Philip K Dick - Oko Sybilli.pdf

(1944 KB) Pobierz
Dick Philip K. - Oko_Sybilli__SCAN-dal_956_.rtf
PHILIP K. DICK
OKO SYBILLI
(Przełożyła Magdalena Gawlik)
SCAN-dal
23244455.002.png
Jak stworzyć księgę oporu, księgę prawdy w imperium fałszu lub księgę prawości w
imperium wierutnych kłamstw? Jak tego dokonać, stojąc twarzą w twarz z wrogiem?
Nie w staroświeckim stylu, siedząc w łazience, ale w technologicznym państwie
przyszłości? Czy wolność i suwerenność mają szansę na zaistnienie w nowych warunkach? To
znaczy, czy nowe tyranie stłumią protesty? Czy też nastąpią nowe reakcje w duchu, jakiego
nam nie sposób przewidzieć?
Philip K. Dick w wywiadzie udzielonym w 1974 roku
(z „Only Apparently Real")
23244455.003.png
WSTĘP
Konwencjonalna mądrość głosi, że istnieją pisarze pisarzy oraz pisarze
czytelników. Ci drudzy to garstka szczęściarzy, ich książki - chyba za sprawą jakichś
feromonów, których ci pierwsi nigdy nie są w stanie do końca spreparować w swoich
laboratoriach - rok po roku goszczą na listach bestsellerów. Mogą oni, choć (na ogół)
nie muszą, zadowolić wybredne gusty krytyków „literackich”, ale i tak nie narzekają
na słabą sprzedaż swoich książek. Pisarze pisarzy otrzymują doskonałe recenzje,
zwłaszcza ze strony zachwyconych kolegów po piórze, ale ich książki nie przyciągają
czytelników, którzy na odległość, na podstawie samej recenzji, wyczują dzieło pisarza
pisarzy. Styl prozatorski jest rzeczą wielce cenioną (prawdziwy pisarz czytelników
wolałby uniknąć oskarżenia o coś równie elitarnego jak „styl”), postacie posiadają
„głębię”, przede wszystkim zaś książka jest „poważna”.
Wielu pisarzy pisarzy aspiruje do sławy i honorariów pisarzy czytelników.
Zdarza się też, że pisarz czytelników pragnie zaszczytów, których nie kupią żadne
pieniądze. Henry James, pisarz pisarzy par excellence , napisał jedną ze swoich
najzabawniejszych historii, „Następny raz”, właśnie o takiej parze twórców o
sprzecznych ze sobą dążeniach, a jego wnioski są całkowicie zgodne z prawdą. Pisarz
„literacki” stara się, jak może, by napisać hit – dzięki czemu zyskuje kolejne laury i
ani za grosz więcej czytelników. Popularny pismak bez wysiłku produkuje Dzieło
Sztuki: krytycy szydzą, a książka i tak sprzedaje się jak nigdy dotąd.
Philip K. Dick był za swoich czasów pisarzem pisarzy i pisarzem czytelników,
a także nie należał do żadnej z tych kategorii. Stworzył odrębną kategorię - pisarza
science fiction pisarzy science fiction. Potwierdzenie tego można znaleźć na
okładkach licznych wydań jego książek, na których koledzy hojnie obdarowywali go
superlatywami. John Brunner nazwał go „najkonsekwentniej olśniewającym pisarzem
science fiction świata”. Norman Spinrad przebija to „najwybitniejszym
amerykańskim pisarzem drugiej połowy dwudziestego wieku”. Ursula Le Guin chrzci
go amerykańskim Borgesem, a na ukoronowanie wszystkiego Harlan Ellsion
obwieszcza, że Dick to „Pirandello” science fiction, „jej Beckett i jej Pinter”. Brian
Aldiss, Michael Bishop, ja – i wielu innych - głosiliśmy równie ekstrawaganckie
peany, lecz wszystkie pochwały w nieznacznym tylko stopniu wpłynęły na sprzedaż
ozdabianych przez nie książek w latach, kiedy owe książki powstawały. Dick zdołał
23244455.004.png
przetrwać jako pełnoetatowy wolny strzelec jedynie dzięki swej nieprzeciętnej
produktywności. Spójrzcie choćby na objętość „Opowiadań zebranych” i weźcie pod
uwagę fakt, że większość jego czytelników nie uważało go za twórcę krótkich form,
lecz znało go głównie jako twórcę powieści.
Według mnie warto podkreślić, że wszystkie pochwały spływały na Dicka ze
strony innych pisarzy science fiction, a nie Literackich Autorytetów, ponieważ nie
zaliczał się do kręgu pisarzy spoza gatunku. Nie chwali się go za wybitny styl bądź za
głębię psychologiczną postaci. Proza Dicka rzadko kiedy bywa błyskotliwa, często
wręcz wydaje się wprost nieporadna. Bohaterowie, nawet ci z najlepszych opowiadań,
mają „głębię" sitcomu z lat pięćdziesiątych. (Chcąc ująć to sympatyczniej, można
powiedzieć, że pisarz składał hołd amerykańskiej commedia dell'arte ). Nawet
opowiadania, które wryły się w pamięć jako odstępstwa od tej reguły, po głębszej
analizie wydają się bliższe Bradbury'emu i van Vogtowi niż Borgesowi i Pinterowi.
Dick zadowala się narracją równie prostą - nawet prostacką jak narracja komiksu. Na
dowód tego nie trzeba sięgać dalej niż do pierwszego opowiadania w tym zbiorze,
„Mała czarna skrzynka”, pochodzącego z 1963 roku, kiedy przypadał szczyt jego
możliwości twórczych i powstały takie klasyczne powieści jak „Człowiek z
Wysokiego Zamku” i „Marsjański poślizg w czasie”. Poza tym „Skrzynka” stanowi
zalążek innej z jego najlepszych powieści, powstałej kilka lat później „Czy androidy
śnią o elektrycznych owcach?”.
Skąd więc te pochwały? Każdemu wielbicielowi science fiction odpowiedź
nasuwa się sama: Dick miał wspaniałe pomysły. Fani zniosą nieporadność stylu ze
względu na prawdziwe nowatorstwo autora, tym bardziej jeśli zmorą gatunku jest
nieustanne przetwarzanie starych wątków i motywów. Pomysły Dicka stworzyły
odrębną kategorię na spektrum wyobraźni. Nie dla niego podbój kosmosu. U Dicka
kolonizacja Układu Słonecznego jedynie przyczynia się do powstania nowych i
bardziej przygnębiających przedmieść. Nie dla niego wymyślanie nowego gatunku
Obcych rodem z Halloween. Był zawsze zbyt świadomy maski kryjącej twarz
człowieka, by zawracać sobie głowę wyszukanym maskaradami. Czerpał swoje
pomysły z otaczającego go świata, z sąsiedztwa, z gazet, sklepów i reklam
telewizyjnych. Zebrane w całość, jego powieści i opowiadania tworzą jeden z
najtrafniejszych i najbardziej przejrzystych obrazów kultury amerykańskiej ery
Populuksu i Wietnamu we współczesnej literaturze - nie z powodu bystrego
rejestrowania absurdu tamtych czasów, lecz ze względu na odkrycie metafor
23244455.005.png
obnażających znaczenie naszego trybu życia. Wyniósł zwyczajność do rangi
niezwykłości. Czegóż więcej możemy żądać od sztuki?
Cóż, odpowiedź jest oczywista: płynności wykonania, oszczędności środków
wyrazu i innych estetycznych ozdobników. Mimo to większość pisarzy science fiction
radziła sobie bez obrusa i kryształowej zastawy dopóty, dopóki mieli na talerzu
soczystą metaforę. Istotnie, warsztatowe niedociągnięcia Dicka stawały się dla jego
kolegów po piórze zaletami, gdyż niejednokrotnie przejmowali od niego piłkę i
dopracowywali szczegóły. „The Lathe of Heaven" Ursuii Le Guin to jedna z
najlepszych powieści Dicka, której nie napisał. Moja „334” na pewno nie byłaby tym
samym bez jego wizji Ponurej Przyszłości. Długo by wyliczać jego świadomych
dłużników, a dłużników nieświadomych -jeszcze dłużej.
Umieszczony na końcu tego tomu komentarz Phila do opowiadania
„Przedludzie" stanowi oczywisty przykład reakcji, jaką mógł wzbudzić u innego
pisarza. W tym wypadku Joanna Russ bez ogródek zasugerowała, że powinno się go
stłuc za opowieść o lęku małego chłopca przed kierowcą „ciężarówki aborcyjnej",
który jak hycel wyłapywał przedludzi (niechciane przez rodziców dzieci poniżej
dwunastu lat) i zabierał je do komór gazowych ośrodków „aborcyjnych”. To
natchniony przykład propagandy (według określenia Phila, „rzecznictwa”), na którą
nie należy odpowiadać chęcią rękoczynów, lecz opowiadaniem o podobnej sile
przesłania, nie unikającym postawienia ciekawej, choć kłopotliwej tezy: Skoro
aborcja, dlaczego nie dzieciobójstwo? Na tle polaryzacji klimatu aktualnej debaty,
poruszenie tej kwestii przez Dicka stanowiło swoisty coup de théâtre , a jednak w
żadnym razie nie postawiło kropki nad „i”. Na podstawie „Przedludzi” nietrudno
byłoby stworzyć powieść, która wcale nie musiałaby być traktatem antyaborcyjnym.
Opowiadania Dicka często rozrastały się w powieści z chwilą, gdy weryfikował
pierwotną koncepcję, powodem zaś, dla którego stał się pisarzem science fiction
pisarzy science fiction, jest to, że wywierały podobny efekt na jego kolegów.
Czytanie opowiadania Dicka nie przypomina „kontemplacji" dokończonego dzieła
sztuki, lecz raczej angażuje w rozmowę. Cieszę się, że jestem częścią tej ciągłej
debaty.
Thomas M. Disch
październik 1986
23244455.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin