Ojca Grande przepisy na zdrowe życie.doc

(476 KB) Pobierz
Marzena i Tadeusz Woźniakowie

Marzena i Tadeusz Woźniakowie

Ojca Grande przepisy na zdrowe życie.

 

Spis treści

Część I. Opowiadanie o sposobie żywienia i pielęgnowania organiz

              mu ludzkiego .................................................................               1

Część II. Spotkania z Ojcem Grande...........................................                     14

Jak bronić się przed rakiem..........................................................                     14

Wyrzucić margarynę przez okno.................................................                     18

Żeby nas sztuczność nie zeżarła...................................................                     21

Inteligencja na talerzu...................................................................      26

Leczyć ciała i dusze......................................................................       30

Witamina B na dyskotece.............................................................       35

Czy seks zabija?............................................................................      38

Żony „produkują" pijaków...........................................................                     42

Żółtka zahamowały dżumę............................................................      47

Polak w kąpieli..............................................................................      51

Kultura żucia.................................................................................      55

Święta po polsku...........................................................................      60

Święta krzepią...............................................................................      63

Sekrety życiowej energii...............................................................      68

Kobiety, nie łamcie się..................................................................      73

Jak zabezpieczyć się przed nagłym nieszczęściem.......................     77

Nasz przyjaciel ból........................................................................      81

Moja siostra śmierć ......................................................................      85

 

Część I

Opowiadanie o sposobie żywienia i pielęgnowania organizmu ludzkiego.

„Opowiadanie o sposobie żywienia i pielęgnowa­nia organizmu ludzkiego" - tak zatytułowany maszy­nopis, a właściwie odbitka kserograficzna, wpadła nam w ręce latem 1995 r. Była w fatalnym stanie tech­nicznym, z trudem dawało się ją odczytać, ze wstępu wynikało, że stanowi streszczenie wykładu utrwalo­nego na taśmie magnetofonowej w 1990 r. w Łodzi.

- Jesteśmy bonifratrami. Mamy swoje placówki w Łodzi, Warszawie, Krakowie, Kalwarii Zebrzy­dowskiej. Zajmujemy się ziołolecznictwem wg starej szkoły petersburskiej - zapowiadał lakonicznie ktoś przedstawiony jako o. Jan Grande. Jego zdaniem naj­ważniejsze przy niesieniu pomocy jest zwrócenie uwagi pacjenta na sposób żywienia i pielęgnowania własnego organizmu. Mówiąc najprościej, stan na­szego zdrowia uzależniony jest od stanu żywienia.

Przez miliony lat (prawdopodobnie żyjemy prze­szło 450 milionów lat) człowiek tak dobierał poży­wienie, by było w nim wszystko, co jest potrzebne do wzrostu organizmu i jego odnawiania. W naszym po­żywieniu występować muszą te składniki, z których sami jesteśmy zbudowani. Potwierdza to również no­woczesna nauka. Przyjrzyjmy się zatem - proponuje autor wykładu - tym podstawowym, pierwotnym budulcom. Nasz Stwórca, Przedwieczny postawił przed sobą nie byle jakie zadanie: jak i z czego ulepić człowieka, czym ma być ta symboliczna „glina", w co ją wyposażyć i jak po­łączyć. Po zastanowieniu - ojciec Jan opowiada to wszystko w wielkim, alegorycznym skrócie - wziął wapń, domieszał do niego po trochu krzemu, żelaza, kobaltu, magnezu, cynku i zbudował rodzaj rusztowa­nia na planie krzyża. Na jego czubku osadził coś, co można dziś nazwać centrum zarządzania albo kompu­terem. Dość chwiejną i kruchą konstrukcję poobklejał mięśniami, poprzetykał żyłami, oplótł siecią nerwów. Ulokował pomiędzy tym wszystkim kilka fabryk prze­miany materii i ogromne „zakłady farmaceutyczne". Ostatnim pociągnięciem Mistrza było okrycie całości delikatną, aksamitną, bardzo unerwioną skórą. Tchnął swoją energię, odsunął się o krok i patrzył. Wreszcie powiedział: Idź, zbieraj, szukaj, dobieraj to, z czego sam jesteś zbudowany jako pożywienie twoje. Autor wykładu usprawiedliwia się, że opowiada tak obrazowo, aby wszyscy zrozumieli pewną prawi­dłowość. Jeżeli w naszych organizmach coś się po­psuje, to znaczy, że zachwiana została pierwotna równowaga jego składników. Posłużmy się przykła­dami.

    Często z powodu niewłaściwego trybu życia, po­śpiechu, jadania nieodpowiednich potraw, narastających napięć, wyczerpuje się nasza odporność nerwo­wa. Znaczy to, że nie zadbaliśmy o odpowiednią ilość magnezu, fosforu, bardzo ważnej witaminy Bl, sele­nu, jodu i cynku. Jeśli nie zwrócimy uwagi na to, co kładziemy do garnka, nie ma mowy, abyśmy kiedy­kolwiek wrócili do normalnego samopoczu-cia. Bywa, że człowieka trapi brak pamięci; brak koncentracji, wieczne znużenie, bezsenność, pobolewanie głowy, łamanie w kościach... Okazuje się, że za­brakło w garnku witaminy Bl, którą w naturalny spo­sób gromadzimy spożywając drożdże i duże ilości różnych jarzyn. Warto tu zwrócić uwagę na fasolę i groch - bo w nich jest masa magnezu, kobaltu, żelaza, fosforu, błonnika, białka roślinnego, żółtego fosforu - przeciw stanom reumatycznym, kamicy nerkowej i wątrobo­wej, utracie odporności na zmęczenie, migrenie, ła­maniu w kościach, bezsenności, zapaleniu pęcherza, problemom z dną, tzn. z odkładaniem się kwasu mo­czowego w stawach. Tymczasem fasola jest jakoś bar­dzo rzadko w naszej kuchni obecna. Dawniej, w tra­dycyjnej kuchni dobra gospodyni szykowała na zimę przynajmniej dwa worki nasion strączkowych (fasoli i grochu).

Przy spożywaniu fasoli wytwarzają się gazy. Aby tego uniknąć, trzeba przed moczeniem suche nasiona oparzyć wrzątkiem (ok. 15min.) i podczas gotowania dosypać szczyp kminku. Fasolę gotuje się bez mięsa i bez soli, w oddzielnym garnku, w tej samej wo­dzie, w której była namoczona już z kminkiem. Ugo­towana może stać w lodówce jako półfabrykat. Potem można ją użyć do zwykłej zupy jarzynowej z dodatkiem łyżki masła z roztartym ząbkiem czosnku i odrobiną majeranku. Pyszna i zdrowa strawa i od czasu do czasu możemy sobie nawet pozwolić na cięższą potrawę: fasolkę po bretońsku. Podsmaża­my na oleju trochę resztek z mięsa, lekko podrumieniamy pokrojoną cebulkę, wlewamy przecier pomi­dorowy, trochę koncentratu i dodajemy ugotowaną fasolę. I do smaku przyprawiamy pieprzem.

Można fasolę zmielić w maszynce, dodać tartej bułki, do tego przyrumienionej cebulki, masła, trochę pieprzu, odrobinę mielonego gotowanego mięsa, dwa przetarte jajka i mamy doskonały farsz do pie­rożków. Palce lizać! Co za przysmak! A w nim wiel­kie bogactwa: magnez, żelazo, kobalt, fosfor, błonnik, białko roślinne itd.

Obok fasoli w naszej kuchni nie powinno zabrak­nąć grochu. Groch żółty na poligonach służy jako podstawowa potrawa. I okazuje się, że nawet ciamajdowaty chłopak, w wojsku nabiera energii życiowej. Przybywa mu rozumu, a po przyjeździe do domu jest pełen siły i wigoru. Niestety, po trzech miesiącach bez grochówki na stole, znowu robi się z niego ciamajda życiowa.

   Wróćmy do czasów, kiedy jeszcze nie było ani kombajnów, ani żadnych maszyn na polu i pradzia­dek z kosą wychodził o 3 rano do ciężkiej pracy. Pra­babka w międzyczasie nagotowała garnek grochu, drugi kapusty i mięsa - zmieszała to wszystko razem, zaniosła na pole. Wszyscy się najedli i kosili nie go­rzej niż obecne kombajny.

Kto jada groch regularnie raz w tygodniu, to do 100 lat nic nie będzie wiedział o reumatyzmie. To jest udowodnione. Do grochu, gotowanego tak jak fasola, dodajemy również kminek i masło. Niech stoi sobie w garnku, a kiedy potrzeba - dodajemy do ziemniaczanki z posiekaną chudą kiełbasą, przyprawiamy majerankiem, tymiankiem i mamy łatwo strawną, wspaniałą grochówkę.

    W następnej kolejności autor utrwalonego na ta­śmie wykładu przekonuje słuchaczy o walorach ka­szy gryczanej, która jest dostarczycielką krzemu. Co znaczy krzem dla naszych organizmów? Zakonnik nie chce straszyć, tylko informuje lakonicznie, że brak krzemu ma ścisły związek z zawałem serca, wyle­wem krwi do mózgu, żylakami, hemoroidami, krwawieniem dziąseł, wypadaniem włosów, krucho­ścią kości, łamliwością paznokci, ogólnym zmęcze­niem.

Dlaczego - zastanawia się narrator - nasze babki i dziadkowie nie mieli kłopotów krążeniowych, za­wałów, itp? Ano, dlatego, że ich organizmy wspiera­ne były przez krzem, który dostarczała twarda stu­dzienna woda (nikt przed 100 laty nie słyszał o roz­miękczonej wodzie, do której sypie się masę chloru niszczącego krzem i jej życiodajność, nie spotykano również warzyw z wiotkimi łodygami rosnących w glebie pozbawionej krzemu...). Kultura kulinarna dawnej Polski dostarczała organizmowi ogromne ilo­ści krzemu poprzez jadłospis, w którym poczesne miejsce zajmowała kasza gryczana. Zawiera ono kil­kadziesiąt procent krzemu, jest - jak kamyczki - od­porna na zepsucie, nie tknie jej ani robak ani mysz po­lna; są w niej całe pokłady rutyny, od której zależy stan naszych arterii - żył i tętnic. Współczesny przemysł farmaceutyczny docenia właściwości gryki i wykorzystuje ją do produkcji le­ków przeciw żylakom, hemoroidom, miażdżycy, kło­potom krążeniowym. Zastanówmy się teraz, czy w naszych kuchniach popularna jest kasza gryczana? Ile razy w tygodniu dostarczamy organizmowi za­warty w niej krzem? - A przecież - jak była o tym mowa na początku - Pan Bóg z krzemu zmieszanego z wapniem zbudo­wał nasze kości, zęby, arterie, usztywnił dziąsła, wzmocnił włosy... Dalej, po nieczytelnym kawałku tekstu, narrator zdradza nam swoje „uniwersytety": Dzieciństwo spędził w Azji, na Syberii, na pogra­niczu mongolskich stepów Kirgizji. Tam poznał her­batę, ale taką prawdziwą. Jak Polakowi podano szklankę, to... język mu kołowaciał i przez trzy go­dziny nic nie mówił, a tubylcy mieli święty spokój. W Azji zwyczajowo na stole stawiano duży samo­war, na nim imbryk, a w tym imbryku wrzała esen­cja herbaciana. I tak jest prawidłowo! U nas, w Pol­sce, uważamy, że gotowanie herbaty zabija wszyst­kie jej wartości. Tymczasem ona dopiero powyżej 100 st. C zaczyna być sobą. Wyparzają się garbniki, witaminy Bl, B6 działające przeciw otyłości; wypa­rza się delikatna teina, puryna i rutyna, która uela­stycznia naczynia krwionośne. Garbniki w herbacie działają odkażająco i zastępują na Wschodzie jodynę. Narody Azji zalewają rany esencją herbacianą i owi­jają je gałgankiem z płatkami herbacianymi. Po dwóch dniach obrzęk znika, a po tygodniu wszystko się goi. Również na kobiece problemy ze śluzówkami naj­lepsza jest esencja herbaciana, przechowywana w srebrnym dzbanuszku (w srebrze nie rozwijają się żadne bakterie ani jednokomórkowce). Należy robić płukanki i podmywania. Esencja herbaciana stoso­wana do przemywania ran i pielęgnowania odleżyn działa dwa razy skuteczniej niż wywar z kory dębu. Dobrze zaparzona mocna herbata zabezpiecza przed chorobami krążenia, serca, niewydolnością mózgu, kłopotami z zapaleniem śluzówki na tle ata­ku szczepów wirusowych, nawet przed grypą...

- Wróćmy na chwilę do cudownego zamysłu Pana Boga - kontynuuje swój wykład nieznajomy mnich. - W naszej czaszce, prócz mózgu

- komputera, zagłę­bień, w których tak dogodnie osadzone są oczy, otworów nosowych, przez które wentyluje się i dotle­nia organizm, znajduje się bardzo ważne urządzenie - rodzaj młyna - nadzwyczaj przemyślnie wyposażo­nego. Są tam zęby - siekacze kawałkujące pokarm, za nimi zęby trzonowe, które jak koła młyńskie - muszą wszystko porządnie zemleć. Rozdrabnianiu i miaż­dżeniu towarzyszy zmiękczanie śliną z pepsyną wy­pływającą spod języka z dwóch „studzienek". A cały ten proces skutecznie przyśpiesza język

- delikatna łopatka, która ciągle wszystko miesza i obraca. Zmie­lona masa wpada rurą przewodu pokarmowego do wielkiej betoniarki, czyli naszego żołądka, unerwio­nego trzy razy bardziej od naszej twarzy. Zanim my zdążymy skonstatować zdenerwowanie - żołądek już stracił właściwy sobie różowy kolor, zrobił się biały jak prześcieradło i skurczył o dwie trzecie. Skurcz spowodowany napięciem nerwowym lub brakiem pożywienia czyni z żołądka pompę ssącą, która wcią­ga do środka żółć z woreczka żółciowego. Tymcza­sem nie powinno jej być w żołądku ani jednej kropli. Ale cóż, już się stało... Jak tylko coś zjemy - wszystko zalewa żółć uniemożliwiając pracę śluzówki żołądka, jak również wymieszanie pokarmu z kwasami tra­wiennymi. Żołądek wypycha to wszystko do kiszek, które z kolei zostają podrażnione przez żółć i niedo­kładnie przetrawione kawałki jedzenia. Jak najszyb­ciej więc pozbywają się toksycznej substancji wyrzu­cając ją do ostatniej fabryki przemiany - grubej, potęż­nej, siwej kichy. Ta dopiero - jak się nie zirytuje... Wcale nie chce pracować. Wszystko się tam zatrzy­muje, wzrasta temperatura. Zamiast procesu trawien­nego mamy proces gnilny. Tragedia ogarnia swoim zasięgiem limfocyty, któ­rych zadaniem jest wyszukiwanie pożywnych mikrocząsteczek w cienkim i grubym jelicie oraz w wątro­bie i taskanie ich na plecach tam, gdzie jest to potrzeb­ne. Poparzone żółcią nic nie mogą zdziałać. Kurczą się i wycofują. Człowiek zamiast tyć - chudnie, traci siły, cierpi na zaparcia lub zapalenie jelit z biegunką. Aby temu wszystkiemu zapobiec, musimy unikać zdenerwowania oraz nie dopuszczać do tego, by nasz żołądek był pusty, a więc - jadać przynajmniej 6 razy dziennie. To nie musi być za każdym razem zasiadanie do stołu, wystarczy między normalnymi posiłkami ja­kiś sucharek, suche paluszki, kawałek żółtego sera - 2-3 kęsy czegokolwiek - aby ten znerwicowany żołądek cały czas był zajęty trawieniem. Wtedy nie będzie miał czasu na kurczenie się i zasysanie żółci. Ludzie, którzy często jadają, nie tyją, jest to udowodnione. Żółć dodatkowo wytrawia śluzówkę i przyczynia się do powstawania wrzodów żołądka. Gdy przycho­dzi pacjent i skarży się na jakieś dziwne, bezzapachowe odbijanie, które aż podpiera pod serce, to prócz ziółek wśród zaleceń otrzymuje: bezwarunkowo ja­dać 8 razy dziennie i pić często ciepłe mleko. Mleko potrafi oczyścić żołądek z narzucanej żółci i zneutra­lizować nadmiar kwasu solnego. Jeżeli zrobicie z żół­cią porządek - zapowiada narrator - skończą się dole­gliwości trawienne.

    Kolejnym problemem, jaki autor wykładu będzie omawiał jest plaga naszych czasów, czyli choleste­rol. Jadamy często wywary z mięsa, rosoły, gdzie wy­stępuje masa kwasów tłuszczowych nasyconych, bar­dzo łatwo łączących się z cukrem rafinowanym tworząc masę przydatną do produkcji cholesterolu. Tra­fia on do wszystkich naczyń krwionośnych i pozosta­je w dużej ilości w wątrobie. Do usunięcia cholesterolu z organizmu konieczna jest znaczna dawka wapnia. Należy go spożywać właściwie bez przerwy. Jest to również ważne dla systemu kostnego. W jego składzie znajduje się prze­ciętnie 11-13 kg wapnia. Niestety, bardzo łatwo go tracimy na korzyść serca. Serce, jeżeli nie dostanie wapnia ze spożywanym mlekiem, czy serem, to ukradnie je sobie z kości. Serce - główny organ, nie może pracować bez soli wapnia rozpuszczonych w krwiobiegu. Tak jak samochód nie pociągnie bez oleju silnikowego, tak i serce nie będzie pracować bez litra mleka na dobę. A nasze biedne, systematycznie ograbiane kości przysparzają nam na starsze lata pro­blemów. Mamy do czynienia ze zwyrodnieniami kostnymi i reumatyzmem, osteoporozą, zmęczeniem ogólnym, przedwczesną starością. Wszystko to spo­wodowane jest brakiem szacunku dla mleka i prze­tworów mlecznych. Obserwowałem Mongołów i Kirgizów

- powołuje się na swoje doświadczenia zesłańca o. Grande - u któ­rych panował jeszcze „wiek XIX". Ci ludzie rzeczywi­ście dożywali wieku Mojżeszowego. To nie przesada, 90 procent starców przekraczało 110,115 lat i byli zu­pełnie sprawni. Tam siedemdziesiątka, to dopiero wiek średni. Ale też nie znają oni oranżady, wina, cu­kru (do naszych czasów o cukrze nic nie wiedzieli). Piją po 5 litrów mleka dziennie, albo ajran - specjalne kwaszone mleko azjatyckie. Kwas mlekowy w nim zawarty jest antytoksyną i dostarcza bardzo dużą ilość wapnia do krwiobiegu. Serce ma pełną możli­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin