Colin Forbes - Cykl-Tweed 06 -Grecki klucz.pdf

(1510 KB) Pobierz
Forbes Colin - Tweed 06 - Greck
FPRIVATE "TYPE=PICT;ALT=UUK Quality
UUK Quality Book s
Books"
Background color: black white
Font family: Tahoma Georgia Times
Colin Forbes
Grecki klucz
Przełożył: Wacław Niepokólczycki
Warszawa 1991. Wydanie I
Spis treści
PROLOG
Część pierwsza –
WRZOSOWISKO ŚMIERCI
Rozdział 1.
Rozdział 2.
Rozdział 3.
Rozdział 4.
Rozdział 5.
Rozdział 6.
Rozdział 7.
Rozdział 8.
Rozdział 9.
Rozdział 10.
Rozdział 11.
Rozdział 12.
Rozdział 13.
 
Rozdział 14.
Rozdział 15.
Część druga – CZARCIA
DOLINA
Rozdział 16.
Rozdział 17.
Rozdział 18.
Rozdział 19.
Rozdział 20.
Rozdział 21.
Rozdział 22.
Rozdział 23.
Rozdział 24.
Rozdział 25.
Rozdział 26.
Rozdział 27.
Rozdział 28.
Rozdział 29.
Rozdział 30.
Rozdział 31.
Rozdział 32.
Rozdział 33.
Rozdział 34.
Rozdział 35.
Rozdział 36.
Rozdział 37.
Rozdział 38.
Rozdział 39.
Rozdział 40.
Rozdział 41.
 
Część trzecia – GRECKI KLUCZ
Rozdział 42.
Rozdział 43.
Rozdział 44.
Rozdział 45.
Rozdział 46.
Rozdział 47.
Rozdział 48.
Rozdział 49.
Rozdział 50.
Rozdział 51.
Rozdział 52.
Rozdział 53.
Epilog
PROLOG [top]
Kair, luty 1944.
Sierżant sztabowy Higgins — dla przyjaciół Higgy — nie wiedział, że już ostatni raz
wjeżdża skrzypiącą, powolną windą na czwarte piętro gmachu Antikhana.
O dziesiątej wieczorem w murach tego trójbocznego budynku panowała cisza jak w
grobie. Jedynym odgłosem było niesamowite poskrzypywanie starej windy pełznącej
w górę obok pustych o tej porze podestów. Przez żelazne kraty widział kamienne
schody biegnące wokół centralnie umieszczonego szybu windy. Zdawało mu się, że
poza nim nikogo tu nie ma — nikogo, prócz sudańskiego recepcjonisty na parterze.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdybym wracał pierwszy, myślał Higgy. W małych
klitkach na dachu sypiali tylko nieliczni wojskowi. I rzadko wracali z popijaw i kola-
cyjek w Kairze przed jedenastą. On osobiście lubił kłaść się wcześnie...
Kiedy winda zatrzymała się z bujnięciem, wysiadł i zamknął drzwi za sobą.
Zmarszczył czoło. W biegnących wzdłuż trzech ścian budynku korytarzach gaszono
światła o siódmej. Skąd więc pada ten blask zaraz za wejściem?
Wahał się, nasłuchując. Normalnie ruszyłby wprost ku jednej z trzech klatek spiral-
nych schodów w rogach budynku — schodów wiodących na dach. Światło wydosta-
wało się spod zamkniętych drzwi przy końcu korytarza. Z Sekcji Greckiej.
 
Nie miał pojęcia, czym mógł się zajmować zbiegły z okupowanej Grecji Ionides. Mó-
wiono, że jakąś propagandą. Pewnie przed wyjściem na kwaterę zapomniał zgasić
światło. A może jeszcze pracuje?
Podciągnąwszy drelichowe spodnie koloru khaki, Higgy ruszył cicho wykładanym
kafelkami korytarzem. Poczuł się nieswojo, kiedy wydało mu się, że słyszy jakiś od-
głos w przedostatnim pokoju. Pokój ten również należał do Sekcji Greckiej — oba
były połączone wewnętrznymi drzwiami. Ale spod drzwi przedostatniego pokoju nie
padało światło. Kto mógł przebywać w całkowicie ciemnym pomieszczeniu?
Zatrzymał się, chwycił za klamkę, nacisnął ją wolno, pchnął. Drzwi ani drgnęły. Ze-
sztywniał. Jeszcze się nie zdarzyło, aby te drzwi były zamknięte, kiedy ktoś z Sekcji
Greckiej pracował.
Przeszedł kilka kroków do następnych drzwi. Za nimi, w końcu korytarza, ziało czer-
nią wejście na spiralne schody. Higgy chwycił klamkę, nacisnął, wszedł do środka.
Zamarł.
* * *
W pierwszej chwili przemknęło mu przez myśl, że może to kolega Ionidesa, Gavalas,
który pracował do późna. Lecz to był Ionides. Tyle że...
Higginsowi nie brakowało odwagi i hartu ducha. Jako były dowódca czołgu nieraz
widywał kolegów śmiertelnie poparzonych w tym, co między sobą niefrasobliwie
zwali „piekarnikiem”. Nie chodziło bynajmniej o zwykły piekarnik do pieczenia
ciasta, lecz trafiony niemieckim pociskiem czołg, nagle stający w płomieniach. Za-
mknięci w stalowym pudle żołnierze rzadko uchodzili z życiem.
Biuro z okratowanymi oknami wychodzącymi na dzielnicę tubylczą po drugiej stronie
ulicy wyglądało jak po przejściu huraganu. Szuflady powyciągane, ich zawartość wy-
walona na podłogę. Segregatory porozrzucane. Białe ściany pochlapane krwią.
Wśród tego bałaganu, na stosie papierów na podłodze, leżał młody czarnowłosy Ioni-
des, cały we krwi. Czarne oczy patrzyły niewidząco w sufit. Głowę miał niemal od-
dzieloną od tułowia, twarz zmasakrowaną. Krew pokrywała wszystko — nawet
biurko, przy którym zapewne pracował.
Higgy zadygotał. Zamknął zewnętrzne drzwi. Wysoki, potężnie zbudowany dwudzie-
stoośmioletni sierżant sztabowy stał nieruchomo, patrząc na przerażające szczątki le-
żące o kilka stóp od niego. Potem przypomniał sobie hałas, jaki usłyszał w za-
mkniętym pokoju. Spojrzał na wewnętrzne drzwi. Boże! Szaleniec, który to uczynił,
musi znajdować się za nimi.
Ogarnął go paniczny strach. W pierwszym odruchu chciał otworzyć drzwi zewnętrzne
i pognać na złamanie karku po spiralnych schodach na dach. Gardło miał suche, ręce
mu drżały. Zdradliwa cisza panująca w pokoju obok sprawiała, że chciał krzyczeć.
Cisza trwała nadal. Zza zamkniętych drzwi nie dochodził żaden szmer. Higgy wcią-
gnął głęboko powietrze w płuca. Może to wyobraźnia spłatała mu figla albo napięte
nerwy. Czy rzeczywiście coś słyszał?
Spojrzał w dół i znów zobaczył te okropne zwłoki. Na podłodze leżała trzydziesto-
centymetrowa czarna hebanowa linijka. Podniósł ją, wziął się w garść i podszedł do
 
zamkniętych drzwi wewnętrznych. Wciąż ani dźwięku.
Bał się jak wszyscy diabli. Nabierał coraz to większego przekonania, że sąsiedni
pokój jest pusty, lecz jeśli morderca wciąż tam jest, on, Higgy, nie pozwoli skurwie-
lowi uciec. Ionides był miłym chłopakiem, zawsze skorym do żartów i pogawędki.
Higgy uniósł linijkę jak pałkę i sięgnął lewą ręką do klamki.
Jeśli zabójca jest w środku, na pewno trzyma w ręku nóż, którym zadał te straszliwe
ciosy Ionidesowi. Wszystko wskazywało, że Grek stoczył walkę o życie. Nie, myślał
Higgy, jeśli morderca wciąż tam jest, to niech mnie wszyscy diabli, nie pozwolę dra-
niowi uciec.
Uchylił ostrożnie drzwi. W pokoju było ciemno. Sięgnął lewą ręką do środka, na-
macał kontakt, przekręcił. Pokój zalało światło, a wtedy, rozpłaszczony przy ścianie,
pchnął drzwi na całą szerokość. Prawa stopa zaplątała się w coś. Bezładny stos papie-
rów, cała masa, a wszystkie arkusze zaplamione ciemnoczerwono. Krew.
Zrobił krok w głąb pokoju często używanego przez Gavalasa. Słyszał, że Gavalas
wyjechał na urlop. O ile się zorientował, nie było w tym pokoju śladu niczyjej obec-
ności. Ścisnął mocniej linijkę i wszedł głębiej.
Przemierzył cały pokój i nie znalazł żadnych oznak morderczej walki jak w pierw-
szym. Musi natychmiast o wszystkim zameldować. W oszołomieniu spróbował otwo-
rzyć drzwi wiodące na korytarz, bez przekręcania klucza. Drzwi się otworzyły.
Wymowa tego faktu wstrząsnęła nim. Drzwi były zamknięte na klucz, kiedy pró-
bował je otworzyć od strony korytarza. Potwierdzenie przypuszczenia, że zabójca
ukrywał się w ciemnym pokoju w kilka chwil po dokonaniu ohydnej zbrodni, było dla
sierżanta Higgy'ego czymś przerażającym.
Zemdliło go. Pchnąwszy drzwi pobiegł do najbliższej toalety i zamknął się na klucz.
Później nigdy nie wiedział na pewno, ile czasu przesiedział na sedesie.
* * *
Zszedł po kamiennych schodach na dół opustoszałego budynku. Klatka windy mogła
się okazać śmiertelną pułapką. Sudański recepcjonista stłumił ziewnięcie, gdy Higgy
ukazał się u stóp schodów, i patrząc na czarną linijkę, którą ten wciąż trzymał w dłoni
— poprawił czerwony fez na głowie.
— Kto wychodził z budynku po moim przyjściu? — zapytał Higgy.
— Nikt, panie sierżancie, bo bym widział. Każdy musi przejść koło mojego biurka...
— Wiem. A kto wchodził?
— Też nikt — odparł Sudańczyk doskonałą angielszczyzną. — Pan jest w tej chwili
jedyną osobą w całym domu.
— Selim, ty zasypiasz — oskarżył go Higgy.
— Nie, panie sierżancie — zaprotestował tamten. — Pracuję zwykle na nocną
zmianę. Sypiam w ciągu dnia.
— Więc połącz mnie z SIB. Szybko! To pilne.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin