Philip K Dick - Mała czarna skrzynka.pdf

(107 KB) Pobierz
Ma³a czarna skrzynka
Philip K. Dick - Mała czarna skrzynka
I
Bogart Crofts z Departamentu Stanu powiedzial:
- Panno Hiashi, chcemy wyslac pania na Kube w celu wygloszenia paru prelekcji religijnych dla
zamieszkalej tam chinskiej ludnosci. Zawazylo tu pani orientalne pochodzenie. To powinno
pomóc.
Jeknawszy w duchu Joan Hiashi pomyslala, ze jej orientalne pochodzenie polega na tym, ze
urodzila sie w Los Angeles i studiowala na Uniwersytecie Kalifornijskim w Santa Barbara. Ale
formalnie rzecz biorac, korzystala w czasie studiów ze stypendium dla azjatyckich studentów, co
sumiennie zaznaczyla w podaniu o prace.
- Wezmy takie slowo "caritas" - mówil Crofts. - Pani zdaniem, co ono wlasciwie oznacza w sensie
uzytym przez Jerome'a? Milosierdzie? Nie. Wiec co? Zyczliwosc? Milosc?
- Moja specjalnosc to buddyzm zen - odparla Joan.
- Alez kazdy wie, co znaczy slowo "caritas" w póznoromanskim uzyciu - zaprotestowal Crofts z
irytacja. - Szacunek, jaki porzadni ludzie zywia do siebie nawzajem, ot co. - Uniósl nieco siwe,
dostojne brwi. - Czy pani chce podjac sie tej pracy, panno Hiashi? A jesli tak, to dlaczego?
- Chce rozpowszechnic idee buddyzmu zen wsród chinskich komunistów na Kubie -
odpowiedziala Joan - poniewaz... Zawahala sie. Prawda wygladala po prostu tak, ze oznaczala to
dla niej wysokie zarobki, pierwsza dobrze platna posade, jaka udaloby sie jej dostac. Z punktu
widzenia jej kariery to byla okazja. - No cóz... - dokonczyla. - Co jest istota Jedynej Drogi? Nie
potrafie na to odpowiedziec.
- W kazdym razie potrafi pani wykorzystac swoja specjalnosc, aby wymigac sie od uczciwej
odpowiedzi - skwitowal Crofts kwasno. - I wykrecic kota ogonem. - Wzruszyl ramionami. -
Niemniej, moze to tylko dowodzi, ze jest pani odpowiednio wyszkolona i nadaje sie do tego
zadania. Na Kubie spotka pani wiele calkiem niezle wyksztalconych i swiatlych osobników,
którym na dokladke niezgorzej sie powodzi, nawet wedlug standardów amerykanskich. Mam
nadzieje, ze poradzi pani sobie z nimi równie dobrze jak ze mna.
- Dziekuje panu, panie Crofts. - Joan wstala. - Oczekuje wiec na wiadomosc od pana.
- Pani dzialalnosc zrobila na mnie pewne wrazenie - powiedzial Crofts na wpól do siebie. - W
koncu to pani jest ta mloda dama, która pierwsza wpadla na pomysl, aby dac do rozwiazania
slynne zagadki zen uniwersyteckim komputerom.
- Ja tylko pierwsza wprowadzilam to w zycie - poprawila go Joan. - Ale pomysl pochodzil od
mojego przyjaciela, Raya Meritana. Szaro-zielonego harfisty jazzowego.
- Jazz i zen - westchnal Crofts. - No cóz, moze nasze panstwo bedzie mialo z pani pozytek na
Kubie.
- Musze wyjechac z Los Angeles, Ray - powiedziala do Raya Meritana. - Nie moge juz wytrzymac
tutejszego zycia.
Podeszla do okna jego mieszkania i spojrzala na blyszczacy w dali tor kolei jednoszynowej. Mknal
po nim z blyskawiczna szybkoscia srebrzysty wagon - czym predzej odwrócila wzrok. Gdybysmy
tylko potrafili cierpiec, pomyslala. Oto, czego nam brak, prawdziwego doswiadczenia w
cierpieniu, bo zawsze od wszystkiego mozemy uciec. Nawet od tego.
- Przeciez wyjezdzasz - odparl Ray. - Jedziesz na Kube nawracac bogatych kupców i bankierów
na ascetyzm. Oto prawdziwy paradoks zen: jeszcze ci za to zaplaca. - Parsknal smiechem. - Gdyby
wpakowac to do komputera, móglby powstac niezly galimatias. W kazdym razie nie bedziesz
musiala siedziec co wieczór w Crystal Hall sluchajac mojej muzyki, jesli od tego tak spieszno ci
uciec.
- Nie - powiedziala Joan - bede nadal sluchac cie w telewizji. Moze nawet posluze sie twoja
muzyka podczas wykladów. - Z palisandrowej komody w rogu pokoju wyjela pistolet kaliber 32,
nalezacy niegdys do drugiej zony Raya Meritana, Edny, która zabila sie nim pewnego
deszczowego popoludnia w lutym zeszlego roku. - Moge go wziac? - spytala.
- Z przyczyn sentymentalnych? - zapytal Ray. - Dlatego ze zrobila to z twojego powodu?
- Edna nie zrobila nic z mojego powodu. Lubila mnie. Nie mam zamiaru brac odpowiedzialnosci
za samobójstwo twojej zony, mimo iz dowiedziala sie o naszej, jak by to powiedziec, znajomosci.
Ray odparl melancholijnie:
- I pomyslec, ze nikt inny tylko ty jestes ta osoba, która namawia ludzi, aby brali wine na siebie,
zamiast zrzucac ja na caly swiat. Jak nazwalas swoja zasade, kochanie? Ach, prawda - zasmial sie.
- "Zasada anty-paranoi". Lekarstwo doktor Joan Hiashi na choroby umyslowe: przyjmij wine, wez
ja w calosci na siebie. Zmierzyl ja wzrokiem i dodal sucho: - Dziwie sie, ze nie jestes
wyznawczynia Wilbura Mercera.
- Tego blazna - prychnela Joan.
- To czesc jego uroku. Chodz, pokaze ci. - Ray wlaczyl odbiornik telewizyjny w drugim rogu
pokoju, beznogie czarne pudlo w stylu orientalnym ozdobione smakami z dynastii Sung.
- To ciekawe, ze wiesz, kiedy jest jego program - zauwazyla Joan.
Ray zamruczal wzruszajac ramionami:
- Interesuje mnie to. Nowa religia wypierajaca zen, która przybyla ze Srodkowego Wschodu i
podbija teraz Kalifornie. Ty tez powinnas sie tym zainteresowac, skoro uwazasz religie za swoja
profesje. Dzieki niej dostalas prace. Religia placi twoje rachunki, moja droga, wiec jej nie
lekcewaz.
Obraz telewizyjny sie rozjasnil i pokazal sie Wilbur Mercer.
- Dlaczego on nic nie mówi? - spytala Joan.
- Mercer zlozyl w tym tygodniu sluby calkowitego milczenia. - Ray zapalil papierosa. -
Departament Stanu powinien byl wyslac mnie, a nie ciebie. Jestes watpliwym ekspertem.
- Przynajmniej nie jestem blaznem - odparla Joan. - Ani wyznawca blazna.
- Istnieje takie powiedzenie zen - przypomnial jej Ray lagodnie: - "Budda jest kawalkiem papieru
toaletowego". I inne: "Budda czesto..."
- Cicho badz! - przerwala ostro. - Chce obejrzec Mercera. - Ach, chcesz go sobie obejrzec - glos
Raya byl nabrzmialy ironia. - O to ci chodzi, na milosc boska? Nikt nie oglada Mercera, na tym
wlasnie cala rzecz polega. - Wrzuciwszy papierosa do kominka, podszedl do telewizora, przed
którym Joan zauwazyla metalowa skrzynke z dwoma uchwytami, podlaczona do odbiornika
podwójnym przewodem. Ray wzial w rece uchwyty i natychmiast jego twarz wykrzywila sie
grymasem bólu.
- Co ci jest? - spytala zaniepokojona Joan.
- N...nic. - Trzymal dalej uchwyty. Na ekranie Wilbur Mercer szedl wolno po jalowym, skalistym
zboczu opustoszalego wzgórza z wyrazem glebokiego spokoju - czy moze nieobecnosci - na
uniesionej w góre twarzy o wyostrzonych rysach mezczyzny w srednim wieku. Z glebokim
westchnieniem Ray puscil uchwyty.
- Tym razem moglem je utrzymac tylko przez czterdziesci piec sekund. - Zwrócil sie do Joan z
wyjasnieniem: - To przekaznik empatii, moja droga. Nie moge ci powiedziec, w jaki sposób go
dostalem, prawde mówiac sam nie wiem. Oni go przyniesli, ta jakas organizacja, która je
rozprowadza, Spólka Akcyjna Wilcer. Za to moge ci powiedziec, ze kiedy bierzesz w rece te
uchwyty, nie ogladasz juz Wilbura Mercera, ale uczestniczysz w jego przezyciach. Czujesz
dokladnie to, co on czuje.
- Wyglada na to, ze to bolesne.
- Tak - odparl spokojnie Ray Meritan. - Poniewaz Wilbur Mercer jest scigany przez zabójców.
Zmierza wlasnie do miejsca, gdzie go zabija.
Joan ze zgroza odsunela sie od skrzynki.
- Sama zauwazylas, ze tego wlasnie nam trzeba - przypomnial Ray. - Nie zapominaj, ze jestem
calkiem niezlym telepata. Nie musze sie zbytnio wysilac, zeby odczytac twoje mysli. Gdybysmy
tylko mogli cierpiec, oto co myslalas nie tak dawno temu. No wiec, nadarza ci sie okazja, Joan.
To zwyrodnienie!
- Czy pomyslalas "To zwyrodnienie?"
- Tak!
Ray Meritan rzekl:
- Wilbur Mercer ma juz dwadziescia milionów zwolenników. Na calym swiecie. Cierpia razem z
nim podczas jego wedrówki do Pueblo w Colorado. Przynajmniej podobno tam wlasnie zmierza,
aczkolwiek osobiscie mam co do tego pewne watpliwosci. Tak czy owak merceryzm jest teraz
tym, czym kiedys byl zen; jedziesz na Kube propagowac wsród bogatych chinskich bankierów
rodzaj ascetyzmu, który juz jest przestarzaly, juz sie przezyl.
Joan w milczeniu odwrócila sie od niego i patrzyla na idacego Mercera.
- Wiesz, ze mam racje - ciagnal Ray. - Wychwytuje twoje emocje. Mozesz nawet sama nie byc ich
swiadoma, ale gdzies w glebi tak czujesz.
Na ekranie w Mercera rzucono kamieniem. Trafil go w ramie. Joan zdala sobie sprawe, ze
wszyscy trzymajacy teraz przekaznik empatii poczuli to razem z nim.
Ray kiwnal glowa:
- Masz racje.
- A co sie stanie, kiedy... kiedy go juz naprawde zabija? - Wzdrygnela sie.
- Zobaczymy - odparl spokojnie Ray. - Na razie nie wiemy.
II
- Mysle, ze sie mylisz, Boge - powiedzial Sekretarz Stanu Douglas Herrick do Bogarta Croftsa. -
Dziewczyna moze i jest kochanka Meritana, ale to nie znaczy, ze cokolwiek wie.
- Poczekamy, co nam powie pan Lee - odparl Crofts zniecierpliwionym tonem. - Kiedy Hiashi
wyladuje w Hawanie, bedzie juz na nia czekal.
- A czy Lee nie moze wysondowac bezposrednio Meritana?
- Jeden telepata sondujacy drugiego? - Bogart Crofts usmiechnal sie do siebie na ten pomysl.
Stworzyloby to dosc nonsensowna sytuacje: Lee czytalby w myslach Meritana, który, równiez
bedac telepata, czytalby w myslach Lee i odkryl, ze ten czyta w jego myslach, a Lee z kolei
odkrylby, ze Meritan to wie, i tak dalej, i tak dalej. Nie konczacy sie kolowrotek, w wyniku
którego Meritan wystrzegalby sie najstaranniej wszelkiej mysli o Wilburze Mercerze.
- Najbardziej przekonuje mnie to podobienstwo nazwisk - mówil Herrick. - Meritan, Mercer.
Pierwsze trzy litery...
- Ray Meritan nie jest Wilburem Mercerem - przerwal mu Crofts. - Powiem ci, skad to wiemy.
Nagralismy w CIA tasme magnetowidowa z programem Mercera, powiekszylismy ja i
zanalizowali. Mercer byl pokazany na zwyklym ponurym tle kaktusów, piasku i skal... sam wiesz.
- Tak - przytaknal Herrick. - Nazywaja to Pustynia.
- W powiekszeniu ujrzelismy cos na niebie, co nastepnie zostalo zbadane. To nie Ksiezyc. To jakis
ksiezyc, ale mniejszy od ziemskiego. Mercer nie jest na Ziemi. Przypuszczam, ze w ogóle nie jest
istota ziemska.
Pochyliwszy sie Crofts podniósl mala metalowa skrzynke, ostroznie omijajac oba uchwyty.
- Tego tez nie zaprojektowano ani nie wykonano na Ziemi. Caly Ruch Mercerowski jest nie z tej
planety i to fakt, z którym musimy sie pogodzic.
Herrick rzekl:
- Jesli Mercer nie jest Ziemianinem, to mógl cierpiec i umierac przedtem na innych planetach.
- O tak - przyznal Crofts. - Mercer, czy jak sie tam on lub to cos w rzeczywistosci nazywa, moze
byc wysoce wyspecjalizowany w tej dziedzinie. Ale nadal nie znamy odpowiedzi na pytanie, które
nas interesuje. - A pytanie to oczywiscie brzmialo: "Co dzieje sie z ludzmi trzymajacymi uchwyty
przekaznika empatii?"
Crofts usadowil sie za biurkiem i wlepil wzrok w stojaca przed nim skrzynke z dwoma
zachecajacymi uchwytami. Nigdy ich nie dotknal i nie zamierzal. Ale...
- Kiedy Mercer umrze? - zapytal Herrick.
- Spodziewaja sie tego pod koniec przyszlego tygodnia.
- I sadzisz, ze Lee wydobedzie cos z dziewczyny do tej pory? Jakas wskazówke co do jego
prawdziwego miejsca pobytu?
- Mam nadzieje - odpowiedzial Crofts, nadal siedzac przy przekazniku empatii, lecz go nie
ruszajac. To musi byc dziwne uczucie, myslal, polozyc rece na dwóch najzwyczajniej
wygladajacych metalowych uchwytach i naraz przekonac sie, ze nie jest sie juz soba, tylko
zupelnie kims innym, w innym miejscu, kims mozolnie zmierzajacym w góre ponurego zbocza ku
pewnej smierci. Przynajmniej tak mówia. Ale kiedy sie o tym slyszy... co to wlasciwie znaczy? A
gdybym tak sam spróbowal?
Uczucie przenikliwego bólu... nie, to go przerazilo, powstrzymalo. Nie mógl uwierzyc, ze ludzie
tego swiadomie szukaja, zamiast unikac. Wziecie do rak uchwytów przekaznika empatii z
pewnoscia nie oznaczalo checi ucieczki. Nie bylo to unikanie czegos; lecz szukanie czegos. I to
nie jedynie bólu - Crofts byl dosc inteligentny, aby zdawac sobie sprawe, ze mercerysci nie sa
zwyklymi masochistami, którzy lubuja sie w samoudreczeniu. Wiedzial, ze tym, co intryguje
zwolenników Mercera, jest istota i znaczenie bólu.
Oni cierpieli za cos.
Powiedzial glosno do swojego przelozonego:
- Wybieraja cierpienie, zeby zanegowac swoja wlasna, osobista egzystencje. To wspólnota, w
której wszyscy cierpia i przezywaja wspólnie ciezkie przejscia Mercera. - Jak Ostatnia Wieczerza,
pomyslal. Oto prawdziwy klucz: wspólnota, wspóluczestniczenie, które lezy u podstaw kazdej
religii. Albo powinno lezec. Religia wiaze ludzi w jedna zwarta grupe, która zostawia wszystkich
innych na zewnatrz.
- Ale zasadniczo jest to ruch polityczny albo tez musi byc w ten sposób traktowany - odrzekl
Herrick.
- Z naszego punktu widzenia - zgodzil sie Crofts. - Nie z ich.
Interkom na biurku zabuczal i odezwal sie glos sekretarki:
- Przyszedl pan John Lee.
- Niech wejdzie.
W drzwiach ukazal sie wysoki, szczuply, mlody Chinczyk z usmiechem na ustach i z wyciagnieta
reka. Mial na sobie staroswiecki jednorzedowy garnitur i spiczaste czarne buty. Gdy sciskali sobie
dlonie, Lee spytal:
- Nie wyleciala jeszcze do Hawany, prawda?
- Prawda - poswiadczyl Crofts.
- Czy jest ladna?
- Tak - przyznal Crofts, patrzac z usmiechem na Herricka. - Ale... trudna. Taka bardziej krnabrna.
Wyemancypowana, jesli pan mnie rozumie.
- Och, typ sufrazystki - odparl Lee z usmiechem. - Nie lubie tego rodzaju kobiet. Niezbyt latwe
zadanie, panie Crofts.
- Niech pan pamieta, ze ma pan sie tylko dac nawrócic. Ma pan po prostu sluchac jej nauk na
temat zenu i nauczyc sie paru prostych pytan w rodzaju "Czy ten kij to Budda?" oraz przygotowac
na kilka niezrozumialych uderzen w glowe, co jak rozumiem, nalezy do praktyk zen i ma ponoc
rozjasniac umysl.
- Albo go zaciemniac - odparl Lee z szerokim usmiechem. - Jak pan widzi, jestem przygotowany.
Rozjasniac, zaciemniac, w zenie to to samo. - Przybral powazny wyraz twarzy. - Ja sam naturalnie
jestem komunista - zaznaczyl. - Podjalem sie tego zadania jedynie dlatego, ze nasza Partia w
Hawanie oficjalnie uznala, iz merceryzm jest rzecza niebezpieczna i musi zostac zlikwidowany. -
Zasepil sie. - Trzeba przyznac, ze ci mercerysci sa fanatykami.
- To prawda - zgodzil sie Crofts. - I nalezy ich wytepic. - Wskazal na przekaznik empatii. - Czy
pan kiedys....?
- Tak - powiedzial Lee. - To rodzaj kary. Narzuconej sobie niewatpliwie z powodu poczucia winy.
Nadmiar wolnego czasu potrafi wywolac taka reakcje u ludzi, jesli nimi odpowiednio pokierowac.
Crofts pomyslal: ten czlowiek nic nie rozumie. Jest zwyklym materialista. Typowym osobnikiem
urodzonym w rodzinie komunistycznej i wychowanym w komunistycznym spoleczenstwie.
Wszystko jest albo czarne, albo biale.
- Myli sie pan - powiedzial Lee, odczytawszy jego mysli.
Crofts zaczerwienil sie i rzekl:
- Przepraszam, zapomnialem. Nie chcialem pana urazic.
- Sadzac po pana myslach - ciagnal Lee - uwaza pan, ze Wilbur Mercer, jak sie sam nazywa, moze
byc istota pozaziemska. Czy zna pan stanowisko Partii w tej sprawie? Dyskutowalismy o tym pare
dni temu. Partia jest zdania, ze w naszym Ukladzie Slonecznym nie ma zycia na innych planetach,
a wiara w istnienie jakichs pozostalosci przedstawicieli wyzszej rasy to zwykle zacofanie.
Crofts westchnal.
- Jak mozna rozstrzygac takie empiryczne zagadnienia przez glosowanie, i to na podstawie czysto
politycznych przeslanek, tego nie rozumiem.
W tym miejscu wtracil sie Sekretarz Herrick, uspokajajac obu mezczyzn.
- Prosze, nie tracmy czasu na dyskusje o problemach teoretycznych, co do których sie nie
zgadzamy. Trzymajmy sie zasadniczego tematu: Partii Mercerystów i jej gwaltownie rosnacej
popularnosci na calym swiecie.
- Oczywiscie, ma pan racje - przyznal Lee.
III
Zgłoś jeśli naruszono regulamin