Furmaga Lesław - Między strugami deszczu.pdf

(619 KB) Pobierz
318590105 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
318590105.001.png 318590105.002.png
LESŁAW FURMAGA
MIĘDZY STRUGAMI
DESZCZU
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Uwięziony lew patrzy na Łukasza i Dominikę, ma smutny pysk. Łukasz też patrzy na
lwa... Ktoś przechodzi obok, kłania się, przystaje zdziwiony, że widzi Ewę z Łukaszem i
dzieckiem. To znajomy z dawnych lat. Łukasz i Dominika oglądają strusia, który stoi po dru-
giej stronie metalowej siatki i patrzy na ludzi, jakby to on przyszedł do zoo. Przejeżdża samo-
chód z czerwonym mięsem, robotnicy trzymają w rękach długie szpikulce, wiozą pokrajanego
konia w stronę, gdzie zostały lwy. Kurz wierci się za samochodem, osiada na wyprasowanej
starannie przez matkę Łukasza niebieskiej sukience Dominiki. Ewa spogląda na zebrę, myśli
o projekcie, nad którym ostatnio pracuje... – Może rozrzucone, nieregularne pasy? – Czuje
spojrzenie Łukasza. Czuje to spojrzenie na twarzy, czuje, jak przesuwa się ono po niej, po
biodrach ciągle wąskich, biuście, nogach... Łukasz jest już nieco łysy, figurę ma ciężką, twarz
inną niż dawniej, tylko oczy zostały jego. Struś pobiegł wielkimi krokami gonionego czło-
wieka w głąb zielonej polany. Ewa myśli, że tło musi być jasne, a motyw? Odwraca się, pa-
trzy jeszcze raz na zebrę. Dominika wkłada w jej dłoń małą rączkę...
– Mamo, zrób mi zdjęcie – kręci naciągiem w aparacie fotograficznym ojca. – Mamo!
Ewa patrzy na twarz Łukasza, myśli, że Łukasz poza figurą nie zmienił się wiele. Foki plu-
skają w stawku, mają pocieszne pyski, prychają niczym dzieci kąpane w mydlanych bańkach.
Dominika śmieje się jak milion złotych dzwonków. Ewa słucha jej śmiechu. Nie zauważyła,
że stoją przed klatką z pożerającymi mięso panterami – błyskają zęby, połyskują oczy, chrzę-
ści. Łukasz przysuwa się do niej, pokazuje coś Dominice, dotyka ramieniem biustu Ewy. Ewa
odsuwa się i spostrzega na twarzy Łukasza grymas... Pantery jedzą bryły czerwonego mięsa.
Łukasz ma zaciśnięte usta. Idą dalej, on nie rozmawia z Dominiką, dziecko biega między nimi
jak wahadło zegara, zaczepione gdzieś w jednym punkcie.
– Lamy – mówi Ewa, przystaje przed obelkowanym wybiegiem.
– Lamy – powtarza Łukasz, grymas spełzł mu z twarzy, ale pozostał w kącikach ust. Zno-
wu rozmawia z Dominiką, od Ewy trzyma się z daleka, dopiero przy klatce z żółwiem przy-
bliża się.
Słońce wisi w środku nieba i przypieka dolinę, zwierzęta mają suche nosy, a Ewa nie może
się oderwać od pozostawionej w pracowni karty brystolu, na której powstaje rysunek. Łukasz
kupuje w kiosku lody dla Dominiki i dla niej – Ewy. Przystają obok pawia, ptak rozrzuca
deszcz niebieskich oczu na zielonej palecie, pióra szumią, paw ogromnieje, króluje między
ażurowymi ścianami drucianej klatki, puszy się uwięziony paw... – Może stylizowane pawie
pióra? – Dziecko napatrzyło się na dostojnego pawia, pyta o coś Ewę. Po klatce biega ruda
wiewiórka, weszła tu na chwilę, jest wolna i zaraz wróci na swoje wysokie drzewo, gdzie ma
wiewiórczą dziuplę. Ewa widzi przed sobą wachlarz piór, myśli, że to jest pomysł... Stylizo-
wane pawie pióra jako główny motyw rysunku. Łukasz kręci się koło niej i chciałby ją znowu
dotknąć, to musi być silniejsze od niego. A ją coś ściska za gardło, czuje, że to jest chyba
zwyczajnie, po ludzku okrutne. – Łukasz dotykał jej, gdy tylko chciał, miał ją, Ewę, która
teraz jest wolna, jak ruda wiewiórka w klatce pawi z siatki o zbyt wielkich oczkach, by ją
zatrzymać, gdy będzie chciała, wróci na swoje drzewo. Ewa patrzy na Łukasza, wspomina
Fryderyka, z którym zatrzymała się jedną noc w miasteczku nad rzeką. Jechali razem, Fryde-
ryk milczał, coś tkwiło za tym jego milczeniem. Już w Krakowie, gdy go poznała, wiedziała,
że on musi być jej. Milczący chłopiec, młody prozaik z Krakowa o nerwowym spojrzeniu,
rozdrażniony, że nie umie pisać, jak czuje. – Nie potrafię tego napisać! – krzyczał prawie, gdy
świt przesiąkał przez płaszczyznę szyb do pokoju w podłym hoteliku jakiegoś miasteczka po
drodze z Krakowa. Był jak potok na rozlanych kamieniach. – Nie umiem tego napisać! Tego,
co we mnie, w tobie, obok... Nie umiem! Słuchaj – pytał – czy twoja sztuka może wyrazić
kształt zupełnie pełny? A słowem można, milczeniem... czymś takim... jakby ci powiedzieć?
Można wszystko... rozumiesz? Tylko nie umiem, nikt nie umie jeszcze tak, jak można, na
pewno! – Fryderyk? Jej miłość? Fryderyk przyjeżdżał potem i ona uciekała od Łukasza i Do-
4
miniki... Jej nagość była wówczas światem realnym i nierealnym, tym, którego szukała po-
śród swojej wyobraźni. Znowu znaleźli się nad stawem z fokami. Czarne zwierzę podpłynęło
blisko, baraszkuje tuż przed nimi.
– Delfin, delfin! – krzyczy Dominika. – Mamo, to delfin taki czarny, prawda?!
– Nie delfin, foka – mówi Ewa i zapada w zadumę. Z opowieścią o delfinach wiąże się jej
dzieciństwo, Dominika trąciła tę strunę, przywołała obraz ojca nauczyciela zoologii zakocha-
nego w historyjkach o delfinach. Opowiadał jej już wtedy, gdy była taka jak teraz Dominika,
o Delfinie Jacku, który w Nowej Zelandii sto lat temu przeprowadzał statki przesmykiem
wściekłej zatoki... Albo o delfinach, które otoczyły kręgiem rozbitków na oceanie, by nie do-
puścić rekinów i barrakud. Pokazywał jej ojciec w książkach pomniki wystawione zwierzę-
tom przez ludzi. Delfin Jack przez czterdzieści lat pilotował statki w burzliwej Zatoce Tasma-
na, aż zmogła go starość i odszedł w delfinie zaświaty.
– Foki, mamusiu? A delfiny tutaj są? – dopytuje się Dominika. Ale delfinów nie ma w zoo,
więc dziecko biegnie dalej. – A to co? – pyta po chwili – co to jest? – Odsuwa się od klatki, w
której stoją dwa cętkowane, zaparte na przednich dłuższych łapach upiorki. Mruczą, ukazują
zęby w wydłużonych paszczach, złe, jadłyby ludzi, może czują krew płynącą w żyłach małej
Dominiki.
– Hieny – czyta Ewa, przymyka oczy... Wybrukowana półokrągłymi kamieniami droga,
zakręt, wieś, czerwony kościół z wieżą kwadratową, wokół kilka drzew, dalej trzy chałupy, w
środku pobielane. Nie widziała nigdy hien, widzi je po dwudziestu kilku latach od tamtych
zdarzeń po raz pierwszy.
– Hieny... – raz ojciec, jeszcze w Łodzi, nie wrócił, potem przyszli... przewrócili wnętrze,
rozbili fortepian, rozdarli obrazy. Skończyło się miasto. Ktoś zawiózł ją na wieś, tam zoba-
czyła ojca w szarej kurtce, wysokich butach. Przychodził z lasu do niej, małej, trochę więk-
szej niż teraz Dominika. Chodzili do pobielanej chałupy. Była tam dziewczyna, śmiała się na
widok ojca, Ewę podnosiła wysoko, przyciskała do siebie. Ewa czuła wówczas ciepło jej du-
żych piersi. Ojciec mówił do dziewczyny „Jaga”, brał paczki i szedł do lasu. Tamtego ranka
wpadł do chaty, gdzie mieszkała Ewa, popędził z nią w stronę świerków, tworzących za wsią
szumiący mur. Gospodarz, u którego mieszkała, był z nimi, on i inni, prawie cała wieś. Ucie-
kali. Spali w ziemnym kopcu. Wrócili do wsi, bo ktoś przyszedł i powiedział, że można już
wracać. Ojciec pobiegł do pobielanej chaty na zakręcie. Szedł przez pola, dyszał, biegła przed
nim, potykała się o bryły ziemi, wyprzedził ją, wpadł do chaty, zobaczyła, jak stał w kuchni.
Pod ścianą leżała Jaga... krwawa, w poprzeczne pręgi, obok żelazny pogrzebacz i bryły spalo-
nego węgla. Poczuła sól w ustach, zaczęła głośno płakać, ojciec wolno, jakby czytał daleki,
wielki napis, powiedział:
– H i e n y... H i e n y... – powtórzył głosem, jakiego przedtem nie słyszała.
– Złapali ją – mówili ludzie we wsi – wychodziła z lasu, znaleźli coś, przyprowadzili
skrwawioną do domu... – Będziesz gadać! – wrzeszczeli. Wsadzili pogrzebacz pod płytę do
czerwonych węgli...
Ewa jeszcze teraz czuje sól w ustach, patrzy na cętkowane zwierzęta za drucianą siatką
dziwnie małe, nie te, które rwą piersi pyskami w zadartych, zarozumiałych czapach.
Łukasz i Dominika odeszli daleko, ona tkwi ciągle przed klatką pełną hien, wreszcie rusza
dalej. Łukasz i Dominika stoją oparci o drewnianą poręcz, patrzą na łabędzie, białe z czarny-
mi dziobami. Ewa opiera się o balustradę obok Dominiki. Łukasz mówił kiedyś, gdy patrzyli
tak jak teraz na łabędzie, że one... Dominika przygląda się wielkim ptakom, pewnie nie wie,
że łabędzie nie rozstają się nigdy...
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin