Carpenter Leonard - Conan Łupieżca.txt

(476 KB) Pobierz
LEONARD CARPENTER
CONAN
�UPIE�CA

CONAN THE RAIDER



Przek�ad:
Robert Lipski



Data wydania oryginalnego: 1986
Data wydania polskiego: 1999
        
        
Dla
        Jamesa Battersby
        

I

Zatrute morze
        
        Wysoko w g�rze b��kitne niebo p�on�o niczym pochodnia. Poni�ej rozci�ga�a si� pustynia wschodniego Shemu, rozleg�a, nie zamieszkana po�a�, usiana g�rskimi pasmami i piaszczystymi pustkowiami niczym ko��mi i prochami od dawna martwych gigant�w. Tu jednak ziemia by�a p�aska jak st�, spieczona na bia�o i twarda jak wn�trze pieca do wypalania cegie�. Po niej za�, niczym owad pe�zn�cy po ceg�ach rozgrzanego pieca, przesuwa� si� je�dziec na koniu. Siwa spocona klacz sz�a st�pa, tocz�c z gor�ca pian� z pyska. Otulony fa�dami d�ugiego kaftana, je�dziec siedzia� nieporuszony. Gruba g�sta we�na mia�a powstrzyma� pustynne s�o�ce przed wys�czaniem ostatniej kropli wody z cia�a cz�owieka i wypalenia m�zgu z jego czaszki.
        Wypuk�o�ci i fa�dy zakurzonego odzienia zdradza�y, �e je�dziec jest postawnym m�czyzn�, cho� spod materia�u wida� by�o tylko jego oczy. B�yszcza�y b��kitem w szczelinie kaptura, lustruj�c z zaci�to�ci� drapie�nego zwierz�cia rozci�gaj�ce si� przed nim pustkowia. W pewnej chwili je�dziec odwr�ci� si� przepatruj�c horyzont z czujno�ci� zbiega.
        Wierzchowiec zwolni� kroku.
        - Na Croma! - zakl�� je�dziec. - Trzymaj tempo! Ani mi si� �ni przemierza� pieszo to nawiedzone przez demony pustkowie!
        Poklepa� szyj� zwierz�cia wielk�, ogorza�� d�oni� i wyszepta� mu koj�co wprost do ucha:
        - Ju� dobrze, male�ka! Po prostu trzymaj tempo. Nasi prze�ladowcy, je�li maj� cho� odrobin� oleju w g�owie, na pewno uznali, �e ju� nie �yjemy. Zr�b to dla mnie i dogo� tego s�dziwego przeci��onego kucyka Juviusa, a wtedy odzyskamy nasz klejnot.
        Przez chwil� wydawa�o mu si�, �e dostrzega przed sob� gorej�cy w powietrzu z�oty pier�cie� z osadzonym w nim wielkim, niebieskim szafirem - Gwiazd� Khorali. Zamruga� niecierpliwie powiekami, aby wizja prys�a; wiedzia�, i� takie majaczenia nie zwiastowa�y niczego dobrego. Spr�bowa� skoncentrowa� wzrok na faluj�cej od �aru linii horyzontu.
        - Na sploty Seta, dok�d nas prowadzi ten parszywy �ajdak, Juvius?
        W g��bi serca Conan z Cymmerii zna� odpowied� na to pytanie, i wcale go to nie cieszy�o. Z g�r� dwa dni temu od��czy� si� od szlaku karawan, by pod��y� za s�abo widocznymi na pustyni �ladami kopyt. G�ry, faluj�ce i roziskrzone, widoczne hen, na horyzoncie, blade, niemal bia�e w promieniach s�o�ca, mog�y znajdowa� si� o kilka dni lub nawet tygodni drogi, lecz samotny je�dziec nie mia� szans, aby do nich dotrze�. Jak okiem si�gn��, na r�wninie nie by�o �adnych znak�w czy punkt�w ostrzegawczych. Nawet skrawka cienia, gdzie w�drowiec m�g�by zatrzyma� spojrzenie strudzonych, podra�nionych od blasku s�o�ca oczu.
        Conan wiedzia�, �e Juvius m�g� prowadzi� go jedynie ku �mierci.
        Nic w tym dziwnego. Ten �ajdak spotka� Cymmerianina w pustynnej stanicy w Uwadrze. Okaza� si� wobec niego wyj�tkowo ob�udny i podst�pny. Spi� Conana tamtejszym winem z melon�w, kt�re nader szybko uderza do g�owy, po czym ukrad� mu Gwiazd� Khorali, na jej miejsce za� pod�o�y� kilka skradzionych wcze�niej, bezwarto�ciowych b�yskotek. Jego diabelski plan zak�ada�, i� pozostawi barbarzy�c� najemnikom z miejscowego garnizonu Wazir�w, by powiesili go o �wicie za kradzie� rzeczy, na kt�re Conan nigdy by si� nie po�aszczy�.
        W ca�ej swej z�odziejskiej karierze Juvius, mog�cy sk�din�d pochwali� si� niema�ymi wyczynami jak na rzezimieszka z pogranicza, nie mia� wszelako okazji, by wykaza� si� odwag� czy umiej�tno�ciami bojowymi. By� miejskim rabusiem i na spra�onej s�o�cem pustyni czu� si� jak ryba wyj�ta z wody. Gdy ujrza� Conana, kt�ry na skradzionym wierzchowcu z morderczym b�yskiem w oku ruszy� jego �ladem po ucieczce z garnizonu, wpad� w panik�. My�l�c jedynie o ucieczce, g�upiec zjecha� ze szlaku i zapu�ci� si� w g��b bezludnych pustkowi.
        W�ciek�y Conan po�pieszy� �ladem klejnotu, a za nim bez wahania pod��y�a rozsierdzona dru�yna stra�y Wazir�w. Teraz za� z�o - dziej zagubi� si� na pustyni, z godziny na godzin� zapuszczaj�c si� coraz dalej w g��b rozpalonego �arem piek�a. �wiadczy�y o tym pozostawiane przeze� kr�te �lady.
        - C�, je�eli pustynia go nie zabije, zrobi� to ja - rozmy�la� w g�os Conan. - Ten �ajdak zas�uguje na to, by przypieka� go na wolnym ogniu. Ukrad� moj� w�asno��. - Zamilk�, zastanawiaj�c si� nad problematyczn� kwesti�, kto w�a�ciwie jest prawowitym w�a�cicielem Gwiazdy. W chwil� potem zwr�ci� si� do wierzchowca z wyja�nieniem. - B�d� co b�d� to ja, nie on, pierwszy skrad�em pier�cie� z palca tego z�odziejskiego kr�la!
        Z grzbietu s�aniaj�cej si� klaczy Conan lustrowa� spod wp� przymkni�tych powiek rozci�gaj�ce si� przed nim, stopniowo zmieniaj�ce sw�j wygl�d pustynne terytorium. Twarda jak ceg�a ziemia ust�pi�a miejsca sp�kanym glebom osadowym i szczeliny miejscami by�y wystarczaj�ce szerokie, by mog�o w nich uwi�zn�� ko�skie kopyto. Tu i �wdzie z gliny stercza�y postrz�pione kryszta�y sopli solnych, niczym b�yszcz�ce, gnij�ce k�y ozdobione u podstawy nekrotycznymi, sinymi cieniami. Conan zmusi� wierzchowca, aby zwolni� do st�pa.
        - Spokojnie, male�ka - mrucza� do klaczy. - Gdyby twoi dawni w�a�ciciele mieli nas dopa��, to w�a�nie tu i teraz. - Gdy jednak spojrza� za siebie, nie dostrzeg� na r�wninie mrocznych sylwetek prze�ladowc�w.
        W dali przed nimi fale �aru skrzy�y si� i zniekszta�ca�y horyzont jeszcze bardziej hipnotycznie ni� dotychczas; granica pomi�dzy niebem a ziemi� by�a praktycznie niewidoczna. Mimo to na ziemi wci�� dostrzec mo�na by�o �lady kopyt wierzchowca nale��cego do Juviusa. Ko� nie bacz�c na nic zapuszcza� si� coraz dalej w g��b pos�pnej krainy. W pewnej chwili klacz stan�a d�ba i za nic nie chcia�a p�j�� dalej.
        M�czyzna w pelerynie westchn��, zeskoczy� z siod�a i ujmuj�c klacz za uzd�, poprowadzi� j� ostro�nie przez r�wnin� usian� g��bokimi szczelinami, pe�nymi b�otnistych kryszta��w soli.
        Wtem m�czyzna zamruga� ze zdziwienia. Na wprost niego znajdowa�a si� okr�g�a sadzawka o g�adkich, glinianych �cianach. Czysta woda skrzy�a si� i migota�a w blasku s�o�ca niczym roztopione szk�o. Podszed� do niej, ukl�k� i nabra� wody na d�o�. By�a ciep�a, a krople na jego sk�rze przypomina�y szklane paciorki. Uchylaj�c doln� cz�� kaptura dotkn�� j�zykiem jednej z kropel. Zaraz potem splun�� siarczy�cie - woda mia�a smak jadu skorpiona. Odpluwaj�c z niesmakiem, poprowadzi� wierzchowca dalej. Wreszcie z wahaniem poci�gn�� �yk z na wp� opr�nionego sk�rzanego worka wisz�cego u ��ku siod�a i op�ukawszy Usta, by pozby� si� obrzydliwego posmaku, wyplu� j� na ziemi�.
        Coraz cz�ciej napotyka� na swej drodze sadzawki i m�tne, b�otniste bajorka. Towarzysz�ce im s�one wie�yce si�ga�y barbarzy�cy prawie do pasa. Conan by� przekonany, �e szklista niebieskawa po�wiata, kt�r� widzia� w oddali, oznacza�a znacznie wi�kszy zbiornik wodny. Nie by�o to z pewno�ci� t�tni�ce �yciem morze, niegdy� jednak musia�y �y� w nim jakie� istoty, o czym �wiadczy�y strz�piaste rybie o�ci i skorupy barnakli, wtopione w glin� pod jego stopami. Niekt�re czaszki dor�wnywa�y wielko�ci� ludzkim, wiele spo�r�d nich naje�onych by�o kolcami, niczym maczuga gwo�dziami.
        Uni�s� wzrok znad rozsianych doko�a szcz�tk�w i hen, daleko dostrzeg� niedu�y czarny punkcik. Znajdowa� si� niemal tu� przy niebieskiej, roziskrzonej plamie wody, szerszy i czarniejszy ni� blade widma kolumn solnych.
        Utkwi� w nim wzrok, przys�aniaj�c od blasku oczy obiema d�o�mi. W miar� jak si� do� zbli�a�, punkcik stopniowo j�� nabiera� kszta�tu. By� to kr�py, barczysty m�czyzna siedz�cy na brzuchu martwego konia.
        Juvius zapu�ci� si� w g��b pustyni tak daleko, jak zdo�a� dowie�� go jego rumak. Teraz siedzia� u skraju w�skiego piaszczystego cypla, obmywanego z trzech stron falami s�onego morza. Migocz�ca woda nikn�a w oddali, roztapiaj�c si� w jedno z pofalowanym od �aru powietrzem. Jak oszacowa� Conan, nie mia�a wi�cej ni� trzy, cztery stopy g��boko�ci.
        Z�odziej siedzia� obok pad�ego wierzchowca na brzegu martwego morza, wpatruj�c si� w pustyni� i swego prze�ladowc�. Czeka� z odkryt� g�ow�, a jego pot�ne cia�o opiera�o si� o brzuch konia, uj�te z dw�ch stron sztywnymi, wyprostowanymi nogami zdech�ego zwierz�cia. Nie porusza� si�, i dop�ki z�odziej nie uni�s� d�oni ponad poczernia��, spra�on� s�o�cem twarz�, by ocieni� oczy, Conan nie potrafi� powiedzie�, czy m�czyzna �yje, czy jest martwy. To upewni�o barbarzy�c�, �e ma do czynienia z prawdziw� wizj�, nie za� z mira�em wywo�anym przez s�o�ce i pustynne demony.
        Conan wpatrywa� si� w swego wroga z wargami wykrzywionymi w gniewnym grymasie. Widok z�odzieja wstrz�sn�� nim do g��bi. M�czyzna by� wr�cz �a�osny, gdy tak siedzia�, niczym kr�l na tronie, oparty o wzd�te cielsko zwierz�cia. Cymmerianin westchn�� i pokr�ci� g�ow�, zdegustowany. Na takiego �a�osnego durnia trudno by�o si� w�cieka�. Zwolni� uzd� swej klaczy, a ta natychmiast stan�a i opu�ci�a �eb. Jednym mchem zdj�� z ramion wschodni kaftan i zarzuci� na siod�o, ods�aniaj�c spra�one s�o�cem na br�z, muskularne cia�o odziane w bia��, jedwabn� koszul�, br�zowy kaftan i sanda�y.
        Odwi�za� od juk�w du�y, na wp� pusty buk�ak na wod� i przewiesi� sobie przez rami�. Szepcz�c do spragnionej klaczy, pod�o�y� jej d�o� pod pysk i nala� na u�o�on� w miseczk� r�k� nieco wody. Odwr�ci� si� i ruszy� w stron� z�odzieja.
        Gdy poczu�, �e pod stopami p�kaj� mu oproszone sol� barnakle, pokrywaj�ce niedu�y cypel, zawo�a� do siedz�cego, znajduj�cego si� od niego o strza� z �uku:
        - Hola, Juviusie! Wygl�da na to, �e twoja w�dr�wka dobieg�a kresu. - Przerwa�, lecz tamten nie odpowiedzia�. - Czy jeste� got�w uk�ada� si� ze mn� o Gwiazd� Khorali?
        - Uk�ada� si�, tak. - G�os by� ciep�y, schrypni�ty, gdy s...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin