Jan Andrzej Kaczmarczyk - Kompromis.pdf

(1395 KB) Pobierz
1070650021.051.png
JAN ANDRZEJ KACZMARCZYK
KOMPROMIS
1070650021.062.png 1070650021.073.png 1070650021.084.png 1070650021.001.png 1070650021.002.png 1070650021.003.png 1070650021.004.png 1070650021.005.png 1070650021.006.png 1070650021.007.png 1070650021.008.png 1070650021.009.png 1070650021.010.png 1070650021.011.png 1070650021.012.png 1070650021.013.png 1070650021.014.png 1070650021.015.png 1070650021.016.png 1070650021.017.png 1070650021.018.png 1070650021.019.png 1070650021.020.png 1070650021.021.png 1070650021.022.png 1070650021.023.png 1070650021.024.png 1070650021.025.png 1070650021.026.png 1070650021.027.png 1070650021.028.png 1070650021.029.png 1070650021.030.png 1070650021.031.png 1070650021.032.png 1070650021.033.png 1070650021.034.png 1070650021.035.png 1070650021.036.png 1070650021.037.png 1070650021.038.png 1070650021.039.png 1070650021.040.png 1070650021.041.png 1070650021.042.png 1070650021.043.png 1070650021.044.png 1070650021.045.png 1070650021.046.png 1070650021.047.png 1070650021.048.png 1070650021.049.png 1070650021.050.png 1070650021.052.png 1070650021.053.png 1070650021.054.png 1070650021.055.png 1070650021.056.png 1070650021.057.png 1070650021.058.png 1070650021.059.png 1070650021.060.png 1070650021.061.png 1070650021.063.png 1070650021.064.png 1070650021.065.png 1070650021.066.png 1070650021.067.png 1070650021.068.png 1070650021.069.png 1070650021.070.png 1070650021.071.png 1070650021.072.png 1070650021.074.png 1070650021.075.png 1070650021.076.png 1070650021.077.png 1070650021.078.png 1070650021.079.png 1070650021.080.png 1070650021.081.png 1070650021.082.png 1070650021.083.png 1070650021.085.png
Rozdział pierwszy
Zezowaty! Hej, Zezowaty!
W ciszy panującej podczas poobiedniej sjesty głośny krzyk
odbił się echem od portowych zabudowań. John Sunders
zatrzymał się w pół kroku. Stał przez chwilę niezdecydowany, w
nadziei, że wołanie nie jest skierowane do niego. Odgłos szybko
zbliżających się kroków pozbawił go złudzeń. Odwrócił się i
zobaczył barczystego mężczyznę w zniszczonym marynarskim
ubraniu.
- Cześć, Zezowaty — zawołał tamten, uśmiechając się
szeroko. — Nie poznajesz mnie?
- Nie bardzo.
Watson. Joe Watson...
- Watson... Ależ tak.
Wymuszony uśmiech na twarzy Sundersa niezbyt udolnie
wyrażał radość ze spotkania, ale marynarz zdawał się tego nie
dostrzegać.
Gdzie się podziewałeś przez tyle lat? Z innymi chłopcami
spotykam się od czasu do czasu, tylko ty jeden nie dałeś znaku
życia. Jak ci się wiedzie?
- Nieźle.
- Ależ ze mnie dureń — Watson znaczącym ruchem puknął
się w czoło.- Przecież widzę, żeś pan całą gębą. To twoja
maszyna? — wskazał zaparkowanego przy krawędzi jezdni
kremowego mercedesa.
- Moja.
Niezła Watson pokręcił z podziwem głową.- Jak do tego
doszedłeś? Słyszałem, że po wyjściu do cywila wpadłeś w
tarapaty...
- Cicho Sunders rozejrzał się niespokojnie, — To było
dawno. Teraz prowadzę poważne interesy i nie chciałbym, żeby
się ktoś dowiedział...
- Rozumiem — przerwał mu Watson śmiejąc się hałaśliwie.
— Na mnie możesz polegać. Ale chyba nie będziemy gadać na
ulicy, o suchym pysku. Musimy uczcić nasze spotkanie. Ile to
lat minęło? Chyba ze dwadzieścia?
- Dwadzieścia trzy.
- No właśnie. Więc jak? Znajdziesz chwilę czasu dla starego
kumpla?
-Jasne. Chodź, pójdziemy do jakiegoś lokalu — odpowiedział
Sunders kierując się do samochodu.
Właściwie nie miał specjalnej ochoty na wspominanie
dawnych lat, ale obawiał się, że Watson łatwo nie ustąpi. Wolał
więc zgodzić się na jego propozycję, niż afiszować się z prostym
marynarzem w miejscu, gdzie wszyscy go znali.
- To jest życie — Watson rozparł się wygodnie na przednim
siedzeniu mercedesa. — Dokąd mnie zabierzesz?
Sam nie wiem.
Marynarz dostrzegł spojrzenie, jakim Sunders Obrzucił jego
strój, i znów się roześmiał.
- Rozumiem, stary. Czemu od razu nie mówisz, że moje
ubranie nie jest dostatecznie eleganckie. Ale nie martw się,
znam lokal, w którym nikt nie zwraca uwagi na takie drobiazgi.
Pamiętasz Sama-Krasnala?
- Nie.
—A powinieneś. W jego knajpie w Liverpoolu wypiliśmy
morze wódki. Teraz Sam przeniósł się tutaj. Też prowadzi
lokal, i to jaki. W jego „Fali” od razu przypomną ci się stare
dobre czasy. Więc jak jedziemy?
- Dobrze, gdzie to jest?
- Poprowadzę cię. Na najbliższym skrzyżowaniu skręcisz w
prawo- zadysponował Watson chichocąc cicho.
Lokal Sama-Krasnala znajdował się w najstarszej,
najbardziej zaniedbanej części miasta. Sunders był tu po raz
pierwszy. Kiedy Watson kazał mu się zatrzymać, rozejrzał się
niespokojnie.
To na pewno tutaj?
- Tutaj, tutaj. Wysiadamy.
Sunders otworzył drzwi wozu i natychmiast wstrzymał
oddech. Ulica pozbawiona była kanalizacji. Po obu stronach
wąskiej, brukowanej jezdni płynęły wartkimi strumieniami
nieczystości. Ich odór w południowym upale był trudny do
wytrzymania.
- Zrobiłeś się delikatny — zauważył żartobliwie Watson. —
Nie przejmuj się, w środku będzie znacznie lepiej.
- Oby — Sunders westchnął ciężko. — Myślisz, że można tu
zostawić wóz?
- Tak. W dzień jest tu całkiem spokojnie. Nocą bywa trochę
gorzej, ale tak długo chyba nie zostaniemy.
- Skoro tak twierdzisz — powiedział Sunders bez
przekonania. — Gdzie jest ta „Fala”?
- Nie widzisz? — zdziwił się marynarz. — Tu pokazał ręką
szyld.
Duży blaszany . prostokąt pokrywała warstwa rdzy, przez co
złote kiedyś litery stały się niemal nieczytelne. Wisiał w bramie
częściowo zrujnowanej, pozbawionej dachu kamienicy. „Fala”
znajdowała się w piwnicy. Prowadziły do niej wąskie, ośłizłe
schody. Mimo iż drewniana poręcz była lepka od brudu,
Sunders trzymał się jej kurczowo. Coraz bardziej żałował, że
przystał na propozycję Watsona, ale nie wypadało się już
wycofać. Na szczęście zaduch, w którym dominował zapach
kwaśnego piwa i czosnku, był tu mniej dokuczliwy,
prawdopodobnie dzięki znacznie niższej temperaturze. „Da się
wytrzymać” — ocenił pokonując z westchnieniem ulgi ostatni
stopień. Rozejrzał się po pogrążonej w lekkim półmroku sali.
Wyglądała niezbyt zachęcająco. Podłogę stanowiło gliniane
klepisko. Drewniane ściany pokrywały prześcigające się w
wulgarności rysunki i napisy. Belki podtrzymujące strop
wygięte były w niewiarygodnym wręcz stopniu. O ile przy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin