Verne Juliusz - Z Ziemi na Ksiezyc.pdf

(691 KB) Pobierz
Microsoft Word - Verne Juliusz - Z Ziemi na Ksiezyc
Juliusz Verne
Z ziemi na księżyc,
podróż odbyta w 87 godzinach
41 ilustracji Henri'ego de Montauta
Tygodnik „Ruch Literacki” 1875
SPIS TREŚCI
„Palmę pierwszeństwa w powieściopisarstwie francuskim, jakkolwiek wielkim jest talent pani
George Sand, lub p. André Leo, bezwarunkowo przyznano dziś panu Jules Verne.” Temi słowy
kończy rzecz swą o Vernem korespondent paryzki do Kłosów w jednym z ostatnich numerów
tychże. Istotnie Verne jest dzisiaj twórcą nowego rodzaju powieści: naukowej. Umie on wpleść w
zajmującą intrygę, która nie stanowi u niego celu, ale środek do tegoż, sposobem prawdziwie
oryginalnym i powabnym, olbrzymie zasoby wiedzy spopularyzowanej. Każda książka Vernego
jest przeto zarazem powieścią i encyklopedyą nauk ścisłych. Utwory jego w tej chwili
rozchwytywane są w Paryżu. Rzecz, którą podajemy w przekładzie, uwieńczona została przez
akademię paryzką i w bardzo krótkim czasie doczekała się 14 wydań, tak jest rozchwytywaną,
podobnie jak inna książka jego: „Le tour du monde en 80 jours”, znana u nas z przekładu
warszawskiego J. Grajnerta, a którą obecnie Adolf d’Ennery wprowadził na scenę.
Tygodnik „Ruch Literacki”, 1875
Rozdział I
Gun-Club.
Podczas ostatniej wojny w Stanach Zjednoczonych, utworzył się nowy, bardzo wpływowy klub
w mieście Baltimore (Maryland). Wiadomo, z jaką energią rozpowszechniły się usposobienia
militarne wśród tego ludu marynarzy, kupców i mechaników. Zwyczajni negocyanci opuszczali
swe kantory, ażeby zaimprowizować się nazajutrz kapitanami, pułkownikami lub generałami, nie
przeszedłszy wcale szkoły aplikacyjnej w West-Point. Zrównali się oni od razu w sztuce wojennej z
weteranami stałego lądu, i jako tacy odnosili zwycięztwa, szafując hojnie kulami armatniemi,
milionami dolarów i ludzi.
Szczególnie jednak przewyższyli oni Europejczyków w sztuce rzucania pocisków. Broń ich nie
zdobyła wyższego stopnia udoskonalenia, ale posiadała bezprzykładne dotąd rozmiary, a ztąd i
doniosłość, niepraktykowaną dotąd. W strzelaniu po linii prostej i pochyłej, z przodu, z boków i z
tyłu, Anglicy, Francuzi i Niemcy nie mają nic do nauczenia się od nich; ale działa ich, moździerze i
granatniki są ledwo kieszonkowymi rewolwerami wobec olbrzymich machin artyleryi
amerykańskiej.
Nie powinno to dziwić nikogo. Jankiesi, najpierwsi mechanicy świata, są inżynierami,
podobnie jak Włosi muzykami, a Niemcy metafizykami – z urodzenia. Nic przeto w tem dziwnego,
iż do swej balistyki potrafili wnieść swój dowcip nieustraszony. Ztąd to owe działa gigantyczne, o
wiele mniej użyteczne od maszyn do szycia, ale zarówno podziwienia godne, a daleko więcej
podziwu wzbudzające. Znane są cuda Parrotta, Dahlgreena, Rodmana. Armstrongi, Pallisery i
Treuille de Beaulieu pokornie skłonić się muszą przed swymi kolegami z za morza.
Tak więc w czasie owego potężnego zapasu Północy z Południem, artylerzyści grali główną
rolę; dzienniki Unii wysławiały ich wynalazki z entuzyazmem, i nie było tak zacofanego kupca, nie
było tak naiwnego booby, 1
broni.
Gdy Amerykanin ma jakąś myśl, szuka drugiego, z kimby się nią podzielił. Gdy jest ich trzech,
wybierają prezesa i dwóch sekretarzy. Czwartego mianują archiwistą i bióro urzęduje!… Gdy się
ich zbierze pięciu, zwołują walne zgromadzenie, i klub ukonstytuowany! Tak stało się i w
Baltimore. Pierwszy, który wynalazł nowe działo, połączył się drugim, który je ulał, i z trzecim,
który je przewiercił. To był zawiązek Gun-Klubu, czyli „klubu armatniego”. Miesiąc po swem
uformowaniu liczył on 1830 członków rzeczywistych i 30,565 członków korespondentów.
Warunek sine qua non nałożono na każdego, który miał wstąpić do związku; warunek
wymyślenia albo przynajmniej ulepszenia jakiegoś działa; w braku tegoż, jakiejkolwiek broni
palnej. Aby jednak nic nie utaić, powiemy, że wynalazcy rewolwerów piętnastostrzałowych,
karabinów prostopadłych i zwyczajnych pistoletów, nie cieszyli się wielkiem poszanowaniem.
Artylerzyści górowali nad nimi w każdej okoliczności.
„Szacunek, jakiego używamy”, mówił raz pewien najpoważniejszy członek Gun-klubu, „stoi w
prostym stosunku do” masy” działa i „kwadratu oddalenia”, na które sięga kula.
Było to prawo Newtona o powszechnej grawitacyi, zastosowane do świata moralnego.
któryby nie łamał sobie głowy nad najdziwaczniejszymi modelami
Można sobie wyobrazić, co był zdolnym wynaleść prostolinijny geniusz Ameryki po założeniu
„klubu armatniego”. Machiny wojenne dosięgały olbrzymich rozmiarów, a pociski trafiały
doskonale, po za linią wyznaczoną, obojętnych i nie zachowujących się bynajmniej zaczepnie
przechodniów. Wszystkie te wynalazki pozostawiały daleko po za sobą bojaźliwe narzędzia
artyleryi europejskiej. Osądzimy je z cyfer następujących.
Niegdyś, za „dobrych czasów”, kula 36-funtowa, w odległości 300 stóp, przeszywała 36 koni
flankowych i 68 ludzi. Były to czasy niemowlęce sztuki. Od tego czasu balistyka wydoskonaliła się
znacznie. Działo Rodmana, które niosło na 7 mil kulę, ważącą pół beczki, 2 mogło zgruchotać bez
trudu 150 koni i 300 ludzi. Chodziło o zrobienie uroczystej próby. Ale podczas kiedy konie były
gotowe, spróbować doświadczenia, ludzie nie stawili się na nieszczęście.
Cokolwiekbądź, skutek tych dział był nader morderczym i za każdym wystrzałem szeregi
przeciwników padały jak kłosy. Cóż znaczyła wobec tych machin owa sławna, która w r. 1587 pod
Coutras zmiotła 25 ludzi, lub ta, która pod Zorndorff w r. 1758, zabiła 40 piechurów, albo to działo
austryackie z r. 1742. którego każdy pocisk rzucał o ziemię 70 wrogów? Czem były owe
zdumiewające armaty, które pod Jeną i Austerlitz rozstrzygały o losach bitew widziano w czasie
wojny Stanów Zjednoczonych! W czasie bitwy pod Gettysburg, kula stożkowa, wyrzucona z działa
karbowanego, dosięgła 173 skonfederowanych, a przy przejściu przez Potomac, kula Rodmana
wyprawiła 215 poludniowców do innego, niewątpliwie lepszego świata. Należy tu zapisać również
olbrzymiego granatnika, wynalezionego przez p. J. T. Morton, znakomitego członka i
dożywotniego sekretarza Gun-Clubu, którego skuteczność była jeszcze wyraźniej mordercza, gdyż
strzał jego na próbę zabił 336 osób! Dziwne a jednak prawdziwe!
Cóż dorzucić do tych cyfer tak wymownych? Nie dziw przeto, iż bez namysłu uznano
rachunek, uczyniony przez statystyka Pitcairn: Dzieląc liczbę ofiar poległych pod kulami dział
przez cyfrę członków Gun-Clubu, znalazł on, że każdy z nich zabił „na swój rachunek” drobnostkę
– 2375 ludzi z ułamkiem.
Przyglądając się tej cyfrze, dochodzimy do przekonania, że jedyną dążnością uczonego
towarzystwa było zniszczenie ludzkości w celu filantropijnym, i udoskonalenie broni wojennej,
uważanej na narzędzie cywilizacyi. Był to Związek Aniołów-niszczycieli, zresztą, najlepszych
ludzi pod słońcem.
Należy dodać, że ci Jankiesi, dzielni w każdej potrzebie, nie trzymali się jedynie formuł, ale
płacili haracz własną osobą. Liczono pomiędzy nimi oficerów wszelkiego stopnia, poruczników i
generałów, żołnierzy wszelkiego wieku, którzy debiutowali na wojskowej arenie i którzy posiwieli
na swoich lawetach. Wielu poległo na polach bitew, a imiona ich wciągnięto w księgi honorowe
Gun-Clubu, a z tych, którzy powrócili, większa część nosiła oznaki swej nieustraszonej odwagi.
Krokwie, nogi drewniane, ręce przyprawione lub na temblaku, szczęki kauczukowe, czaszki
spajane złotem, nosy platynowe, niczego nie brakło w tym zbiorze, i wspomniany powyżej Pitcairn
obliczył również jakoby w Gun-Clubie nie było jednego zdrowego ramienia na cztery osoby, a
tylko dwie całe nogi na siedem.
Ale owi artylerzyści nie zważali na takie drobnostki i słusznie czuli się dumnymi, kiedy
biuletyn bitwy podawał liczbę zabitych, po wielekroć razy przewyższającą liczbę danych strzałów.
Pewnego dnia jednakże, dnia smutnego i rozpaczliwego, podpisanym został pokój przez tych,
którzy przeżyli wojnę; wystrzały milkły stopniowo, moździerze cofnęły się z posterunków, garłacze
otrzymały kagańce, a działa ze spuszczonemi smętnie głowami wróciły do arsenałów; kule
poukładały się w stożki, krwawe wspomnienia poczęły wymazywać się z pamięci, krzewy
bawełniane rozrastały się szeroko na tucznych polach, suknie żałobne poczęły się zużywać wraz z
objawami boleści, a Gun-Club pogrążył się w głębokiej bezczynności.
Najzapamiętalsi oddawali się i teraz jeszcze pracom około balistyki; marzyli ustawicznie o
bombach olbrzymich i granatach nieporównanych. Ale bez praktyki, na cóż się przydały te czcze
teorye? Tak więc opróżniły się sale, służący drzemali w przedpokojach, dzienniki pleśniały na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin