Graham Masterton - 03 Duch Zagłady Manitou.txt

(893 KB) Pobierz
Graham Masterton
Duch zagłady
 



Nowy Jork
   
   Naomi przyprawiała rybę w kuchni, gdy z jadalni dobiegł złowieszczy zgrzyt. Odłożyła chochlę nasłuchujšc uważnie. To było co jak przesuwanie krzesła po podłodze. Ale przecież tam nie ma nikogo. Michael i Erwin poszli do synagogi; nie spodziewała się ich w domu wczeniej niż za godzinę.
   Czekała dłuższš chwilę. Faszerowana ryba dusiła się na wolnym ogniu; pokrywka na garnku z ziemniakami brzęczała delikatnie. Już nie usłyszała tego dwięku. Dochodziła do niej jedynie przytłumiona muzyka rockowa z położonego nad niš mieszkania Bensonów i klaksony samochodów. Drzwi wejciowe były potrójnie zabezpieczone: przez łańcuch i dwie zasuwy. Było więc mało prawdopodobne, aby kto mógł się wedrzeć do domu niepostrzeżenie.
   Pochyliła się lekko do przodu, by móc jednoczenie obserwować jadalnię. Przez uchylone do połowy drzwi mogła zobaczyć tylko ciemny, politurowany kredens z niezliczonš ilociš fotografii oprawionych w ramki, kremowy koronkowy bieżnik, róg jadalnego stołu oraz oparcie jednego krzesła. Wirujšce i pełgajšce wiatło wiec zniekształcało cienie. Przez ułamek sekundy zdawało jej się, że dostrzegła jaki obcy, ciemny, wrogi kształt. Zdrowy rozsšdek mówił, że przecież tam nikogo nie ma, że to tylko gra wiatła i ciemnoci i przecišg z otwartego okna.
   Wyjęła z lodówki placek z truskawkami i położyła go na blacie, by się rozmroził. Potem zajrzała do piecyka, żeby sprawdzić, czy kurczak ładnie się rumieni. Przez chwilę nic nie widziała  para pokryła szkła jej okularów.
   Zamykajšc piecyk znów usłyszała ten obcy dwięk. Tym razem było to lekkie skrzypnięcie.
   Jeszcze raz otworzyła i zamknęła drzwiczki od piecyka, aby sprawdzić, czy to nie zawiasy. Wytarła ręce w fartuch i ostrożnie podeszła do drzwi jadalni. Z lustra zawieszonego nad kredensem spoglšdała na niš pulchna kobieta o bardzo białej karnacji. Miała typowo wschodnioeuropejskie rysy twarzy, głęboko osadzone oczy i włosy przewišzane jaskrawoczerwonš wstšżkš. Dwadziecia dziewięć lat temu Naomi była uderzajšco piękna. Nadal zachowała swojš dziewczęcoć, która tak czarowała ich przyjaciół. Tyle że od prac domowych i wieloletniego sprzštania biura miała zaczerwienione ręce, a chociaż nadal miała ładne, pełne piersi  nadmiar kartofli i mietany zrobił z niej grubaskę. Dlatego nosiła gorset. Prawdopodobnie schudłaby, gdyby stosowała dietę. Jedzenie jednak, oprócz oglšdania telewizji i piewu (uwielbiała chóry i opery) należało do jej największych przyjemnoci. Życie jest zbyt krótkie, żeby z nich rezygnować. Podeszła do drzwi jadalni i pchnęła je lekko. Stanęła nasłuchujšc.
    Kto tam?  zapytała stanowczym tonem. W tej samej chwili pomylała, że było to głupie pytanie. Trudno oczekiwać, że włamywacz odpowie: Proszę się nie denerwować. To tylko ja, włamywacz.
   Czekała jeszcze chwilę. Cienie migotały, na półce z ksišżkami cichutko tykał zegar. Nagle poczuła, jakby tkwiła w tych półotwartych drzwiach przez całe wieki, jakby czekało tam na niš jej niewidzialne przeznaczenie. Jaki miałby być ten los  nie wiedziała i chyba nie bardzo chciałaby wiedzieć.
    Przecież wiem, że tam nikogo nie ma!  stwierdziła głono i otwierajšc szeroko drzwi weszła do jadalni.
   Miała rację. W pokoju nie było nikogo. Stał tylko stół z nakryciem dla trzech osób. Na czerwonym obrusie leżała biała koronkowa serwetka, stały błyszczšce kryształowe kieliszki i wypolerowane kółka do serwetek. Na rodku stołu kwiaty, starannie ułożone w porcelanowym wazonie przedstawiajšcym węgierskš kwiaciarkę prowadzšcš wóz zaprzężony w osła.
   Chały były gotowe i przykryte płótnem. Puchar kiduszowy pełen wina. Zapaliła wiece szabasowe i odmówiła modlitwę za rodzinę, za ich zdrowie, spokój i honor.
   Obeszła stół dokoła dotykajšc końcami palców kieliszków, sztućców, talerzy  jakby chciała upewnić się, że wszystko jest czyste i uwięcone. Wieczór szabasowy to jeden z tych nielicznych dni, kiedy kobieta zamienia się w kapłankę domowego ogniska, obdarzona mocš błogosławienia tych, których kocha.
   Zajrzała również do salonu. Tam też nie było nikogo. Duże bršzowe fotele stały puste. Telewizor był wyłšczony. W całym pokoju unosił się zapach pasty do czyszczenia politury. Meble, może niezbyt drogie i podniszczone, należały jednak do kobiety dumnej ze swego domu.
   A może to znów szczury? Od kiedy zamieszkali przy ulicy Siedemnastej, plaga szczurów nawiedzała ich parę razy do roku. Za każdym razem po deratyzacji administrator zaklinał się, że niemożliwe, aby pojawiły się ponownie. Ona jednak wiedziała, że wrócš. Urodzona w Bronksie, wiedziała wszystko o szczurach. Potrafiły nawet przegryć beton, jeżeli tylko miały dosyć czasu.
   Wróciła do kuchni. Posypała rybę gałkš muszkatołowš i uznała, że danie jest już gotowe. Nie czuła jednak głodu. Kurczak wyglšdał wspaniale, trzeba było tylko przygotować jeszcze puree z ziemniaków.
   Nagle jeszcze raz usłyszała ów dwięk. Odgłosy szurania. Po chwili hałas wzmógł się  jakby kto cišgnšł po podłodze krzesło, a potem Stół. Dzwonienie kieliszków i zastawy. Otworzyła szufladę i wyjęła największy nóż do chleba. Stała sztywna i przerażona, nasłuchujšc.
   Powinnam zadzwonić pod dziewięćset jedenacie, pomylała. Kto tu jednak musi być. Żaden szczur nie zrobiłby takiego hałasu. Szczury potrafiš przegryć beton, ale nie mogš przecież przesuwać mebli.
   Przeszła przez kuchnię trzymajšc przed sobš nóż na sztorc i starajšc się opanować drżenie ręki.
   Dotarła do telefonu i zdjęła słuchawkę ze ciany. Nie spuszczajšc wzroku z drzwi jadalni lewym kciukiem wycisnęła numer dziewięćset jedenacie i przyłożyła słuchawkę do ucha.
   Cisza. Telefon nie działał.
   Ponowiła próbę. W dalszym cišgu cisza. Ani odgłosu wybierania numeru, ani sygnału. Spróbowała raz jeszcze, po czym odwiesiła słuchawkę.
    Ktokolwiek tam jest  krzyknęła  niech wie, że mój mšż wraz z pięcioma kolegami zaraz wróci do domu. Na twoim miejscu wyniosłabym się natychmiast.
   Żadnej odpowiedzi. Miała głębokš nadzieję, że ten kto posłuchał jej. Jeżeli jednak do domu miało przyjć szeciu mężczyzn, to dlaczego stół jest nakryty tylko dla trojga?
    Ostrzegam cię!  zawołała. Czuła, jakby miała oset w gardle.  Masz pięć sekund, by się wynieć. Potem wzywam policję, sšsiadów i niech Bóg ma cię w swojej opiece.
    W tej samej chwili mieszkanie wypełniło się ogłuszajšcym trzaskiem zderzajšcych się ze sobš sprzętów. Łomotały drzwi, pękały kieliszki i przewracały się krzesła. Wielki mahoniowy kredens, niegdy własnoć babki, nagle z hałasem zaczšł znikać jej z oczu strzšsajšc z siebie fotografie w ramkach, bibeloty i prawie całš jej kolekcję szklanych przycisków do papieru.
   Była zbyt przerażona, żeby krzyczeć.
   Ze strachu nie mogła wydobyć z siebie głosu. Z trudem łapišc powietrze, bez tchu słuchała ostatnich dwięków tłuczonego szkła i przytłumionej muzyki. Co to za intruz, który wchodzi do twojego domu i przestawia meble? W jaki sposób udało mu się ruszyć kredens? Ten kredens waży tonę. Kiedy Michael i Erwin musieli prosić o pomoc Freddiego Bensona, żeby przesunšć go tylko o metr.
   A może to nie żaden intruz? Może to dom osiada? Wszystkie te stare domy w Greenwich Village budowano na ogół w popiechu, w czasach kiedy Manhattan z dnia na dzień rozrastał się w dzielnicę willowš  ulica za ulicš, plac za placem, jednego tygodnia jeszcze modne i eleganckie, następnego za już opuszczone. Rzeczoznawca ostrzegał ich, że cała konstrukcja jest niepewna, drewno częciowo zmurszałe, a dachówki dziurawe ze staroci.
   Dom stał jednak na twardej skale, a na cianach nie było żadnych pęknięć. Poza tym nie czuła, żeby się osuwał. Aby taki ciężar mógł się zelizgnšć, podłoga musiałaby mieć co najmniej czterdzieci pięć stopni nachylenia.
   Ostrożnie skierowała się w stronę jadalni, modlšc się, żeby Michael i Erwin wrócili wczeniej do domu.
    Mam nóż  oznajmiła  i wiem, jak się nim posługiwać.
   Nie była pewna, czy nie popełniła poważnego błędu informujšc intruza, że jest uzbrojona. On na pewno też miał nóż, a może nawet broń. Jej przyjaciółkę, Esterę Fishman, napastnik postrzelił w lewy policzek i mimo że od tej pory minęło szeć lat, wcišż miała głęboki uraz psychiczny i brzydkie blizny. Jej mowa była upiornš parodiš Kaczora Donalda.
   Na myl o Esterze natychmiast chciała rzucić nóż i uciec do drzwi wejciowych. Lepiej wszystko stracić, niż skończyć jak Estera.
   To był jednak wieczór szabasowy; to był jej dom, przygotowany na przyjęcie męża i szwagra. Nie była przeciętnš kobietš, była przecież eszes chajl  kobietš obdarzonš dzielnociš i godnociš.
   Otworzyła drzwi do jadalni. To, co zobaczyła, było niewiarygodne. Wszystkie meble zepchnięte pod przeciwległš cianę. Krzesła, stół, kredens, półki na ksišżki, nawet dywan był zmięty i pomarszczony. Wszystko, co znajdowało się na stole, tworzyło bezładny stos zwalony pod cianę: serwetki, kieliszki, chały szabasowe, sól selerowa.
   Najbardziej niepokojšcy był widok obrazów. Wisiały na cianach krzywo, jakby zmienił się kierunek siły przycišgania. Jaka moc za wszelkš cenę chciała przecišgnšć je na sšsiedniš cianę: obraz olejny z Rosji, który dostała w testamencie od ciotki Kati, i ręcznie podbarwione zdjęcie stryjecznych pradziadków, potem jak przybyli do Brooklynu w tysišc osiemset osiemdziesištym siódmym roku. A także rysunek wyspy Coney, który podarował jej Henry, gdy miał jedenacie lat. Jedynym obrazkiem, który pozostał na swoim miejscu, była oprawiona w ramki kompozycja z suszonych kwiatów.
   Przerażona i oszołomiona, zbliżyła się do mebli. Tego nie mógł zrobić żaden włamywacz. Dawno temu słyszała, że w noc przed szabasem diabelskie moce wystawiajš czasem ludzi na próbę wiary w Boga, kuszšc ich pracš, która jest zakazana. Mogš one na przykład podrzeć ubrania kobiet, aby zm...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin