Eliot Pattison - Grzechoczący kośćmi 02 - Oko kruka.pdf

(1342 KB) Pobierz
E LIOT P ATTISON
Oko kruka
Przełożył Zbigniew A. Królicki
DOM WYDAWNICZY REBIS Poznań 2011
Dla Connora, który karmi moją muzę.
Rozdział 1
Kwiecień 1760 Dzikie ostępy Pensylwanii
Znajdowali się na najkrwawszej ziemi krwawej wojny i żadna ze stron tego wielkiego
światowego konfliktu nie zamierzała okazać litości. Przy każdym kroku, jaki stary Indianin
stawiał w uśpionym obozie wroga, Duncanowi McCallumowi serce stawało w gardle. Błagał
Conawago, aby trzymał się z dala od obozowiska nieprzyjaciół, obiecał mu, że wróci z nim
przy następnej pełni księżyca, ale jego towarzysz nie chciał czekać. Dla Conawago nie miało
większego znaczenia to, że Huroni obozujący tam z Francuzami upiekliby go żywcem, gdyby
złapali go skradającego się przez ich obóz. Conawago upierał się, że duchy umieściły tam ich
wroga, aby sprawdzić jego determinację. Prosił młodego Szkota, aby mu nie towarzyszył. Nie
miał chwili do stracenia - szukał ratunku dla swoich plemion, a matka go nauczyła, że święta
ochra, którą musiał wziąć ze skalnej półki koło obozowiska, ma największą moc, kiedy
zostaje zebrana przy pełni księżyca.
Duncan ze strachem obserwował, jak Conawago prześlizguje się między namiotami
francuskich oficerów i mija kolejne śpiące postacie, a jego lniana koszula świeci w blasku
księżyca jak latarnia morska. Kiedy wyłonił się z ciemności, Duncan zobaczył, że przyjaciel
ściska w ręku nie tkwiący za pasem tomahawk, ale zwisający z szyi amulet. Mężczyzna
oblond lokach poruszył się przy dogasającym ognisku, gdy Conawago przechodził obok.
Duncan podrzucił długą strzelbę do ramienia i trzymał na muszce francuskiego żołnierza,
dopóki ten ponownie nie znieruchomiał pod kocem.
Natarczywy głos lelka krzykliwego dobiegł z drugiej strony obozowiska, gdzie
Duncan ostatni raz widział wartownika Huronów. Nagle odpowiedział mu drugi ptak,
znacznie bliżej, i Duncan przywarł plecami do drzewa, napinając wszystkie mięśnie,
wszystkie nerwy ciała. Nie spodziewał się drugiego wartownika, ale teraz wiedział, że ten tam
jest, niedaleko skalnej ściany, do której zmierzał Conawago. Duncan pochylił się i
powolnymi, cichymi krokami ruszył przez górskie wawrzyny. Nie dalej niż kilka miesięcy
wcześniej hałasowałby jak zabłąkana krowa w zaroślach i byłby martwy po kilku pierwszych
krokach tak blisko wroga. Jednak po tylu miesiącach spędzonych w dziczy razem z
Conawago ten oznajmił, że Duncan nie jest już szkockim góralem, ale leśnym Szkotem.
Wysoki, muskularny Huron stał w zaroślach, obserwując nie obozowisko, lecz las.
Indianin był zwrócony plecami do Duncana i przechylał głowę, jakby wyczuł coś w głębi
ciemnej puszczy. Z sercem łomoczącym w piersi, Duncan bezszelestnie podniósł tomahawk.
Gdyby nie unieszkodliwił wartownika jednym uderzeniem, ten wszcząłby alarm. Jednak
kiedy Duncan zamierzył się do ciosu, wartownik nagle stęknął z bólu, złapał się za głowę i
gwałtownie szarpnięty w dół, znikł w zaroślach. Duncan usłyszał słaby jęk, a potem szelest
liści, cichy jak odgłos czmychającej myszy.
Wartownik był nieprzytomny, kiedy Duncan do niego dotarł. Tuzin gorączkowych
myśli przemknęło mu przez głowę: że tropił ich jakiś nocny drapieżnik, że natknęli się na
gniazdo jadowitych żmij, że wraz z Conawago zaraz znajdą się w ogniu bitwy pomiędzy
Huronami a ich zaprzysięgłymi wrogami - Irokezami. Potem zobaczył, że jego przyjaciel
dotarł do nieosłoniętej skalnej półki, na której znajdowała się ochra. Opanował strach i
pospieszył pomóc Conawago wydobyć święty żółty proszek.
Kiedy jednak dotarł do skalnej ściany, jego towarzysz nie wykopywał ochry. Mając w
pobliżu dwa tuziny żądnych krwi wrogów, klęczał z rękami wyciągniętymi na wysokości talii
i dłońmi zwróconymi wnętrzami w górę, cicho przemawiając do księżyca.
Na wszystko, co święte, wykop to! - wyszeptał Duncan, obserwując uśpiony
-
obóz i rozpaczliwie usiłując się domyślić, gdzie jest drugi wartownik.
Wszystko, co święte, powie mi, czy jestem godny - odpowiedział powoli
-
Conawago. Wielomiesięczna misja zmierzająca do ponownego połączenia plemion z bogami,
którzy wyraźnie ich opuścili, mogła być najpilniejszym zadaniem jego życia, ale nie
zamierzał popędzać duchów.
Czekał na znak.
Duncan w ponurym wyczekiwaniu spoglądał na obóz. Teraz już na pewno nie zdołają
uciec stąd niepostrzeżenie. Nie chciał jednak przeszkadzać temu odważnemu członkowi
starszyzny, który tak niesamowicie przypominał mu jego ukochanego dziadka i istotnie był
dla niego jak dziadek, a nawet ojciec. Plemię Duncana również zostało opuszczone przez
swoich bogów wiele lat wcześniej na wyżynach Szkocji i niemal wyginęło za sprawą
chciwych europejskich władców. Duncan nie miał okazji oddać życia za swój klan w Szkocji,
ale nie zawahałby się go ofiarować, aby ochronić łagodnego starego Nipmuka.
Wyjął nóż ze skórzanej pochwy przymocowanej do pasa, a potem klęknął i oparł lufę
strzelby na głazie, kierując ją ku obozowisku. Wojowniczy Huroni, zawsze pomalowani
krwią, ruszą pierwsi, wyjąc jak potępieńcy, aby nakarmić ciałem wroga demony wyrzeźbione
na głowniach swych toporów.
Usłyszał wyszeptane krótkie słowo podziękowania, spojrzał w górę i zobaczył
samotną gęś przelatującą na tle tarczy księżyca. Conawago rozłożył kwadrat skóry pod żyłą
ochry i zaczął wydłubywać ją nożem.
Biegli truchtem na zachód starym szlakiem, który łączył ziemię ojczystą Irokezów na
północy z zachodnią częścią Ohio. Pierwsze szare światło dnia sączyło się przez dęby i
świerki, gdy Conawago niespodziewanie zwolnił. Nagle chwycił tomahawk o długim stylisku
i zakręcił nim w powietrzu, jakby zamierzał w kogoś rzucić. Duncan podniósł strzelbę do
ramienia, instynktownie odwodząc kurek. Conawago przesunął na plecy sakwę ze zdobytą z
trudem ochrą, aby ją chronić, i wydawało się, że ruszy naprzód, gdy na ścieżce przed sobą
zauważył blady owalny przedmiot.
Duncan nigdy wcześniej nie widział Conawago pokonanego, lecz teraz, gdy stary
Indianin ujrzał czerwone symbole wymalowane na skorupie żółwia, z jego ust dobył się jęk.
Cofnął się o krok i jakby się skurczył, kiedy z ciemności wyszedł wysoki wojownik.
Nieznajomy nie miał żadnej broni poza myśliwskim nożem, zawieszonym na rzemieniu na
nagiej piersi, błysk w jego oczach zdradzał jednak nieprzyjazne zamiary. Conawago upuścił
tomahawk na ziemię i skinął na Duncana, aby opuścił broń, mamrocząc jedno słowo -
Onondaga - nazwę jednego z zaprzyjaźnionych Sześciu Plemion, Irokezów.
Mężczyzna nie wyglądał jednak na sprzymierzeńca. Stał spięty, zaciskając pięści,
jakby zamierzał skoczyć na starca.
Duncan usunął się na bok, gotowy zareagować, kiedy nieznajomy zaatakuje. Zobaczył
teraz tatuaż żółwia, który pokrywał połowę twarzy obcego, zawiłe wzory wymalowane na
jego rękach i klatce piersiowej, widoczne pod niezapiętą kamizelką bez rękawów, która
opadała na nogawi - ce z koźlej skóry i przepaską na biodra. Nieznajomy nie był zwyczajnym
wojownikiem, ale przywódcą jednej z tajemnych organizacji plemiennych. Duncan szukał w
pamięci wszystkiego, czego dowiedział się o plemieniu Onondaga podczas miesięcy
spędzonych z Conawago. Byli opiekunami ogniska Konfederacji Irokezów, arbitrami sporów
i strażnikami starożytnych sekretów, które wiązały plemiona z ich przeszłością.
Wódz Klanu Żółwia - powiedział Conawago, jakby to miało uspokoić
-
Duncana.
Jesteś wyrzutkiem! - syknął przybysz. - Od narodzin naszego ludu nasze
-
totemy były bezpieczne, czczone przez nas w modlitwach i chronione przez bogów. Teraz je
kradniesz jak pospolity złodziej! Plujesz na naszych bogów! Nie jesteś już chroniony przez
Haudenosaunee\
Duncan zobaczył udrękę, która odmalowała się na twarzy jego przyjaciela, jak
fizyczny ból ściągając jego rysy. Myślami cofnął się o miesiąc do małej jaskini nad jednym z
długich jezior na zachód od Nowego Jorku, której wejście było otoczone czaszkami i piórami.
Nad otworem znajdowała się duża skorupa żółwia z namalowanymi symbolami identycznymi
jak te, które widzieli teraz. Conawago nalegał, aby Duncan poczekał na zewnątrz, kiedy on
wejdzie do jaskini. Stary Indianin spędził poprzedni dzień na rytuałach oczyszczenia w źródle
górskim, a przez większość nocy odmawiał modlitwy w języku swych ojców. Później w
oczach Conawago Duncan widział jednak cień wątpliwości, który nie znikał przez wiele dni,
a teraz pojawienie się wodza klanu najwyraźniej wyzwoliło to samo uczucie.
Relikwia, którą pożyczyłem, została tam zostawiona przez moją matkę przed
-
wieloma laty, kiedy byłem chłopcem - spokojnie wyjaśnił Conawago, wyciągając spod
koszuli glinianą figurkę mężczyzny, którą miał zawieszoną na rzemieniu na szyi. - Tę figurkę
zrobiła matka mojego plemienia Nipmuków u zarania naszych dni.
Duncan nieznacznie przesuwał się naprzód, usiłując nadążyć za słowami Irokeza.
Robiąc to, zerknął w mrok, wyczuwając, że są obserwowani.
Została powierzona mojemu klanowi dla wszystkich Haudenosau - nee -
-
powiedział mężczyzna, używając nazwy, jaką w języku jego ludu nosiły plemiona nazywane
przez Europejczyków Irokezami. - Złożyłem przysięgę krwi, że będę ją chronił.
- Ona nie jest niczyją własnością - odparował Conawago. - Kiedy mój ojciec
umarł, matka zaniosła ją do świętej jaskini, aby oddać cześć jego ludowi Mohawków. Należy
ona jednak do wszystkich leśnych plemion, do wszystkich plemion, które opuścili bogowie.
- Nasi bogowie pozostają z nami! Od nikogo się nie odwrócili!
Otwórz oczy! Podczas gdy my toczymy wojnę za Europejczyków, nasze kobiety i
dzieci umierają na europejskie choroby - mówił z pasją Conawago. - Opowieści naszego ludu
przekazywano z pokolenia na pokolenie, ale teraz brytyjski rum uczynił naszych młodych
głuchymi na słowa starszych. Nasi ludzie stali się uzależnieni od dóbr, których nie potrafią
wytworzyć. Europejczycy zagarniają naszą ziemię, jakbyśmy nie istnieli. Moi Nipmukowie są
jak zeszłoroczne liście zwiane z drzewa. Bogowie oddalają się, zapominając o nas, ponieważ
my zapomnieliśmy onich.
Twarz nieznajomego zachmurzyła się na moment, a potem jego spojrzenie
powędrowało z powrotem do glinianego posążka.
- Widziałem tamtego dnia, jak opuszczasz jaskinię, ale nie mogłem cię śledzić.
Myślę, że - dodał groźnym tonem, przechodząc na chwilę na angielski, jakby chciał, żeby
Duncan to zrozumiał - ukradłeś święty amulet tylko po to, żeby sprzedać go jakiemuś
Anglikowi. Skanawati do tego nie dopuści.
On tylko wziął swój rodzinny totem! - zaprotestował Duncan.
-
Nie pozwoli temu nieznajomemu obrażać Conawago.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin