Saare J. A. - Rhiannons law 03 - Kręgi (46,52,109).pdf

(849 KB) Pobierz
905503221.001.png
Kręgi Na Wodzie
Rozdział pierwszy
Zasada Rhiannon nr 47: Nie trzeba być naukowcem, aby zostać MacGyverem.
Wiele domowych produktów i sprzętów nadaje się do skonstruowania bomby, czy broni.
Wymaga to tylko odrobiny wyobraźni.
Albo jak w sytuacji, w której się obecnie znajdowałam, cholernego ślepego trafu.
Udało mi się złapać spray z Raidem i zapalniczkę na ułamek sekundy wcześniej,
niż mój tyłek zderzył się z podłogą pokrytą tanim linoleum. Odwróciłam się, przyjrzałam
otoczeniu i wymierzyłam łatwopalnym materiałem w przeciwnika. Dłonie miałam całkiem
spokojne, gdy umieściłam zapalniczkę przed zdobytym pojemnikiem.
— Nie każ mi tego robić — ostrzegłam, zapalając zapalniczkę i przygotowując się
do wciśnięcia plastikowej dyszy umieszczonej na pojemniku. Pies natarł i poszłam na całość.
Płomienie wytworzone moją szybką improwizacją były imponujące. Obłąkana bestia zaskomlała
cofając się, gdy ogień osmalił jej pysk. Jakaś część mnie czułaby się winna, gdyby ta cholera nie
była aż tak spragniona, aby rozszarpać mi gardło. Sięgnęłam po pistolet zatknięty za pasek dżinsów,
w tej samej sekundzie, w której pies się cofnął. Parsknął kilka razy, górując nade mną i wiedziałam,
że tylko jedno z nas ujdzie, z tej kuchni, z życiem.
— Przykro mi piesku.
Kiedy wściekła bestia ruszyła do ataku, wymierzyłam i pociągnęłam spust. Strzeliłam
bezpośrednio między oczy, mój cel padł martwy. Runął na podłogę nawet nie drgając. Nastąpiła
chwila ciszy, po czym usłyszałam głośny trzask dochodzący z sąsiedniego pokoju.
— Rhiannon! — krzyczał Goose.
— Idę, idę! — odkrzyknęłam, przechodząc obok psiaka.
Po raz kolejny zadałam sobie pytanie, dlaczego zgodziłam się na tą robotę z Goose'm.
Wiedziałam, że nie będzie łatwo. Mieliśmy do czynienia z duchem, który nie był duchem, ale
bytem, który przejął cały dom, a my zgodziliśmy się odprawić egzorcyzmy. Pieniądze, jakie
zaoferowano za tą robotę były zbyt duże, aby tak po prostu z nich zrezygnować. Teraz z
zakrwawionymi śladami ugryzień pokrywającymi moje ramiona, nogi i twarz, zaczynałam się
zastanawiać, czy nie lepiej było po prostu wziąć kilka dodatkowych zmian w Czarnej Panterze.
— Rhiannon! — Goose już teraz brzmiał na naprawdę spanikowanego. Jego głos był coraz
bliżej, co wskazywało na to, że ciągnie swój tyłek w moim kierunku.
— Nie upuść spodni! — warknęłam, skręcają za róg. Goose wyglądał równie kiepsko jak ja.
Nos miał rozbity a pierś całą pokrytą krwią.
— Nadchodzi, teraz. — Była otrzeźwiająca ilość strachu w jego wyrazie twarzy, nie żebym
mogła winić biednego drania. On był przynętą. To ja byłam asem w rękawie. — Masz wszystko?
Pamiętasz, co robić?
— Odrobiłam lekcję, pamiętasz? — Sięgnęłam do kabury pod ramieniem i wyciągnęłam
znajdującą się w środku sól, po czym wyjęłam nóż z kieszeni. Coś niewidzialnego uderzyło w
Goose'a i powaliło na ziemie, rzucając na odległość kilku stóp. Uderzył w przeciwległą ścianę i
zsunął się po ponurej tapecie, po czym zaczął się wić i rzucać.
Wyglądało to na atak i przejęcie, które przewidziałam. Pieprzony byt przejmował jedyną
osobę w tym domu, która nie została pobłogosławiona przez kościół. Biedny Goose, mogłam sobie
tylko wyobrazić, jakie to uczucie zostać przejętym. Gdy się uspokoił, popędziłam do niego, biorąc
w ramiona i ciągnąc jego ciężki tyłek na środek pokoju. Miałam jedynie minutę lub coś koło tego,
zanim byt przejmie całkowitą kontrolę.
Zegar tykał.
Złapałam nóż, nacięłam dłoń i zacisnęłam w pięść. Krew spływała między palcami, kapiąc
na dywan. Obeszłam w około ciało Goose'a ustanawiając duży krąg. Gdy skończyłam, złapałam
pojemnik z solą i zrobiłam to samo, co z krwią. Po wszystkim wzięłam drżący oddech, schowałam
sól do kabury a nóż do kieszeni.
Teraz musiałam tylko wypędzić tą rzecz, która nie chciała umrzeć, na drugą stronę.
Podpisane, zapakowane, wydalone.
Byt przejął ciało w całości i Goose usiadł. To było przerażające, widzieć mojego partnera i
bliskiego przyjaciela z tym pełnym złośliwości uśmiechem i śliną cieknącą mu z ust.
— Suko, wydaje ci się, że możesz mnie związać w kręgu? — zapytał i podniósł się na nogi.
Uśmiechałam się dopóki nie przeszedł swobodnie przez barierę z krwi i soli. O cholera.
— Zabije cię — powiedział Goose, obdarzając mnie kosym spojrzeniem.
— Nie jesteś pierwszym, który mi to mówi. — Szybko się pozbierałam próbując
wykombinować, co teraz zrobić. Gdy to planowaliśmy nie było mowy o tym, że ta cholerna
rzecz, której stawiamy czoła jest na tyle silna, by wydostać się z wiążącego kręgu. Cholera.
Naprawdę powinnam była wziąć kilka dodatkowych zmian w klubie, zamiast tu przychodzić.
Duży nóż zaczepiony przy moim pasku zaczął pobrzękiwać, magia w jego wnętrzu była tak
silna, że mogłam wyczuć krańce tej cholernej rzeczy przez spodnie. Przez chwilę rozważałam
wyciągnięcie Pijawki (tak nazwałam spragnione krwi ostrze, które było na tyle silne, że mogło
zabić anioła i demona ),ale wtedy spojrzałam uważnie na Goose'a.
Wyglądał straszliwie.
To coś w jego wnętrzu zniszczyło, przystojne rysy jego twarzy w oczach było więcej
gniewu, niż kiedykolwiek widziałam. Nie mogłam zabić bytu nie zabijając przy tym jego. To
znaczyło, że musiałam wyciągnąć z niego to pieprzone coś.
— Przykro mi, Goose.— zrobiłam krok w kierunku przyjaciela, któremu miałam zaraz
spuścić łomot. Cokolwiek zrobię, muszę to zrobić szybko. Im szybciej Goose straci przytomność,
tym szybciej będę mogła zająć się bytem. Pierwsze uderzenie w szczękę chwilowo go oszołomiło.
Gdy się pozbierał ruszył na mnie. Wycelował pięścią w kierunku mojej twarzy.
Przewidziałam to robiąc unik, obracając się i odtrącając jego rękę. Zaatakował znowu, ale
uprzedziłam go i uderzyłam w sam środek nosa. Moje knykcie, zatrzeszczały od uderzenia, ale nie
upadł. Krew buchnęła z jego nozdrzy, plamiąc koszulę. Jego oczy były dzikie, gdy rzucił się na
mnie. Zauważyłam, że jego źrenice były rozszerzone a ciepły czekoladowy brąz tęczówki prawie
nieobecny.
Kurwa.
Nie będę w stanie tego zrobić pół środkami. Goose będzie fioletowy od siniaków, co
najmniej przez tydzień. Czekałam, aż się pozbiera, przesunęłam na bok i wskoczyłam mu na plecy.
Po tym jak już trzymałam ramiona we właściwej pozycji, oplecione wokół jego szyi, zaczęłam
stosować nacisk. Rzucał się i wierzgał pode mną, próbując mnie zrzucić. Oplotłam go nogami w
pasie i trzymałam na śmierć i życie. Był o wiele silniejszy niż sobie wyobrażałam.
— Zabije cię — wysapał łapiąc mnie za włosy.
— Walczysz jak baba — wycharczałam krzywiąc się, gdy złapał ich pełną garść i szarpnął.
Zaczął przemieszczać się po pokoju ze mną na swoich plecach, machając szaleńczo wolną
ręką, kiedy zataczał się w obrębie kręgu. Tył jego kolan uderzył w oparcie kanapy i polecieliśmy do
tyłu, jak splątana masa rąk i nóg. Poduszki trochę złagodziły nasz upadek, ale nadal wszystko mnie
bolało, kiedy Goose zwalił się na mnie. Mój uścisk poluzował się, kiedy użył mojej słabości do
osiągnięcia przewagi. Jego łokieć uderzył w moje żebra, na tyle mocno, że byłam całkiem pewna
kolejnych siniaków. W momencie, w którym go puściłam, zeskoczył z kanapy. Sturlałam się z
poduszek, lądując na dywanie, gdzie przykucnęłam. Goose stał kilka stóp dalej, oddychając ciężko.
Przy każdym oddechu coraz więcej krwi spływało w dół jego warg.
Chryste. To coś, czymkolwiek by nie było, nie da się tak łatwo. To miał być zwyczajny byt,
stworzenie naniesione na ten budynek, które dzięki temu było w stanie posiąść wszystkie
niepobłogosławione dusze przekraczające próg. Jakoś jednak miałam przeczucie, że Goose,
przeoczył jakiś bardzo istotny szczegół podczas zbierania informacji.
Wskoczył na mnie i odpowiedziałam ruchem, robiąc krok wstecz. Wyszczerzył się w
uśmiechu, odrzucając do tyłu głowę i zaczął się śmiać. Nie był to zwyczajny śmiech Goose'a.
Bardziej przypominało to obłąkańczy chichot. Gdy opuścił głowę, obserwował mnie w taki sposób,
że poczułam jakby coś pełzało mi po skórze. Nigdy więcej nie chciałam widzieć takiego spojrzenia
w oczach Goose'a.
Wskazał na nóż przy moim biodrze. — Nie zabijesz z własnej woli mojego gospodarza,
więc sugeruję, abyś odeszła.
Nie ruszyłam się z miejsca. — Nie odejdę bez niego.
— Pozwoliłbym ci odejść i zabrać go ze sobą, ale wróciłabyś prawda?
Trudne pytanie, ja? Nigdy więcej nie chciałam zrobić kroku w tą kupę gówna. Goose?
Znajdzie jakiś inny sposób, aby pozbyć się tego czegoś i wykonać swoją pracę. Nie tylko już mu za
to zapłacono, ale ten szalony drań czerpał z tego przyjemność i satysfakcję, nie miałam
wątpliwości, że potraktuje to, jako wyzwanie nawet, jeśli próba rozwiązania tej zagadki zabije to,
jego ciekawskie dupsko.
— Przyjmuję twoją pauzę za odpowiedź twierdzącą.
— Sama nie wróciłabym tutaj, ale nie mogę powiedzieć tego samego o moim partnerze. Nie
sądzę, że doceniłbyś jakieś pieprzenie bzdur, więc wolę powiedzieć prawdę.—
Jesteś mądrzejsza niż wyglądasz. — Goose zmierzył mnie wzrokiem i nie spodobało mi się
to spojrzenie. Gdy twój najlepszy przyjaciel spogląda na ciebie w taki seksualny sposób, może
przyprawić cię to o dreszcze. Próbowałam nie pokazywać mu mojego obrzydzenia.— A z ciebie
taki czaruś.
— Chyba jesteśmy w impasie, no chyba, że jesteś gotowa negocjować.
— Negocjować? — Wiedziałam, że dobrze na tym nie wyjdę.
— Usuń błogosławieństwo, które masz na sobie. Chcę twojego ciała zamiast niego.
— Do cholery nie. — Wpuścić go do swojego wnętrza? Nie w tym życiu.
Po raz pierwszy od momentu, gdy weszliśmy do domu, pożałowałam swojej decyzji o
pozostawieniu amuletu Marigold w mieszkaniu. Goose od dwóch tygodni dawał mi wykłady na
temat naszyjnika i odmawiał współpracy, gdy miałam go na sobie. W tej chwili siła i moc, którą
gwarantował mi amulet, byłaby bardziej niż mile widziana.
— A więc kontynuujmy dopóki jedno z nas nie zginie.
Goose ruszył na mnie. Nie było żadnego wahania. Miał zamiar mnie zabić, jeśli mu na to
pozwolę. Oplótł rękoma moje gardło i pchnął mnie na ścianę. Jego posunięcie pozwoliło mi
umiejscowić kolano bezpośrednio między jego nogami. Szkoda, że za chwilę zmiażdżę mu
klejnoty, ale lepsze to niż wyciągniecie broni, czy noża. Jego oczy wywróciły się do tyłu, gdy
uderzyłam w tą 'poświeconą ziemię'. Nie krzyknął, po prostu zgiął się w pół i złapał za jaja.
— Przepraszam Goose. — Chwyciłam garść jego włosów, odsunęłam głowę i uderzyłam
pięścią w twarz. Nie padł od razu, więc kontynuowałam waląc go w szczękę i policzki dopóki nie
leżał skulony na ziemi. Gdy już się tam znalazł, posłałam mu jeszcze kilka solidnych kopniaków w
bok. Skulił się w pozycji embrionalnej i nienawidziłam się za to, że byłam tego przyczyną.
— Dobra, ty pieprzona kupo gówna. — Zagłębiłam palce w kaburze w miejscu, którego
zwykle używałam na amunicję, znalazłam maleńką fiolkę z ziemią, która kosztowała mnie nieomal
równowartość rocznego czynszu i wyjęłam ją. — Mam już tego dość.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin