Deborah Curtis - Przejmujący z Oddali Joy Division i Ian Curtis.pdf

(2049 KB) Pobierz
20573570 UNPDF
Natalie, z wyrazami miłości
20573570.002.png
Podziękowania
Wielkie dzięki wszystkim, z którymi rozmawiałam: Iris Bates, Ernestowi
Beardowi, Derekowi Brandwoodowi, Kelvinowi Briggsowi, Oliverowi Cleave-
rowi, Steve'owi Doggartowi, Franckowi Essnerowi, Peterowi Hookowi, Mi-
chaelowi Kelly'emu, Terry'emu Masonowi, Paulowi Morleyowi, Stephenowi
Morrisowi, Tony'emu Nuttallowi, Patrickowi 0'Connorowi, Lindsay Reade,
Peterowi Reidowi, Richardowi Searlingowi, Bernardowi Sumnerowi, Sue
Sumner, Johnowi Talbotowi, Anthony'emu Wilsonowi i Helen Atkinson Wood.
Specjalne podziękowania dla Petera Bossleya za rady i zachętę, bez
których załamywałabym bezsilnie ręcel
Ucałowania dla dwóch mężczyzn w moim życiu: Rogera i Wesleya.
20573570.003.png
Wstęp
lan Curtis był wokalistą i autorem tekstów, posiadającym niezwykłą me-
diumiczną moc: w jego utworach i sposobie ich wykonywania przez Joy
Division, za surową, „manchesterską fasadą" kryła się rozpacz, kipiały emocje.
W Joy Division grało czterech muzyków — lan Curtis, Bernard Sumner, Peter
Hook i Stephen Morris, ale to lan był ich przewodnikiem. To on ciągnął ich
za sobą na nie odkryte terytoria piosenek takich jak Dead Sou/s, które, ponure
niczym grób, nosiły w sobie piętno czeluści piekielnych Gustave'a Dorś.
Zbyt szybko zapomina się teraz, gdy Manchester stał się międzynarodowym
centrum muzyki, jak bardzo wyizolowany był Joy Division. W tamtych czasach
głównym źródłem informacji były tygodniki muzyczne, a członkowie zespołu
unikali wywiadów. O tym, że zespół działa, świadczyły jedynie koncerty,
siedmiocalowe single i zasłyszane opowieści. Na sześć miesięcy przed roz­
wiązaniem się Joy Division powstało kilka nowoczesnych czasopism młodzie­
żowych, jak magazyny „The Face", „i-D" i programy telewizyjne jak „Some-
thing Elsę", który zresztą Joy Division wziął szturmem wykonując odjazdowo
She's Lost Contro/.
Joy Division nie był kapelą punkową, choć inspirowała ich drzemiąca
w muzyce punkowej żywiołowość. Podobnie jak punkowcy wykorzystywali
muzykę pop, by pogrążyć się w zbiorowej nieświadomości, ale nie działali
w Dickensowskim Londynie, tylko w De Quincejowskim Manchesterze, gdzie
środowisko naturalne było systematycznie niszczone na skutek rewolucji prze­
mysłowej, wrzosowiska stawały się coraz mniejsze i gdzie zapomnienie było
jedyną szansą ucieczki. Manchester to zaścianek. Curtis jest najlepszym poetą —
najlepszym autorem tekstów, jakiego wydało to miasto; zdołał oddać klaustro-
fobię i przestrzeń „współczesnego gotyku".
Manchester to także duże centrum muzyki soulowej: oddycha się tu
zarówno czarną muzyką taneczną, jak i wilgocią i zanieczyszczeniami. Zespół
poproszony o napisanie piosenki opartej na muzyce klasyka stylu soul z Północy,
N. F. Portera Keep On Keeping On, zapożyczył oryginalne riffowe brzmienie
i przeskoczył w inny wymiar: „Próbując znaleźć drogę, próbując znaleźć drogę —
by się wyrwać!" Wbrew ponurym słowom, brzmiąca w pierwowzorze radość
20573570.004.png
i optymizm przebijają niczym linie szkicu wytarte przez malarza z ukończonego
obrazu.
Mieszkałem wtedy w Manchesterze — londyńczyk przesiedlony do North
West. Przyjaciele z Joy Division pomogli mi zorientować się jakoś w tym
mieście. Nowe otoczenie widziałem ich oczami: „Wzdłuż ciemnej ulicy domy
wyglądają tak samo" — i odczuwałem je przez pryzmat gęstej atmosfery, jaką
tworzyli na koncertach i płytach. Ich pierwszy album, Unknown Pleasures,
wydany w czerwcu 1976 roku, opowiadał nie tylko o mieście, ale także
o zachodzących zmianach społecznych. Pisarz Chris Bonę jest zdania, że
„zarejestrowali niszczycielski wpływ, jaki miało na żyjącego w tamtych czasach
człowieka zupełne załamanie się laburzystowskich tradycji humanizmu i cynicz­
ne zwycięstwo rosnącego w siłę konserwatyzmu".
Joy Division w czasie koncertów na żywo grał naprawdę ostro, ale to nie
wszystko, lan Curtis potrafił wykonywać utwory z taką intensywnością, że
pewnie wielu z was wyszłoby po prostu z sali. Większość wykonawców ma
swego rodzaju zahamowania, gdy przyjdzie im stanąć twarzą w twarz z pub­
licznością. To, co najczęściej bywa nazywane manierą lub wyrobieniem est­
radowym, jest w rzeczywistości konieczną obroną własnej psychiki. Wspoma­
gany przez czujną i gotową do pomocy „straż przyboczną" — Bernarda
Sumnera i Petera Hooka — lan Curtis stawał, rozglądał się i pogrążał w swoich
wizjach. Nie działo się to jednak na koncertach czy w studiach nagraniowych —
tam wszystko było pod kontrolą, ale w niewielkich, źle wyposażonych klubach,
gdzie w każdej chwili mogło dojść do rozróby.
Kiedy jest się młodym, ó śmierci prawie się nie myśli. Gdy lan popełnił
samobójstwo w maju 1980 roku, wielu z nas po raz pierwszy musiało dopuścić
do świadomości jej istnienie. Szok, jaki to wywołało, był tak głęboki, że na
dobrą sprawę stał się nieuleczalnym urazem, raną w historii miasta, które znane
jest na świecie jako Madchester (mad = szalony), a także piętnem wyciśniętym
na odnoszącym sukcesy zespole New Order, formacji utworzonej przez trzech
pozostałych muzyków z Joy Division. Jak w piosence Curtisa Komakino:
„Cień na skraju drogi/Zawsze ciebie przypomina mi".
Deborah Curtis, żona lana, była ostatnią osobą, która widziała go żywego.
Najprościej mówiąc — jej wspomnienia to odprawianie egzorcyzmów nad
poniesioną stratą, to przemieszanie poczucia winy i zagubienia, które były
wynikiem targnięcia się na życie przez lana w ich wspólnym domu w Mac-
clesfiels. Padają słowa także o tym, co swego czasu było głośne, ale nigdy nie
poznane: życiu emocjonalnym tego człowieka najbardziej skrytego ze skrytych.
Wiele informacji zamieszczonych w tej książce jest publikowanych po raz
pierwszy — dowodzi to, jak silna była potrzeba zerwania z manchesterską
tradycją małomówności.
Ale także sporo tu o czymś, co jako oczywiste rzadko bywa wspominane
w książkach: chodzi o rolę kobiety w męskim, często brutalnym świecie rocka.
Deborah Curtis była żoną, która wspomagała męża i którą on opuścił. Opo­
wiedziała kiedyś o przejmującym wydarzeniu, gdy będąc w zaawansowanej
ciąży poszła na koncert Joy Division i została zatrzymana przez kogoś z obsługi.
Uraczono ją uwagą, że nie wygląda dość dobrze. Usłyszała: „Jak możemy
20573570.005.png
mieć gwiazdę rocka z żoną w szóstym miesiącu ciąży stojącą obok na scenie?"
To był początek przykrości.
W książce pojawia się jeszcze pytanie, bardzo smutne, które zostaje bez
odpowiedzi. Deborah Curtis pisze o rzeczywistości, w jakiej przyszło żyć
łanowi — cierpiał bowiem na padaczkę. Choroba rozwijała się na skutek
wyczerpania i przeżyć związanych z występami. To prawda, jego mesmeryczny
styl — wijące się ramiona, szklane spojrzenie i szaleńczy spazmatyczny taniec —
odzwierciedlał ataki epileptyczne, na które cierpiał w domu i które przerażały
jego najbliższych. Czy ludzie podziwiali lana Curtisa za to, co go wyniszczało?
Szanuję odwagę, z jaką Deborah Curtis pisała tę książkę, i mam nadzieję,
że pomogło to jej uleczyć nie gojące się od piętnastu lat rany. Być może i nam
będzie teraz łatwiej zrozumieć istotę obsesji, która drąży kulturę rocka: roman­
tyczny obraz cierpiącego artysty, zbyt szybko się wypalającego, zbyt młodo
umierającego. Mity powstają od czasów Thomasa Chattertona i nadal się
rodzą. Mity owiały postaci Rudolfa Valentino, Jamesa Deana, Sida Viciousa,
lana Curtisa i Kurta Cobaina. Przejmujący z oddali pokazuje ludzką stronę mitu.
Jon Savage
1995
20573570.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin