Himilsbach Jan - Łzy sołtysa.pdf

(633 KB) Pobierz
Himilsbach Jan - Lzy soltysa (o
łzy sołtysa
i inne
opowiadania
jan himilsbach
315378951.001.png
spis treści
Łzy Sołtysa 3
Baca 19
Zima stulecia 24
Party przy świecach 27
Świca 42
Sroka 44
Wawa 47
W imieniu prawa 49
Policmajster Kielak 52
Kara Boża 5
Dziewczyna 56
Ślub w agonii 57
Hrabia 60
Florka 65
 
Łzy Sołtysa
W nocy zaczął siępić drobny deszcz. Tego dnia w celi było ciemniej niż w słoneczne dni. Przez kosz,
zawieszony za kratami do wewnątrz, wpadało niewiele dziennego światła i dlatego zapalono światło.
Po zasłaniu łóżek i porannej toalecie w milczeniu oczekiwali na apel, a potem na śniadanie. Dla
Borysa był to ostatni apel przed opuszczeniem wiezienia. Po śniadaniu otworzono cele i wszyscy z
oddziału wyszli na korytarz, ustawili się w dwójki, przyszli strażnicy i poprowadzili ich do
warsztatów. W celi pozostał jedynie Borys. Spakował bez pośpiechu swoje rzeczy w koc i cierpliwie
czekał, aż oddziałowy przyjdzie po niego. Przyszedł około południa.
- Tadeusz Nowakowski - powiedział oddziałowy.
- Tak jest.
- Spakowany? -Tak jest.
- To idziemy.
Borys wziął swój węzełek i wyszedł na korytarz. Dozorca zamknął cele. i poprowadził go na dół, a
potem przez dziedziniec do magazynu mundurowego. Za piąć paczek papierosów odprasowali
Borysowi spodnie i kurtkę-wiatrówkę, dali mu pastę, do butów. Po półgodzinie Borys w białej koszuli,
krawacie, odprasowanych spodniach i lekkich pantoflach na nogach, z neseserem w ręku, prowadzony
przez oddziałowego przeszedł do pomieszczeń dyrekcji więziennej. Tu skrupulatnie przeszukano mu
kieszenie w poszukiwaniu jakiegoś grypsu. Nie sprzeciwiał się. Po rewizji usiadł
na ławce i zapalił papierosa. Wypisywanie akt więziennych trwało kilkanaście minut. Na koniec
oddano mu depozyt. Pieniędzy zarobionych było ponad trzy tysiące złotych, stary dowód osobisty i
kilka drobiazgów. Kiedy już wychodził ze zwolnieniem więziennym w ręku, milicjanci wprowadzili
do pomieszczeń administracji trzech aresztowanych.
Borys wyszedł za bramę, na ulicą obcego miasta. Nagłe zetknięcie się z wolnością zaskoczyło go. Stał
na pustej ulicy bezradny jak dziecko, nic wiedząc, w którą stronę ruszyć. Spojrzał za siebie na zimne
mury więzienia. Wstrząsnął nim nieprzyjemny dreszcz. Zapragnął być jak najdalej od tego miejsca.
Ruszył w prawo od bramy. Szedł szybko, nie odwracając się, z głową wtuloną w ramiona. Przy
załamaniu ulicy przeczytał napis. Brzmiał romantycznie: „Aleja Słoneczna". Borys uśmiechnął się
gorzko. Więzienie pozostało daleko za nim. Tak doszedł do centrum miasta. Mimo wczesnego
popołudnia poczuł głód. Wszedł do pierwszej napotkanej restauracji. Przy zastawionych wódką
stolikach siedzieli wytatuowani mężczyźni. Usiadł przy jakimś stole. Podeszła kelnerka, zamówił setkę
wódki, piwo i kotlet schabowy z kapustą. W lustrze naprzeciw dostrzegł swoje odbicie. Twarz miał
bladą, prawie pożółkłą. Kelnerka postawiła przed nim zamówienie. Zapłacił zanim odeszła od stolika.
Jednym haustem wypił alkohol i popił piwem. Potem wziął się do jedzenia. Po obiedzie zapalił
papierosa i opuścił restaurację. Szedł wolno nic spiesząc się. Przystawał przy witrynach sklepowych.
Wszedł do sklepu z pamiątkami i kupił sobie portfel na dokumenty i pieniądze. Jakiegoś przechodnia
zapytał o drogę na dworzec, tamten długo i zawile zaczął mu tłumaczyć, którędy ma iść, jak to zwykle
bywa najpierw w prawo, potem w lewo, i jeszcze raz w lewo. Borys niewiele zrozumiał z tych
wyjaśnień, jednak poszedł we wskazanym kierunku. Potem kierował się odgłosami gwizdów
lokomotyw i przetaczanych wagonów. Niebawem znalazł się na dworcu.
W ogromnej poczekalni ze ścianami wykładanymi kwadracikami kolorowej glazury, w której hulał
wiatr, poruszając płaczliwie wahadłowymi drzwiami, na szerokich ławkach ustawionych pośrodku
siedziało kilku podróżnych, udających się zapewne w dalszą drogę, i kilka okutanych bab z
podmiejskim bagażem.
Borys podszedł do tablicy z rozkładem jazdy pociągów i zadzierając głowę począł czytać
miejscowości wypisane na rozkładzie. Było mu obojętne dokąd ma jechać, byleby jak najszybciej
opuścić to miasto. Podszedł do okratowanego okienka kasy, gdzie siedziała korpulentna blondynka.
- Na Śląsk poproszę - powiedział Borys.
- Dokąd? - spytała zdziwiona kobieta.
- Wszystko jedno dokąd.
- Z przesiadką w Warszawie - powiedziała. - Bezpośredniego połączenia ze Śląskiem nie mamy.
- Niech będzie z przesiadką - zgodził się Borys i podał jej kredytowany bilet. Kobieta zapatrzona w
twarz Borysa odruchowo przystawiła pieczęć i oddała bilet Borysowi.
Chwilę pokręcił się po stacji i wyszedł na miasto. Do odjazdu pociągu pozostały jeszcze trzy godziny.
Chodził obcymi ulicami aż do zmęczenia. W kiosku ulicznym kupił bułki z kiełbasą na drogę i dwie
butelki piwa. Na kwadrans przed odjazdem wsiadł do podstawionego pociągu. Jakiś czas siedział
samotnie w przedziale, dopiero przed samym odjazdem wszedł młody ksiądz. Z miłym uśmiechem
spytał Borysa, czy są wolne miejsca. Borys w milczeniu skinął głową.
Po drodze przybywało ludzi. Wsiadali prawic na każdej stacji, tak że kiedy późnym wieczorem zbliżali
się do Warszawy, wszystkie miejsca w przedziale były zajęte, nawet na korytarzu było tłoczno.
 
W Warszawie Borys postanowił zatrzymać się kilka dni. W dworcowym biurze informacji zapytał o
nocleg. Skierowano go do Domu Turysty. Przydzielono mu łóżko
w pokoju zbiorowym. Spala tu już jakaś wycieczka. Zajął wolne łóżko, ale nie od razu się położył.
Zostawił swoje rzeczy i wyszedł na miasto. Deszcz przestał padać. W mokrym asfalcie jezdni odbijały
się światła latarni ulicznych i neony sklepowe. Szedł przed siebie, bez celu, opustoszałymi ulicami. Co
jakiś czas mijały go wolno radiowozy milicyjne, a raz nawet polewaczka zraszająca już i tak mokrą
jezdnię. Późno wrócił do hotelu, po ciemku, nic zapalając światła, rozebrał się i wsunął pod koc. Rano,
kiedy się obudził, był sam, wycieczkowicze wynieśli się już na zwiedzanie miasta. Borys wyskoczył z
pościeli, obmył się szybko, ubrał i zszedł na dół. W recepcji zostawił torbę podróżną, w kiosku kupił
poranną prasę i poszedł do przyhotelowej restauracji na śniadanie. Było to pierwsze wolnościowe
śniadanie. Obsłużyła go młoda, sympatyczna kelnerka. Po raz pierwszy od dwóch lat zjadł to, na co
miał ochotę. Potem zamówił kawę i jął przeglądać gazety. Po przejrzeniu pierwszych stron nieco
dłużej zatrzymał się na ogłoszeniach, gdzie poszukiwano pracowników.
Jedno ogłoszenie szczególnie przykuło jego uwagę. Oto fabryka traktorów w Ursusie ogłosiła
zapotrzebowanie na tokarzy, stawki w akordzie według układu zbiorowego w przemyśle
maszynowym.
Borys dokończył kawę, zapłacił rachunek, zwinął gazetę, wetknął ją do kieszeni kurtki i wyszedł na
miasto. Dzień był podobny do poprzedniego. Niebo zasnute ciężkimi, czarnymi chmurami, ale deszcz
nic padał. Było jeszcze dość wcześnie i Borys postanowił przejść się pieszo na dworzec. Po kilkunastu
minutach jazdy pociągiem znalazł się na miejscu. W bramie wypisano mu przepustkę do działu
zatrudnienia. Poszedł we wskazanym kierunku. Zakład był rozległy. W parku w równych rzędach stały
nowo wyprodukowane traktory. Cieszyły oczy świeżym lakierem i niklem. Nigdzie nie widać było
ludzi, jedynie z długich i wysokich hal dobiegał huk i łoskot maszyn.
W dziale kadr przyjęła Borysa jedna z wielu pracujących tu urzędniczek, młoda kobieta o
sympatycznym wyglądzie.
- Pan w jakiej sprawie? - spytała.
- Chciałem dowiedzieć się o pracę.
- W jakim charakterze?
- Jestem tokarzem. Tu w gazecie jest wasze ogłoszenie.
- Tak. Czy posiada pan zwolnienie z ostatniego miejsca pracy?
- Tak.
- Proszę napisać podanie, życiorys i dołączyć zwolnienie z pracy.
- Kiedy z tym mogę przyjść?
- A, jeszcze jedno. Musi pan pójść do urzędu zatrudnienia i poprosić o skierowanie do nas do pracy.
To wszystko. Kiedy pan do nas może przyjść? Choćby jutro od godziny ósmej rano.
Po opuszczeniu biura Borys wsiadł w najbliższy pociąg i pojechał do Warszawy. Pierwsze kroki
skierował do Dzielnicowej Komendy Milicji, skąd odesłano go do milicyjnego biura zatrudnienia. W
milicyjnym pośrednictwie pracy oddał urzędniczce swoje zaświadczenie o zwolnieniu z więzienia. Ta
przeczytała je dokładnie i zapytała:
- Gdzie chcielibyście pracować?
- Jest praca w moim zawodzie.
- (idzie?
- W fabryce traktorów w Ursusie. Byłem tam dzisiaj. Nawet dobrze płacą.
- A jak z mieszkaniem i meldunkiem?
- Wynajmę na razie jakiś pokój, zamelduję się tymczasowo, liczę na waszą pomoc.
Urzędniczka wypisała Borysowi skierowanie i podała mu wraz ze zwolnieniem z więzienia.
-Gdybyście potrzebowali pomocy, zgłoście się do nas.
Jeszcze tego samego dnia Borys napisał podanie o przyjęcie do pracy i życiorys, a następnego dnia
ponownie zjawił się w' fabryce. Przyjęła go ta sama urzędniczka, odebrała od niego dokumenty i
wskazała krzesło. Z uwagą zaczęła przeglądać papiery. W miarę czytania twarz jej coraz bardziej
tężała, wokół ust pojawił się grymas. Borys przyglądał się jej uważnie, usiłował odgadnąć jej myśli. W
miarę upływu czasu jego pewność, że wszystko skończy się pomyślnie i że zostanie przyjęty do pracy
w zakładzie, ustępowała zwątpieniu. Urzędniczka skończyła czytać, jeszcze raz od początku
przerzuciła papiery, a potem, jak człowiek, który usiłuje odpędzić od siebie zmęczenie, przejechała
dłonią po twarzy od czoła do podbródka i zamyśliła się na moment.
- Juk długo pan siedział? - spytała.
- Dwa lata.
- Można wiedzieć za co?
- Za awanturę. Stanąłem w obronie kolegi.
- No nie wiem - powiedziała -ja tutaj panu nic nie poradzę. Niech pan zaczeka, pójdę do kierownika.
Jak po ciężkiej chorobie dźwignęła się od biurka i poszła do pokoju obok. Długo nie wracała, a kiedy
 
zjawiła się, powiedziała, oddając Borysowi dokumenty:
-Niech pan wejdzie do kierownika, czeka na pana.
W pokoju, do którego wszedł Borys, siedział za biurkiem, gładko uczesany, nienagannie ubrany młody
człowiek. Kierownik wskazał Borysowi fotel, a kiedy ten zajął wskazane miejsce, przystąpił od razu
do rzeczy.
- Rzeczywiście potrzebujemy tokarzy.
Borys siedział i w milczeniu przyglądał się człowiekowi za biurkiem.
- Ale widzi pan - ciągnął dalej kierownik - nasz zakład jest specyficznym zakładem, jest to kombinat
prawie, ciągle rozbudowujemy się, załogę mamy młodą, zdyscyplinowaną. Obawiam się, czy da pan
sobie u nas radę.
- Tam, skąd przychodzę, dyscyplina z pewnością była nie mniejsza, niż w waszym zakładzie. Przez
dwa lata nie opuściłem ani jednej dniówki. Przełożeni byli ze mnie zadowoleni. Uważam, że
powinniście mi pomóc. Tam, w więzieniu, robiono wszystko, żeby przywrócić mnie społeczeństwu,
odbyłem karę i myślę, że jestem człowiekiem, któremu w szczególności należy przyjść z pomocą.
Chcę i muszę pracować, nie myślę kraść.
- Panu jest potrzebna doraźna pomoc, mam na myśli pomoc finansową, jakąś chwilówkę, żeby pan
miał na początek za co żyć. Nic mamy gwarancji, że pan po otrzymaniu od nas jakichś pieniędzy nie
spakuje manatek i nie pojedzie dalej. To jedna sprawa, a druga, panu potrzebne jest jakieś mieszkanie,
my panu tego nie możemy zapewnić, przynajmniej w tej chwili.
- Mam trochę pieniędzy na życie, wynajmę sobie jakiś pokoik przy rodzinie, milicja pomoże mi w
zameldowaniu, rozmawiałem już na ten temat.
Kierownik z zakłopotaniem przetarł oczy, potem w zamyśleniu popatrzył chwilę na Borysa.
- Niech pan zostawi te dokumenty - powiedział wreszcie - i niech pan przyjdzie jutro z rana. Zobaczę,
co da się dla pana załatwić.
Borys wstał, ukłonił się i wyszedł, jego dokumenty pozostały na biurku kierownika. Idąc do wyjścia
przez dział personalny pełen kobiet, odniósł wrażenie, że wszystkie już wiedzą o jego dwuletnim
pobycie w więzieniu.
Po wyjściu z fabryki minął perony przeszedł na drugą stronę torów w kierunku, gdzie mieściło się
przyzakładowe osiedle fabryki. Kupując papierosy w kiosku z gazetami, wdał się w rozmowę z kobietą
za szkłem, zapytał czy może przypadkiem wie o jakimś niedrogim pokoju do wynajęcia.
Kobieta za szkłem nie z chęci przyjścia mu z pomocą, lecz przez prostą kobiecą ciekawość spytała:
- A pan by chciał z rodziną zamieszkać?
- Sam.
- Ale żonę pan ma?
- Jestem kawalerem.
- Najlepiej to poszukać sobie kobiety z mieszkaniem.
- Tak by było najlepiej - zgodził się. - Bogatej i z mieszkaniem.
- Pan się śmieje?
- Nie śmieję się, mówią całkiem poważnie.
- Ja panu doradzą coś, niech pan napisze na karteczce, że samotny, młody mężczyzna poszukuje
pokoju przy rodzinie, a ja tą karteczką wsadzą za szkło, tak, żeby wszyscy widzieli. U mnie sporo
ludzi kupuje gazety, papierosy. Może ktoś się zgłosi, niech pan przyjdzie pojutrze.
Borys usłuchał rady, napisał karteczką, podziękował kobiecie, pożegnał się z nią i wrócił na stację.
W recepcji Domu Turysty, gdzie złożył na przechowanie swój bagaż, zapytał jeszcze szatniarza, czy
może wie o jakimś pokoiku do wynajęcia. Szatniarz obiecał, że popyta swoich znajomych.
- Z mieszkaniami to u nas nie jest lekko - powiedział. - Czasami trafiają się, ale ludzie chcą tyle za
pokój, co Cygan za matkę.
Na tym rozmowa się skończyła. Borys zszedł na dół do restauracji na obiad, a po obiedzie wybrał się
na spacer po mieście. Idąc ulicą spotkał niespodziewanie znajomego, a właściwie znajomy rozpoznał
go wśród wielu przechodniów
- Jak się masz, Borys - przywitał go.
- Cześć, Rogalski - ucieszył się Borys. - Co ty tu robisz?
Był to znajomy z więzienia. Od roku już się nie widzieli.
- Kiedy cię wypuścili? .....Dwa dni temu.
- Gidzie mieszkasz? - wypytywał Rogalski. - Co robisz?
- Nigdzie nie mieszkam, szukam mieszkania, śpię na razie w Domu Turysty, niedaleko stąd. Trafia mi
się robota w Ursusie.
Rogalski zamyślił się.
- Może da się coś załatwić, widzisz ja niedawno ożeniłem się i mieszkam u żony. Moi starzy zostali
sami, może bym z nimi pogadał, mają dwa pokoje z kuchnią. Mogliby zamieszkać w jednym pokoju, a
ty w drugim. Ile mógłbyś zapłacić?
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin