Idzie kobieta
w chustce łaciatej jak pole
przyciska do piersi
torebkę z papieru
dzieje się to
w samo południe
w najpiękniejszym punkcie miasta
tu pokazują wycieczkom
park z łabędziem
wille w ogrodach
perspektywę i róże
z garbem tłumoka
� co tak matko przyciskacie do piersi
teraz potknęła się
i z torebki
posypały się kryształki cukru
kobieta pochyla się
a w jej oczach jest wyraz
którego nie odda
żaden malarz rozbitych dzbanów
zagarnia ciemną ręką
roztrwonione bogactwo
i z powrotem wsypuje
jasne krople i proch
Jak
ona
długo
klęczy
na kolanach
jakby chciała zebrać
słodycz ziemi
do ostatniego ziarna
Ptaki pozostawiająw gnieździe swoje cieniezostaw tedy lampęinstrument i książkęchodźmy do pagórkagdzie rośnie powietrzegwiazdę niobecnąpokażę ci palcemgłęboko pod darniąsą tkliwe korzonkiźródełka obłokówktóre biją czystowiatr przyłoży ustaabyśmy śpiewalimy zmarszczymy czołanie powiemy słowachmury aureole majątak jak święcimy mamy kamykiczarne zamiast oczubliznę po odejściudobra pamięć leczymoże zejdą blaskipo schylonych plecach
zaprawdę zaprawdę powiadam wamwielka jest przepaśćmiędzy namia światłem
Z
Kiedy staje przed nimiw cieniu podejrzeniajest jeszcze całyz materii światłaeony jego włosówspięte są w pukielniewinnościpo pierwszym pytaniupoliczki nabiegają krwiąkrew rozprowadzająnarzędzia i interrogacjażelazem trzcinąwolnym ogniemokreśla się granicejego ciałauderzenie w plecyutrwala kręgosłupmiędzy kałużą a obłokiempo kilku nocachdzieło jest skończoneskórzane gardło aniołapełne jest lepkiej ugodyjakże piękna jest chwilagdy pada na kolanawcielony w winęnasycony treściąjęzyk waha sięmiędzy wybitymi zębamia wyznaniemwieszają go głową w dółz włosów aniołaściekają krople woskutworząc na podłodzeprostą przepowiednię
NapisPatrzysz na moje ręce są słabe - mówisz - jak kwiaty patrzysz na moje usta za małe by wyrzec: świat - kołyszmy się lepiej na łodydze chwil pijmy wiatr i patrzmy jak zachodzą nam oczy woń więdnienia jest najpiękniejsza a kształt ruin znieczula we mnie jest płomień który myśli i wiatr na pożar i na żagle ręce mam niecierpliwe mogę głowę przyjaciela ulepić z powietrza powtarzam wiersz który chciałbym przetłumaczyć na sanskryt lub piramidę: gdy wyschnie źródło gwiazd będziemy świecić nocom gdy skamienieje wiatr będziemy wzruszać powietrze
Dlaczego klasycy1 w księdze czwartej Wojny Peloponeskiej Tukidydes opowiada dzieje swej nieudanej wyprawy pośród długich mów wodzów bitew oblężeń zarazy gęstej sieci intryg dyplomatycznych zabiegów epizod ten jest jak szpilka w lesie kolonia ateńska Amfipolis wpadła w ręce Brazydasa ponieważ Tukidydes spóźnił się z odsieczą zapłacił za to rodzinnemu miastu dozgonnym wygnaniem exulowie wszystkich czasów wiedzą jaka to cena 2 generałowie ostatnich wojen jeśli zdarzy się podobna afera skomlą na kolanach przed potomnością zachwalają swoje bohaterstwo i niewinność oskarżają podwładnych zawistnych kolegów nieprzyjazne wiatry Tucydydes mówi tylko że miał siedem okrętów była zima i płynął szybko 3 jeśli tematem sztuki będzie dzbanek rozbity mała rozbita dusza z wielkim żalem nad sobą to co po nas zostanie będzie jak płacz kochanków w małym brudnym hotelu kiedy świtają tapety Przesłanie Pana Cogito
Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresupo złote runo nicości twoją ostatnią nagrodęidź wyprostowany wśród tych co na kolanachwśród odwróconych plecami i obalonych w prochocalałeś nie po to aby żyćmasz mało czasu trzeba dać świadectwobądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważnyw ostatecznym rachunku jedynie to się liczya Gniew twój bezsilny niech będzie jak morzeilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitychniech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogardadla szpiclów katów tchórzy - oni wygrająpójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudęa kornik napisze twój uładzony życiorysi nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocyprzebaczać w imieniu tych których zdradzono o świciestrzeż się jednak dumy niepotrzebnejoglądaj w lustrze swą błazeńską twarzpowtarzaj: zostałem powołany - czyż nie było lepszychstrzeż się oschłości serca kochaj źródło zaranneptaka o nieznanym imieniu dąb zimowyświatło na murze splendor niebaone nie potrzebują twego ciepłego oddechusą po to aby mówić: nikt cię nie pocieszyczuwaj - kiedy światło na górach daje znak - wstań i idźdopóki krew obraca w piersi twoją ciemną gwiazdępowtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki i legendybo tak zdobędziesz dobro którego nie zdobędzieszpowtarzaj wielkie słowa powtarzaj je z uporemjak ci co szli przez pustynię i ginęli w piaskua nagrodzą cię za to tym co mają pod rękąchłostą śmiechu zabójstwem na śmietnikuidź bo tylko tak będziesz przyjęty do grona zimnych czaszekdo grona twoich przodków: Gilgamesza Hektora Rolandaobrońców królestwa bez kresu i miasta popiołówBądź wierny Idź
Pani Profesor Izydorze Dąmbskiej
To wcale nie wymagało wielkiego charakterunasza odmowa niezgoda i upórmieliśmy odrobinę koniecznej odwagilecz w gruncie rzeczy była to sprawa smakuTak smakuw którym są włókna duszy i chrząstki sumieniaKto wie gdyby nas lepiej i piękniej kuszonosłano kobiety różowe płaskie jak opłateklub fantastyczne twory z obrazów Hieronima Boschalecz piekło w tym czasie było jakiemokry dół zaułek morderców baraknazwany pałacem sprawiedliwościsamogonny Mefisto w leninowskiej kurtceposyłał w teren wnuczęta Aurorychłopców o twarzach ziemniaczanychbardzo brzydkie dziewczyny o czerwonych rękachZaiste ich retoryka była aż nazbyt parciana(Marek Tulliusz obracał się w grobie)łańcuchy tautologii parę pojęć jak cepydialektyka oprawców żadnej dyskryminacji w rozumowaniuskładnia pozbawiona urody koniunktiwuTak więc estetyka może być pomocna w życiunie należy zaniedbywać nauki o pięknieZanim zgłosimy akces trzeba pilnie badaćkształt architektury rytm bębnów i piszczałekkolory oficjalne nikczemny rytuał pogrzebówNasze oczy i uszy odmówiły posłuchuksiążęta naszych zmysłów wybrały dumne wygnanieTo wcale nie wymagało wielkiego charakterumieliśmy odrobinę niezbędnej odwagilecz w gruncie rzeczy była to sprawa smakuTak smakuktóry każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwochoćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciałagłowa
Najpiękniejsze bajki są o tym, że byliśmy mali. Ja lubię najbardziej tę, jak to raz połknąłem kościany guzik. Mama wtedy płakała.
Dwie krople
Lasy płonęły - a onina szyjach splatali ręcejak bukiety różludzie zbiegali do schronów - on mówił że żona ma włosyw których się można ukryćokryci jednym kocemszeptali słowa bezwstydnelitanię zakochanychGdy było bardzo źleskakali w oczy naprzeciwi zamykali je mocnotak mocno że nie poczuli ogniaktóry dochodził do rzęsdo końca byli mężnido końca byli wiernido końca byli podobnijak dwie kroplezatrzymane na skraju twarzy
Wilk i owieczka
<!-- -->
Mam cię - powiedział wilk i ziewnął. Owieczka obróciła ku niemu załzawione oczy. - Czy musisz mnie zjeść? Czy to naprawdę jest konieczne?- Niestety muszę. Tak jest we wszystkich bajkach: Pewnego razu nieposłuszna owieczka opuściła mamę. W lesie spotkała złego wilka, który...- Przepraszam, nie jest tu las, tylko zagroda mego gospodarza. Nie opuściłam mamy. Jestem sierotą. Moją mamę zjadł także wilk.- Nic nie szkodzi. Po śmierci zaopiekują się tobą autorzy pouczających czytanek. Dorobią tło, motywy i morał. Nie miej do mnie żalu. Pojęcia nie masz, jak to głupio być złym wilkiem. Gdyby nie Ezop, usiedlibyśmy na tylnych łapach i oglądalibyśmy zachód słońca. Bardzo to lubię. Tak, tak, kochane dzieci. Zjadł wilk owieczkę, a potem oblizał się. Nie naśladujcie wilka, kochane dzieci. Nie poświęcajcie się dla morału.
Testament
<!-- -->
Zapisuję czterem żywiołomto co miałem na niedługie władanieogniowi - myślniech kwitnie ogieńziemi którą kochałem za bardzo ciało moje jałowe ziarnoa powietrzu słowa i ręcei tęsknoty to jest rzeczy zbędneto co zostaniekropla wodyniech krąży międzyziemią niebemniech będzie deszczem przezroczystympaprocią mrozu płatkiem śnieguniech nie doszedłszy nigdy niebaku łez dolinie mojej ziemipowraca wiernie czystą rosącierpliwie krusząc twardą glebęwkrótce zwrócę czterem żywiołomto co miałem na niedługie władanie- nie powrócę do źródła spokoju
Co stało się z Barabaszem? Pytałem nikt nie wieSpuszczony z łańcucha wyszedł na białą ulicęmógł skręcić w prawo iść naprzód skręcić w lewozakręcić się w kółko zakręcić radośnie jak kogutOn Imperator własnych rąk i głowyOn Wielkorządca własnego oddechuPytam bo w pewien sposób brałem udział w sprawieZwabiony tłumem przed pałacem Piłata krzyczałemtak jak inni uwolnij BarabaszaWołali wszyscy gdybym ja jeden milczałstałoby się dokładnie tak jak się stać miałoA Barabasz być może wrócił do swojej bandyW górach zabija szybko rabuje rzetelnieAlbo założył warsztat garncarskiI ręce szklane zbrodniączyści w glinie stworzeniaJest nosiwodą poganiaczem mułów lichwiarzemwłaścicielem statków - na jednym z nich żeglował Paweł do Koryntianlub - czego nie można wykluczyć -stał się cenionym szpiclem na żołdzie RzymianPatrzcie i podziwiajcie zawrotną grę losuo możliwości potencje o uśmiechy fortunyA Nazareńczykzostał sambez alternatywyze stromąścieżkąkrwi
SZYMBORSKA
Nic dwa raz się nie zdarzai nie zdarzy. Z tej przyczynyzrodziliśmy sie bez wprawyi pomrzemy bez rutyny.Choćbyśmy uczniami bylinajtępszymi w szkole światanie będziemy repetowaćżadnej zimy ani lata. Żaden dzień się nie powtórzy,nie ma dwóch tych samych nocy,dwóch tych samych pocałunków,dwóch jednakich spojrzeń w oczy. Wczoraj, kiedy twoje imięktoś wymówił przy mnie głośno,tak mi byo, jakby różaprzez otwarte wpadła okno. Dziś, kiedy jesteśmy razem,odwróciłam twarz ku ścianie.Róża ? Jak wygląda róża?Czy to kwiat ? A może kamień ? Czemu ty się, zła godzino,z niepotrzebnym mieszasz lękiem ?Jesteś - a więc musisz minąć.Miniesz - a więc to jest piękne. Uśmiechnięci, współobjęcispróbujemy szkać zgody,choć różnimy się od siebiejak dwie krople czystej wody.
Umrzeć - tego nie robi się kotu.Bo co ma począć kotw pustym mieszkaniu.Wdrapywać się na ściany.Ocierać między meblami.Nic niby tu nie zmienione,a jednak pozamieniane.Niby nie przesunięte,a jednak porozsuwane.I wieczorami lampa już nie świeci.Słychać kroki na schodach,ale to nie te.Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,także nie ta, co kładła.Coś się tu nie zaczynaw swojej zwykłej porze.Coś się tu nie odbywajak powinno.Ktoś tutaj był i był,a potem nagle zniknąłi uporczywie go nie ma.Do wszystkich szaf się zajrzało.Przez półki przebiegło.Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.Nawet złamało zakazi rozrzuciło papiery.Co więcej jest do zrobienia.Spać i czekać.Niech no on tylko wróci,niech no się pokaże.Już on się dowie,że tak z kotem nie można....
Bisior