Dziedzictwo- Lindsey Johanna.doc

(1384 KB) Pobierz

\


J O H A N N A

indsey

Dziedzictwo

Sympatyczna Sabrina Lambert przyjeżdża do Londynu na swój pierwszy sezon towarzyski. Roli jej przewodniczki po salonach podejmuje się oszałamiająco piękna Ophelia, która szybko okazuje się fałszywą przyjaciółką. Kiedy Sabrina poznaje miłego i wyraźnie zainteresowanego nią szkockiego arystokratę Duncana MacTavisha, okazuje się, że jest on zaręczony z Ophelią. Zakochana po uszy Sabrina zadowala się więc rolą przyjaciółki i powierniczki Duncana. Tymczasem on, obrażony przez narzeczoną, zrywa zaręczyny. Wkrótce przekonuje się, że jego serce należy do Sabriny. Wszystko mogłoby się ułożyć po myśli kochanków, gdyby nie skandal sprzed lat i urażona duma eksnarzeczonej...


Rozdział I

Wyjrzały przez okno do ponurego, ściętego mrozem ogrodu, przez który szła dziewczyna. Był niewielki, choć przylegał do dużego domu, położonego w modnej dzielni­cy Londynu. Żadna z rezydencji w tej okolicy nie miała wo­kół tyle ziemi, by można było nadać jej wygląd wiejskiej po­siadłości.

Lady Mary Reid, goszcząca je dama, dobrze jednak zago­spodarowała swój ogródek, podczas gdy większość sąsiadów ograniczyła się jedynie do zasiania trawy. Każdy, kto znał Sa-brinę, która uwielbiała przebywać na świeżym powietrzu nie­zależnie od pory roku, wiedział, że najpewniej znajdzie ją właśnie tutaj.

Dwie kobiety przyglądały się jej w ciszy i zamyśleniu. Alice Lambert zmarszczyła z niepokojem brwi. Jej starsza o rok siostra, Hilary, wyglądała na przygnębioną.

-               Chyba nigdy się tak nie denerwowałam - szepnęła Alice do siostry.

-               Ja też, jeśli chcesz wiedzieć - odpowiedziała Hilary z westchnieniem.

Patrząc na nie, trudno byłoby się domyślić, że są siostra­mi. Hilary, podobna do ojca, była wysoką, szczupłą, by nie powiedzieć — chudą szatynką o jasnoniebieskich oczach. Alice natomiast bardzo przypominała matkę - była niska i raczej okrągła, miała jedwabiste kasztanowate włosy i ciemnonie­bieskie oczy w odcieniu fiołków.

Jako siostry nie najlepiej się rozumiały. Kłótnie między ni­mi były na porządku dziennym. Tym razem jednak miały po­dobne odczucia. Bratanica, którą wspólnie wychowywały, rozpoczynała tego wieczoru swój pierwszy sezon towarzyski

7


w londyńskiej socjecie i obie mocno się niepokoiły. Nieste­ty, miały ku temu powody.

Rzecz nie w tym, że dziewczyna nie miała szansy dobrze się zaprezentować. Choć nie była taką pięknością jak córka Mary, Ophelia, która również debiutowała w towarzystwie, to jednak miała wiele atutów. Nie musiała się także wstydzić swego pochodzenia. Dziadek Sabriny był hrabią, pradziadek zaś księciem. Sama była wprawdzie zwykłą ziemianką, ale przecież opiekunki nie zamierzały zdobyć dla niej utytułowa­nego czy szczególnie bogatego męża. Siostry Lambert zado­woliłby ktoś o dobrej reputacji.

Nie, nie martwiły się tym, co zazwyczaj bywa przyczyną niepokoju, gdy dla dziewczyny z prowincji szuka się męża z wyższych sfer. Sprawa miała charakter znacznie bardziej osobisty i była powodem, dla którego żadna z sióstr w swo­im czasie nie wyszła za mąż. Obie bały się teraz, że skandal sprzed trzech pokoleń, który rzucił cień na rodzinę, może po tych wszystkich latach mieć znowu swoje konsekwencje.

Ani jedna, ani druga nie zdradziłaby jednak, co leży u źró­deł jej niepokoju. Na mocy milczącego porozumienia nigdy nie wspominały tragedii sprzed lat.

-             Myślisz, że nie marznie w tym wełnianym płaszczu? — zapytała Alice, wciąż marszcząc czoło.

-             A sądzisz, że ona się tym przejmuje?

-             Policzki ogorzeją jej od wiatru i jak będzie wyglądała na swym pierwszym balu?

Gdy tak patrzyły na podopieczną, w jej stronę poszybował suchy liść, który uszedł uwagi ogrodnika lady Mary i upadł teraz u stóp dziewczyny. Zauważywszy go, Sabrina przyjęła postawę szermierza i wykonała w jego kierunku pchnięcie wyimaginowaną szpadą. Potem zaśmiała się sama z siebie, złapała listek i podrzuciła go w górę, a dalej uniósł go już wiatr.

- Ona chyba nie traktuje poważnie sprawy' zamążpójścia — zauważyła Hilary.

Sabrina, choć z innych powodów, powinna być zdenerwo-

8


ana co najmniej tak jak ciotki, a tymczasem sprawiała wra-enie, jakby jej zupełnie nic nie obchodziło.

-                Jak może się tym przejmować, skoro wie, że my nie wy-szłyśmy za mąż i całkiem dobrze nam się żyje?

-                Obawiam się, że odniosła złe wrażenie. Przecież gdy byłyśmy w jej wieku, chciałyśmy wyjść za mąż i bardzo na o liczyłyśmy. Dopiero teraz jesteśmy zadowolone, że tak się

nie stało.

Nie było to całkiem zgodne z prawdą. Żadna z nich nigdy nie żałowała, że nie ma męża. Mogły jedynie żałować, że nie mają dzieci, ale cały swój instynkt macierzyński skupiły na Sabrinie, którą wzięły na wychowanie, gdy miała trzy lata. Niektórzy nazywali je starymi pannami i twierdzili, że to z powodu staropanieństwa są takie swarliwe. Siostry jednak kłóciły się ze sobą od wczesnego dzieciństwa. Taki miały charakter.

Hilary, jakby uświadamiając sobie to dziwne zawieszenie broni, rzekła nagle:

-              Zawołaj ją. Trzeba się przygotować.

-                Tak wcześnie? - zaprotestowała Alice. - Mamy jeszcze parę godzin...

-                Przygotowania zajmą dużo czasu — ucięła Hilary.

-                Och, może tobie, ale...

-                Co ty możesz o tym wiedzieć, skoro sama nie byłaś na balu debiutantek? - przerwała jej znowu Hilary.

-                A ty byłaś? - odcięła się Alice.

-                To nieważne. Mary wielokrotnie wspominała w listach, że zaczyna się przygotowywać do balu, gdy tylko wstaje z łóżka.

-                Bo wbicie się w gorset zajmuje jej cały dzień.

Hilary oblała się rumieńcem. Nie mogła odeprzeć tego za­rzutu wobec przyjaciółki z dzieciństwa, która była tak miła, że zaprosiła je na ten sezon do swojej rezydencji, gdyż same nie miały domu w Londynie. Maty rzeczywiście sporo przy­tyła, tak że Hilary ledwie ją poznała, gdy wczoraj przyjecha­ły do stolicy.

9


Powiedziała jednak:

-        Nawet jej córka zaczyna przygotowania już w południe.

-        Bez wątpienia Ophelia po prostu lubi przeglądać się w lustrze! - prychnęła Alice.

Co powiedziawszy, siostry wyszły z pokoju. Sprzeczka przywróciła zwykle relacje między nimi. Nikt, kto by przed chwilą zobaczył je szepczące ze sobą w takiej zgodzie, nie uwierzyłby, że to możliwe, a już na pewno nie bratanica, o której rozmawiały.

Sabrina Lambert była zdenerwowana, choć starała się nie okazywać tego w obecności ciotek. Do balu debiutantek przygotowywała się od roku, między innymi odbyła kilka wy­praw do Manchesteru, by skompletować odpowiednią garde­robę. Miała świadomość, że ciotki pokładają w niej wielkie nadzieje. Nie chciała ich zawieść, zwłaszcza że włożyły wie­le wysiłku w jej debiut towarzyski.

W przeciwieństwie do nich była jednak realistką. Nie liczy­ła na to, że znajdzie w Londynie męża. Ludzie tutaj byli na­zbyt wyrafinowani, a ona przecież pochodziła z prowincji. Prowadziła zazwyczaj  rozmowy o  uprawach, dzierżawach i pogodzie, podczas gdy towarzystwo londyńskie ekscytowa­ło  się plotkami — szczególnie chętnie  nieprzyzwoitymi -o sobie nawzajem.  Poza tym do Londynu miały zjechać w tym samym celu co ona dziesiątki innych młodych panien. Pod wieczór jednak Sabrina zaczęła się uspokajać. Pomog­ła jej świadomość, że ma przyjaciółkę w Ophelii, osobie bardzo lubianej. Ophelia urodziła się i wychowała w Londy­nie. Znała tu wszystkich i doskonale orientowała się w naj­świeższych plotkach, a nawet chętnie je rozpowszechniała — choćby o sobie samej. Londyńska socjeta była jej światem.


Sama została oficjalnie wprowadzona do towarzystwa na po­czątku sezonu, trzy tygodnie wcześniej.

Co prawda pojawienie się już na pierwszym balu tej zimy nie miało w jej przypadku wielkiego znaczenia, ponieważ Ophelia ze swą urodą musiała zostać gwiazdą sezonu. A iro­nia losu polegała na tym, że nawet nie szukała męża, bo mia­ła już narzeczonego, choć nigdy go jeszcze nie widziała. Jej debiut był właściwie formalnością, naturalną koleją rzeczy, tak przynajmniej myślała Sabrina, dopóki nie dowiedziała się, że Ophelia nie jest zadowolona ze swego przyszłego małżeń­stwa, które zaaranżowali rodzice, i postanowiła znaleźć lep­szego kandydata na męża.

Przede wszystkim musiała pozbyć się obecnego narzeczo­nego, obgadywała go więc i wyśmiewała w rozmowie z każ­dym, kto chciał jej słuchać. Sabrinie wydawało się to bardzo nieeleganckie, jednak z tego, co wiedziała, tak właśnie w Londynie pozbywano się niechcianych narzeczonych.

Mogłaby nawet współczuć temu człowiekowi, który naj­wyraźniej był poza Londynem i nie mógł położyć kresu plot­kom rozpuszczanym przez Ophelię, ale nie do niej należało bronienie go. Przecież to, co mówiła o nim Ophelia, mogło być prawdą. Skąd Sabrina miała to wiedzieć?

Poza tym matka Ophelii ją gościła i była przyjaciółką ciot­ki Hilary. Lady Mary może chciałaby wiedzieć, co knuje cór­ka, i ewentualnie jej w tym przeszkodzić, ale Sabrina uważa­ła, że nie od niej powinna to usłyszeć. Ophelia traktowała ją jak przyjaciółkę, przedstawiała wszystkim znajomym. Sabri­na nie chciała być wobec niej nielojalna. A co więcej, jej włas­ne ciotki nie lubiły dziadka tego mężczyzny...

To wszystko wydawało się dziwne i pewnie dlatego Sabri­na współczuła jednak narzeczonemu Ophelii. Był właściwie jej sąsiadem, a raczej jego dziadek. „Stary dziwak" - mówiły o nim ciotki - „odludek", a kiedy myślały, że bratanica nie słyszy, nazywały go starym draniem. Sabrina go nie znała, bo był rzeczywiście odludkiem i rzadko opuszczał swoją posiad­łość. Dlatego wszystkie je zaskoczyła wiadomość, że ma


 


10


ii


wnuka. Ciotki śmiały się z niedowierzaniem, kiedy usłyszały, że Ophelia jest zaręczona z tym dotąd nikomu nieznanym dziedzicem. Jaki wnuk...? Nigdy go nie spotkały ani nie sły­szały o nim.

Jednak według słów lady Mary to sam markiz zwrócił się do jej męża, proponując w imieniu wnuka ten mariaż. A Rei-dowie, oczywiście, skwapliwie skorzystali z okazji zdobycia dla córki wspaniałego tytułu, który młody człowiek miał odziedziczyć. Markiz był przy tym dość bogaty, a cały jego majątek również przechodził na wnuka. Tylko Ophelia była niezadowolona z planowanego małżeństwa, podobnie jak i jej wielbiciele.

A tych miała aż nadto. Młodzi ludzie szaleli za nią, urze­czeni jej urodą. Tak było w przypadku wszystkich zalotni­ków Ophelii. Nie mogło zresztą być inaczej. Była niebiesko­oką blondynką, a ten typ urody podobał się najbardziej. Mia­ła też regularne rysy i doskonałą figurę, w przeciwieństwie do matki była smukła jak trzcina.

Sabrina nie mogła sobie przypisać żadnej z tych cech. By­ła raczej niska, miała niewiele ponad pięć stóp wzrostu, co nie byłoby jeszcze takie złe, gdyby nie pełny biust i biodra, które przy wąskiej talii wydawały się zbyt krągłe.

Ale to też nie byłoby tragedią, gdyby choć kolor jej wło­sów i oczu bardziej odpowiadał modzie. Włosy miała brązo­we, nie kasztanowate ani złociste, po prostu brązowe, a oczy, najładniejszy — jak sądziła — element jej twarzy, były barwy wiosennych lilii z ciemnofioletową obwódką, co sprawiało dość niesamowite wrażenie. Jak niesamowite, przekonywała się za każdym razem, gdy poznawała kogoś nowego, nieza­leżnie od tego, czy był to mężczyzna, czy kobieta. Ludzie dłuższą chwilę przyglądali się jej oczom, jakby nie mogli uwierzyć, że mają taki kolor. A przy tym jej twarz była dość zwyczajna, na pewno niebrzydka, ale też nie taka, którą moż­na by uznać za piękną. Najlepiej określało ją słowo „prze­ciętna".

Sabrina właściwie nigdy nie była niezadowolona ze swego


wyglądu, póki nie poznała Ophelii i nie zobaczyła, jak pięk­na może być kobieta. A obie były tak różne jak dzień i noc. Może właśnie dlatego Sabrina po przybyciu tego wieczoru na bal szybko odzyskała równowagę i przestała się denerwować. Była osobą trzeźwo myślącą i wiedziała, że nie może rywali­zować z Ophelia o względy młodych dżentelmenów, porzu­ciła więc wszelkie nadzieje. A kiedy się odprężyła, z szarej, wystraszonej myszki znowu stała się sobą.

Jak wszyscy, lubiła się śmiać i starała się rozbawić innych. Była bezpośrednia, a nawet przekorna. Potrafiła rozweselać ludzi. Doskonaliła się w tej umiejętności przy wiecznie kłó­cących się ciotkach i po latach potrafiła już bez trudu zakoń­czyć ich słowne potyczki, gdy uznała, że zachodzi potrzeba interwencji.

Panowie, którzy tego wieczoru prosili ją do tańca, robili to tylko po to, by wypytywać o Ophelię i jej narzeczonego. Po­nieważ jednak nie znała jeszcze dobrze Ophelii, a jej narze­czonego nie widziała nigdy w życiu, nie potrafiła odpowie­dzieć na te pytania. Z powodzeniem natomiast rozśmieszała swoich partnerów. Kilku nawet z tego powodu ponownie poprosiło ją do tańca, bo była naprawdę zabawna. W pew­nym momencie chciało z nią zatańczyć aż trzech młodych mężczyzn.

Niestety, zauważyła to Ophelia...

Rozdział 3

Ophelia stała po drugiej stronie sali balowej z trzema naj­bliższymi przyjaciółkami, czy raczej dwiema przyjaciółkami i dziewczyną, która skrycie jej nie znosiła, ale za nic nie opu­ściłaby kręgu skupiającej się wokół niej młodzieży. Wszystkie trzy były ładne na swój sposób, choć nie tak piękne jak Ophelia. Żadna też nie przewyższała jej pozycją towarzyską.


 


12


B


Ophelia jako jedyna z nich miała tytuł lady - jej ojciec był hrabią, podczas gdy ojcowie tamtych nosili mniej znaczące ty­tuły. Nie tolerowała bowiem w swym otoczeniu kobiet, któ­re by ją przyćmiewały statusem społecznym czy też urodą.

Ophelia nie zdawała sobie sprawy z nieżyczliwych uczuć Mavis Newbolt. Zauważała złośliwe czy uszczypliwe uwagi Mavis pod swym adresem, ale nigdy nie przypisałaby ich nie­chęci. Jak ktoś mógłby jej nie lubić, osoby tak popularnej?

Wiedziała, że zrobi furorę. Nikt nie miał wątpliwości, że zostanie królową sezonu i będzie mogła przebierać wśród kawalerów jak w ulęgałkach. Tak też się stało. Wszyscy ją uwielbiali. Ale cóż jej po tym, skoro rodzice ulegli magii ty­tułu tego markiza Birmingdale?

Z nienawiścią myślała o starym Neville'u Thackerayu, któ­ry ją sobie upatrzył. Dlaczego musiał właśnie ją wybrać dla wnuka?! Dlatego że jej matka niegdyś mieszkała w jego są­siedztwie i uważał ją za swoją znajomą? Dlaczegóż nie wy­brał tej bezbarwnej Sabriny, która wciąż mieszka niedaleko? Wiedziała jednak, oczywiście, dlaczego Sabriny nie wzięto pod uwagę jako żony dla dziedzica Birmingdale.

Znała z relacji matki historię rodziny Lambertów. Wszys­cy w Yorkshire musieli ją słyszeć, choć był to skandal daw­ny i pewnie przez większość zapomniany.

Ci jej rodzice to głupcy! Ophelia mogłaby złapać nawet księcia. Nieczęsto spotyka się takie piękności, a oni zgodzili się na zwykłego markiza. Nie, ona do tego nie dopuści. Wy­cofa się z tego małżeństwa. Dobry Boże, wnuk Birmingda­le^ nie jest nawet Anglikiem, no, w każdym razie nie czystej krwi. Nic dziwnego, że markiz poczuwał się do obowiązku wybrania mu narzeczonej w czasach, gdy aranżowanie mał­żeństw było już rzadkością. Wnuk wychowywał się wśród barbarzyńców!

Wzdrygnęła się na samą tę myśl. Jeśli na nic się nie zda ośmieszanie go i jawna demonstracja, że z jej strony może li­czyć tylko na pogardę, będzie musiała wymyślić jakiś inny sposób, by się go pozbyć. Przed końcem sezonu będzie już


miała nowego narzeczonego, i to takiego, którego sama wy­bierze. Tego była pewna.

W tym właśnie momencie Ophelia spojrzała na młodego gościa swojej matki i ze zdziwieniem zauważyła obok Sabri­ny dżentelmenów, którzy powinni ubiegać się o taniec z nią, Ophelia. A ponieważ w pobliżu nie było akurat żadnego mężczyzny, mogła swobodnie wyrazić swe myśli, bez obawy, że rzuci to na nią cień. A była naprawdę zaskoczona wido­kiem w drugim końcu sali.

-               Popatrzcie tylko - powiedziała, zwracając uwagę dziew­cząt na Sabrinę i trzech panów, którzy stali przy niej. -O czym ona może z nimi rozmawiać, że są tacy zachwyceni?

-               To twój gość - przypomniała jej Edith Ward, bo za­uważyła oznaki zazdrości u przyjaciółki. Wszystkie trzy pan­ny od czasu do czasu bez powodu padały ofiarą jej złośliwo­ści. - Z pewnością rozmawia o tobie.

Ophelia wyglądała na udobruchaną, dopóki Mavis nie rzu­ciła z pozoru niewinnie:

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin