Darcy Lilian - Miłosna terapia.pdf

(579 KB) Pobierz
medd318a
Lilian Darcy
Miłosna terapia
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Trudno mi dostatecznie mocno podkre´li´, jakie to
wa˙ne, ˙eby zatrzyma´ u nas tego człowieka.
W pia˛tkowe popołudnie doktor Tom Robinson po-
prosił pracownik´ w na spotkanie do swojego gabinetu.
Przysiadł na rogu biurka, ´cia˛gna˛ł grube siwieja˛ce brwi
i rytmicznie uderzał pi˛´cia˛ w otwarta˛ dło´.
Caroline jak zwykle korciło, by si˛gna˛c´pop˛set˛
i raz na zawsze te brwi rozdzieli´. Moje my´li kra˛˙a˛
B´ g wie gdzie, pomy´lała z poczuciem winy, podczas
gdy doktor Robinson m´ wił o zaproszeniu Declana
McCullocha na tenisa oraz na kolacj˛,iozdobyciu
sympatii jego narzeczonej, gdy przyjedzie na stałe
z Sydney.
– I oczywi´cie, Caroline – nagle przeni´ sł na nia˛
wzrok – tobie przypadnie tu szczeg´ lna rola.
– Doprawdy?
– Declan McCulloch wynajmuje dom twoich rodzi-
c´ w, prawda?
– No tak.
– Rozumiem, ˙e zostawili go w idealnym stanie.
– Oczywi´cie, Tom...
– Ale je˙eli pojawia˛ si˛ problemy, co´ nawali...
– Tak, jasne, wezw˛ kogo´ do naprawy.
– Natychmiast.
– Natychmiast – powt´ rzyła. Bardzo lubiła szefa, ale
miał fatalny zwyczaj dra˛˙y´ temat bez ko´ ca.
– Uwa˙am te˙,˙ebyłby to z twojej strony wspaniały
gest, gdyby´ powitała go zapiekanka˛ i by´ mo˙e zaopat-
rzyła spi˙arni˛ w podstawowe produkty.
– Zgoda – mrukn ˛ ła. – Chyba mog ˛ to zrobi´.
Natalia bawiła si˛ kosmykami włos´ w, Steph ziew-
n˛ła i ukradkiem zerkn˛ła do kalendarza, Mary wyjrzała
przez okno.
Tom zmarszczył czoło i popatrzył na nie z niepoko-
jem.
– Prosz˛,˙eby wszyscy wzi˛li to sobie do serca.
Caroline zaczerpn˛ła powietrza i przej˛łapałeczk˛.
– Wszyscy to rozumiemy – zapewniła. – Postaram
si˛,˙eby on i jego narzeczona poczuli si˛ u nas dobrze.
Zreszta˛ Glenfallon to z natury przyjazne miejsce, ale
ba˛d´my realistami. Ten człowiek jest obcokrajowcem
i przyje˙d˙a tu, poniewa˙ zanim dopuszcza˛ go do
egzamin´ w, kt´ re dadza ˛ mu prawo do uprawiania zawo-
du w Australii, musi popracowa´ w miejscu, gdzie
brakuje lekarzy. Czyli nie w du˙ym mie´cie, ale na
prowincji.
– Ma trzydzie´ci sze´´ lat, jest w najlepszym wieku,
aby zapu´ci´ gdzie´ korzenie, zało˙y´ rodzin˛...
– Problem w tym, ˙e musimy tak˙e wzia ˛ ´ pod uwag ˛
jego narzeczona˛. Ona pracuje w telewizji, wi˛c tutaj nie
znajdzie zaj˛cia. Czyli niezale˙nie od tego, jak bardzo
jemu si˛ tu spodoba, jest mało prawdopodobne, ˙eby
został dłu˙ej ni˙ rok. Najwy˙ej dwa lata, tyle ile trzeba,
˙eby przygotowa´ si˛ do egzamin´ w.
– Sp´ jrzmy na to bardziej optymistycznie – odrzekł
MIŁOSNA TERAPIA
5
Tom z werwa˛, prostuja˛c plecy. Caroline po raz pierwszy
zobaczyła, ˙e ten tyczkowaty m˛˙czyzna zaczyna si˛
garbi´. – Mo˙e ich zwia ˛ zek nie przetrzyma pr´ by czasu!
Wszyscy wybuchn˛li ´miechem, jakby powiedział
dobry dowcip. Nie, on m´ wił to serio, pomy´lała Caro-
line. Za dobrze go znam. Obym nie po˙ałowała, ˙e
rodzice wynaj˛li dom Declanowi McCullochowi. Czy
mogłabym poprosi´ Chrisa o pomoc?
Stłumiła westchnienie. Nie, to nie byłoby w porza˛d-
ku. Jej brat po´lubił c´ rk˛ hodowcy owiec i zajmował
si˛ ogromna˛ posiadło´cia˛ ziemska˛, kt´ ra˛ Sandie odzie-
dziczyła po rodzicach. Chris i Sandie do´´ cz˛sto
przyje˙d˙ali do miasta, ale Caroline nie chciała do-
kłada´ dodatkowego zaj˛cia do listy spraw, kt´ re mieli
zazwyczaj do załatwienia.
Po zako´ czeniu zebrania pracownice poszły do sie-
bie, by uporza˛dkowa´ biurka. Tom szefował sze´ciu
kobietom, do kt´ rych nale˙ały: sekretarka, trzy laboran-
tki i dwie cytolo˙ki. Caroline była jedna ˛ z tych dw´ ch,
opr´ cz Natalii, kt´ ra pracowała w niepełnym wymiarze
godzin.
Kiedy Caroline zamierzaławyła ˛ czy´ mikroskop, za-
dzwonił telefon. To pewnie Josh, uznała, podnosza˛c
słuchawk˛. Na pocza˛tku roku szkolnego o´wiadczył,˙e
nie b ˛ dzie dłu˙ej chodzi´ do ´wietlicy. Domagał si ˛
własnego klucza, chciał wraca´ ze szkoły na rowerze
i by´ niezale˙ny.
Caroline była sceptyczna wobec tego pomysłu, wyra-
ziła jednak zgod˛. Poza tym miałas˛siadk˛, kt´ ra
z daleka pilnowała Josha, a chłopiec dota˛d dobrze sobie
radził. Sko´ czył jedena´cie lat, bywał roztargniony, ale
6
LILIAN DARCY
mimo wszystko przewa˙ał w nim rozsa˛dek. A jednak ze
dwa razy w tygodniu dzwonił do niej mniej wi˛cej o tej
porze.
– Mog˛ sobie wzia˛´ lody? Jest okropnie gora˛co.
Taki był zwykle pow´ d jego telefonu, a poniewa˙
tak˙e i tego dnia był upał, wi ˛ c...
– Cze´c´–odezwała si˛ ciepło.
Cisza na odległym ko´ cu linii powiedziała jej, ˙eto
nie Josh, zanim jeszcze m˛ski głos zapytał:
– Czy m´ wi˛ z Caroline Archer?
– Och, tak. Tak, to ja, przepraszam.
Głos był nieznany, a jednak nie miaława˛tpliwo´ci, do
kogo nale˙y, poniewa˙ usłyszała irlandzki akcent.
– Declan McCulloch, dzwoni˛ z Sydney. Pani rodzi-
ce dali mi ten numer.
– Tak, oczywi´cie. – Rodzice wyjechali na wybrze˙e
i obarczyli ja˛ sprawami domu. – Prosz˛ wybaczy´,
sa˛dziłam, ˙etom´ j syn. W czym mog˛ pom´ c, dok-
torze? – zapytała.
– Chciałbym, je´li mo˙na, ˙eby moja narzeczona
jutro obejrzała z pania˛ dom.
– Prosz ˛ bardzo.
– Niestety, nie mog˛ tam by´, ale Suzy spotkałaby
si˛ z pania˛ około dziesia˛tej, je˙eli to pani odpowiada.
– Tak, dziesia ˛ ta. – Na gwałt usiłowała sobie przypo-
mnie´, o kt´ rej zaczyna si˛ mecz Josha. Je˙eli o dzie-
sia˛tej...
– A ja przyjad ˛ z rzeczami p´ ´nym popołudniem.
– Czyli wprowadzi si˛ pan jutro?
Musi i´´ po zakupy. Zrobi´ zapiekank˛. Zaopatrzy´
spi˙arni ˛ . I to wszystko jeszcze dzi´. Tom ma racj ˛ .
Zgłoś jeśli naruszono regulamin