Krzysztof Beśka - Wieczorny seans.pdf

(2317 KB) Pobierz
1051192893.001.png
Krzysztof Beśka
Wieczorny seans
1051192893.002.png
Warszawa-Saska Kępa, środa popielcowa.
W tym mieście jest bardzo wiele budynków - zarówno okazałych przedwojennych
kamienic, jak i skromnych oficyn z tego samego okresu czy pełniących funkcje
gospodarcze przybudówek, na elewacji których wyraźnie widać jeszcze otwory po kulach
albo odłamkach. Najczęściej są to ślady jeszcze z powstania warszawskiego. Gdyby
spytać okolicznych mieszkańców, tych najstarszych, z pewnością każdy z nich miałby
coś ciekawego do opowiedzenia: tutaj hitlerowcy złapali w zasadzkę cały oddział, tylu
chłopców młodych zginęło. A tam, proszę spojrzeć, w tamtym oknie, to nasi bronili się
najdłużej...
Komisarz Konstanty Podbiał właśnie miał taką dziurę przed oczami. Wystrzelona
przed paroma sekundami kula wyłupała w ścianie nowego budynku piękny, regularny
otwór, ukazując nawet fragment drucianej siatki.
Za chwilę powstanie drugi podobny otwór. W plecach lub głowie policjanta.
Za chwilę człowiek ów poczuje, czym jest wysokość sześciu pięter, bo właśnie tyle
dzieliło go od bruku. Będzie to najpewniej jego ostatnie ziemskie doznanie.
- Kurwa! - zaklął; dźwięk głucho wybrzmiał w niszy balkonu niczym w jakiejś
krypcie.
Próbował się przesunąć. Powoli, ostrożnie.
Nie patrzeć w dół - przypomniał sobie podstawową zasadę obowiązującą akrobatów-
amatorów. Palce rąk przesuwały się po krawędzi balustrady. Lodowaty metal mroził
skórę pozbawioną ochrony rękawiczek. Po chwili chłód zaczął przenikać aż do kości.
Wtem pod lewą nogą załamał się gzyms. Kostek krzyknął.
Wtedy padł kolejny strzał...
PROLOG
1
Warszawa-Włochy, ul. Notecka, tydzień wcześniej.
- Dobranoc, do jutra! - zawołała, zamykając za sobą drzwi atelier.
Odchrząknęła, pociągając jedną ręką za końcówki wełnianego szalika, który jeszcze
szczelniej, miękką wełną otulił jej szyję. Po całym dniu pracy zaczynało ją już nieźle
drapać w gardle. Z drugiej strony, dobrze, bo to najlepszy dowód, że się dzisiaj nie
oszczędzała. Niech widzą, że ona, Laura Minz, ubiegłoroczna absolwentka Akademii
Teatralnej w Warszawie, w pełni zasługuje na tę rolę. Tylko że jutro też jest dzień i
trzeba będzie wypowiedzieć ileś tam kwestii... Ale i na to znajdzie się sposób: po drodze
trzeba wejść do apteki i kupić jakiś lek na gardło - postanowiła twardo, zdejmując dłoń w
czerwonej rękawiczce z klamki drzwi.
Zajrzała jeszcze na krótką chwilę do oświetlonego hallu atelier. Portier z uśmiechem
pomachał jej ręką na pożegnanie. Zza wysokiego kontuaru recepcji widać było tylko jego
ogoloną głowę z mocno odstającymi, zawsze zaczerwienionymi uszami. Nierówności
szyby w drzwiach wykrzywiły mu dodatkowo twarz i powiększyły uszy.
Śmieszny człowieczek - oceniła go w myślach i mimowolnie również się
uśmiechnęła.
Na zewnątrz było już całkiem ciemno. Laura ogarnęła jednym spojrzeniem parking,
ale wśród nielicznych o tej porze samochodów nie było zamówionej taksówki. Dzwoniła
przed dobrym kwadransem, więc samochód powinien już na nią czekać.
- Pewnie znów nie może trafić albo zatrzymał się za zakrętem - rzekła sama do siebie.
Postanowiła to sprawdzić. Ledwo zrobiła krok do przodu, uderzył w nią silny
podmuch wiatru. Pachnie już wiosną - pomyślała z radością, choć w tej samej sekundzie
musiała wtulić głowę w futrzany kołnierz płaszcza.
Między drzewami błysnęły światła samochodu. Wytężyła wzrok, wypatrując z
nadzieją kolorowego koguta ze znajomym logo taksówkowej korporacji i mrugania
kierunkowskazu, zapowiadającego skręt w stronę wytwórni. Pojazd jednak okazał się
autem prywatnym i pomknął prosto z potwornym rykiem silnika. Od zimnego powietrza
aż zaszczypały ją oczy.
- Szlag by was trafił! - zaklęła pod nosem, oglądając się bezradnie w stronę parkingu;
nikt jednak, kogo mogłaby poprosić o podwiezienie, stamtąd nie wyjeżdżał.
Spojrzała na wyświetlacz telefonu komórkowego, który nie bez trudu wyłuskała z
torebki. Dochodziła siódma wieczorem. Już dwadzieścia minut, od kiedy dzwoniła po
taksówkę! Od strony niedalekiego węzła kolejowego dobiegł huk przetaczanych
wagonów towarowych.
Laura mocniej przycisnęła łokciem torebkę do boku, wzięła głęboki oddech, jakby
miała za chwilę zanurkować, po czym szybkim krokiem, stukając obcasami po mokrym
asfalcie, ruszyła w kierunku cywilizacji, którą w tym momencie musiały być Włochy,
peryferyjna dzielnica stolicy. I to właśnie stukot własnych szpilek przerażał ją w tej
chwili najbardziej. Nie zauważa się go przecież na co dzień, nie słyszy, idąc zatłoczoną
ulicą miasta w akompaniamencie jego muzyki: warkotu samochodów, dzwonienia
tramwajów, syren karetek pogotowia i głosów przechodniów.
W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że odgłos jej szpilek nie jest jedynym, jaki
słyszy. Towarzyszyły mu inne kroki, ciężkie. Męskie!
Ktoś za nią szedł.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin