Furmaga Lesław - Skarb z piaszczystego półwyspu.pdf

(555 KB) Pobierz
287615080 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
287615080.001.png 287615080.002.png
LESŁAW FURMAGA
SKARB
Z PIASZCZYSTEGO
PÓŁWYSPU
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
RODZINNIAK, „ŁAPA”, A TAKŻE PO RAZ PIERWSZY O
„BIZONIE”
Chłopcy odwrócili twarze od zajęć, patrzyli na Jacka, gdy ten stał przy drzwiach z walizką
w ręku. Dyżurny wskazał łóżko pod oknem, żelazne, pociągnięte zieloną farbą, nie gorsze niż
jedenaście pozostałych. Wieczorem Wiktor powiedział:
– E, nowy! Mały jesteś, cherlak, pewnie jeszcze głupi, ale się nie smuć, pomożemy ci i się
rozwiniesz.
Strzyknął po cwaniacku śliną, klepnął w kark chudzielca, żeby poznał ciężar jego łapy.
Wiktor był wielki, miał spojrzenie cwałującego byka. Na drugi dzień jednemu ze starszych
zginęły konserwy, Wiktor zawołał poszkodowanego na bok.
– Zgubiłeś konserwy, synuś, zgubiłeś, twoja sprawa, ale po co ten szum? Po co?
Chwycił chłopca za bluzę na piersiach, potrząsnął, pchnął w kąt sali. Inni słali łóżka, Jacek
z kocem w rękach śledził tę scenę. Wiktor zauważył to.
– No... ściel! Ściel, nowy, łóżko. Zaraz będzie cisza, nie będzie można szeleścić...
Ktoś zgasił światło i rozległo się chrapanie „szefa”. Jacek chciał pociągnąć nosem, ale bał
się, że usłyszą go ci obok.
Tego roku na Boże Narodzenie wszyscy otrzymali paczki. Jackowy kumpel z kąta sali,
Zbyszek, dostał granatową bluzę i dżinsy. Wiktor patrzył na jego szczęście spode łba, pod-
szedł, zmiął twarde płótno, łypnął okiem i stwierdził:
– Ciuch na chłopa... rozmiar i fason, nie masz co w to włazić, bo zginiesz. Rozumiesz, sy-
nuś?!
Wieczorem przyszedł z miasta późno, wszedł do sali, zatoczył się, oparł o piec, poczłapał
do swojego łóżka, mamrotał pod nosem. Podszedł do Zbyszka. Szarpnął śpiącego za ramię.
– E, synuś! Wstawaj, będziemy handlować ciuchem!
– Odczep się, Wiktor – zapiszczał obudzony przecierając oczy.
– Siadaj, nie pora spać, jak szef ma sprawę. – Wiktor sam nazwał się „szefem” i kazał do
siebie tak mówić.
– Odczep się, Wiktor...
Wiktor szarpnął koc, złapał leżącego za piżamę i posadził na łóżku.
– Wstawaj!
– Wiktor, czego chcesz? Zassałeś z butli, znowu trujesz?!
– Z handlową propozycją przybywam. Za ten ciuch przetarty na tyłku płacę dobrą cenę.
Słuchaj, co dostaniesz, zaraz ci powiem. Dostaniesz portki, trochę sobie skrócisz, tę apaszkę
dostaniesz – wyciągnął z kieszeni szyfonową damską chustkę – i pięćdziesiątaka w gotówce,
cieszysz się?
– Idź do diabła!
– Wstawaj, ale to już!
Chłopcy usiedli na posłaniach.
– No, dawaj ciuch, synuś!
– Nie, nie dam ubrania...
– Nie chcesz handlować z szefem?
– Nie!
– Synuś...
4
Rozległ się trzask. Zbyszek wyskoczył z posłania. Jacek skulił się w sobie. Żelazne łóżka
krzywe jak pająki, na nich przygarbione sylwetki, cała sala – wszystko wirowało mu jak ka-
ruzela przed oczami. W środku wiru była krępa postać i roześmiana gęba „Łapy”.
Zbyszek zamachnął się po desperacku, niezdarnie, gęba uciekła w bok, potem świsnęła
pięść i Zbyszek upadł na podłogę. Ktoś parsknął śmiechem, to Walek chichotał.
– Łapa, Łapa, daj mu na sen, żeby mamę zobaczył, zrób mu kapeć z nosa. Hi! hi! Za ten
ciuch...
Potem Wiktor upatrzył sobie Jacka, na jego widok opowiadał dowcipy o szczeniakach pie-
gowatych, małych, cherlawych, Jacek zaciskał wówczas zęby i wspominał „Bizona”, który
mieszkał na Bródnie w tym domu co ciotka, piętro wyżej... Żeby tutaj był Bizon!
Matki Jacek prawie nie pamiętał, umarła, kiedy on był jeszcze małym chłopcem. Cięża-
rówkę, którą jeździł ojciec, rozbił pociąg na przejeździe. Za kilka dni przyjechał traktor i za-
brał na przyczepę meble z domu, ktoś kupił garnitur i zimowe palto po ojcu. Jacek przeniósł
się do ciotki na Bródno. Mieszkał na facjatce, aż ożenił się kuzyn Zygmunt i przyjechała Mir-
ka, jego żona. Ciotka powiedziała wówczas, że on, Jacek, powinien przenieść się do specjal-
nego domu, gdzie jest wesoło. Pogłaskała siostrzeńca po głowie, pociągnęła nosem, przynio-
sła ze strychu starą walizkę. Jacek zapakował sweter, sandały, kilka chustek do nosa – jeszcze
po matce – ulubioną książkę Verne'a i przyszedł tutaj – do sierocińca.
Wiktor na jego widok opowiadał dowcipy. Trzymał z nim Walek, świecił mu. Nastawiał
uszu i kapował: Zbyszek powiedział to, a Kazik to, Jacek cię nie poważa, oni się buntują, mo-
że byś ich tak tego... Łapa...
– Załatwi się – odpowiadał Wiktor i wypinał pierś.
Chłopcy powiadali, że najbardziej lewo jest w „siódemce”, gdzie rządzą Łapa i „Szcze-
niak”, biją, nie dają spać. Bizon był teraz daleko nad morzem albo w ogóle Bóg wie gdzie,
może na dalekim rejsie koło Valparaiso... Kiedyś, jeszcze na podwórku u ciotki, urządzał róż-
ne zabawy, raz rozpiął kolorową tarczę i strzelał z łuku. Dał Jackowi strzelić, ale ten nie mógł
naciągnąć cięciwy.
– Zmykaj, lebiego, niech ciocia da ci jeść, bo nie urośniesz – dowcipkował kolega Bizona.
Bizon nie śmiał się, pokazał nawet, jak się strzela.
– Nie spiesz się, powoli, bracie, teraz puść strzałę. Łucznikiem królewskim nie jesteś, ale
już strzelasz...
Tam na Bródnie w drugi dzień świąt Wielkanocy Zygfryd z oficyny przykręcił szlauch do
kranu przy garażu i gdy przechodziły dziewczyny, lał na nie strumieniem wody. Kiedy zmo-
czył córki stróża, przybiegł Bizon.
– Co one ci zrobiły, zacofany mule, pannę w śmigus kropi się perfumami.
Zygfrydowi nabiegły krwią baranie ślepia.
– Ty szczeniaku! Kogo będziesz uczył romansować?
Puścił strumień prosto w twarz Bizona, ale Bizon wyrwał mu sikawkę i wetknął jej plujący
wodą wylot Zygfrydowi za koszulę. Zygfryd zaniemówił. Stał bez ruchu z wybałuszonymi
oczami, potem skoczył na Bizona. Natychmiast jednak pokoziołkował w kierunku kałuży, w
której prychał gumowy wąż. Bizon powoli zakręcał kurek i czekał. Zmoczony Zygfryd otrze-
pał ubranie.
– Czekaj, ja cię jeszcze złapię – wycedził i odszedł poprawiając loki bujnej plerezy.
Bizon skończył szkołę i wyjechał do Gdańska. Wrócił na grudniowe ferie. Był w granato-
wym mundurze z guzikami, na których pyszniły się błyszczące kotwice. Spieszyło mu się i
nie miał czasu na gadanie, pokazał tylko Jackowi legitymację i powiedział, że będzie mecha-
nikiem na statku, mrugnął przy tym, jakby chciał zaznaczyć, że mimo osiągnięcia takich wy-
żyn nie przestał lubić Jacka.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin