Simms Suzanne - Bengalskie ognie.pdf

(347 KB) Pobierz
343654191 UNPDF
Suzanne Simms
Bengalskie ognie
343654191.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Śliczna dziewczyna!
Mathis Hazard zwrócił fotografię mężczyźnie siedzącemu
po drugiej stronie biurka i powiedział głośno:
- Bardzo ładna.
- Desiree to prawdziwa piękność. Żadnego z nas nie
trzeba o tym przekonywać. Jest moją chrzestną córką - odparł
z dumą George Huxley, odchylając się na oparcie wygodnego
dyrektorskiego fotela obitego skórą. Oparł podbródek na
splecionych dłoniach i przyglądał się oprawionej w ramkę
fotografii stojącej w rogu biurka. Zdjęcie przedstawiało młodą
kobietę w typie Grace Kelly: smukłe nogi, regularne rysy,
alabastrowa cera, jasne włosy sięgające ramion... Była
naprawdę prześliczna. - Szczerze mówiąc, fotograf pokpił
sprawę, w rzeczywistości Desiree jest o wiele ładniejsza -
oznajmił Huxley, raz po raz pocierając dłonią gładko
wygolony policzek. Po chwili dodał zamyślony: - To
dziewczyna z doskonałym rodowodem.
- Gdzie się taka uchowała? - spytał Mathis, starając się
zachować powagę.
- To panna z dobrego domu. Pochodzi z Bostonu -
wyjaśnił George Huxley. - Chodziła do renomowanych szkół,
obraca się w najlepszym towarzystwie, bywa w Paryżu,
Florencji, Wenecji i Rzymie. Jak się domyślasz, studiowała
odpowiednie kierunki.
- Oczywiście - mruknął Mathis, niepewny, czym wypada
się zajmować przedstawicielce bostońskiej socjety.
- No wiesz, historia sztuki, muzykologia, języki obce.
Desiree mieszka w dobrej dzielnicy, pracuje w renomowanej
instytucji, nosi stroje znanych projektantów, głównie Chanel i
Armaniego. - George Huxley, przystojny dżentelmen po
sześćdziesiątce, zamilkł na chwilę, westchnął, pokiwał głową i
343654191.003.png
podsumował: - Do diabła, ta dziewczyna zawsze postępuje jak
należy.
- Cóż w tym złego?
- Z tego, co mówią rodzice mojej chrzestnej córki, którzy
się do mnie zwrócili, wynika, że mała jak zwykle stanęła na
wysokości zadania.
Nie uszło uwagi Mathisa, że Huxley użył czasu
przeszłego, a więc trudności narastały zapewne od dłuższego
czasu.
- Wciąż nie rozumiem, co was niepokoi.
- Hotel Stratford.
- Ten w Chicago? - spytał Mathis, marszcząc brwi.
- Owszem.
- To jeden z najbardziej znanych budynków w mieście. -
Mathis przybył do Chicago przed tygodniem, ale już słyszał o
słynnym hotelu.
- Słuszna uwaga. Założył go pradziadek Desiree,
pułkownik Jules Stratford. Po opuszczeniu armii wyemigrował
do Ameryki, kupił stary hotel, odnowił gruntownie i umieścił
na szyldzie swoje nazwisko. Stratford nie był duży, ale
odznaczał się wyjątkowym luksusem. Pułkownik Stratford nie
żyje od dwudziestu lat. Charlotte, jego druga żona, wdowa po
nim, przejęła interes, ale z upływem lat było jej coraz trudniej
go prowadzić. Zmarła przed kilkoma miesiącami, a Desiree
odziedziczyła hotel z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Cóż, jest dorosła, może trwonić czas i pieniądze, na co tylko
chce, ale jej rodzice obawiają się, że w tym przypadku uczucia
wzięły górę nad rozsądkiem. Nie omieszkałem im
przypomnieć, że ich córka, prócz urody, ma także głowę nie
od parady. Jest absolwentką Harvardu. Ja również tam
studiowałem. - Mathis nie krył podziwu, a George Huxley
dodał: - Jest kustoszem bostońskiego Muzeum Sztuki. Jej
specjalność to konserwacja dokumentów.
343654191.004.png
Mathis ponownie zerknął na czarno - białą fotografię. Ze
zdziwieniem stwierdził, że ta Desiree coś w sobie ma. Na
pewno nie jest nudna.
- Krótko mówiąc, moja chrzestna córka poprosiła
zwierzchników o dłuższy urlop i przyjechała do Chicago, by
przywrócić hotelowi dawną świetność. Cała rodzina jest
zdania, że nie ma pojęcia, na co się porywa, i dlatego
zwróciłem się o pomoc do agencji detektywistycznej
„Jonathan Hazard i spółka". - Starszy pan zamilkł na chwilę. -
Twój kuzyn oddał mi kiedyś wielką przysługę.
- Wiem. To Jonathan wywiózł pana z Bejrutu. Był wtedy
tajnym agentem - stwierdził obojętnie Mathis.
- W takim razie skąd dowiedziałeś się o tej akcji?
Jonathan się wygadał?
- Przed laty dobrze się orientowałem w tego rodzaju
sprawach. - Mathis wzruszył ramionami, a jego rozmówca
parsknął śmiechem i uderzył się dłonią w kolano.
- Przed laty? A ile tobie stuknęło? Trzydzieści pięć?
Trzydzieści sześć? - Mathis nieznacznie skinął głową. -
Wszyscy Hazardowie są tacy sami. - George Huxley był
wytrawnym dyplomatą, a potem wieloletnim dyrektorem
Muzeum Archeologicznego w Chicago, lecz mimo ogromnego
doświadczenia nie potrafił rozszyfrować klanu Hazardów.
Mathis zdawał sobie sprawę, że, prócz ambasadora, wiele
innych osób gubi się, gdy przyjdzie im scharakteryzować
licznych braci, rodzonych i przyrodnich, kuzynów, bratanków
z mocno rozgałęzionej familii. Szczerze mówiąc, prócz
zmieszania budzili także obawy.
- Rozumiem, że pańskie słowa to dowód uznania.
- Oczywiście. - Siwowłosy George Huxley pochylił się w
jego stronę. - Nie ma człowieka, którego darzyłbym większym
zaufaniem i podziwem niż Jonathana Hazarda. Gdybym się
znalazł w trudnym położeniu, chciałbym go mieć po swojej
343654191.005.png
stronie. Lepiej niech pamięta, że dzięki mnie poznał i poślubił
Samanthę Wainwright - dodał Huxley z porozumiewawczym
uśmiechem. - Domyślam się, że Jonathan jest teraz wzorowym
ojcem.
- Wziął kilka miesięcy urlopu, bo chce być przy żonie i
dziecku - wyjaśnił z uśmiechem Mathis.
- A gdzie się podziewa Nick?
- Wyjechał z Meliną w podróż poślubną. To ich miodowy
miesiąc.
- Co u Simona?
- On właściwie nie pracuje w agencji. Niedawno wrócił z
Tajlandii.
- Podobno tam się ożenił.
- Tak, z Sunday Harrington.
George Huxley pochylił się jeszcze niżej, spojrzał na sufit,
zabębnił palcami po biurku i powtarzał raz po raz:
- Sunday Harrington? Sunday Harrington? Nazwisko
wydaje mi się znajome.
- Sunday była znaną modelką, a teraz odnosi sukcesy jako
projektantka mody.
- Rodzina zajmuje się swoimi sprawami, a ty pilnujesz
interesu, tak?
- Powiedzmy, że zgodziłem się spędzić kilka miesięcy w
Chicago, żeby agencja nie podupadła.
- Co robiłeś przedtem? Byłeś w armii, prawda? Potem
służba na granicy, następnie tajne operacje na zlecenie rządu.
Po zakończeniu służby zostałeś prywatnym detektywem i
ochroniarzem kilku wybitnych osobistości.
Mathis bez słowa kilkakrotnie skinął głową. Uznał, że
pora zapytać, o co właściwie chodzi.
- Czego pan ode mnie oczekuje, ambasadorze?
- Chciałbym, żebyś przeprowadził dyskretne śledztwo.
- Chodzi o hotel czy o pańską chrzestną córkę?
343654191.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin