Laurens Stephanie - Klub Niezdobytych 01- Wybranka.pdf

(1497 KB) Pobierz
Stephanie
Stephanie
Laurens
Wybranka
Tytuł oryginału: The Lady Chosen
Projekt okładki: Beata Kulesza-Damaziak Korekta:
Alicja Chylińska
1
 
Copyright © 2003 by Sadek Management Proprietory
Ltd. Copyright © 2006 for ihe Polish translation
Wydawnictwo BIS
Boya
’ w Brighton
M5 roku
ISBN 83-
89685-75-2
- Jego Królewska Wysokość musi być naprawdę w
poważnych tarapatach, skoro wzywa do siebie Jego
Wysokość Króla Anglii tylko po to, by pławić się w blasku
jego chwały.
Przeciągle wypowiedziane zdanie zabrzmiało bardziej
niż cynicznie. Tristan Wemyss, czwarty hrabia Trentham,
rozejrzał się po dusznym pokoju pełnym gości,
pochlebców i klakierów wszelkiego sortu. To właśnie do
nich skierowane były te słowa.
Prinny*” stał otoczony wianuszkiem wielbicieli.
Wystrojony w złoto i purpurę, z pagonami obszytymi
Wydawnictwo BIS
ul. Łędzką 44a 01-446 Warszawa
* Royal Pavilion - budynek w Brighton (Anglia)
wybudowany w stylu indyjskim, ukończony w 1820 roku;
ulubiony budynek księcia regenta, późniejszego Jerzego
IV; obecnie znajduje się tam muzeum (wszystkie
przypisy pochodzą od tłumacza).
„ Prinny - przezwisko, którego używano wobec
najstarszego syna króla Anglii Jerzego III. nim on sam
został królem Anglii Jerzym IV; pochodzi od zdrobnienia
angielskiego słowa „prince”, czyli książę.
lei. (0-22) 877-27-05, 877-40-33; fas (0-22) 837-10-84
Druk i oprawa: Białostockie Zakłady
Graficzne S.A.
2
139475359.003.png 139475359.004.png
gęstymi frędzlami, książę regent* był w znakomitym
humorze, serdeczny i uśmiechnięty. Po raz kolejny
opowiada! historie o heroicznych wyczynach swoich ludzi
w hrabstwie Derry, które to wieści nadeszły po jego
ostatnich potyczkach, a w szczególności tej pod
Waterloo.
sznurów, wypolerowanej skóry, futer, a nawet piór.
- To dość znamienne, że na zorganizowanie cze-
goś na kształt przyjęcia z okazji zwycięstwa wybrał
Brighton, a nie Londyn, nie uważasz? Zastanawiam
się, czy Dalziel miał tu coś do powiedzenia.
- Z tego, co słyszałem, to książę nie jest szczegól-
nie lubiany w Londynie, ale wydaje się, że nasz nie-
gdysiejszy przywódca nie zaryzykował spotkania
z osobami, które sam umieści! na liście gości.
-Tak?
Zarówno Tristan, jak i stojący obok niego dżentelmen,
Christian Allardyce, markiz Dearne, wiedzieli jednak, jaka
jest prawda: oni tam byli. Wycofali się z otaczającego
ich tłumu i stanęli nieco z buku, pod ścianą bajecznie
bogato zdobionej sali, by w ten sposób do ich uszu nie
docierały oczywiste kłamstwa.
- Właściwie - szepną! Tristan do Christiana - to
uważałem dzisiejszy wieczór za pewnego rodzaju
rozrywkę; możemy nazwać ją markowaniem ciosów,
jeśli wolisz.
Christian zmarszczył gęste brwi.
- Można powiedzieć: Słuchajcie moich opowieści
o potędze Anglii i nie martwcie się, że skarbiec jest
pusty, a ludzie głodują. Czy tak?
Tristan pokiwał głową, jednocześnie opuszczając
kąciki ust.
- Coś w tym rodzaju.
Christian przestał obserwować Prinny’ego i jego
świtę, i przeniósł spojrzenie na pozostałych gości wy-
pełniających okrągłą salę. Było to ściśle męskie gro-
no, składające się w większości z przedstawicieli
wszystkich głównych pułków, które ostatnio brały
udział w walkach. Pomieszczenie pełne było
kolorowych mundurów ozdobnych paradnych
Rozmawiali cicho, z przyzwyczajenia zachowując się tak,
by ich rozmowa nie wyglądała na nic więcej, jak tylko
niezobowiązującą pogawędkę dwojga znajomych.
Starych nawyków nie da się tak łatwo wykorzenić,
szczególnie że ostatnimi czasy takie właśnie zachowanie
było niezbędne, jeśli chciało się pozostać przy życiu.
Tristan uśmiechnął się lekko do dżentelmena, który
spojrzał w ich stronę; najwyraźniej zastanawiał się, czy
może im przerwać.
- Widziałem przy stole Deverella, siedział niedaleko.
Wspominał, że Warnefleet i St. Austell także tu są.
- Mogę jeszcze dodać do listy Tregartha i Blake’a,
widziałem ich jadąc tutaj... - Christian nagle urwał. -
Ach, rozumiem. Dalziel zgodził się, by zjawili się tu
tylko ci z nas, którzy odeszli ze służby.
Tristan spojrzał na Christiana; na jego ustach niemal
zawsze błąkał się delikatny uśmiech, ale tym razem Tristan
uśmiechnął się szeroko.
- Potrafisz sobie wyobrazić, że Dalziel pozwala,
choćby nawet Prinny’emu, zidentyfikować najbar-
dziej tajnych ze swoich agentów?
Christian także chciał się uśmiechnąć, ale uniósł
do góry trzymany w dłoni kieliszek i wypił łyczek wina.
‘ Książę regent - książę, zazwyczaj następca tronu, który spra-
wuje władzę w imieniu króla; tutaj: książę Walii, syn króla Jerzego
III, późniejszy 1 Jerzy IV, który rządzi! Anglią w tatach 1811-1820,
gdy jego ojciec z powodu choroby psychicznej nie mógł sprawować
władzy.
139475359.005.png
Dalziel - nie nazywano go inaczej jak właśnie
..Dalziel”, nikt też go nie tytułował - był wymagają-
cym przełożonym Ministerstwa Spraw Zagranicz-
nych, który ze swojego biura ukrytego gdzieś w cze-
luściach Whitehall* zarządzał siatką zagranicznych
szpiegów Jego Wysokości Króla Anglii; siatką, która
walnie przyczyniła się do zwycięstwa Anglii i jej so-
juszników zarówno w kampanii na Półwyspie Iberyj-
skim, jak również ostatnio pod Waterloo. Razem
z niejakim lordem Whitleyem, swoim odpowiedni-
kiem w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, Dalziel
był odpowiedzialny za wszystkie tajne operacje prze-
prowadzane i w Anglii, i poza jej granicami.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że Tregarth i Blake
jechali na tym samym wózku, co my, a o innych wiem
tylko ze słyszenia. - Christian spojrzał na Tristana. -
Jesteś pewien, że pozostali wyjeżdżają?
- Wiem na pewno, że wyjeżdża Warnfleet i Blake,
mniej więcej z tego samego powodu, co my. Co zaś
się tyczy innych, to tylko spekulacje, ale jakoś nie
mogę sobie wyobrazić Dalziela narażającego tajnego
agenta takiego kalibru jak St. Austell, Tregarth czy
Deverell tylko po to, by spełnić kolejną zachciankę
Prinny’ego.
- To prawda - odparł Christian, ponownie spoglą-
dając ponad morzem głów wypełniających pokój.
Obaj, i Christian, i Tristan, byli wysocy i szczupli, mieli
szerokie ramiona i ciała odznaczające się siłą mężczyzn
przyzwyczajonych do walki i działania, siłą, którą
próbowali ukryć pod eleganckim krojem wieczorowych
strojów, choć nie do końca im się to udawało. Pod
ubraniami obaj nosili ślady wielolet-
Whitehall - zwyczajowa nazwa budynków rządu brytyjskiego, pochodząca od nazwy ulicy, przy której stoją.
Zarówno oni, jak i ich pięciu przyjaciół,, o których
wiedzieli, że są tu obecni, służyli Dalzielowi i krajowi
ponad dziesięć lat, a- Tristan niemal piętnaście. Jako tajni
agenci wkładali takie maski, jakie im kazano, od
arystokraty po zamiatacza ulic, od urzędnika po
robotnika. Istniała dla nich tylko jedna miara sukcesu -
dotrzeć do informacji, po którą ich wysłano za linię wroga,
zdobyć ją i przetrwać po to, by dostarczyć ją Dalztelowi.
Christian westchnął i opróżnił kieliszek.
- Będzie mi tego brakowało.
Śmiech Tristana zabrzmiał jak parsknięcie.
- A nam to może nie?
- Tak czy owak, nie jesteśmy już na liście płac Jego
Wysokości. - Christian odstawił pusty kieliszek na stojący
opodal niski kredens. - Nie rozumiem, dlaczego
musimy tu stać i rozmawiać, skoro równie dobrze mo-
glibyśmy to robić gdzie indziej, w znacznie lepszym
otoczeniu... - Spojrzenie szarych oczu Christiana na-
potkało wzrok dżentelmena, który najwyraźniej nadal
zastanawiał się, czy do nich podejść; po chwili dżentelmen
raz jeszcze na nich zerknął i odwrócił się. - I to
bez ryzykowania, że będziemy musieli silić się
na uprzejmość wobec jakiegoś lizusa, który do nas po-
dejdzie i będzie się domagał, byśmy go zabawiali opo-
wieściami o przygodach, jakie mieliśmy na służbie.
Zerkając na Tristana, Christian uniósł brwi.
- Tak jak mówisz. Myślisz, że powinniśmy opuścić
towarzystwo tych przyjemniaczków?
- Jak najbardziej. - Tristan oddał pusty kieliszek
przechodzącemu obok lokajowi. - Masz na myśli jakieś
konkretne miejsce?
niej służby - charakterystyczne oznaki ich niegdy-
siejszego, dość niezwykłego zawodu, często nie
kojarzonego z dżentelmenami.
139475359.001.png
- Zawsze miałem słabość do „Kotwicy”; mają tam
bardzo przytulną boczną salkę.
Tristan kiwnął głową.
- Niech więc będzie „Kotwica”. Może lepiej nie
wychodźmy razem, jak myślisz?
Christian uśmiechnął się.
- Jeśli będziemy szli obok siebie, wyglądali na po-
grążonych w poważnej rozmowie i rozmawiali przy-
ciszonymi glosami, to nie widzę powodu, dla którego
nie mielibyśmy razem udać się wprost do wyjścia.
Wyszli. Każdy, kto na nich spojrzał, dochodził
do wniosku, że zostali wezwani w jakiejś tajemniczej,
lecz bez wątpienia niezwykle ważnej sprawie. Lokaj
pospieszył, by podać im płaszcze.
Zatrzymali się zaraz za drzwiami, odetchnęli głęboko,
pozbywając się z pluć ogłupiającej duszności i na-
dęcia, którymi przepełniony by! Pavilion, potem wy-
mieniwszy nieznaczne uśmiechy, ruszyli przed siebie.
Zostawiając za plecami rzęsiście oświetlone wejście,
wyszli na North Street, skręcili w prawo lekkim
krokiem typowym dla mężczyzn, którzy doskonale
wiedzą, dokąd zmierzają - a szli w stronę Brighton
Square i leżących za nim alej. Gdy dotarli do wąskich
brukowanych uliczek, wzdłuż których stały chaty ry-
baków, odruchowo zaczęli zachowywać się tak, jak
mieli w zwyczaju to robić, pracując razem: zmieniali
się miejscami przy każdym skrzyżowaniu, rozglądali
uważnie, przyglądali cieniom... Nawet jeśli któryś
z nich przypomniał sobie, że przecież są u siebie,
bezpieczni, że nic im nie grozi, że nie są już zbiega-
mi, nie są na wojnie, to ani nic nie powiedział, ani nie
próbował zmieniać zachowania, które i w przypadku
Tristana, i Christiana stało się ich drugą naturą.
Równym krokiem zmierzali w kierunku południo-
wym, skąd z ciemności nocy dochodził szum morza.
Wreszcie skręcili w Black Lion Street, która biegła
w dół aż do miejsca, gdzie wody kanału La Manche
uderzały o nabrzeże; po jego drugiej stronie spędzili
ostatnie dziesięć lat.,. Stanęli pod bujającym się szyl-
dem „Kotwicy”; zapatrzyli się w ciemność spowijają-
cą domy na końcu ulicy. Dotarł do nich niesiony
przez wiatr zapach morza i soli, i tak dobrze im zna-
ny intensywny zapach morskich alg.
Obu na moment ogarnęły wspomnienia, a potem
niemal równocześnie odwrócili się w stronę drzwi,
pchnęli je i weszli do środka.
Ogarnęło ich ciepło, dźwięk prowadzonych po an-
gielsku rozmów i chmielowy zapach dobrego angiel-
skiego ale*. Odprężyli się, wreszcie czując, że opada
z nich jakieś nieokreślone napięcie. Christian pod-
szedł do kontuaru.
- Dwa kufle najlepszego piwa.
Karczmarz skinął na powitanie głową i zaraz nalał
dwie pinty Christian spojrzał za kontuar, na wpoi
otwarte drzwi.
- Usiądziemy w bocznej salce - powiedział.
Karczmarz rzuci! na niego okiem, a potem posta-
wił na ladzie dwa kufle piwa z pianką i zerknął
w stronę drzwi prowadzących do salki.
- Jeśli o to chodzi, sir, to oczywiście jesteście mile
widziani, ale jest tam już grupa innych dżentel
menów i może nie będą zachwyceni obecnością ob-
cych.
Christian uniósł brwi, a potem sięgnął do klapy
przy barze i podniósł ją, by móc przejść do salki; jed-
nocześnie zabrał z lady jeden z kufli.
- Zaryzykujemy.
‘ Ale - rodzaj piwa.
„ Finta - pojemność 0,568 litra.
139475359.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin