Kardynalny błąd [Zbrodnia w mieszkaniu chirurga] - Zygmunt Zeydler-Zborowski.pdf

(2046 KB) Pobierz
989749342.001.png
989749342.002.png
ROZDZIAŁ I
Przymknął oczy. Pragnął choć na chwilę odgrodzić się od otaczającego go
świata.
Byt bardzo zmęczony. Ostatnia operacja wyczerpała go kompletnie. Przez
dwie godziny miał nerwy napięte do ostatnich granic. Od precyzji każdego mchu
ręki zależało przecież życie tego człowieka. Teraz nastąpiła gwałtowna reakcja.
Nie miał nawet siły, żeby uśmiechnąć się do Alicji
— Telefon do pana, panie doktorze. — Słowa te dotarły do niego jakby przez
grubą warstwę waty.
Wolno wyciągnął rękę w kierunku słuchawki.
— Halo!
Posłyszał miękki, głęboki głos:
— To ty, Andrzeju? Dzień dobry.
Zmęczenie zniknęło w jednej chwili. Serce zaczęło walić przyśpieszonym ryt-
mem. Nareszcie, nareszcie się odezwała. Od tylu dni czekał na jej telefon.
— Chciałbyś się ze mną dzisiaj zobaczyć? — spytała.
Oczywiście, że chciał. Pragnienie to było tak silne, że sprawiało mu nieomal
fizyczny ból. Odwrócił się plecami do pielęgniarki, żeby w jego twarzy nie
wyczytała wzruszenia.
— Wiec o dziewiątej. Dobrze?
— Dobrze. Gdzie? — Miał nadzieję, że przyjdzie do niego. Sam jednak nie
chciał jej tego podpowiadać. Wolał, żeby to wyszło od niej. A zresztą było mu
bardzo niezręcznie mówić w tej chwili na ten temat. Alicja ciągle jeszcze kręciła
się w pobliżu.
W słuchawce zapanowała cisza. - Halo! — powiedział niespokojnie, —
Słyszysz mnie?
— Tak, słyszę. Zastanawiam się. Może na rogu placu Trzech Krzyży, w „Wila-
nowskiej"?
— Dobrze. O dziewiątej w ..Wilanowskiej'. Przyjdę punktualnie.
Odłożył słuchawkę i odwrócił się. Pochwycił niemiły błysk w oczach Alicji.
Wyszła, zamykając energicznie drzwi za sobą. Wzruszył ramionami. ..Głupia
dziewczyna - pomyślał zniecierpliwiony. Nie miał przecież wobec niej żadnych
zobowiązań, albo prawie żadnych. Tylko jeden raz sprzeniewierzył się swej
zasadzie, że lekarz nie powinien flirtować z pielęgniarkami i nie mógł sobie tego
darować. Ostatecznie ani nie obiecywał jej małżeństwa, ani nie przysięgał
dozgonnej miłości. Traktować to jako zupełnie przelotną, nic nie znaczącą
przygodę. A jeżeli ona wiązała z tą miłostką jakieś nadzieje, to tym gorzej dla
niej.
Machnął ręką, zdjął kitel i włożył marynarkę. Chciał jak najprędzej wydostać
się ze szpitala. Miał dosyć białych fartuchów, czepków pielęgniarek i
postękiwania chorych.
Wszedł Drozdowski. Jak zwykle pełen życia, energiczny, szybki w ruchach.
Jego niespożyte siły i witalność były godne podziwu Żaden z młodych lekarzy nie
mógł się z nim równać pod względem wytrzymałości i odporności na brak snu i
zmęczenie.
— No i jak tam, kolego?
— W porządku.
— Tak wyglądacie, jakby was ktoś przepuścił przez wyżymaczkę.
— Miałem dzisiaj ciężki dzień, panie docencie.
Drozdowski pokiwał głową.
— Tak. wiem. Niech pan wyjdzie trochę na świeże powietrze. Chyba na dzisiaj
wykonał pan plan ponad normę?
— I ja tak myślę.
Północny wiatr uderzał w twarze przechodniów drobnym, twardym,
śniegiem. Mierzwiński naciągnął czapkę na uszy, wsunął głęboko ręce w
kieszenie płaszcza i .szedł długimi, energicznymi krokami. Ruch na świeżym
powietrzu przywracał mu siły. dobrze było tak iść przez zawalone śniegiem ulice,
walcząc z wiatrem, z zadymką. Taka sama zadymka była wtedy w Dolinie
Kościeliskiej. To pierwsze spotkanie pamiętał dokładnie ze wszystkimi
szczegółami. Pękło jej sznurowadło. Miał w kieszeni kawałek sznurka. Pomógł
zasznurować but. Żartowali, śmiali się, było bardzo wesoło. Wrócili razem do
Zakopanego, poszli na obiad do ..Jędrusia". Jakoś od razu doszło między nimi
do bardzo miłego, bezpośredniego kontaktu. Na drugi dzień zabrali narty i
pojechali na Kasprowy. Tak się zaczęło. Nie przypuszczał, że ta przygodna
znajomość przerodzi się w miłość. Miał dużo najrozmaitszych przygód, ale nigdy
nie był naprawdę zakochany. Dopiero teraz...
„Więc jednak zadzwoniła" myślał uszczęśliwiony. Chce się z nim zobaczyć. Po
ostatniej rozmowie z nią bał się, że wszystko skończone... Jakżeż żałował, że
postawił sprawę na ostrzu noża żądając, zęby rozeszła się z mężem. Wtedy
powiedziała:
— Nie mogę tego zrobić. Lepiej, żebyśmy się nie spotykali.
Rozstali się jakby na zawsze. Zaraz na drugi dzień do niej zadzwonił, ale nie
chciała z nim rozmawiać. Prosił, tłumaczył, przepraszał. W odpowiedzi usłyszał:
— Jeżeli będę miała ochotę zobaczyć się jeszcze z tobą, zatelefonuję. — Nie
pozostawało mu nic innego jak tylko czekać. I właśnie dzisiaj, kiedy już zaczynał
tracić nadzieję, usłyszał jej głos. Żałował, że nie chciała przyjść do niego,
rozumiał jednak, że nie byłoby to zgodne z kobiecą taktyką. W tej sytuacji musiał
na nowo zabiegać ojej względy. Spotkania w kawiarniach, nastrojowe spacery
w ..Łazienkach", kolacyjki we dwoje w „Grand Hotelu", a dopiero po jakimś
czasie... Był dobrej myśli. Umiał sobie radzić z kobietami, To już i tak duży
sukces, że ona zatelefonowała, że chce się z nim zobaczyć. Nagle ogarnął go
niepokój. A jeżeli wrócił jej mąż? Ale nie, to chyba niemożliwe. Przecież miał
wrócić dopiero po Wielkanocy. Myśl, że miałby się dzielić Izą z innym
mężczyzną, była tak nieznośna, że zagryzł usta do krwi. Nie,. nie, nigdy się na to
nie zgodzi. Zmusi ją do rozejścia się z mężem. Przecież go nie kocha. Sama mu to
powiedziała, że ich małżeństwo od początku było niezbyt udane. Nie mają dzieci,
więc właściwie żadnych przeszkód, żadnych komplikacji. A może jednak istnieją
jakieś komplikacje, o których on nie wie?
— Cześć, Andrzej. Dokąd tak pędzisz? Mierzwiński odwrócił się gwałtownie.
Tuż przy sobie zobaczył pyzatą twarz Jurka Kalickiego. Lubił nawet dosyć
tego chłopaka obdarzonego przez naturę doskonałym apetytem i dużym
poczuciem humoru. W tej chwili jednak wolał być sam. Zbyt absorbowały go
tamte sprawy, żeby prowadzić żartobliwą rozmowę.
— A, cześć. Jak się masz? — powiedział bez entuzjazmu.
Kalicki udał, że nie zauważył niechętnego tonu.
— Ale zadymka, co? Przyzwyczajamy się powoli do syberyjskiego klimatu.
Dokąd idziesz?
— Na obiad.
— A to się znakomicie składu — ucieszył się grubas. — Ja także jestem
piekielnie głodny. Jak byś się na to zapatrywał, żebyśmy razem coś przekąsili?
Taka pogoda wymaga zwiększonej ilości kalorii Zresztą tobie, jako sławnemu
lekarzowi, nie muszę tego tłumaczyć. No, gdzie zjemy obiadek?
Perspektywa wspólnego obiadu nie zachwyciła Mierzwińskiego, ale wiedział,
że się nie wymiga.
— Wszystko mi jedno. Zaproponuj jakiś lokal — powiedział zrezygnowany.
— Może do „Kameralnej"?
— Dobrze.
Podczas obiadu Kalicki był bardzo rozmowny, co nie przeszkadzało mu jeść
bez przerwy.
Mierzwiński, który zazwyczaj powstrzymywał przyjaciela od obżarstwa, tym
razom nie zwracał uwagi na jego nieposkromiony apetyt. Jadł z roztargnieniem
a na pewno nie umiałby odpowiedzieć na pytanie, co było na obiad? Zbyt był
zajęty myślą o spotkaniu z Izą.
Przy czarnej kawie Kalicki spytał:
— Wybrałbyś się dzisiaj ze mną do kina na ósmą?
Mierzwiński drgnął i spojrzał przytomniej.
— Do kina? Nie, nie mogę. Jestem umówiony o dziewiątej.
— Kobieta?
— Niewykluczone.
— Czyżby pani Łastowska?
— Nie bądź zbyt domyślny.
Kalicki pogroził przyjacielowi swym tłustym palcom.
— Andrzej, Andrzej. Zobaczysz, że cię te baby w końcu zgubią. Powinieneś się
ustatkować, ożenić...
— Dlaczego ty się nie żenisz? Kalicki skończył jeść tort i wysączył resztę kawy
z filiżanki.
— Żenić się? Ja? Chyba tylko z dobrą kucharką. Inne propozycje
matrymonialne nie interesują mnie. Gdzie się umówiłeś?
— W „Wilanowskiej". Dlaczego pytasz?
— Nic, tak sobie. Opowiedz mi coś o tym twoim romansie.
— Wiesz, że nie lubię rozmawiać na te tematy.
— To o czym w ogóle można z tobą rozmawiać? O medycynie nie, bo masz
Zgłoś jeśli naruszono regulamin