Reymont Władysław Stanisław - W pruskiej szkole.pdf

(50 KB) Pobierz
9736577 UNPDF
Władysław Stanisław Reymont
W pruskiej szkole
Wybiła jakaś godzina, nauczyciel skończył lekcję i
oglądając machinalnie książki, przeglądał twarze dzieci
zimnym, badającym spojrzeniem.
Uczyniło się trwożne i głębokie wyczekiwanie. Dzieci
wyczekiwały bez ruchu, jak zahipnotyzowane, patrząc w
niego lękliwie wytrzeszczonymi oczyma.
Na dworze padał deszcz i spływał po szybach perlistymi,
nieskończonymi strugami; jakieś bezlistne drzewa dygotały z
zimna przed oknami, a naprzeciw szkoły w błocie i na
szarudze stała gromadka kobiet.
- Still! - huknął naraz nauczyciel prostując się groźnie.
Był ogromny, ruda broda niby płomieniem obrastała mu
tłuste, piegowate policzki, okrągłe, jastrzębie oczy w
czerwonych obwódkach zamigotały krwawo po zmartwiałych
twarzach, przeżegnał się niedbale i zaczął wolno,
automatycznie:
- "Vater unser, der Du bist..."
Przerwał nagle, bo ani jeden głos nie powtórzył za nim,
twarze dzieci jakby pokryły się woskiem, tężały zwolna, tylko
powieki załopotały niby spłoszone motyle, a oczy rozbłysnęły
jakąś dziwną, tajemniczą mocą i patrzyły w Tilego z uporem,
nieulękłe... Pochylił się ku nim i rozpoczął znowu:
- "Vater unser, der Du bist..."
I znowu głuche milczenie, w którym było słychać tylko
plusk deszczu i cykanie zegara. Dzieci ani się poruszyły,
siedziały z zapartym tchem, patrząc w niego tak samo z
niemym, upartym wyrazem protestu.
Poczerwieniał jak burak i skoczył między ławki, a
tknąwszy białą ręką, obrosłą rudym włosem, pierwszego z
brzegu chłopaka, krzyknął niecierpliwie:
- Fange doch an!
1
 
Chłopak zatrząsł się i pobladł śmiertelnie, ale wyprężając
się zabełkotał:
- Nie będę pacierza mówił po niemiecku!
- Was? was? was? - ryczał rudy przyginając się coraz
niżej, trzasnął go z całej siły w twarz, chwycił za włosy,
przywlókł pod katedrę i okładając pięściami, zawrzeszczał
rozwścieklony:
- Du wirst sprechen. Du sollst sprechen! Du, polnisches
Schwein!
- Nie będę! Nie będę! - powtarzał chłopak gasnącym
głosem i runął omdlały na podłogę. Nauczyciel wyrzucił go
do sieni.
Dzieci zamarły z przerażenia i jakby skamieniały, że tylko
gdzieniegdzie zatrzęsły się jakieś usta pobladłe i wionęło
ciche westchnienie.
Nauczyciel położył na katedrę długą trzcinę, napił się
wody, odsapnął i nie podnosząc oczu zaczął wywoływać po
kolei:
- Marie Kluska!
Głos miał nieco schrypły i niby łagodniejszy. Chuda,
wysmukła dziewczynka o przezroczystej chorowitej twarzy
podniosła się z ławki, przeżegnała się i trzymając w
rączynach medalik, zawieszony na szyi, szła chwiejnym,
ciężkim krokiem, lecz stanąwszy przed nauczycielem
zatopiła w nim jasne oczy i wyrzekła mocno l wyraźnie:
- Nie będę pacierza mówiła po niemiecku.
Uderzył ją kijem w twarz, aż zaskowyczała z bólu,
chwytając się za rozcięty policzek; krew pociekła przez
palce, nadludzkim wysiłkiem zdusiła jednak płacz i milcząca,
sztywna, zalana krwią i łzami powlokła się do ławki.
- Martin Pila! - zagrzmiał po chwili.
Gruby chłopak pobladł jak płótno, ale podszedł i
odpowiedział:
- Po szwabsku gadać pacierza nie będę!
2
 
A kiedy dostał trzciną po głowie i plecach, to ani nie
krzyknął, ani nawet się nie skrzywił, spojrzał tylko w niego z
nienawiścią i mruknął wyzywająco:
- Psie, zapowietrzone ścierwo!
Nauczyciel snadź nie dosłyszał, bo wywoływał dalej,
prawie już po kolei.
I po kolei, wolno a coraz ciężej i spokojnie podchodziły do
niego dzieci, po kolei podnosiły zsiniałe, męczeńskie twarze i
bohaterskie jasne oczy, pełne zastygłych łez, po kolei z
tragiczną rezygnacją i w modlitewnym skupieniu szły na
swoją kaźń i po kolei padały te same słowa:
- Nie będę pacierza mówić po niemiecku!
Nauczyciel stawał się coraz czerwieńszy i coraz wolniej,
systematyczniej i mściwiej pastwił się nad nimi. Po kolei
również bił, targał za włosy, kopał i rzucał na ściany i ławki,
aż ochrypł ze wściekłości, ale żadne się nie zachwiało,
żadne nie jęknęło głośniej ani nawet zapłakało.
Szły mężnie w ekstatycznym, świętym uniesieniu, z
szeptem pacierzy na roztrzęsionych wargach, szły jakby na
stos ofiarny, a każde wołało nieulękłe:
- Nie! Nie! Nie!
Aż znużony ich bohaterstwem i własną wściekłością
zachrzypiał:
- Sitzen!
Ledwie już dyszał ze zmęczenia i wsparty o katedrę
oblatywał nienawistnymi oczyma te głowy uparte, te twarze
pocięte sinymi pręgami i zalane krwią, lecz nim się zupełnie
uspokoił, gdzieś z ostatniej ławki podniosła się jakaś
dziewczynka, miała osiem lat, różową buzię, niebieskie
oczki, lniane warkoczyki zaplecione nad czołem i wielką,
trwożną powagę w twarzyczce - podeszła do niego i
wyciągając strachliwie to jedną, to drugą rączkę, szepnęła
płaczliwie:
- Ja jeszcze nie dostałam!
Grzmotnął ją trzciną przez rączkę, aż jej zwisła
bezwładnie, ale wyciągnęła drugą i już bezprzytomnym,
pełnym łez i bólu głosem - powtarzała uparcie:
3
 
- Ja też Polka! Ja też nie będę po niemiecku!
Nauczyciel jakby oszalał i tak ją zaczął bić, że
dziewczynka zawrzeszczała przeraźliwie, a za nią
wybuchnęła cała szkoła, szloch zatrząsł murami,
spazmatyczne płacze i krzyki, prośby i dziecięce lamenty,
sto rąk wyciągnęło się do niego błagalnie, padały mu do nóg,
całowały jego buty, ale nie zważał na to i bił zapamiętale, a
dziewczynka, już nieprzytomna, wciąż wyciągała rączyny i
wciąż jednako, automatycznie wołała:
- Nie będę po niemiecku! Nie będę! Nie będę!
4
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin