185 Teresa Medeiros - Propozycja.pdf

(1152 KB) Pobierz
4979308 UNPDF
TERESA MEDEIROS
P R O P O Z Y C J A
Prolog
Londyn, 1878
W całej rezydencji słychać było gniewne krzyki księcia
Wyndham. Służba wpadła w panikę. Dwaj lokaje, którzy
w tym samym momencie wybiegli z przeciwległych pokoi,
zderzyli się w korytarzu.
W kuchni, na parterze, wystraszona kucharka upuściła
tacę, rozsypując na podłogę herbatniki. Jedna z pokojówek,
sprzątając salon, potrąciła bezcenną wazę z czasów dynastii
Ming, stara Brigit zaś, która służyła w domu lorda Wyndham
dłużej, niż ktokolwiek inny, przeżegnała się nabożnie, jak
gdyby zobaczyła ducha.
Nikt w tym domu nie słyszał, by książę kiedykolwiek
podniósł głos. Mieszkańcy, przyzwyczajeni do ciętych uwag
i pogardliwych pomruków, osłupieli, słysząc jego wybuch.
Służba porzuciła swe zajęcia i w pośpiechu zgromadziła
się w marmurowym foyer, przed salonem. Wszyscy nerwowo
nasłuchiwali okrzyków dobiegających zza masywnych drzwi,
bo nikt nie odważył się przekroczyć progu prywatnego
gabinetu Jego Wysokości.
Jeszcze większym zaskoczeniem był widok Anny, siostry
księcia. Ta zazwyczaj opanowana i powściągliwa kobieta
7
biegła po schodach i drżącymi rękoma próbowała dopro­
wadzić do ładu swą nocną koszulę. Jej włosy, zawsze spięte
w gustowny kok, opadały na ramiona niczym srebrnoszara
kaskada.
- Na Boga, Potter - szepnęła, gorączkowo przepasując
się szarfą od koszuli. - Co się stało?
Kamerdyner pociągnął nosem, jak gdyby obawiał się,
że lady Anna właśnie jego obwinia za całe to zamie­
szanie.
- Trudno powiedzieć, proszę jaśnie pani. Jak zwykle
podałem panu świeże bułeczki z masłem i „Morning Post",
który wcześniej wyprasowałem. Wiem, że jaśnie pan lubi,
gdy gazeta wygląda elegancko. Złożyłem serwetkę, posoliłem
owsiankę, a następnie...
- Znam upodobania mojego brata - przerwała mu An­
na. - Nie zmieniły się od czasów, gdy Wiktoria objęła tron.
- Był też list - dodał Potter, krzywiąc się z niesmakiem. -
Z Ameryki.
Anna pobladła. Cisza, jaka nagle zapanowała w pokoju,
była jeszcze trudniejsza do zniesienia niż wcześniejszy
hałas. Anna podeszła do drzwi i zdecydowanym ruchem
otworzyła je na oścież.
Za jej plecami tłoczyła się służba. Wszyscy spodziewali
się ujrzeć księcia leżącego na perskim dywanie w ataku
apopleksji.
Anna próbowała dojrzeć brata przez gęstwinę palm donicz­
kowych. Jeśli Reginald nie żyje, jej pierwszą decyzją, jako
nowej pani domu, będzie zmiana wystroju tej nory, udającej
styl orientalny, w słoneczny pokój do haftowania. Powietrze
było aż ciężkie od dymu z fajki. Anna poczuła w oczach
łzy. Potter pospiesznie rozsunął ciężkie aksamitne zasłony
i otworzył okna.
8
Kiedy promienie porannego słońca rozświetliły ponury
półmrok, oczom zebranych ukazał się szokujący widok.
Wprawdzie książę Wyndham nie leżał bez sił na dywanie,
ale wyglądało na to, że po raz pierwszy w życiu stracił nad
sobą panowanie. Ten pełen godności mężczyzna, który
przez siedemdziesiąt pięć lat ani razu nie okazał choćby
najmniejszego zniecierpliwienia, wpadł w szał. I nie był to
zwyczajny napad złości, jaki mógłby zakończyć się udzie­
leniem służbie nagany czy rzuceniem kilku uszczypliwych
uwag, ale prawdziwa furia. Jego kwadratowa twarz posiniała,
kasłał, nie mógł złapać tchu, zdawało się, że udusi się
własnym gniewem.
Anna zasłoniła usta, by ukryć nerwowy śmiech. Jesz­
cze nigdy nie widziała brata w takim stanie. Kiedy był
dzieckiem, wystarczyło, by tylko zasugerował, że czegoś
chce, a w mig spełniano jego najdziwniejsze nawet za­
chcianki. Rodzice uważali, że łatwiej dawać synowi dro­
gie prezenty niż uczucia. Anna nie dostawała od nich
niczego.
Ciekawskie spojrzenia służby pogorszyły nastrój księcia.
Siedział w swoim wózku i złowrogo wymachiwał laską,
a jego twarz stawała się coraz bardziej czerwona.
Anna przestała się uśmiechać. Na myśl o tym, że brat
lada chwila może mieć zawał, ogarnął ją paniczny strach.
Zawstydził ją własny brak chrześcijańskiego współczucia.
- Nie sterczcie tu jak stado baranów - powiedziała surowo
do służby. - Proszę wrócić do swoich obowiązków. Jeśli
ktoś piśnie choć jednym słowem o tym, co się tu dziś
wydarzyło, może od razu spakować swoje rzeczy i opuścić
posiadłość.
- Tak jest, proszę pani.
- Jak pani sobie życzy.
9
Wszyscy wycofali się posłusznie. Odchodząc, zerkali
ukradkiem w stronę gabinetu księcia.
- Potter, brandy - rozkazała Anna, zamykając za nimi
drzwi. Pospiesznie podeszła do wózka i uklęknęła przed
bratem.
Kiedy kamerdyner nalewał brandy, Anna łagodnie wyjęła
laskę z dłoni Reginalda i położyła na podłodze. Natychmiast
zacisnął pięści na kocu, którym był otulony.
- Co się stało, Reggie? - zapytała z niepokojem. Ostatni
raz zwróciła się do niego tym imieniem, kiedy byli dziećmi. -
Cóż cię tak wzburzyło?
Nim zdążył odpowiedzieć, Potter przystawił do jego
pobladłych ust kieliszek z alkoholem. Książę Zakrztusił się,
bo zamiast powoli sączyć, połknął brandy jednym haustem.
Potter energicznie klepnął go po plecach.
- Do diabła, człowieku - syknął książę, rzucając kamer­
dynerowi jadowite spojrzenie. - Chcesz mnie zabić?
Potter przezornie wycofał się w najodleglejszy kąt pokoju.
Anna usiadła na piętach i uśmiechnęła się drwiąco. Wiedziała
już, że brat z tego wyjdzie.
- A ty, kobieto, czemu mi się tak przyglądasz, do stu
piorunów? Nigdy nie widziałaś starca, który postradał zmy­
sły?
- Nie takiego, który by je postradał zupełnie bez powodu -
odcięła się, niezrażona jego złośliwością. - Może w końcu
zdradzisz, co się stało?
Reginald wskazał palcem w stronę kominka, gdzie leżała
pomięta kartka papieru. Najwyraźniej chciał wrzucić list do
ognia, ale chybił, co jeszcze pogorszyło jego samopoczucie.
Anna zauważyła u jego stóp pudełko z drzewa różanego,
a na dywanie porozrzucane żółknące listy. W dłoni trzymał
medalion na srebrnym łańcuszku.
10
Zgłoś jeśli naruszono regulamin