Andre Norton - Galaktyczne pustkowie.rtf

(1027 KB) Pobierz
Galaktyczne pustkowie

Andre Norton

 

 

 

Galaktyczne pustkowie

 

Przekład Marta Starczewska

Tytuł oryginału Galactic Derelict


Rozdział 1

 

Gorąco. Z pewnością zanosiło się na upalny dzień. Powinien sprawdzić jeszcze źdełko w zaroślach, zanim słce wypali okolicę na milę wokół niego. Było to jedyne źo na całej tej skalistej patelni a może było gdzieś jeszcze coś, o czym nie wiedział?

Travis Fox przesunął się do przodu w siodle, by przyjrzeć się dokładnie różowawożółtej, nagiej pustyni, która rozciągała się pomiędzy nim i nikłą, odległą linią zielonego jałowca i piaskowożółtej bylicy. Była to pusta, jałowa ziemia, odpychająca dla każdego, kto nie nawykł do jej niegościnności, ziemia, gdzie czas zastygł w monotonne pasmo jednolitych skał i piasku.

Było to niezwykłe. Wszędzie na tej planecie starania ludzi sprawiały, że pustynie nawadniano uwolnioną od soli morską wodą. Schludne farmy spychały pradawne piaskowe wydmy w mgłę niepamięci. Rodzaj ludzki szybko wyzwalał się z poddaństwa wobec kaprysów pogody i klimatu. Tutaj jednak dzika pustynia pozostała niezmieniona, jakby naród, do którego należa, był tak bogaty, że nie potrzebował ani skrawka ziemi pod uprawę.

Któregoś dnia również ta okolica zostanie wykorzystana w podobny sposób, przenosząc dzieje ludzi takich jak Travis Fox do historii. Przez pięćset, a może nawet tysiąc lat bo nikt nie potrafił stwierdzić, kiedy pojawił się na tym terytorium pierwszy szczep Apaczów na tych ruchomych piaskach, w dolinach, kanionach i na równinach panowała niepodzielnie twarda, urodzona na pustyni rasa, mogąca wędrować, walczyć i ż w tych nie sprzyjających warunkach, którym żaden inny lud nie ośmielał się stawić czoła inaczej, niż za pomocą pracowicie transportowanego wyposażenia. Przodkowie Travisa Foxa prowadzili w tym kraju wojnę, która trwała prawie czterysta lat.

To źo w zaroślach… Brązowe palce Travisa zaczęły odliczać nacięcia na łęku siodła. Dziewiętnaście… dwadzieścia… Było to dwudzieste lato od ostatniej wielkiej suszy, więc jeśli Chato miał rację, to woda w źdełku była wynikiem powtarzającego się wybryku natury. Stary człowiek nie pomylił się także w tym roku, przepowiadając niezwykle upalne lato.

Gdyby Travis pojechał prosto i zastał wyschnięte źo, straciłby większą część dnia, a czas był zbyt cenny. Musieli zapędzić stado do wodopoju. Z drugiej strony, gdyby zawrócił do kanionu Hohokam, a jego domniemania okazałyby się fałszywe, Whelan miałby wszelkie prawa nazwać go głupcem. Whelan uparcie odmawiał uznawania wiedzy Starych. A w tej kwestii to jego brat byłupcem.

Travis roześmiał się cicho. Białoocy z rozmysłem uż określenia, jakim stary wojownik nazywał odwiecznego wroga wypowiedział to głno „Pindalickoyi”; Białoocy nie wiedzieli wszystkiego. A tylko niektórzy z nich gotowi byli to przyznać.

Potem roześmiał się jeszcze raz, tym razem z siebie i swych własnych myśli. Poskrob trochę pastucha, a pod wysuszoną skó znajdziesz Apacza. W śmiechu Travisa pobrzmiewała nuta goryczy. Zwinął lasso w pętlę z większą siłą, niż była potrzebna. Nie miał ochoty pozwolić, by takie myśli zaprzątały mu głowę. Podąży do Hohokam i zachowa się dzisiaj jak Apacz; niczego tym nie zepsuje, tym bardziej, że i tak inne jego marzenia się rozwiały.

Whelan uważ, że jeśli Apacz będzie ż tak jak Białoocy i odsunie na bok wszystkie stare tradycje, zdobędzie wszystkie ich przewagi. Dla Whelana przeszłość nie niosła ze sobą niczego dobrego, nawet gdyby naśladować Starych, to, co robili i dlaczego to robili dla niego była to tylko głupia strata czasu. Travis znów poczuł smak rozczarowania. Gorzki smak.

Srokaty koń wybierał drogę pomiędzy kamieniami wzdł wyschłego koryta rzeki. Dziwne, że ziemia teraz tak jałowa, nosiła tyle śladów dawnych strumieni. Rowy nawadniające, używane przez Starych, ciągnęły się na mile, znacząc spalone słcem połacie ziemi, których od wieków nie tknęła wilgoć. Travis ponaglił swego wierzchowca w drodze pod strome wzgórze i skierował się na zachód. Czuł, że skwar pali mu plecy przez cienkie płótno wyblakłej koszuli.

tpił, czy Whelan wiedział o kanionie Hohokam. Była to jedna z rzeczy należących do czasu Starych, opowieść przekazywana przez ludzi takich jak Chato. A teraz istniały dwa rodzaje Apaczów tacy jak Chato i tacy jak Whelan. Chato zaprzeczał istnieniu Białookich, żyjąc swym własnym życiem za zasłoną, któ zaciągnął pomiędzy sobą i światem zewnętrznym, światem białych. A Whelan zaprzeczał istnieniu Apaczów, starając się ż jak biały.

Kiedyś Travis odkrył inny sposób postępowania, trzecie wyjście chci połączyć nauki białych z wiedzą Apaczów. Myślał, że odnalazł tych, którzy podzielą jego pogląd. Lecz nadzieja wyparowała jak woda wylana na rozpaloną skałę. Teraz skłonny był przyznać rację Chatowi. Chato zdawał sobie z tego sprawę i chętnie opowiadał Travisowi o jego własnej, a prawie nie znanej ziemi.

Ojciec Chata Travis znowu liczył, wodząc palcem po łęku siodła cóż, ojciec Chata miałby dziś ze sto dwadzieścia lat, gdyby ż. A urodził się w dolinie Hohokam, gdy jego rodzina kryła się przed żnierzami w niebieskich mundurach.

Chato wiedział o zaginionym kanionie, zaprowadził tam Travisa, gdy ten był tak mały, że ledwo obejmował konia swymi krótkimi nóżkami. Travis powracał tam kilkakrotnie w ciągu minionych lat. Wabiły go domy w dolinie i przyciągo źo, które nigdy nie wysycha. Były tam drzewa, które dawały rokrocznie bogaty zbiór orzechów, i trochę karłowatych drzew owocowych, nadal wydających jakieś plony. Kiedyś był to ogród, teraz tylko ukryta oaza.

Travis przedzierał się przez labirynt kanionów noszących niewidoczne dla niewtajemniczonego oka ślady Starych, gdy nagle usłyszał warkot. Instynktownie ściągnął wodze, chociaż wiedział, że i tak kryje go cień skalnej ściany, i spojrzał w niebo.

 Helikopter! powiedziałno, wielce zdumiony. Pradawna pustynia całkowicie zajęła jego myśli przez ostatnie kilka godzin, więc widok tak nowoczesnego środka transportu był dla niego prawdziwym zaskoczeniem.

Czy móby to być kontrolujący go Whelan? Travis zacisnął usta. Gdy o świcie opuszczał ranczo, prawnuk Chata, Bili Czerwony Koń, pracował nad silnikiem tego pojazdu. Zresztą Whelan nie marnowałby benzyny na patrolowanie pustyni. Ponowne zagrożenie wojenne sprawiło, że racjonowanie benzyny stało się znacznie bardziej rygorystyczne i helikopter trzymo się na wypadek nagłej potrzeby, na co dzień posługując się końmi.

Zagrożenie wojenne… Travis rozmyślał o nim, widząc, jak obca maszyna znika mu z zasięgu wzroku. Od kiedy tylko pamiętał, zewsząd dochodziły złowrogie pomruki i pogróżki: z gazet, z radia, z telewizji. Wybuchy drobnych konfliktów, przycichłe utarczki, gadanie i gadanie bez końca. Potem coś dziwnego stało się w Europie jakiś duży wybuch na północy. Czerwoni oczywiście nie wyjaśnili, co się stało i spuścili zasłonę tajemnicy. Chodziły pogłoski, że to jakiś nowy rodzaj bomby nie zadział tak, jak powinien. Wszystko to mogło być tylko przygrywką do wybuchu wielkiego konfliktu między Wschodem i Zachodem.

Wszystkie VIPy stwierdziły, że tak pewnie będzie. Zaostrzono regulaminy, nadchodziły zwiastuny kłopotów. Nowe obniżki racji paliwa, napięta atmosfera…

Tutaj, na pustkowiu, łatwo było zapomnieć o całym tym zamieszaniu. Pustynia spalała ludzkie waśnie na popiół. Te wzgórza były tu, zanim pojawili się brązowoskórzy ludzie jego rasy. Prawdopodobnie bę tu stały, choć już wtedy radioaktywne, gdy Białoocy zmiotą zarówno białych, jak i brązowych z powierzchni ziemi.

Widok helikoptera wywoł...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin