Evans Nicholas - Odważni.pdf

(938 KB) Pobierz
Evans Nicholas
ODWAŻNI
Z angielskiego przełożyła MARIA OLEJNICZAK-SKARSGARD
Opis z okładki.
Rok 1959. Ośmioletni Tommy Bedford ma starych mieszczańskich rodziców, ale jego dzieciństwo nie
należy do szczęśliwych. Wysłany do prywatnej szkoły z internatem, doświadcza brutalnego
traktowania ze strony sadystycznych nauczycieli i kolegów. Udręczony i opuszczony, ucieka w świat
fikcji - Dzikiego Zachodu, kowbojów i Indian - który fascynuje go od najmłodszych lat. Gehenna trwa
do momentu, gdy jego 24-letnia siostra Dianę, wschodząca gwiazda sceny, podpisuje kontrakt z
wytwórnią Paramount i zabiera chłopca do Hollywood. Wychodzi za mąż za jednego z idoli
Tommy'ego, aktora Raya Montane, występującego w popularnym serialu westernowym. Świat iluzji
nie wytrzymuje starcia z rzeczywistością - dzielny kowboj okazuje się miernotą, brutalem i kłamcą.
Kolejny wybuch jego gniewu kończy się tragicznie...
Rok 2007. Tom jest dojrzałym człowiekiem, ma za sobą nieudane małżeństwo i kilka lat choroby
alkoholowej. Żyje z dnia na dzień, dźwigając brzemię rodzinnych sekretów, które nie pozwalają mu
kochać i być kochanym. W zasadzie nie utrzymuje kontaktów z dorosłym synem Dannym, żołnierzem
Korpusu Piechoty Morskiej, pełniącym służbę w Iraku. Dopiero wiadomość od byłej żony, że Danny
został oskarżony o wielokrotne zabójstwo, budzi go z letargu. Podejmując dramatyczną walkę o syna,
będzie mógł poznać prawdziwe znaczenie słowa „odwaga". Los daje mu ostatnią szansę, by rozliczyć
się z przeszłością...
*
NOWY BESTSELLER AUTORA NIEZAPOMNIANEGO ZAKLINACZA KONI
WYCISKAJĄCA ŁZY WZRUSZENIA OPOWIEŚĆ O CZŁOWIEKU, DŹWIGAJĄCYM BRZEMIĘ RODZINNYCH
TAJEMNIC, KTÓRY PODEJMUJE DRAMATYCZNĄ WALKĘ O OCALENIE WŁASNEGO SYNA...
www.nicholasevans.com
* * *
Mojej siostrze Susan Britton.
Wolni stracili wszystko,
A dzielni w łóżkach tkwią.
Biały kapelusz spływa
Zbytecznych ofiar krwią.
Wyklęto bohaterów
I przepędzono z miasta -
Odważni poznikali,
Gdy tylko wieczór nastał.
Shane Van Clois, Mężczyźni w białych kapeluszach.
* * *
Semper fortis.
Chłopiec szedł korytarzem, mając przed oczami szeroki tyłek strażnika i wiszące u paska kajdanki,
pałkę oraz duży pęk kluczy, które podzwaniały przy każdym kroku. Mężczyzna był ubrany w niebieską
koszulę przepoconą na plecach i co rusz wycierał dłonią kark. Do tej części więzienia chłopca
przedtem nie wpuszczano. Bielone ściany były puste, bez okien, a pod sufitem wisiały świetlówki w
prostokątnej obudowie upstrzonej od wewnątrz zdechłymi owadami. Nieruchome gorące powietrze
przenikał stęchły zapach kapusty. Z daleka dobiegały jakieś głosy, ktoś krzyczał, ktoś się śmiał, niósł
się echem szczęk metalowych drzwi. Gdzieś grało radio, puszczano najnowszy przebój Beatlesów A
Hard Day 's Night.
Cotygodniowe widzenia odbywały się zwykle w drugiej sali obok poczekalni. Prawie nigdy nie było
tam innych dzieci. Strażnicy znali już chłopca i gawędzili z nim przyjaźnie, prowadząc go do boksu.
Siadał na krześle przed szklaną przegrodą i czekał, aż wprowadzą mamę przez stalowe drzwi w tylnej
ścianie. Za każdym razem szło przy niej dwóch
uzbrojonych strażników. Nigdy nie zapomniał, jaki był wstrząśnięty, gdy przyprowadzono ją na
pierwsze widzenie: w pasiastym więziennym stroju, w kajdankach i łańcuchach na nogach, z włosami
krótko obciętymi jak u chłopaka. Serce pękało mu z bólu.
Po wejściu do sali przebiegała wzrokiem boksy. Gdy go dostrzegła, na jej twarzy pojawiał się uśmiech.
Prowadzono ją na miejsce, sadzano przed nim, zdejmowano jej kajdanki, wtedy ona całowała
wnętrze dłoni i przyciskała do szyby, a on robił to samo.
Ale tego dnia miało być inaczej. Pozwolono im na widzenie w osobnym pokoju, tylko we dwoje, bez
szklanej przegrody. Będą mogli się dotknąć. Po raz pierwszy od blisko roku. I po raz ostatni.
Miał wrażenie, że strażnik prowadzi go daleko w głąb więzienia. Szli labiryntem betonowych
korytarzy, mijając kilkanaścioro drzwi zamkniętych na zasuwę i dwa zamki. Wreszcie znaleźli się pod
drzwiami z litej stali, w których było małe okienko z szybą zbrojoną drutem. Strażnik przycisnął guzik
na ścianie i w okienku pojawiła się twarz strażniczki. Rozległo się brzęczenie, potem pstryknięcie
otwieranych drzwi. Kobieta miała pulchną twarz lśniącą od potu. Z uśmiechem spojrzała z wysoka na
chłopca.
- Jesteś Tommy, prawda? Kiwnął głową.
- Chodź ze mną. To niedaleko. Poszła przodem.
- Twoja mama tyle nam o tobie opowiadała. Ależ jest z ciebie dumna! Masz zaledwie trzynaście lat,
zgadza się?
- Tak.
10
- Nastolatek, no, no. Też mam trzynastolatka. Kawał urwisa z niego.
- Tu ludzie czekają na śmierć? Uśmiechnęła się.
- Nie, Tommy.
- A gdzie?
- Lepiej o tym nie myśl.
Po jednej stronie korytarza ciągnęły się stalowe drzwi, każde z czerwoną i zieloną lampką u góry.
Strażniczka stanęła przy ostatnich. Zajrzała przez małego judasza, otworzyła kluczem drzwi i
przepuściła chłopca.
- Wejdź, Tommy.
W pomalowanym na biało pokoju był metalowy stół z dwoma metalowymi krzesłami i jedno okno.
Słońce wlewało się smugą przez kraty, których cień padał na betonową podłogę. Na środku
krzyżujących się linii stała jego mama, zupełnie nieruchomo. Uśmiechała się i osłaniała oczy przed
słońcem. Zamiast więziennego pasiaka miała gładką białą koszulę i białe spodnie. Żadnych kajdanek
ani łańcuchów na nogach. Wyglądała anielsko. Jakby już była w niebie.
Wyciągnęła ręce i przygarnęła go do piersi. Długo stali, nie mogąc wydobyć głosu. Chłopiec przyrzekł
sobie wcześniej, że nie będzie płakał. Wreszcie odsunęła go, chcąc mu się przyjrzeć, i z uśmiechem
zmierzwiła mu włosy.
- Przydałoby się je podciąć, młodzieńcze.
- Teraz nosi się długie. Roześmiała się.
- Usiądź. Nie mamy zbyt dużo czasu.
Usiedli przy stole i zaczęła zadawać te same co zwykle pytania: co się działo w szkole, jak poszła
klasówka z matematyki tydzień temu,
11
czy poprawiło się jedzenie w stołówce. Starał się odpowiadać obszernie, a nie półsłówkami, sprawiać
wrażenie, że wszystko jest w porządku. Nigdy nie powiedział jej prawdy: o bójkach w szatni, o tym,
jak starsze dzieciaki mu dokuczają, bo jego matka została skazana za morderstwo. Gdy zabrakło jej
pytań, po prostu siedziała wpatrzona w niego. Wzięła jego dłonie w swoje ręce i przez dłuższy czas
nie odrywała od nich wzroku. Rozglądał się po pokoju. Nie był aż tak wystraszony, jak to sobie
wyobrażał. Próbował się zorientować, gdzie są przewody gazowe i zawory.
- To tu?
- Co, kochanie?
- No wiesz, tu jest ta komora? Uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Nie.
- Więc gdzie to się robi?
- Nie wiem. Gdzieś w głębi.
- Aha.
- Tyle chciałam ci powiedzieć, Tommy... Przygotowałam całą przemowę...
Parsknęła krótkim, wymuszonym śmiechem, odchyliła głowę do tyłu i przez chwilę jakby nie mogła
mówić dalej. Nie wiedział dlaczego, ale go to rozzłościło.
- ...i wszystko zapomniałam.
Otarła łzy, pociągnęła nosem i znowu wzięła go za rękę.
- Zabawne, co?
- Prawdopodobnie chciałaś mi powiedzieć, jak mam się zachowywać przez resztę życia. Że mam być
grzeczny, postępować jak należy i zawsze mówić prawdę.
Cofnął rękę.
12
- Tommy, proszę cię...
- Nie wiem, co ty możesz wiedzieć na ten temat. Przygryzła wargę i opuściła wzrok.
- Od razu powinnaś była powiedzieć prawdę. Kiwnęła głową, starając się opanować.
- Możliwe.
- Na pewno!
- Wiem. Masz rację. Przykro mi.
Milczeli przez dłuższy czas. Promienie słońca sięgnęły bocznej ściany. Wśród nich wirowały złociste
drobiny kurzu.
- Będziesz miał udane życie. Zaśmiał się cierpko.
- Zobaczysz, Tommy. Jestem przekonana. Spotkasz ludzi, którzy cię pokochają, zajmą się tobą...
- Przestań.
- Dlaczego?
- Przestań mnie pocieszać!
- Przepraszam.
Potem zawsze żałował, że tego dnia nie był dla niej milszy. Miał nadzieję, że wiedziała, dlaczego tak
się zachowywał. Że był zły nie tyle na nią, ile na siebie. Bo czuł się bezsilny. Bo miał ją stracić i nie
mógł umrzeć razem z nią. To było niesprawiedliwe.
Siedzieli tak nie wiedzieć jak długo. Dość długo, skoro słońce przestało wpadać przez okno i zaczęło
się ściemniać. W końcu drzwi się otworzyły i stanęła w nich strażniczka o pulchnej twarzy
wykrzywionej smutnym, trochę nerwowym uśmiechem.
Jego mama złączyła dłonie.
- No cóż, czas minął - powiedziała pogodnie.
13
Oboje wstali. Uściskała go tak mocno, że z trudem oddychał. Czuł, że cała drży. Ujęła jego twarz w
dłonie i pocałowała w czoło. Ale on wciąż nie mógł spojrzeć jej w oczy. Gdy go puściła, ruszył do
drzwi.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin