Epilog I rzekli wszyscy: „Dlaczego, mów, Zaciskasz turban na głowie I do wielbłąda ponury znów Przypinasz kosze wierzbowe? W ammańskiej puszczy tak długi czas Swe rozpinałeś namioty, Że pale do nich nosić raz w raz Dłużej nie mamy ochoty. Jak senny człowiek błąkasz się wkrąż, Twój bukłak pełen już pleśni, Szalone opium pleni się wciąż W złotym pucharze twej pieśni. Wylej go, wylej1 potem swój wzrok Puść wokół swojej zagrody, Czy gdzie w pobliżu nie płynie zdrój, Skąd mógłbyś zaczerpnąć wody. Bądź bacznym na naszych czasów głos, Na głos twojego narodu, I własna skarga, nasz własny los, Niech wre w twej czarze u spodu. Na dno spadając kropla twych łez Niech dźwiękiem swój ból wyśpiewa I niech w tej czarze aż po sam kres Krew twego serca się zlewa. Czymkolwiek kielich zaszumi twój, Nasze go dłonie ucisną, Pragnące usta, jako pszczół rój, Na krwawych brzegach zawisną. Dziś tylko zamień na nasze mgły Wschodniego błękitu blaski, Tam pali słońce, czyhają lwy, Tam pieśń twą zagrzebią piaski. „Gdybym mógł drogą pójść waszych słów! A jednak po zeschłych kuszcach Ponury stąpam przez puszczę znów - Nie rosnąż palmy na puszczach?” 610
Faficzek-10