Sivar Arnér-Cyklamen.pdf

(12744 KB) Pobierz
401640306 UNPDF
SIVAR ARNÉR
cyklamen
Ludzie mówili:
— Tylko do niego mam odwagą chodzić. Jak się za-
chowuje? Nawet gdyby człowiek był nie wiem jak głupi
i bał się zawczasu, to uspokaja się z chwilą, kiedy tam
przychodzi. A ponieważ już wie, że tak będzie, więc i za-
wczasu się nie boi. Właściwie nie potrzebowałby nawet znie-
czulać — przynajmniej w moim przypadku.
— Lindgren? Masz na myśli dentystę? Tak, on także
będzie. Niebywale przyjemny, sympatyczny facet. Chociaż
trzeba przyznać, że trochę nudny. Niesłychanie skromny,
przeważnie milczy. On będzie także i nikt nie ma nic
przeciwko temu. Ale jeśli chodzi o rozkręcenie nastroju,
to nie po niego trzeba dzwonić.
— Oczywiście, znam Elnę. Milutka. Można by nawet
powiedzieć ładna. Ale, ale...
— Jego ojciec był jakimś nauczycielem w Karlshamn
czy w Kristianstad. Czyż nie pamiętasz tej historii sprzed
paru lat, ten nauczyciel szkoły powszechnej, który udusił
swoją żonę? Nie, to nie była matka dentysty, jego ojciec
ożenił się po raz drugi, po rozwodzie. To drugie małżeństwo
skończyło się właśnie w ten sposób. Jeśli to w ogóle nie
było trzecie jego małżeństwo. On był okropny... Stary,
nie, umarł na Långholmen *, pod koniec zdaje się zupełnie
mu się w głowie pomieszało.
— Tak, ona lubi się pokazać. Ale nie wydaje mi się,
401640306.002.png
żeby on. On woli przesiadywać w domu. Ale dla niej jest
dobry, a skoro ona chce być na świeczniku... Chociaż jak
on potrafi się wygłupić! Tak, nieraz człowiek zastanawia
się, po co on ją brał.
— Ona jest jak cyklamen. Przypomnij sobie, jak wy-
gląda cyklamen! Wiesz? Wydaje się, że do ciebie lgnie,
a potem odchyla płatki do tyłu, żeby nie przeszkadzać.
— Ciekaw jestem właśnie, jak z nimi będzie na dłuż-
szą metę. Frank jest właściwie marzycielem, poetyczny
z usposobienia, chociaż ani trochę nie rozumie się na poezji
i nie interesuje się nią. Ona jest jego zupełnym przeci-
wieństwem. Potrzebuje burzy wokoło na to, żeby być
zadowoloną. Na dłuższą metę może to dla niego być
kłopotliwe — służyć jej wciąż grzmotami.
— To przecież, do licha, wprost komiczne, żeby tyle
czasu poświęcać własnej żonie. Widocznie jest w niej za-
kochany.
— Jej ojciec, tak, był rzeźnikiem i chyba jest nim
nadal. Gdybyś go zobaczyła, domyśliłabyś się tego od razu,
nawet nic o nim nie wiedząc... Eh, nie mów tak! Oczy-
wiście, że jest ona zupełnym przeciwieństwem takiego
typa z czerwoną gębą, ale i w niej też jest coś, co przy-
pomina mięso w galarecie, białe mięso w galarecie. Nie
uważasz?
— Ten jakiś smętek, który on ma w sobie. Czasem
chciałabym, żeby coś o tym powiedział. Kiedy kończymy
robotę, na przykład, i idzie do domu. Ale może to tylko
zmęczenie?
— Cyklamen, z odchylonymi do tyłu płatkami. Jak
uszy suki, która boi się, że ją zbiją.
— Hjalle usiłował kiedyś wkręcić się tam trochę. Ale
omal nie doszło do prawdziwej katastrofy.
— Elna, nie! Ona mówi, że nigdy się nie kłócą. Nie, ona
prawie nie ma roboty z gotowaniem, mówi. Nudzi się?
Nie, mówi, że kiedy on wychodzi rano, to ona tylko czeka,
żeby wrócił do domu na lunch, jak to nazywają. A kiedy
wyjdzie po lunchu, to potem wraca na obiad. Więc na-
prawdę ma dobrze. Aleśmy też o nią dbali, kiedy była
401640306.003.png
w najgorszym wieku i wciąż by tylko latała. Żadnych tam
próbek i zalecanek, nie! Ojciec to był pod tym względem
jeszcze surowszy ode mnie.
— To plotki i nic innego. Tak jak i to, co mówiono
0 pani Lundberg, wiesz, tej, co miała antykwariat, że
kiedy tylko trafiło jej się coś ładnego, to zaraz robiła tak,
że Lindgren to kupował. Jeżeli nazywać to kupnem.
— W czterdziestym siódmym, zdaje mi się, mieliśmy
w pracy taką siksę, całkiem, całkiem, gorącą jak sto dia-
błów, widać to było z całej fizjonomii. Rok z nią chodził
1 miała to, czego chciała. Dobrze się z niej nieraz uśmia-
liśmy, jak rano jeszcze, gdy przychodziła, ślepia jej się
zamykały.
— Gdy spotykam takiego człowieka jak doktor Lind-
gren, to zadaję sobie zawsze pytanie, co tam się dzieje
u niego pod powierzchnią, wewnątrz. Na zewnątrz nie
daje, że tak powiem, żadnych powodów do niezadowolenia.
Ale jeśli mam być uczciwy — a takim się przecież być
powinno — to nie mogę zamykać oczu na to, że te jego
przyjemne strony wydają mi się maską na prawdziwej
twarzy. Moja znajomość ludzi mówi mi, niestety, że w tym
człowieku jest coś, co śmierdzi.
— Co ty mówisz, kochana Elno? Czy on jednak nie
jest trochę despotyczny w stosunku do ciebie? Ach, słod-
kie dziecko, nie wiesz, co znaczy despotyczny? Że rozka-
zuje ci i jest egoistyczny?
— To są kompletne zwierzęta. Są w stosunku do siebie
niewolnikami. Przesiąknięci seksem. Ciaśni!
— Mój cyklamenik, tak. Mógłbym oczywiście być jak
inni, chwalić się, że już z nią spałem. Ale nie — jeszcze
nie. Zrobię to, nie ma obawy. Im zawsze tak zależy na
nas, którzy piszemy, koniecznie chcą być tematem. A jeśli
o mnie chodzi, to mam swoją metodę. Proszę bardzo,
posłuchaj: jestem diabelnie bezczelny w tym, co mówię,
to wiesz, ale powolny w tym, co robię. W ten sposób
osiągam napięcie, które podnieca je jak licho. Pytam ją na
przykład, czy nie poszłaby ze mną do domu i nie roze-
brałaby się dla mnie do naga. Czuję, jak drży, ta mała
401640306.004.png
ślicznotka. Później zaś nie robię już dalszych wysiłków
tego wieczora, a ona może sobie chodzić i karmić się fan-
tazją, jak to będzie. Jest ekshibicjonistką, to przecież
zauważy każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie o kobietach.
Natomiast zastanawia mnie, czy on, ten jej mąż, widzi
to. Z pewnością jest w tych sprawach jak żołdak. No,
a teraz ten wielki bal! Zadzwoniłem do niej i powiedzia-
łem, że idę tam tylko z jej powodu. Powiedziałem jej, że
widzę ją w halucynacjach po nocach — to przekomiczne,
jakie to na niej robi wrażenie. No, więc już! Czternastego,
w sobotę. Niedziela piętnasty. W powiedziałek, szesnastego
po południu, kiedy chłop będzie stał, dłubiąc ludziom
w gębach, i nie będzie mógł dopilnować swego małego
kraterka wulkanu, wtedy coś się zdarzy. To będzie moja
trzydziesta siódma.
Z Elną rzecz miała się tak, że trudno jej było zrozu-
mieć, co ludzie mają na myśli, nazywając Franka despotą.
Jeśli mówią, że jest despotyczny, to pewno tak jest, i cóż
mogła na to poradzić? Na pewno byłoby lepiej, gdyby
nim nie był, nikt nie mógłby nic powiedzieć — to zawsze
było takie wstrętne, kiedy przychodzili, robili uwagi, kry-
tykowali. Jej było wszystko jedno, jak go nazywają. Jaki
był, taki był.
Może myśleli o tym, że on decydował. „Dzisiaj będą
naleśniki na obiad", przypomniała sobie, że powiedział tak
któregoś dnia. Ale wówczas to było bardzo odpowiednie,
nie jedli bowiem naleśników już dawno, sama nawet my-
ślała, że już na nie czas. Tak przyjemnie było rozczyniać
ciasto, być pewną, że tego właśnie będzie chciał, kiedy
przyjdzie zmęczony do domu. Kiedyś, poprzedniego razu,
zauważył, że powinno być w nich trochę mniej cukru,
więc teraz wzięła mniej, może dziesięć gramów, odważyła
na wadze, którą kupił i pokazał, jak z niej korzystać. I rze-
czywiście były pyszne — och, ileż ich spałaszował! A te,
które sama kiedyś jadała i miała za pyszne, były oczywiś-
401640306.005.png
cie kleiste. Powinny być właśnie takie jak te, kruche, jak
te, które zamawiało się z „menu" w Grandzie.
Ale może myśleli o czymś innym, mówiąc „despotyczny".
Przypomniał jej się dzień, kiedy ścierała kurze z półki
z książkami i strąciła tę małą statuetkę, która rozpadła się'
na cztery, czy pięć kawałków. Boże, jak się zlękła, kiedy
spadła i kiedy usłyszała, że stłukła się na kawałki! Taki
sam lęk ogarniał ją zawsze, ilekroć przytrafiło się jej coś
takiego. Miała uczucie, że ręce jej odpadają.
Pech w tym, że nie schowała odkurzacza. Spadła prosto
na jakąś jego metalową część i potłukła się. Gdyby nie to,
upadłaby na gruby afganistański dywan i może by się
nic nie stało. Ale stało się!
Boże wielki, aż jej serce przestało bić na długą chwilę!
Po prostu wpadła do kuchni z tymi kawałkami. Tam
zawinęła je w papier, wybiegła na schody, jak gdyby ją
ktoś gonił, i wrzuciła odłamki do zsypu na śmieci. Kiedy
usłyszała, jak spadają w rurze, pomyślała, że nie dość było
usunąć te wstrętne kawałki. On przecież zauważy, że sta-
tuetki nie ma, i co wtedy powie?
Dom jest pełen takich rzeczy, dużych i małych, i aż
dziwne było to, że on jak gdyby widział je wszystkie
naraz. Chociaż sprzątając miała je w ręku dzień w dzień,
nie znała ich tak jak on. Najbardziej chyba dbał o te
rzeczy, które dostał od Sigridy Lundberg, i statuetka też
chyba do nich należała. Zdaje się, że tak kiedyś powiedział.
(Jednak musiało ich coś łączyć. Nigdy nic nie powie-
dział, tylko prosił, żeby nie pytała, a jej było wszystko
jedno, przecież tamta się wyprowadziła. Ale tam musiało
coś być i źle się stało, że strąciła właśnie to, co było z tym
związane.)
Pomyślała, że oczywiście najlepiej będzie, jeśli powie
mu o tym zaraz, gdy wróci do domu. Albo, że zadzwoni do
niego natychmiast. Nie mógł się przecież o to gniewać.
Ma tyle rzeczy, jedna mniej czy więcej, to chyba wszystko
jedno.
I właśnie wtedy przyszło jej do głowy, żeby mu nic nie
401640306.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin