Moja droga do Pana - Piotr Gbiorczyk.doc

(48 KB) Pobierz
Moja droga do Pana

Moja droga do Pana

Piotr Gbiorczyk

 

Jest to długie świadectwo, ale proszę Cię, abyś dotrwał do końca:) Może poszerzysz dzięki temu swoją cierpliwość? ;)

 

Wiedzą ezoteryczną moja mama zainteresowała się już w szkole średniej, nawet nie przypuszczała jaki wpływ wywrze to na jej przyszłą rodzinę, zwłaszcza na synu...

 

Mieszkaliśmy wtedy na stancji. Budziłem się po nocach i krzyczałem, że ktoś wchodzi przez okno.... a potem chodzi po pokoju. Oczywiście nikogo nie było, mogłoby się wydawać,  że to wszystko sobie wymyślałem, byłem przecież małym dzieckiem ... ale podobno moi rodzice także odczuwali pewne nadprzyrodzone zjawiska...

 

W wieku ok. 12 lat po raz pierwszy pojechałem z rodzicami do zboru. Prawdę mówiąc nabożeństwo mnie nie interesowało, nawet nie wiedziałem o co tym ludziom "chodzi". Nagle poproszono wszystkie dzieci na środek, miały być proroctwa.... wyszliśmy wszyscy. Prorokini patrzyła na nasza grupkę i po kolei prosiła każdego z nas do siebie,  zdezorientowany obserwowałem to, co się dookoła mnie działo. Byłem ostatni.... To dziwne, ale rozmowę z nią pamiętam tak, jakby odbyła się wczoraj, pamiętam prawie każde moje i jej słowo... powiedziała mi, że poprzez muzykę, będę uwielbiać Boga...

 

Moim rodzicom nie podobało się nabożeństwo, zostali zaproszeni przez moją świeżo nawróconą ciocie... poszli z grzeczności i już więcej nie pokazali się w zborze... po mnie całe nabożeństwo także "spłynęło", tylko wciąż po mojej głowie wędrowały słowa tamtej kobiety...

 

Jakiś czas później pojechaliśmy do cioci, dorośli zajęli się sobą, a ja - zwykły 12-latek nie miałem co z sobą zrobić... z nudów zacząłem czytać takie małe książeczki, które ciocia trzymała w kartonach. Czytałem o Kościele Katolickim,  o jego błędach doktrynalnych. Byłem wstrząśnięty!!! Mój Kościół się mylił!!! W to co wierzyłem i to w czym moja rodzina mnie utwierdzała okazało się fikcja!  Na końcu każdej z książeczek była zachęta do oddania życia Jezusowi, postanowiłem to zrobić, ale nagle zrozumiałem, że jeśli On będzie chciał, abym był np. chory, to wtedy będę musiał być chory, a ja tak nie chciałem! Postanowiłem więc zaprosić Jezusa do mojego serca, ale pod jednym warunkiem: nie będzie rządzić moim życiem!

Po tej lekturze mój świat się częściowo zawalił, straciłem całkowicie zaufanie do katolicyzmu. Przez następne dwa lata nie posiadałem "tożsamości religijnej", nie wiedziałem kim jestem... czułem się rozdarty pomiędzy katolicyzmem a wiarą, o której czytałem w tych małych książeczkach... Nieraz chciałem sobie postanowić, że będę katolikiem... ale nie potrafiłem wierzyć w cos, co uważałem za kłamstwo... To były ciężkie dwa lata dla psychiki dopiero co rozwijającego się chłopca...

W końcu doszedłem do wniosku, że zostanę protestantem... mimo tego, że prawie nic o nim nie wiedziałem...

 

Zacząłem chodzić do zboru - rodzice pozwolili mi pod warunkiem, że najpierw będę na mszy, a dopiero potem  na nabożeństwie. Myśleli, że znudzi mi się takie kursowanie - w końcu od nas do zboru  jechało się godzinę. Wstawałem rano, czekałem przed kościołem aż się skończy msza (nie chciało mi się na nią chodzić) a potem szybciutko pędziłem na nabożeństwo. Ale znów nie rozumiałem tamtych ludzi... chodziłem z czystej religijności, musiałem przecież gdzieś należeć! A protestantyzm wydawał mi się bardziej odpowiedni niż katolicyzm.

Rodzice zauważyli jednak, że nie znudzi mi się takie kursowanie od jednego kościoła do drugiego, dlatego zabronili mi chodzenia na nabożeństwa... co miałem począć? Przestałem...

 

Czas liceum pamiętam jako czas buntu. Zacząłem słuchać alternatywnej muzyki i stosownie się do niej ubierać. Czułem się zagubiony, szukałem akceptacji rówieśników, a subkultury dawały namiastkę takiego poczucia. Byłem metalem, grundge'em, punkiem... ale wciąż szukałem Boga...

Pewnego dnia postanowiłem przestać słuchać muzyki o zabarwieniu satanistycznym, nigdy nie zapomnę kiedy postanowiłem oderwać z bojówek naszywkę z moim ulubionym zespołem... to była ciężka decyzja... zwłaszcza, że nie wiedziałem jak koledzy na nią zareagują... ale przecież pragnąłem Boga, a ta "kapela"  źle się o Nim wyrażała...

 

Czułem się mięczakiem, byłem nieśmiały, wystarczyło, że ktoś do mnie podszedł, a już moja twarz nabierała koloru cegły. Chciałem być twardzielem. Zapisałem się do paramilitarnej grupy. Uczyli nas o wyposażeniu polskiej armii, ale przede wszystkim trenowaliśmy wojskowa sztukę walki: gołymi rękoma, z bagnetem, z saperką... wszystko tylko po to, aby zabić... po to, by jak najprościej i  jak najszybciej zabić drugiego człowieka. Pomimo tego bić mnie nie nauczyli, ale zrobili coś innego: pozbyłem się wszelkich hamulców, byłem gotowy połamać komuś nogi w kolanach, nawet jeśli oznaczałoby to, że będzie on kaleką do końca życia... w końcu jeśli ktoś się do mnie "stawiał", to musiał się liczyć z konsekwencjami....

Rodzina mnie nie poznawała, stawałem się coraz bardziej agresywny, sprawiałem wrażenie, że to tylko kwestia czasu zanim kogoś zabije....

Po półtora roku wyszedłem z grupy.

 

Mama przyznała się, że często widzi jak demony przelatują przez pomieszczenia naszego domu. Przerażona zadzwoniła do cioci. Dostaliśmy instrukcje jak je wypędzić. Musieliśmy obejść cały dom, każde pomieszczenie. Wypędzanie przypadło mojej osobie. Z każdym wypowiedzianym słowem, miałem wrażeniem jakby ktoś z powrotem wciskał mi je do gardła... trudno było mi mówić... Niestety nie obeszliśmy całego domu. Mama doszła do wniosku, że zrobimy to później...

Nie zrobiliśmy tego...  i wciąż mnie to męczyło... Postanowiłem, że zrobię to sam.

Wypędzając nic nie czułem, nie było tego "wrażenia z gardłem". Kiedy doszedłem do strychu myślałem, że przydałoby się, abym coś odczuwał, w końcu to było ostatnie pomieszczenie... nagle ogarnęło mnie dziwne przerażenie, czułem jakby chciało ono we mnie wejść... Zbiegłem z krzykiem na dół... Nikogo nie było w domu, ale tak się darłem, że zadzwoniła sąsiadka z pytaniem co się stało... powiedziałem, że ćwiczyłem na schodach karate i upadłem....

 

Zacząłem mieć "nocne odwiedziny". Leżałem na łóżku i nagle czułem jak przychodzi taka paraliżująca obecność... to było przerażające. Czułem się taki malutki, miałem wrażenie, że to coś mnie zniszczy, unicestwi. Nie wiem jak czuje się ktoś, komu przyłoży się pistolet do głowy i powie, że zaraz się go zabije, ale wiedziałem, że to uczucie zniszczenia jest o wiele głębsze od strachu przed zwykłą śmiercią... to tak jakbym miał już nie istnieć (dzisiaj wiem, że było to kłamstwo szatana, ale wtedy tego nie wiedziałem...). To było tak przerażające, że wybiegałem z pokoju drąc się na cały glos... wybiegałem na czworakach - nie myślałem nawet o tym, aby wpierw wstać, a potem wybiec, chciałem tylko jak najszybciej opuścić pokój...

Bałem się każdej nocy, wieczorem zastanawiałem się co będzie kiedy położę się spać. Starałem się spać przy zapalonym świetle, brałem psa do pokoju (ktoś mi mówił, że psy wyczuwają obecność duchów - brałem więc swojego pieska w nadziei, że w porę mnie ostrzeże). Często spałem z rodzicami, z siostrą... Moja siostrzyczka miała podobne sytuacje: budziła się w nocy i widziała jak  jej kołdra "trzepocze", śniły się jej demony.... pamięta, że w czasie tych snów czuła obrzydliwy zapach. Także ja miałem dziwne sny... pamiętam, że kiedy spałem miałem wrażenie,  że coś chce we mnie wejść, ale ja mu nie pozwalałem zapierając się całym sobą, taka walka trwała jakiś czas, aż to coś ustępowało, gdy wypowiadałem "Jezus" (wydaje mi się, że te "próby wchodzenia" wytwarzała moja psychika ... miałem już ją troszkę zdartą przez te "odwiedziny"...)

Oboje z siostra baliśmy się schodzić w nocy na dół do toalety. Za dnia bałem się także strychu... moja psychika zdzierała się.

 

W wieku 19 lat znów zacząłem chodzić do zboru, zabierałem moja siostrę i, o dziwo, moi rodzice pozwalali nam na to. Nawróciłem się. Wreszcie zrozumiałem na czym polegała ofiara Jezusa, a także to, że Bóg nie zrobi mi krzywdy i nawet jeśli On chce, abym był chory, to będzie to dla mojego dobra... Nareszcie rozumiałem o co w tym wszystkim chodzi!!! Wciąż jednak miałem nocne strachy... 19-latek śpiący przy zapalonym świetle.... tragiczne.

Przyjąłem chrzest.

Nie zapomnę nocy tuż po moim chrzcie... Jak zwykle chciałem spać przy zapalonym świetle... ale... przyszła mi myśl, że przecież należę do Jezusa i On mnie ochroni... Od tamtej nocy nasz kochany Pan zaczął mnie leczyć z mojej fobii. Po pewnym czasie spokojnie zasypiałem przy zgaszonym świetle, przestałem się bać schodzić na dół do toalety, strych już mnie nie przerażał... Byłem całkowicie uzdrowiony!!! Jezus jest niesamowity.

 

Chodziłem do zboru, ale wciąż miałem ta religijność... chodziłem na nabożeństwa z powodu doktryny, a nie Jezusa...

Pan musiał to zmienić...

 

Rodzice dowiedzieli się o chrzcie. Kategorycznie zabronili mi chodzenia do kościoła i wszelkich kontaktów z chrześcijanami... zmuszali mnie do chodzenia z nimi do kościoła katolickiego...  zacząłem walkę o przetrwanie... wiedziałem, że mogę coś stracić, coś bardzo cennego.. walka trwała 1,5 roku. Nie potrafiłem sprzeciwić się rodzicom (którzy zresztą się załamali - uważali się za winnych, że nie wychowali mnie na katolika), ponieważ łączyły nas niesamowicie silne więzi emocjonalne, a moja decyzja o chrzcie poważnie naruszyła nasze relacje. Było dużo przykrych słów w moją stronę... Mówili, że ich zawiodłem, że przeze mnie nie jesteśmy jucz prawdziwą rodziną, bo przecież wiara zespala rodzinę... a my już nie byliśmy jedno... Nie potrafiłem zjeść przy nich nawet kanapki... czułem się jak darmozjad, czułem, że nie zasługuję na to, aby mnie karmili....

 

Zbór wciąż się za mnie modlił.... a ja nie poddawałem się. Na mszach musiałem stać między rodzicami... ale nawet wtedy nie klękałem przed obrazami i opłatkiem, cały kościół klęczał, kiedy ksiądz podnosił opłatek, a ja stałem...

Co jakiś czas przychodziłem na czwartkowe nabożeństwa, czytałem mnóstwo chrześcijańskich książek...

 

Zacząłem sobie zdawać sprawę, że tak naprawdę, to nie liczy się denominacja, ale żywy Bóg. To, że On nie zwraca uwagę na tabliczki przy zborach, ale na serce człowieka i jego stosunek do Chrystusa. W końcu to zrozumiałem...

 

Bóg zajął się także moją agresja... ona po prostu zaczęła sama znikać!!! Stałem się spokojny, jak nigdy... Nic nie potrafiło mnie zdenerwować... tak jakbym był zupełnie inną osobą....

Byłem uzależniony od muzyki alternatywnej... to też znikło... tak po prostu!!! Zawsze mi się zdawało, że bez tej muzyki trudno byłoby mi żyć... aż tu nagle ona mi się zwyczajnie znudziła...

Mamy cudownego Boga:))

 

Czułem, że rodzice chcą mi zabrać coś, co naprawdę kocham... chcą mnie oddzielić od Boga... prawie ich za to nie znienawidziłem.

Nadszedł czas kiedy Bóg pokazał mi mój stosunek do rodziców i wiedziałem, że Jemu się to nie podoba...

Pewnej nocy przyszedłem do sypialni rodziców i wszystko powiedziałem, rozpłakałem się... pokutowałem z mojego nastawienia.. Nie sądziłem, że oni tak mocno mnie kochają... Doszli do wniosku, że nie wygrają - DALI MI OFICJALNE POZWOLENIE NA CHODZENIE DO KOŚCIOŁA!!! Bóg jest cudowny.... wystarczyło tylko, że pokutowałem...

Ale pomimo pozwolenia, wciąż okazywali mi swoje niezadowolenie z powodu mojej decyzji pójścia za Jezusem. Każde wyjście do kościoła wiązało się z mojej strony ze stresem i poczuciem winy...

Z tego Bóg też mnie uwolnił, po pewnym czasie przestałem czuć się winny, że chodzę do kościoła!!! Zacząłem nawet rozmawiać z rodzicami o Jezusie:)

 

W niedługim czasie zostałem członkiem grupy uwielbienia, nawet się o to nie starałem!!! To grupa mnie zaprosiła na swoje próby i do dzisiaj razem uwielbiamy Pana. Nasz Bóg jest niesamowity.

 

Chciałbym Ci powiedzieć, że nie ma takiej sytuacji, której nie mógłbyś przejść z Jezusem, wszystko jest do przejścia, zerknij na 1Kor.10,13 :) Być może przeżywasz ciężkie chwile, ale musisz wiedzieć, że w Jezusie zawsze masz zwycięstwo,  tylko nie możesz się poddawać:) A jeśli ktoś Cię prześladuje z powodu Jezusa, to czyni Cię bardziej błogosławionym:)) Zobacz  Mat5,11-12 !!! Mamy cudownego Boga i On nie da Ci zginąć, nigdy też Cię nie opuści... wystarczy tylko Mu zaufać:)

 

A tak na marginesie, to moja mama ostatnio zaczęła czytać Biblie i jak czegoś nie rozumie, to zawsze się mnie pyta... wierzę, że Bóg w końcu dotknie moich rodziców :)

 

Piotr Gbiorczyk,  KChWE, Szczecin

 

1

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin