniony - tłumaczył - bo mój koń okulał. Zresztą jest tu także list do panienki” - dodał, kiwając zachęcająco głową.

Szarzało już, gdy weszła na leśną drogę, ale nie mogła się powstrzymać przed otwarciem listu. Niecierpliwie rozerwała kopertę i wyjęła zapisaną kartkę. W miarę pojmowania sensu przeczytanych słów coraz wolniej stawiała kroki. Przystanęła wreszcie na długą chwilę, a potem ze ściśniętym sercem ruszyła w dalszą drogę.

Psotny wietrzyk rozwiewał jej ciemne włosy. Odwróciła się i popatrzyła w stronę osady. Tu i ówdzie w oknach niewielkich, tonących w mroku chat rozbłysły światła. To moje rodzinne strony, pomyślała. Tylko taką maleńką cząstkę wielkiego świata jest mi dane poznać. Pięknie tu, ale ciasno niczym w klatce, no i trochę nudno.

Spojrzała w bok w stronę okazałego dworu z białą fasadą, górującego nad nędznymi domostwami.

Zastanawiała się, jak rodzina przyjmie treść tego listu, ale zaraz postanowiła, że nic o nim nie powie. Stanowiłby dla jej najbliższych zbyt dotkliwy cios.

Przemierzywszy dziedziniec, weszła na schody. Bardziej niż kiedykolwiek odczuwała dziś swoją marność. Był rok 1861, rok bardzo pomyślny dla ojca, wieńczący jego wieloletnią pracę. Wydobycie w kopalni dwukrotnie przekroczyło oczekiwane wyniki. Szczęście mu sprzyjało we wszystkim z wyjątkiem najstarszej córki.

A teraz jeszcze takie zmartwienie.

Hol powitał dziewczynę przytulnym ciepłem, jakie nadawały wnętrzu czerwone tapety i piękne boazerie. Matka urządziła dom z wielkim smakiem.

Catharina ukryła list w kieszeni spódnicy i odwiesiła pelerynę. Wygładziła włosy, które były miękkie jak jedwab i z trudem udawało się je utrzymać w ładzie. W niczym nie przypominały wspaniałych loków wijących się na głowach jej sióstr.

Trzymając w dłoni pozostałe listy weszła do salonu.

- Przyniosłam pocztę, tato - dygnęła.

Zebrani w salonie domownicy oderwali się od swych zajęć i popatrzyli na dziewczynę.

- Nie powinnaś przebywać tak dużo na dworze - stwierdziła matka. - To szkodzi twojej cerze.

- Nie jest zimno, w powietrzu czuć wiosnę! - odpowiedziała Catharina, kierując się w stronę swego pokoju. Ale najmłodsza siostra Bella powstrzymała ją ze skargą w głosie:

- Catharino, mam już tego dosyć. Jeśli ta sytuacja nie ulegnie zmianie, wszystkie zostaniemy starymi pannami.

Ciągle to samo. Co najmniej raz w tygodniu wysłuchiwała podobnych wyrzutów z ust coraz to innej siostry.

- Przestań dręczyć Catharinę - upomniała najmłodszą córkę matka.

- Ale ja chcę wyjść za mąż - przerwała jej Bella. - Mam już dwadzieścia jeden lat, Siri ma dwadzieścia trzy, a Lotta dwadzieścia pięć. Dlaczego nie wolno nam poślubić naszych narzeczonych?

- W tym domu przestrzegamy określonych zasad! Pierwsza za mąż wyjdzie najstarsza córka. Jeśli nie, pozostałe również nie zmienią stanu cywilnego.

Siri, najładniejsza spośród sióstr, oświadczyła:

- Ale Catharina ma już dwadzieścia siedem lat i jakoś dziwnie nie zanosi się na ślub. Co prawda dostaje od narzeczonego prezenty na Boże Narodzenia i na urodziny, ale dlaczego on sam nigdy jej nie odwiedza?

- Dziedzic Järncrona mieszka daleko - mruknęła matka. - I jest bardzo zajęty. Niełatwo...

- Jeśli chodzi o nas, możemy wziąć ślub w każdej chwili - przerwała jej niecierpliwie Lotta. - Obawiam się, że dalsza zwłoka może tylko zniechęcić naszych narzeczonych.

- Wykluczone - odezwał się ojciec z końca stołu. - Zostałyście zaręczone już dawno z młodzieńcami z najlepszych rodów. Wybieraliśmy bardzo starannie. Takie umowy między rodami szlacheckimi obowiązują nieodwołalnie obie strony.

- Wiemy, kochany ojcze - wtrąciła Bella, która potrafiła owinąć sobie ojca wokół małego palca. - Doceniamy wasze starania. Nie sądzimy, że nasi wybrani nas zawiodą, jednak długa zwłoka może sprawić, że zakochają się w kimś innym. A wówczas przyjdzie nam żyć w związku formalnym, tolerować kłamstwa i niewierność.

Dwie siostry kiwały głowami potakująco.

- Niedoczekanie, żebyście stanęły przed ołtarzem pierwsze przed Cathariną! Okryły hańbą biedaczkę! Dopiero by to było, gdyby młodsze siostry miały mężów i dzieci, gdy tymczasem ona...

- Mnie to nie przeszkadza - mruknęła dziewczyna niepewnie.

- Ależ, drogie dziecko, twój wybrany nigdy nie cofnął słowa. Prosił jedynie, by mu dać trochę czasu.

- Trochę? - rzuciła cierpko Siri. - Czy on tu czasem nie zawitał incognito, by obejrzeć, kogo... - przerwała gwałtownie.

Siostry Cathariny właściwie nie były z gruntu złe. Do wybuchu Siri przyczyniła się raczej niecierpliwość i gniew, ale atakowana uświadomiła sobie jasno, że słowa, które padły, oddają prawdę wszystkim znaną: Cathariną jest zerem.

Bezwiednie popatrzyła na swe odbicie w wielkim rokokowym lustrze okolonym złoconą ramą, ozdobioną na górze dwoma pulchnymi amorkami. Mimo dużej odległości i nierównej, zniekształcającej obraz powierzchni zwierciadła dostrzegało się jaskrawy kontrast pomiędzy siostrami. Przy tych trzech boginkach Catharina wyglądała jak szara mysz.

Miała jasne nieśmiałe oczy, bladą cerę i włosy barwy niezdecydowanego brązu. Była zbyt chuda i poruszała się niezgrabnie, zapewne dlatego, że zupełnie brakowało jej pewności siebie.

Gdyby ktoś zadał sobie odrobinę trudu i popatrzył dziewczynie w oczy, zobaczył, jak się uśmiecha, poraziłby go bijący od niej blask. Któż jednak zwróciłby na nią uwagę, zwłaszcza jeśli poznał jej urodziwe siostry?

- Chyba już pójdę na górę - powiedziała, a odchodząc czuła na plecach współczujące spojrzenia.

Kiedy weszła po schodach, z dołu doszedł ją szept Lotty strofującej młodszą siostrę:

- Siri, jak mogłaś sprawić jej taką przykrość? Przecież ta sytuacja na pewno i dla niej jest przygnębiająca.

- Nie miałam nic złego na myśli - usprawiedliwiała się Siri skruszona. - Wszystko przez te nerwy.

- O, tak, ja także już nie wytrzymuję tego napięcia - przyznała jej rację Bella.

- Moim zdaniem on jest okrutny - stwierdziła Siri. Więcej Catharina nie usłyszała, bo zamknęła drzwi.

 

Usadowiła się wygodnie w niewielkim, ale przytulnym pokoju, zapaliła lampę i wyjęła kopertę, na której widniały słowa: Wielce szanowna panna Catharina Borg. W środku oprócz listu do niej była także mniejsza koperta zaadresowana do rodziców, ale nie zamierzała jej otwierać. Po raz kolejny zaczęła czytać list, choć każde zdanie sprawiało jej ból.

 

Najmilsza Catharino,

Choć nigdy się nie spotkaliśmy, od zawsze byłaś obecna w moich myślach, zapewne tak jak ja w Twoich. Wszak zostaliśmy sobie przyrzeczeni we wczesnym dzieciństwie.

Pisanie tego listu przychodzi mi z wielkim trudem. Uwierz, że nigdy nie miałem najmniejszego zamiaru Cię zranić. Ale może właśnie dlatego muszę to uczynić. Zdaję sobie sprawę, że sprawiałem Ci zawód, wielokrotnie przesuwając termin ślubu. Jednak zaistniały ku temu poważne powody.

A teraz, wbrew własnej woli, muszę zerwać umowę naszych rodziców. Czynię to z ciężkim sercem. Pragnąłem bowiem spędzić życie u boku żony, a Ty, jak mogę sądzić na podstawie tych kilku listów i pozdrowień, jakie otrzymałem, jesteś osobą miłą i przyjazną.

Proszę, nie myśl o mnie źle. Przyczyną mej decyzji nie jest inna kobieta. Nigdy nie złamałbym przyrzeczenia z takiego powodu. Musisz mi uwierzyć, że nie miałem wyboru, podejmując tak trudną decyzję, i uczyniłem to przede wszystkim dla Twojego dobra.

Od dawna mnie gnębi świadomość, że nigdy nie miałem okazji złożyć Ci wizyty. Powinienem Cię odwiedzić, jednak uwierz, było to zupełnie niemożliwe. Więcej nie mogę wyjawić.

Załączam list do Twoich rodziców, w którym zwalniam Cię z wszelkich zobowiązań wobec mnie. Niestety, im również nie mogę podać powodu mej bulwersującej decyzji. Łudzę się jedynie nadzieją, że może poznałaś mężczyznę, którego pokochałaś, a którego nie mogłaś poślubić z powodu danego mi słowa. Teraz jesteś wolna.

Wiem, że postępuję wobec Ciebie okropnie, i sprawia mi to prawdziwy ból. Pozostaje mi tylko prosić Cię pokornie o przebaczenie za wszystko.

Oddany

Malcolm Järncrona

 

Catharina odłożyła list i nie ruszając się z miejsca bezmyślnie zapatrzyła się przed siebie. Zniknęły gdzieś ściany pokoju, realny świat przestał istnieć. Powoli zapadała się we własny - pełen bólu i straconych złudzeń.

Właściwie nigdy nie widziała Malcolma Järncrony, ale jako romantyczna panienka często o nim marzyła. Wyobrażała sobie, że jest młodym, przystojnym blondynem i szaleje z miłości do niej, uważając ją za największą piękność. Wiedziała, że starszy od niej o pięć lat narzeczony jest właścicielem wielkiego dworu Markanäs w Östergötland, który od pokoleń pozostawał w rękach przedstawicieli jego rodu. Żaden z właścicieli nie mógł go sprzedać, ciążył bowiem na nim obowiązek przekazania majątku najstarszemu synowi. Teraz dziedzicem był Malcolm. I na tym w gruncie rzeczy kończyła się wiedza Cathariny o narzeczonym. Chociaż nie, przypomniała sobie jeszcze, że ciotka ze Sztokholmu, siostra matki, wspomniała kiedyś mimochodem, że o Markanäs krążą nieprzyjemne plotki, jakaś historia z duchami czy klątwa, dokładnie nie pamiętała.

Ale Malcolm w swych krótkich listach zawsze odnosił się do niej przyjaźnie, nie bez pewnej galanterii, jak gdyby uznawał i akceptował bez zastrzeżeń umowę rodziców.

Teraz jednak porzucił ją, nie pozostawiając najmniejszej nadziei.

Poczuła nieprzyjemne ssanie w dołku, palący wstyd, a równocześnie ogarnął ją dręczący niepokój. Jak mogłaby pomóc swym siostrom, które niecierpliwie pragną wyjść za mąż?

Niestety, nie miała w zanadrzu żadnego wielbiciela, w którego ramionach znalazłaby wybawienie z tej nieprzyjemnej sytuacji.

Musi pogodzić się z przykrą prawdą, że do końca dni przyjdzie jej żyć samotnie. Skończyła już dwadzieścia siedem lat, a to sporo dla niezamężnej dziewczyny. W swym środowisku nie znała wielu mężczyzn, którzy ewentualnie mogliby starać się o jej rękę. Oczywiście, poza leciwymi wdowcami, którzy zapewne radzi byliby ją poślubić dla majątku. Jej ojciec wszak był właścicielem pokaźnej fortuny. Catharina nie chciała jednak się wiązać z jakimś zniedołężniałym starcem, który miałby dzieci w jej wieku. Nawet dla swych sióstr nie była gotowa na takie poświęcenie. Ale jeśli ona nie wyjdzie za mąż, wówczas i one pozostaną starymi pannami. Takie niepisane prawo obowiązywało w środowisku, z którego się wywodziła. Gdyby rodzice przewidzieli to wcześniej, nie pozbawiałaby sióstr możliwości zamążpójścia. Rodzice jednak, przekonani, że zabezpieczyli przyszłość swojej córce, nigdy nie pomyśleli o oddaniu jej do klasztoru. W wyższych sferach uciekano się nierzadko do takiego rozwiązania chroniącego samotne kobiety przed wstydem staropanieństwa.

Catharina zastanawiała się gorączkowo, co zrobić z listem adresowanym do rodziców. Nie miała przecież prawa go zagarnąć. Postanowiła jednak przetrzymać go przez pewien czas, nim znajdzie jakieś wyjście.

Na odgłos kroków Lotty, z którą dzieliła pokój, pośpiesznie ukryła kopertę.

Tej nocy nie mogła spać. Z całych sił się powstrzymywała, by się nie rozpłakać. Dopiero gdy Lotta usnęła, rozszlochała się w poduszkę. Czuła upokarzający wstyd, a zarazem ciężar odpowiedzialności za siostry. Ogarnięta bezsilnością, szeptała:

- Boże, wskaż mi drogę wyjścia z tego koszmaru.

Może gdybym umarła, rozważała w duchu. Rozwiązałoby to wszelkie problemy, także te osobiste. Ale przecież nie mogę sprawić najbliższym takiego bólu. Wszak w gruncie rzeczy bardzo mnie kochają.

Ta myśl akurat teraz wydała jej się wielką pociechą. Tylko jak zdoła dalej żyć w takim upokorzeniu?

Z wolna jej chaotyczne myśli zaczęły się układać w pewien plan, śmiały, wręcz szalony. Uczepiła się go jednak niczym tonący brzytwy.

Wspomniana ciotka ze Sztokholmu, którą panny Berg uwielbiały, często zapraszała siostrzenice do siebie. Nigdy jakoś się nie składało, by mogła ją odwiedzić Catharina. Dla młodej damy samotna podróż do odległej stolicy była dość niebezpieczna. Teraz jednak Catharina postanowiła napisać do ciotki list, uknuć z nią spisek, by przekonać rodziców do wyjazdu. Musiała się spotkać z Aurorą osobiście. Potrzebowała kogoś, komu mogłaby się zwierzyć i zaufać, kto wsparłby ją, gdyż sama nie była w stanie przeprowadzić swych planów.

Kiedy brzask poranka rozjaśnił pokój, Catharina zdecydowała ostatecznie, co zrobi.

 

Po kilku tygodniach nadeszła odpowiedź od ciotki, pozytywna, aczkolwiek wielce zagadkowa. Aurora gorąco zapraszała siostrzenicę, wyrażając nadzieję, że wspólnie uwarzą z pewnością jakąś smaczną strawę. Matka Cathariny ze zdumieniem czytała te słowa.

- Czy ciotka zamierza cię uczyć gotowania? Przecież wszystkiego nauczyłaś się w domu.

- Ależ, mamo, wiesz przecież doskonale, że ciocię fascynuje francuska kuchnia i zna wiele wyśmienitych potraw. Chyba pozwolisz mi jechać?

- Moje dziecko, to tak daleko! Może wzięłabyś ze sobą Lottę, we dwie byłoby wam raźniej.

- Nie tym razem! - zaprotestowała Catharina, która ciągle jeszcze nie pokazała rodzicom listu od Malcolma Järncrony i prawdę powiedziawszy nie miała odwagi tego uczynić. - Przecież ciocia zaprasza tylko mnie, bo, jak pisze, z powodu remontu nie może przyjąć więcej gości.

Matka wyraźnie zaczynała się wahać.

- A czym tam dojedziesz?

- Koleją.

- Oszalałaś! Takie nowomodne wynalazki nie są dla panien z dobrego domu! - oburzyła się, ale popatrzyła zamyślona na swą najstarszą córkę. Przydałoby się jej trochę odpoczynku od ciągłych przytyków niezadowolonych sióstr. Sama także chętnie oderwałaby się od niespokojnych myśli o przyszłości najstarszej córki.

- Może Nilsson mógłby ci towarzyszyć? - rzekła w końcu niepewnie, zerkając ponownie do listu. - Ale na cały miesiąc...

Nilsson był ich starym oddanym kamerdynerem.

- Niech będzie. Odwiezie cię do Sztokholmu, a po miesiącu cię odbierze - postanowiła matka. - Tylko co zrobić, jeśli w tym czasie nadejdzie wiadomość od dziedzica Järncrony? Niewykluczone zresztą, że przyjedzie osobiście.

- Nie sądzę - odparła krótko Catharina, w żadnym razie nie przewidując takiej możliwości. - Gdyby jednak tak się stało, powiadomcie go, gdzie przebywam.

Matka w końcu ustąpiła i w parę dni później żegnały się na stacji. Catharina ubrana skromnie i praktycznie wspięła się po wysokich stopniach do wagonu przy dyskretnej pomocy Nilssona. Pociąg ruszył. Lokomotywa kopciła okropnie, pokrywając siedzenia grubą warstwą sadzy, ale Catharina nie przejmowała się niewygodami, bo oto wyruszała na spotkanie swej wielkiej przygody.

 

Ciotka Aurora, przemiła, pełna młodzieńczego wigoru dama, powitała siostrzenicę na dworcu w Sztokholmie duszącym zapachem perfum i nieprzerwanym szczebiotem.

Jednak na swobodną rozmowę przyszła pora dopiero następnego dnia, kiedy odprawiły Nilssona w powrotną drogę.

Okazało się, że ciotka nie zasypiała gruszek w popiele, oczekując przyjazdu Cathariny. Siadając do śniadania przy suto zastawionym stole, zdawała jej relację z tego, czego się dowiedziała.

- W Markanäs potrzebują służącej. Stawiają jednak wysokie wymagania: dziewczyna musi mieć nienaganne maniery i doświadczenie. Najlepiej, by nie była to jej pierwsza praca u ludzi z wyższych sfer.

- Służąca? - W oczach Cathariny pojawił się błysk przerażenia. - Nie wiem, czy podołam. Liczyłam na posadę guwernantki!

- W Markanäs nie ma dzieci z wyjątkiem przyrodniej siostry Malcolma, Elsbeth, liczącej około szesnastu lat.

- To on ma przyrodnią siostrę? Nie miałam pojęcia, zresztą w ogóle niewiele wiem o człowieku, którego miałam poślubić.

- No cóż, ja także nie zebrałam zbyt wielu informacji o rodzinie Järncronów. Są bardzo skryci i nie udzielają się towarzysko - przyznała ciotka, nakładając sobie na talerzyk kawałek ciasta orzechowego.

Ciasto na śniadanie? Catharina patrzyła zaszokowana. Ciotka Aurora znana była jednak z tego, że zawsze robiła to, na co miała ochotę.

- Powiedz, ciociu, co miałaś na myśli, wspominając kiedyś, że nad dworem Markanäs ciąży przekleństwo?

- Ee, nic takiego, to jakaś bzdura.

- Bardzo mnie zaintrygowałaś. Skoro mam tam mieszkać, powinnam chyba wiedzieć jak najwięcej o tym dworze.

- Hmm... Musiałabym sobie przypomnieć. Słyszałam o tym już tak dawno.

Ciotka Aurora zamyśliła się. Catharina, obserwując jej wyrazistą twarz, zapragnęła rozpaczliwie, by mieć tyle pewności siebie co ukochana ciotka.

- Chodziło chyba o jakąś dziedziczkę, właścicielkę dworu z siedemnastego wieku... Była bardzo piękna, ale żądna władzy i okrutna. Nie mogła znieść rządów swych następczyń. Powiadają, że zamordowała swą rywalkę czy synową... Wszystko w tej historii jest dość niejasne. Pamiętaj, że powtarzam tylko pogłoski krążące wśród tak zwanej elity towarzyskiej. W każdym razie podobno w Markanäs straszy. Trudno stwierdzić, czy tkwi w tym ziarenko prawdy, ale plotki nie rodzą się bez powodu. Ta licząca ponad dwieście lat dama nie akceptuje żon kolejnych dziedziców... Catharino, czy jesteś pewna, że chcesz tam pojechać?

- Tak - odpowiedziała zdecydowana. - Muszę się dowiedzieć, dlaczego mnie tak potraktował. Uważam, że nie powinnam rezygnować, nie próbując zrozumieć motywów tej decyzji. Może Malcolm ma jakieś kłopoty, finansowe albo osobiste? Może jest chory, niewidomy czy Bóg wie co jeszcze! Chcę mu pomóc!

Ciotka popatrzyła na Catharinę i rzekła:

- Masz rację, kobiety nie powinno się tak traktować! Na twoim miejscu postąpiłabym dokładnie tak samo. W sumie jednak cię podziwiam. Szczerze mówiąc, nie podejrzewałam cię o taką odwagę. Zawsze wydawałaś mi się cicha, nieśmiała i chyba najbardziej zahukana spośród moich ukochanych siostrzenic. Ale wracając do rzeczy! - Aurora poczęstowała Catharinę ciastem i dalej ciągnęła swą opowieść. - Moja wiedza o rodzinie Järncronów nie kończy się na plotkach. Dowiedziałam się, że Malcolm, mimo że jest dziedzicem, wcale nie był najstarszym synem.

- A co się stało z jego bratem?

- O, to tragiczna historia. Zaledwie trzy dni po ślubie jego żona spadła ze schodów i zabiła się. Młody dziedzic tak się przejął jej śmiercią, że popełnił samobójstwo. Zastrzelił się z rewolweru.

- Uff... - wyszeptała Catharina, czując, jak dreszcz przebiega jej po plecach.

- O ile sobie dobrze przypominam, matka Malcolma umarła, gdy chłopcy dorastali. Niewiele o niej słyszałam. Ich ojciec natomiast ożenił się powtórnie z piękną wdową o imieniu Tamara, która miała maleńką córeczkę, Elsbeth.

- W takim razie Malcolm i Elsbeth wcale nie są przyrodnim rodzeństwem!

- W rzeczy samej! Po kilku zaledwie latach właściciel dworu zmarł, pozostawiając Tamarę z trojgiem dzieci. Co prawda chłopcy zdążyli już dorosnąć, ale córka była jeszcze bardzo mała.

- Tak więc po śmierci brata i jego żony Malcolm mieszka w Markanäs jedynie ze swą macochą i jej córką?

- Przeprowadziła się też do nich siostra Tamary, Inez, osoba niezwykle ofiarna.

- Innymi słowy, wdowa Tamara znalazła łaskę w oczach okrutnej, żądnej władzy siedemnastowiecznej damy?

- Fe, Catharino, uważam, że trochę przesadzasz - skarciła ją ciotka, zdecydowanym krokiem podchodząc do gustownego sekretarzyka. - Popatrz, wczoraj przygotowałam list polecający, weźmiesz go z sobą! Napisałam, że pracowałaś u mnie i wykonywałaś wszystkie swoje obowiązki bardzo solidnie. Niestety z pewnych powodów natury osobistej zmuszona jestem wymienić służbę. Wspomniałam też, że jesteś uczciwa i zręczna... À propos, moje dziecko, jesteś zręczna? No i że masz nienaganne maniery. Myślę, że w Markanäs nie zdołają domyślić się pokrewieństwa między nami, noszę bowiem nazwisko mojego świętej pamięci męża. Jednak na wszelki wypadek nazwałam cię Karin Bengtsdatter.

- Wielkie dzięki, ciociu - Catharina dygnęła.

- Tylko, na miłość boską, zachowaj ostrożność! - ostrzegała ciotka. - Postaraj się nie rzucać Malcolmowi w oczy. Co prawda nie wie, jak wyglądasz, jednak na wypadek, gdyby się okazało, że jednak możecie wziąć ślub, lepiej, by się nie dowiedział, że go szpiegowałaś.

- Rozumiem, ale co ze służbą? Przecież przed nimi się nie ukryję.

- Tak, to rzeczywiście problem. Może jednak zrezygnujesz z tej ryzykownej eskapady i zostaniesz u mnie?

Catharina nie odezwała się słowem, ale jej spojrzenie nie pozostawiało wątpliwości, jaką podjęła decyzję. Ciotka westchnęła ciężko.

- Rozumiem cię, rozumiem doskonale. Życzę powodzenia, kochanie.

- A co zrobimy, jeśli nadejdzie list od mamy?

- Zostaw to mnie. Zawsze potrafiłam ją zagadać, kiedy chciałam odwrócić jej uwagę. Nie martw się, nikt się nie dowie, czym się zajmujesz.

- Dziękuję. Cieszę się, że rozumiesz moją determinację. Przez całe życie nie istniał dla mnie żaden inny mężczyzna prócz Malcolma. Chcę go zobaczyć, poznać go. Łudzę się, że może wcale go nie polubię, a wtedy nie będzie mnie bolało, że mną wzgardził. Samotne życie w gruncie rzeczy mnie nie przeraża, uważam, że mogłoby być równie wartościowe. Ale gdy pomyślę o moich siostrach... Dla nich staropanieństwo oznaczałoby prawdziwą tragedię, bo kochają swych narzeczonych. Nie widziałam Malcolma na oczy, ale przyznaję, że lubiłam jego krótkie liściki, podobał mi się też jego charakter pisma.

Ciotka popatrzyła na siostrzenicę i zamyśliła się. W tych kilku zdaniach usłyszała nutkę nadziei, co ją zaniepokoiło. Wyjęła elegancki ustnik i zapaliła papierosa.

Catharina spojrzała na nią zgorszona. Co prawda rodzice rozprawiali kiedyś z ubolewaniem o zepsuciu kobiet w dużych miastach, ale żeby ciotka Aurora zachowywała się tak jak mężczyzna? Chociaż... kiedy Catharina otrząsnęła się z szoku, uznała, że po ciotce można się było tego spodziewać. Wszak zawsze lubiła nadążać za modą.

- A więc małżeństwo ojca Malcolma i Tamary było bezdzietne? - zapytała, przełykając ślinę.

Aurora, wydmuchując przez nos chmurę dymu, westchnęła:

- Cóż, dość dawno temu krążyły plotki, że Tamara jest już za stara na dzieci. Ich pierwsze dziecko, córeczka, żyło parę lat, drugie zaś urodziło się martwe. Szkoda... Doprawdy dziwne rzeczy dzieją się w tym dworze. Często zmieniają służbę, w towarzystwie bywają tylko od wielkiego dzwonu i milczeniem zbywają pytania dotyczące ich rodzinnych spraw. Tak, ten stary dwór kryje wiele tajemnic...

- Nie boję się!

Ciotka zatopiła się w rozmyślaniach, nie zau...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin