Sheldon Sidney - Naga twarz.rtf

(1070 KB) Pobierz

Sidney Sheldon

 

Naga twarz

Przekład DOROTA MALINOWSKA


Kobietom mojego życia:

Jorji, Mary i Natalie


Rozdział 1

 

Dziesięć minut przed jedenastą rano niebo eksplodowało chmurą białego konfetti, które po chwili zasnuło miasto. Śnieżny puch zamienił się wkrótce w szarą breję, a lodowaty grudniowy wiatr wymió ludzi odprawiających rytuał gwiazdkowych zakupów, w zacisze ich mieszkań i domów.

Na Lexington Avenue wysoki, szczupły mężczyzna w żółtym sztormiaku przesuwał się w tłumie poszukującym świątecznych prezentów, ale zgodnie z własnym rytmem. Maszerował szybko, jednak nie w tak gwałtownym pośpiechu jak inni umykający przed chłodem piesi. Głowę trzymał podniesioną i wydawał się nie zwracać uwagi na potrącających go ludzi. Był wreszcie wolny po latach czyśćca i szedł do domu powiedzieć Mary, że ma to już za sobą. Przeszłość została pochowana, a czekająca go przyszłość jawiła się jasna i złota. Już wyobraż sobie rozpromienioną twarz żony, kiedy ogłosi jej nowinę. W chwili gdy dotarł do rogu Pięćdziesiątej Dziewiątej ulicy, bursztynowe światła zmieniły barwę na czerwoną, więc zatrzymał się wraz z niecierpliwym tłumem. Kilka kroków dalej święty Mikołaj z Armii Zbawienia stał nad wielkim czajnikiem. Mężczyzna sięgnął do kieszeni po drobne, żeby zasł się bogom pomyślności. W tym samym momencie ktoś mocno klepnął go w ramię. Zachwiał się od nagłego uderzenia. Najwyraźniej jakiś gwiazdkowy pijak poczuł przypływ przyjacielskich uczuć. Albo był to Bruce Boyd, który nigdy nie zdawał sobie sprawy ze swej siły i miał dziecinny zwyczaj zadawania fizycznego bólu. Ale Brucea nie widział od ponad roku.

Mężczyzna już miał odwrócićowę, by sprawdzić, kto go uderzył, kiedy stwierdził ze zdziwieniem, że uginają się pod nim nogi. Jak w zwolnionym filmie widziałasne ciało przewracające się na chodnik. Z miejsca, w które został uderzony, promieniowałpy ból. Mężczyzna z trudem łapał oddech. Na wysokości twarzy widział paradujące szeregiem buty, jakby ży własnym życiem. Policzek zdrętwiał mu od lodowatego chodnika. Wiedział, że nie powinien tak leż. Otworzył usta, by poprosić kogoś o pomoc, a wtedy ciepła czerwona strużka wypłynęła na topniejący śnieg. Przyglądał się zafascynowany, jak cieknie chodnikiem w stronę studzienki kanalizacyjnej. Ból wzmó się, ale nie bardzo mu to przeszkadzało, bo nagle przypomniał sobie, że jest przecież wolny. Tą wspaniałą nowiną ma podzielić się z Mary. Zamknął oczy, ponieważ raziła go biała jaskrawość nieba. Śnieg zamieniał się powoli w marznąawkę, ale on już nic więcej nie czuł.


Rozdział 2

 

Carol Roberts usłyszała, jak otwierają się, a potem zamykają drzwi poczekalni, i zanim jeszcze zdąża podnieść wzrok, wyczuła, kim są przybysze. Było ich dwóch. Jeden trochę po czterdziestce. Postawny, metr osiemdziesiąt, same mięśnie, duża głowa, głęboko osadzone stalowoniebieskie oczy i znużone, jakby nieco smutne usta. Drugi był zdecydowanie młodszy. Miał wrażliwą twarz i piwne oczy o czujnym wyrazie. Różnili się wygdem, ale jeśli chodziło o Carol, mogli być jednojajowymi bliźniakami.

Szpicle. To włnie odgadła. Kiedy zbliżali się do niej, czuła spływające pod pachami strużki potu, którego nie powstrzymał dezodorant. Jej umysł w panice przeszukiwał wszystkie słabe punkty. Chick? Chryste, przecież trzymał się z dala od kłopotów już ponad sześć miesięcy. Od tej nocy, kiedy poprosił, by za niego wyszła, i obiecał zerwać z gangiem. Jej brat Sammy? Sł za morzami w lotnictwie, a poza tym, gdyby coś przydarzyło się jej bratu, nie przysłaliby tych dwóch tajniaków. Nie. Oni przyszli z jej powodu. Nosiła trawkę w torebce i ktoś o zbyt długim języku rozmawiał z kim nie potrzeba. Ale dlaczego dwóch? Carol próbowała przekonać samą siebie, że nie wolno im jej tknąć. Już nie ba jakaś tam głupią czarną dziwką z Harlemu, z któ mogli robić, co im się żywnie podobało. Już nie. Pracowała jako recepcjonistka u jednego z najlepszych psychoanalityków w kraju. Ale im bliżej podchodzili mężczyźni, tym bardziej narastała w niej panika. Zbyt długo chowała się w śmierdzących, zatłoczonych mieszkaniach, do których wdzierali się przedstawiciele praw białych, by zabrać kogoś z jej bliskich.

Żadna z tych myśli nie odbiła się jednak na jej twarzy. Na pierwszy rzut oka dwóch policjantów widzio tylko młodą, dojrzałą, brązowoskó Murzynkę w eleganckiej beżowej sukience. Jej głos brzmiał chłodno i bezosobowo.

Czym mogę? zapytała.

Wtedy włnie porucznik Andrew McGreavy, starszy detektyw, zauważ powiększają się pod jej pachą plamę potu. Automatycznie zarejestrował to jako informację, która mogła się w przyszłci przydać. Recepcjonistka wyglądała na słbistkę. McGreavy wyciągnął portfel z imitacji skóry, do której przyczepiona była zużyta plakietka.

Porucznik McGreavy, dziewiętnasty komisariat. Po czym wskazał na swego partnera. Detektyw Angeli. Jesteśmy z Wydziału Zabójstw.

Zabójstwo? Ręka Carol zadrża. Chick! Zabił kogoś. Złamał przyrzeczenie i wrócił do gangu. Zabił kogoś podczas włamania, albo... może to jemu coś się stało? Nie ż? Czy przyszli, żeby jej to powiedzieć? Carol nagle uświadomiła sobie, że na sukience widać plamę potu i że McGreavy ją zauważ, choć patrzył na jej twarz. Ona i wszyscy McGreavyowie tego świata nie potrzebowali słów. Rozpoznawali się na pierwszy rzut oka. Znali się od setek lat.

Chcielibyśmy zobaczyć się z doktorem Juddem Stevensem powiedziałodszy detektyw. Jego głos był łagodny i grzeczny, pasował do wyglądu. Dopiero w tej chwili zauważa, że trzymał wkach małą paczkę zawinię w brązowy papier i związaną sznurkiem.

Znaczenie jego słów dotarło do niej po dobrej chwili. Więc to nie chodziło o Chicka. Ani o Sammyego. Ani o trawkę.

Przykro mi z trudem udawało jej się ukryć ulgę. Doktor Stevens ma w tej chwili pacjenta.

To zabierze tylko kilka minut powiedział McGreavy.

Chcielibyśmy zadać mu parę pytań. Zamilkł na chwilę.

Tutaj albo na posterunku.

Przyglądała im się zdziwiona. Co, u licha, mogli chcieć dwaj detektywi z Wydziału Zabójstw od doktora Stevensa? Cokolwiek policja podejrzewa, on nie zrobił nic złego. Znała go zbyt dobrze. Jak długo już? Cztery lata. A zaczęło się to pewnej nocy w sądzie...

 

Była trzecia nad ranem i światło lamp na sali sądowej nadawało wszystkim niezdrowy wygląd. Pomieszczenie było stare, zniszczone i zaniedbane, przesączone smrodem strachu, który zbierał się tu przez lata, jak warstwy łuszczącej się farby.

To było zawszone szczęście Carol, że za stołem zasiadał znowu sędzia Murphy. Nie minęły dwa tygodnie od dnia, kiedy poprzednio przed nim stała. Wypuścił, wydając wyrok w zawieszeniu. Pierwsze ostrzeżenie. Co znaczyło tylko, ż...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin