Buchan Elizabeth - Druga żona - Zemsta kobiety w średnim wieku 02.pdf

(1323 KB) Pobierz
ELIZABETH BUCHAN - Druga żona.docx
444214287.057.png
ELIZABETH BUCHAN
DRUGA ŻONA
444214287.068.png 444214287.079.png 444214287.090.png 444214287.001.png 444214287.008.png 444214287.009.png 444214287.010.png 444214287.011.png 444214287.012.png 444214287.013.png 444214287.014.png 444214287.015.png 444214287.016.png 444214287.017.png 444214287.018.png 444214287.019.png 444214287.020.png 444214287.021.png 444214287.022.png 444214287.023.png 444214287.024.png 444214287.025.png 444214287.026.png 444214287.027.png 444214287.028.png 444214287.029.png 444214287.030.png 444214287.031.png 444214287.032.png 444214287.033.png 444214287.034.png 444214287.035.png 444214287.036.png 444214287.037.png 444214287.038.png 444214287.039.png 444214287.040.png 444214287.041.png 444214287.042.png 444214287.043.png 444214287.044.png 444214287.045.png 444214287.046.png 444214287.047.png 444214287.048.png 444214287.049.png 444214287.050.png 444214287.051.png 444214287.052.png 444214287.053.png 444214287.054.png 444214287.055.png 444214287.056.png 444214287.058.png 444214287.059.png 444214287.060.png 444214287.061.png 444214287.062.png 444214287.063.png 444214287.064.png 444214287.065.png 444214287.066.png 444214287.067.png 444214287.069.png 444214287.070.png 444214287.071.png 444214287.072.png 444214287.073.png 444214287.074.png 444214287.075.png 444214287.076.png 444214287.077.png 444214287.078.png 444214287.080.png 444214287.081.png 444214287.082.png 444214287.083.png 444214287.084.png 444214287.085.png 444214287.086.png 444214287.087.png 444214287.088.png 444214287.089.png 444214287.091.png 444214287.092.png 444214287.093.png 444214287.094.png 444214287.095.png 444214287.096.png 444214287.097.png 444214287.098.png 444214287.099.png 444214287.100.png 444214287.002.png 444214287.003.png 444214287.004.png 444214287.005.png 444214287.006.png
A teraz omówimy nieco bardziej
szczegółowo walkę o przetrwanie
Karol Darwin, „O pochodzeniu gatunków".
444214287.007.png
Jak wszystko się zaczęło
W dniu mojego ślubu włożyłam czarny żakiet i suto marszczoną spódnicę z czerwonego je-
dwabiu, żeby ukryć dziesięciotygodniową ciążę. Przez dłuższy czas paradowałam przed lustrem w
swojej ciasnej sypialni, wygładzając fałdy spódnicy, poprawiałam makijaż i żałowałam, że nie mo-
gę nosić szpilek, bo teraz odczuwałam ból stóp. Chyba próbowałam się oswoić z nową sytuacją,
która wkrótce nieuchronnie mnie czekała. „Pani Lloyd". Odbicie pokazywało moje usta ułożone w
kształt tych dwóch słów, ale tak naprawdę widziałam w lustrze „drugą panią Lloyd".
Wezwaną przez Nathana taksówką pojechaliśmy do urzędu stanu cywilnego. Nathan ubrany
był w ciemnoszary garnitur i miał zbyt krótko obcięte włosy, co mi się nie podobało. Wyglądał ja-
koś niekompletnie i wcale nie przypominał tego wyrafinowanego światowca, który zawrócił mi w
głowie; w dodatku odkąd schudł, sprawiał też wrażenie niedożywionego. Nie miał zbyt szczęśliwej
miny.
- Mógłbyś okazać choć odrobinę zadowolenia - rzuciłam z kąta taksówki.
Muszę przyznać, że twarz mu się rozpogodziła.
- Wybacz, kochanie, myślałem o czymś innym. Patrzyłam na rowerzystę, wykonującego
samobójcze manewry w ulicznym ruchu.
- Jesteśmy w drodze na nasz ślub, a ty myślisz o czymś innym.
- Hej. - Nathan wziął mnie za rękę; od czasu zajścia w ciążę miałam zawsze gorące dłonie. -
Nie ma się o co martwić, daję słowo.
Wierzyłam Nathanowi, ale chciałam, żeby wszystko było jasne.
- To nasz szczególny dzień.
Uśmiechnął się do mnie, w swoim przekonaniu krzepiąco.
- Wszystko jest jak trzeba. I naprawdę o tobie myślę.
- Można zemdleć z wrażenia: pan młody myśli o pannie młodej. - Skubnęłam go we wnętrze
dłoni.
Nathan zawczasu wyjaśnił gościom, których było w sumie ośmioro, co rozumie przez „cichy
ślub". Oznajmił, że nie chce zamieszania. Żadnych fajerwerków. Zależało mu, żeby ten dzień spe-
cjalnie nie różnił się od innych. „Chyba rozumiesz?" - pytał kilka razy, wzbudzając tym moją iry-
tację. W ciąży i do tego, jak się okazało, bez pracy, nie miałam najlepszej pozycji do negocjacji.
Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, Nathan osłupiał porażony brzydotą kamiennego bloku, w
którym się mieścił urząd stanu cywilnego. Wewnątrz znajdowała się poczekalnia ozdobiona imita-
cją boazerii, prymitywnymi złoceniami i bukietem zakurzonych sztucznych kwiatów w odcieniach
paskudnego różu i błękitu.
Tam dołączyła do nas Paige. Pracowała wówczas jeszcze w banku i ubrana była w służbową
beżową garsonkę i białą bluzkę. Klapę żakietu miała poplamioną tłuszczem.
- Świetnie wyglądasz, Minty. - Przełożyła z ręki do ręki aktówkę wypchaną papierami. -
Mówiliście, żeby się nie stroić, więc wypadłam tak, jak stałam, prosto z zebrania.
- Tak...
- O Boże, jednak chciałaś, żebym się wystroiła... - bąknęła spłoszona.
W odpowiedzi popatrzyłam na nią bez słowa. Rzeczywiście, chciałam, żeby Paige włożyła
ciuchy od Alexandra McQueena i wyzywający kapelusz. Marzyły mi się jedwabie i tiule, błysk
brylantowych kolczyków, bąbelki szampana, aromat drogich kwiatów, atmosfera ogólnego rozczu-
lenia, kiedy goście do tego stopnia poddają się nastrojowi chwili, że sami mają ochotę zacząć
wszystko od nowa.
- Gdzie masz bukiet, Minty? - spytała Paige z groźną miną.
- Nie mam.
- No właśnie. Potrzymaj. - Wcisnęła mi do ręki aktówkę i gdzieś zniknęła.
Nathan gestem przywołał mnie do stojących w grupie gości; Poppy, Richard, Sam i jego żo-
na Jilly rozmawiali z Peterem i Carolyne Shakerami. Poppy była ubrana na czarno, a Jilly, z wy-
raźnie zaznaczoną ciążą, miała na sobie płócienną bluzę, która aż się prosiła o żelazko. Jedynie Ca-
rolyne wysiliła się na tyle, by założyć jaskrawoczerwoną sukienkę i biały żakiet.
- Cześć, Minty - bąknął Sam, nie patrząc mi w oczy.
Jilly dotknęła mojego policzka. Jej długie, jedwabiste włosy załaskotały mnie po twarzy;
pachniały szamponem i jakąś odżywką.
- Jak się czujesz? - zagadnęła znaczącym szeptem, jak to ciężarna do ciężarnej.
- Dobrze. Właściwie nie ma specjalnej różnicy. Poza bardzo ciepłymi dłońmi i bólem stóp.
Zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem.
- Prawie nic po tobie nie widać, szczęściaro. - Jilly miała na myśli coś dokładnie przeciwne-
go. Sama obnosiła wydęty brzuch, zachwycona tym oczywistym dowodem własnej płodności.
Oparła się o Sama. - Tylko poczekaj. Bolące stopy to dopiero początek - powiedziała z wyraźnym
zadowoleniem.
Paige zamaszyście wkroczyła do poczekalni.
- Masz tu bukiet, Minty. Jest okropny, ale trudno. - Wepchnęła mi do ręki wiązankę czerwo-
nych róż, takich, jakie sprzedają drobni handlarze na ulicach. Kwiaty były ciasno owinięte i na
wpół zwiędłe.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin