Lorentz Iny - Płomienna narzeczona.rtf

(1513 KB) Pobierz

INY LORENTZ

 

 

 

Płomienna narzeczona

 

 

 

 

Die Feuerbraut

 

 

 

 

 

Tłumaczyła: Joanna Diduszko-Kuśmirska


CZĘŚĆ PIERWSZA

 

Okrucieństwa wojny

 


I

 

Uciekali. Irmela powinna była się cieszyć, że zostawili za sobą nadciągającego wroga, ale ona wciąż jeszcze drżała ze strachu. Wiedziała przecież, dokąd ciągnie kolumna uchodźców, mimo to wydawało się jej, że zmierzają ku czarnej gardzieli, która pochłonie ich wszystkich. Być może złe przeczucia dręczyły ją z powodu kłótni, która wybuchła przed wyruszeniem w drogę, ale równie dobrze mogły być tylko wynikiem smutku i rozpaczy. Nigdy nie myślała, że będzie musiała opuścić ojczyznę w taki sposób. Po długich, burzliwych dyskusjach między ojcem a sąsiadami, które koniec końców doprowadziły do gwałtownej sprzeczki, nawet nie zdążyła pożegnać się z ludźmi, których nie zabrali. Ona sama prawie nie miała bagażu i gdyby Szwedzi rzeczywiście zajęli jej dom rodzinny, nie posiadałaby nic ponad to, co włożyła na siebie i co zmieściło się do niewielkiego podróżnego kufra umocowanego na dachu powozu. Ale i ten mizerny dobytek może jeszcze stracić, jeżeli Matka Boska nie otoczy jej i innych uciekinierów opieką i nie ustrzeże ich przed wzrokiem wrogich żołnierzy.

Siedem rodzin postanowiło dotrzeć do mostu na Dunaju pod Neuburgiem, licząc na to, że po przekroczeniu go znajdą bezpieczne miejsce. Irmela nasłuchała się już jednak tylu strasznych opowieści o potworach z Północy, że nie wierzyła, żeby drugi brzeg rzeki miał przynieść im ocalenie. Słyszała, jak ojciec mówił, że jest tylko jedna droga ucieczki przed kacerskimi zbrodniarzami – powinni wsiąść na jeden ze statków, które płyną w dół Dunaju do Bawarii i dalej do Austrii. Przypominając sobie wszystkie okropności, jakie opowiadano o Szwedach i ich protestanckich sprzymierzeńcach, Irmela mocno złapała rzemień przymocowany do ściany karety, aby nie stracić równowagi i nie wpaść na jedną ze współpasażerek. Droga była pełna dziur i dołów, dlatego powóz chwiał się niemiłosiernie. Z pewnością gorzej dbano o jej utrzymanie niż o główny gościniec handlowy, który wiódł z Norymbergi przez Roth i Hilpoltstein do Ingostadt, wijąc się w dużej części wzdłuż rzeki Schwarzach. Przywódca uchodźców, wyznaczony po ostrej wymianie zdań przez ojca i sąsiadów, nie zdecydował się jednak na wygodniejszą trasę.

Antoni von Birkenfels był doświadczonym weteranem, który walczył w kilkunastu bitwach pod dowództwem wielkiego Tilly’ego. Uważał, że to Szwedzi będą podążać głównymi traktami, nie tracąc czasu na podlejszych drogach, które niczym sieć rozpinały się między wsiami i niewielkimi osadami handlowymi. Postanowił więc, że ostatni odcinek ucieczki do Neuburga powinien prowadzić przez Konstein, Wellheim i Bergen. Niedawno jednak zeszły śniegi, pozostawiając mnóstwo wypełnionych błotem dziur, w których ciężkie wozy co rusz utykały.

Akurat pochód znowu się zatrzymał. Baronowa Meinarda von Teglenburg, żona niżej urodzonego, lecz wpływowego neuburczyka, radcy dworu Siegberta von Czontassa, wychyliła się przez okno i z westchnieniem wróciła na miejsce.

– Furgon Steglingerów ciągnięty przez woły znowu utknął. Dlaczego akurat tę zawalidrogę postawiono na czele kolumny? Powinna jechać na samym końcu.

Walburga Steglinger, korpulentna kobieta zbliżająca się do czterdziestki, wzięła zapewne słowa baronowej do siebie, bo wydała z siebie dźwięk, który Irmeli przypominał warczenie rozdrażnionego psa.

– Gdyby to zależało ode mnie, w ogóle byśmy nie zabrali tego wozu. Ale jak znam mojego męża, nie oglądał się na nikogo, tylko po prostu ruszył w drogę.

Ehrentraud von Lexenthal, którą wraz z innymi kobietami wtłoczono do karety niczym bagaż, wrzasnęła tak głośno, że zapewne usłyszano ją na samym przodzie.

– Jeżeli nie przyspieszymy, dogonią nas ci straszni kacerze! Powiedzcież parobkom, żeby zepchnęli z drogi przeszkodę!

Irmela wskazała na las po obu stronach drogi.

– Drzewa stoją zbyt gęsto. Nie da się tutaj sprowadzić z drogi wozu zaprzężonego w woły!

Miała rację. Droga była wąska, a wiele gałęzi sięgało tak daleko, że stangreci musieli nadzwyczaj ostrożnie powozić zaprzęgami, żeby je ominąć. Nie tylko więc z powodu przeładowanego wozu z bagażami Steglingerów grupa uchodźców posuwała się niewiele szybciej niż ślimak po liściu sałaty.

Histeryczny krzyk Ehrentraud wpłynął na pozostałe kobiety w przepełnionej karecie. Zbyt wiele słyszały ostatnio o potworach z Północy – jak zwykle mawiano o Szwedach. Niektóre z nich zaczęły się żarliwie modlić, zachęcając swoje dzieci, by uczyniły to samo, a ciotka Irmeli, Joanna, obrzuciła męża Walburgi, Rudolfa Steglingera, stekiem wyzwisk. Po czym nazwała Antoniego von Birkenfelsa nieudolnym głupcem, który już dawno powinien był się pozbyć furgonu z bagażami, w końcu zaczęła urągać samemu Panu Bogu. Oświadczyła wszystkim i każdemu z osobna, że Pan w niebie nie powinien dopuścić do tego, żeby szwedzcy kacerze i ich protestanccy sprzymierzeńcy pobili wojska cesarskie pod Breitenfeld i zajęli fortece miejskie Miśni i Wurzburga.

Meinarda von Teglenburg skarciła ją surowo – nie przystoi osiemnastolatce mówić takich rzeczy, a już nikomu nie wolno wątpić w wolę Stwórcy. Pozostałe kobiety przyznały jej wprawdzie rację, ale natychmiast zaczęły rozpaczliwie zawodzić albo błagać swoich ulubionych świętych i patronów o ochronę przed protestanckimi diabłami.

Ich wysokie głosy dręczyły Irmelę. Najchętniej zakryłaby uszy dłońmi, żeby nic więcej nie słyszeć. Ponieważ byłoby to nieuprzejme, złapała obiema rękami mocno rzemień, nie chcąc spaść z siedzenia, kiedy kareta znowu ruszy. I tak nie groziło jej co prawda twarde lądowanie, bo wnętrze, gdzie wygodnie mogły podróżować cztery osoby, a sześć było już skazane na pewne niewygody, musiało teraz pomieścić dwanaście kobiet i dzieci. Gdyby jednak kogoś potrąciła, dostałaby burę, a Joanna i Ehrentraud, najbardziej do niej zbliżone wiekiem, skorzystałyby z okazji do wygłaszania złośliwych komentarzy pod jej adresem, zresztą nie po raz pierwszy.

Irmela próbowała nie ulegać paraliżującemu lękowi, a jednocześnie zazdrościła baronowej Meinardzie, Walburdze Steglinger i ich dwóm sąsiadkom, które siedziały przodem do kierunku jazdy, dzięki czemu szarpnięcia karety nie dokuczały im tak bardzo. Co prawda wehikuł należał do jej ojca, ale przed wyruszeniem w drogę ojciec wyjaśnił jej, że nieuprzejmie byłoby nie ustąpić lepszego miejsca starszej od siebie kobiecie.

Irmela wyglądała na zewnątrz z nadzieją, że wreszcie ruszą dalej. Birkenfels i ojciec z poważnymi twarzami właśnie zwoływali do siebie pozostałych mężczyzn. Nadzieja, jaka towarzyszyła im wszystkim, jeszcze gdy ruszali w drogę, ustąpiła miejsca przygnębieniu, Irmela czuła to, nawet zanim padły pierwsze słowa.

– Do kroćset, Steglinger, zasługujecie na to, żeby was rzucić Szwedom na pożarcie! Moje zarządzenie było jednoznaczne. Na przedzie jadą karety z kobietami i dziećmi, a dopiero po nich bagaże!

Mówił Antoni von Birkenfels, oficer średniego wzrostu, przysadzisty, ubrany w ciemny skórzany surdut, szerokie spodnie i skórzane buty z cholewami, które zapewne pamiętały wyprawy wojenne pod wodzą generała Tilly’ego. Teraz gotował się z wściekłości i wydawało się, że zaraz rzuci się z pięściami na tęgiego, sprawiającego wrażenie nadętego dziedzica.

Stojący obok Birkenfelsa ojciec Irmeli, Otton Henryk von Hochberg, skinął głową potakująco.

– Wasz wóz nie pozwala innym poruszać się do przodu. Przy najbliższej okazji trzeba go zepchnąć z drogi, żeby mogły przejechać karety. Gdyby sytuacja miała się pogorszyć, zostawimy bagaże i będziemy próbowali uratować przynajmniej życie naszych najbliższych i nasze własne.

– Też tak uważam – zgodził się z nimi Siegbert von Czontass. – Gdy usłyszymy za sobą wroga, trzeba będzie batami zmusić konie przy karetach do jak najszybszego biegu. Jeżeli będą wtłoczone między ciężkie wozy z bagażami, nie będzie szans na ucieczkę.

Twarz Steglingera nabiegła krwią.

– Nikt mi nie będzie rozkazywał, Birkenfels! A już na pewno nie wy. Ruszyłem w drogę najwcześniej z was wszystkich i zostanie tak, jak jest.

– Ale tylko do momentu, gdy nadarzy się okazja, żeby karety wyprzedziły wóz. Będę spokojny dopiero wtedy, gdy kobiety i dzieci znajdą się w bezpiecznym miejscu za murami Neuburga.

– Szwedzi zajęli Wurzburg i Miśnię, to i mury Neuburga nie będą dla nich żadną nadzwyczajną przeszkodą! – Steglinger planował dalszą ucieczkę i przygotował się do długiego życia na obczyźnie, które zamierzał uczynić znośniejszym dzięki zabranym meblom i dziełom sztuki.

Inni uciekinierzy również zabrali kosztowności i trochę sprzętów domowych, ale mieli dość rozsądku, żeby nie przeciążać zbytnio wozów. Tylko w pokaźnym wehikule Steglingerów osie trzeszczały pod ciężarem, a Irmela uznała za cud, że zaprzężone do niego zwierzęta w ogóle były w stanie posuwać się do przodu.

Steglinger gwałtownie odwrócił się plecami do pozostałych szlachciców, popędził do przodu i wrzasnął na służącego na koźle:

– Złój tym bydlętom porządnie skórę, żeby się wreszcie ruszyły! Furman kręcił głową z rezygnacją.

– Panie, wszystkiego już próbowałem! Zwierzęta są zupełnie wyczerpane.

Szpetnie przeklinając, Steglinger wyrwał mu bat z ręki i jak oszalały zaczął tłuc zwierzęta. Birkenfels wyrwał rozwścieczonemu mężczyźnie bat i rzucił go na ziemię.

– W ten sposób nic nie wskóracie! Zwierzęta są u kresu sił. Musimy wyładować część waszych bagaży, inaczej będziemy tu tkwić do wieczora.

– Ręce precz od mojej własności! – Steglinger rzucił się na Birkenfelsa, ale ten odepchnął go takim ruchem, jakim strzepuje się z rękawa natrętną muchę, i przywołał gestem swojego syna Fabiana, wysokiego osiemnastoletniego młodzieńca, który pod nieobecność walczącego na wojnie ojca wraz z matką gospodarzył na rodzinnych włościach.

– Rozładuj wóz tak, żeby woły dały radę go ciągnąć. Jeżeli to będzie konieczne, wyprzęgniesz woły z innego wozu stojącego na końcu, by pomogły tym tutaj wyciągnąć go z błota.

– Możemy tak zrobić od razu! Wtedy nie będziemy musieli nic wyrzucać – wtrącił się Steglinger. Zdawało się, że zaraz pęknie z wściekłości, ale wiedział, że nie jest w stanie stawić czoła zwartemu oporowi pozostałych szlachciców.

– Wtedy ten przeklęty wóz utknie w pierwszej lepszej następnej dziurze! Nie, Steglinger, teraz zabierzemy się do rzeczy, jak się patrzy. Zbyt dużo już czasu zmitrężyliśmy z waszego powodu.

Birkenfels odwrócił się i przywołał kilku parobków.

Przez kilka chwil panowała cisza, przerywana jedynie posapywaniem umęczonych zwierząt. Irmela usiłowała uspokoić rozstrojone nerwy, zła na siebie samą, że bez reszty poddała się lękowi. Zazdrościła otaczającym ją kobietom, które modliły się i wierzyły, że mężczyźni zrobią wszystko, jak należy. Ją za to bolał brzuch, jakby połknęła rozżarzone węgle.

Nagle Joanna dała jej kuksańca w bok.

– Siedź wreszcie spokojnie! Nam też potrzeba trochę miejsca.

Dwie kobiety, którym kręcąca się z niepokoju Irmela przeszkadzała tak samo jak Joannie, przytaknęły, a Meinarda von Teglenburg bez słowa posadziła jej na kolanach swojego dwuletniego synka Siegmara.

– Potrzymaj go trochę. Okropnie już mi z nim ciężko.

Samo siedzenie w ciasno wypchanej karecie było bardzo niewygodne, a trzymanie dziecka w tych warunkach stanowiło poważne wyzwanie, pani von Teglenburg miała jednak nadzieję, że opiekując się nim, Irmela choć trochę zapomni o swoim strachu.

Irmela zajmowała się przez chwilę chłopczykiem. W niebieskim ubranku z białym koronkowym kołnierzem i z opadającymi na ramiona jasnymi włosami maluch wyglądał jak aniołek, chociaż jego piastunka zwykle twierdziła, że mały raczej ma za skórą diabełka. Piastunka musiała zostać w domu tak samo jak pokojówka pani von Teglenburg, bo wszystkim brakowało zwierząt pociągowych do karet i wozów. Kilka służących siedziało co prawda na wozach z bagażami, ale należały one przede wszystkim do gospodarstwa Steglingerów, a zabrano je tylko dlatego, by ich pan w drodze nie musiał szukać nowej służby.

Otton Henryk von Hochberg wcisnął w ręce tym domownikom, którzy zostali, trochę pieniędzy i poradził, żeby ukryli się w lesie, gdyby mieli nadciągnąć Szwedzi. Wtedy właśnie Irmela zrozumiała, że nigdy więcej nie zobaczy nikogo ze służby, a większość z tych ludzi mieszkała z nimi od jej narodzin. Na wspomnienie tej chwili zaczęła się za nich bezgłośnie modlić. Nagle poczuła na ramionach gęsią skórkę i skuliła się w przeczuciu nadciągającego nieszczęścia. Mimo hałasów, jakie powodowali ludzie i zwierzęta w kolumnie uchodźców, usłyszała dźwięki, które nie wróżyły nic dobrego. Szybko wysunęła głowę przez okno w drzwiach karety, żeby się w nie wsłuchać. Do jej uszu rzeczywiście dotarły okrzyki i tętent pędzących koni. Krew uderzyła jej do głowy.

– Przed nami są jeźdźcy! Zaraz tu będą! – krzyknęła przerażona.

– Czy podpowiadają ci to czarodziejskie moce, jakie odziedziczyłaś po swojej matce? Bo ja nic nie słyszę! – Joanna mierzyła swoją o rok młodszą bratanicę pogardliwym spojrzeniem.

Chociaż dziewczęta wychowywały się razem, nigdy nie zrodziła się między nimi przyjaźń. Irmela po wczesnej śmierci matki była zamkniętym w sobie dzieckiem i pozwalała na bliskie stosunki tylko nielicznym ludziom, Joanna uchodziła za biedną krewną, którą przyjęto z litości i miłosierdzia. Joanna nie mogła wybaczyć ojcu Irmeli wzgardy, jaką Otton Henryk okazywał swojej dużo młodszej przyrodniej siostrze, dlatego dręczyła Irmelę, kiedy tylko miała ku temu sposobność. Wykorzystywała do tego miłość Irmeli do zmarłej matki, wytykając jej przy każdej okazji, że Irmhilde von Hochberg oskarżono o czary i tylko wczesna śmierć uchroniła ją przed procesem i spaleniem na stosie.

W domu Irmela uciekała z płaczem, gdy Joanna raniła ją złymi słowami, ale teraz krzyknęła na nią, żeby się uciszyła. Miała lepszy słuch niż ktokolwiek ze znanych jej ludzi i dlatego jako jedyna usłyszała gardłowe głosy i obcy język.

– To mogą być tylko Szwedzi! Uciekajmy z karety! Schowamy się w lesie. Mówiąc te słowa, Irmela otworzyła drzwi i trzymając w ramionach Siegmara wyskoczyła na ziemię. Meinarda von Teglenburg wyciągnęła jeszcze rękę, żeby ją zatrzymać, ale nie była dość szybka.

Tuląc do siebie chłopca, Irmela podbiegła do ojca i chwyciła go za rękaw – Słyszę szwedzkich jeźdźców! Zbliżają się od przodu kolumny! Ojciec, kręcąc głową, patrzył we wskazanym kierunku, a Antoni von Birkenfels machnął ręką z lekceważeniem.

– Z kierunku, w którym uciekamy? To przecież śmieszne! Potem zwrócił się do syna.

– Fabian, pomóż panience Irmeli wsiąść z powrotem do karety i dopilnuj, żeby w niej została!

Młodzieniec właśnie popędził kilku dodatkowych parobków do wozu Steglingera, żeby przenieśli jeszcze trochę krzeseł, stołów i skrzyń do lasu. Teraz zeskoczył z siodła i niewiele mniej rozeźlony niż ojciec podszedł do Irmeli.

Dziewczyna spojrzała błagalnie na ojca.

– Tatusiu, naprawdę ich słyszę! Musimy uciekać do lasu. Niech Matka Boska ma nas w swojej opiece!

Otton Henryk von Hochberg patrzył niepewnie na Irmelę. Córka miała podobnie wrażliwe zmysły jak jego zmarła żona, a on życzyłby jej nieco mniej wyczulonej natury. Teraz z dnia na dzień stawała się coraz bardziej podobna do matki, która tylko dzięki wysokiemu urodzeniu i wsparciu ze strony palatyna i księcia Neuburga Wolfganga Wilhelma uniknęła uwięzienia przez dominikanina fanatyka, który uważał ją za czarownicę. Żona zawdzięczała zaś łaskę księcia i księżnej w znacznym stopniu właśnie swoim wyostrzonym zmysłom. Teraz Hochberg się wahał, czy powinien uwierzyć Irmeli, czy też zlekceważyć jej słowa jak narzekania przerażonego dziecka.

Fabian von Birkenfels chwycił Irmelę, żeby wykonać rozkaz ojca, ale ta odepchnęła go niespodziewanie gwałtownie.

– Uciekajcie, ratujcie życie! – krzyknęła i trzymając w objęciach małego Siegmara, pobiegła pomiędzy drzewa tak szybko, że Fabian złapał tylko powietrze. Widząc, że dziewczyna pędzi z jej synem do lasu, pani Meinarda krzyknęła przeraźliwie.

– Irmela! Nie! Co robisz?

Zanim ktokolwiek mógł ją powstrzymać, opuściła powóz i podążyła w ślad za dziewczyną. Trzy inne kobiety nie wytrzymały napięcia, piszcząc wydostały się na zewnątrz i również popędziły do lasu. Ich przykład podziałał na inne. Matki ciągnęły za sobą dzieci, starsze rodzeństwo młodsze, na samym końcu do uciekających dołączyła Joanna. Chociaż nieustannie kpiła z wrażliwości Irmeli, wiedziała, że jej siostra stryjeczna ma rzeczywiście znakomity słuch, i dlatego gotowa była jej uwierzyć.

Ucieczka kobiet i dzieci zupełnie zaskoczyła mężczyzn. Birkenfels próbował zatrzymać je krzykiem, ale bez skutku. Na miejscu zostało jedynie kilka przerażonych dziewek, gruba Walburga Steglinger, która bez pomocy nie była w stanie wydostać się z powozu, i jeszcze Ehrentraud von Lexenthal. Dziewczyna darzyła Irmelę zbyt wielką pogardą, żeby dać jej posłuch, i teraz nieufnie spoglądała w kierunku niezbyt zachęcająco wyglądającego lasu.

W połowie drogi do leśnej gęstwiny Walter von Hassloch chwycił swoją żonę, która w panice tłukła wokół siebie rękami, i wymierzył jej kilka głośnych policzków.

– Do diaska, zostaniesz tutaj! – wrzasnął na nią.

Matka Fabiana, Karolina, zatrzymała się pod drzewami na skraju lasu, odwróciła się w stronę męża z twarzą wykrzywioną kurczowym uśmiechem i również wróciła do swojego powozu. Birkenfels nie patrzył jednak na nią, lecz klął w żywy kamień.

– A niech to szlag, Hochberg! Zatłukę tę waszą córkę. Już i tak wleczemy się bez końca, a teraz ten bachor ucieka i ciągnie za sobą inne baby. Fabian, ruszaj za tymi rozgdakanymi kokoszami i zagoń je z powrotem na trakt. Ruszamy, jak tylko wóz Steglingera będzie gotowy do drogi. Kto nie zdąży wrócić, niech sczeźnie w tym lesie!

Po tych mocnych słowach Birkenfels wrzasnął na parobków, żeby pospieszyli się z rozładunkiem. Byli to jednak przede wszystkim ludzie Steglingera, dlatego brali się do pracy z takim ociąganiem, jak gdyby bali się razów za każdy wyrzucony z wozu przedmiot.

Ojciec Irmeli stanął obok Siegberta von Czontassa i położył mu rękę na ramieniu.

– Trzeba było zrobić tak, jak proponowałem na początku, zabrać trochę złota i uciekać razem z kobietami i dziećmi na koniach. Teraz już nie uda nam się dotrzeć do Dunaju.

– Nie, skoro wasza córka dołożyła nam zupełnie zbytecznych problemów – odpowiedział Czontass z lodowatą miną.

– Zaraz się okaże, czy jej obawy były naprawdę zbyteczne!

Teraz Otton Henryk von Hochberg odniósł wrażenie, że słyszy odgłosy kopyt i krzyki, sięgnął więc po rapier.

– Módlcie się, żeby to byli nasi! Jeśli to Szwedzi, niech Bóg ma nas w swojej opiece!

Kontent z tego, że już nie jest obiektem powszechnego niezadowolenia, Steglinger puknął się w czoło.

– Wasza córka ma nie po kolei w głowie, a i wy sprawiacie wrażenie pomylonego!

Birkenfels zatkał mu usta.

– Uciszcie się! Teraz i ja słyszę. Na Świętą Panienkę i świętego Kiliana! To Szwedzi. Irmela musiała usłyszeć, że nas wyprzedzili. Boże w niebiosach, jesteśmy straceni!

Z tymi słowy dobył pałasza. W tej samej chwili zza zakrętu niecałe sto metrów przed nimi wyłonili się pierwsi szwedzcy jeźdźcy w żółtych koletach i jasnych kapeluszach. Widząc kolumnę wozów, wznieśli radosne okrzyki i dobyli broni.

Birkenfels szturchnął żonę.

– Szybko, biegnij za innymi do lasu!

Rzuciła spojrzenie na napastników, którzy dopadli właśnie do pierwszych wozów i rozprawiali się z parobkami, po czym podniosła ręce w geście obrony.

– Nie powinnam była zawracać. Teraz już jest za późno, mój kochany. Szwedzi ruszyliby za mną w pogoń. Nie chcę skończyć jak kobiety, które wpadły w ręce tych potworów.

Przejechała rękawem po twarzy, by wytrzeć łzy, sięgnęła do wozu i przyciągnęła skrzynkę, która w drodze służyła jej jako podnóżek. Wewnątrz leżały dwa pistolety oraz róg na proch i pojemnik z kulami.

– Jeśli, kochany, nie masz nic przeciwko temu, ja wezmę pistolety. Niech tylko Szwedzi spróbują je zdobyć, to się przekonają, jak dobrze potrafię strzelać.

Karolina roześmiała się tak, że jej męża przeszył dreszcz. Wtedy Birkenfels uświadomił sobie, że przywiódł właśnie ku zgubie siedem szlacheckich rodzin, i ruszył naprzeciw szturmującym Szwedom ociężale jak starzec. Hochberg, Czontass i kilku innych podążyli za nim, podczas gdy Steglinger i inni tchórze skoczyli na konie i spięli je ostrogami. Niektórzy Szwedzi rzucili się za nimi w pościg, zabili kilku, ale zawrócili, nie chcąc zostawiać swoim towarzyszom całego łupu i kobiet.

Gdy tylko pojawili się wrogowie, Ehrentraud von Lexenthal i służące, które jechały na wozach, próbowały zbiec do lasu, ale wrogowie dopadli je już po kilku krokach. Karolina von Birkenfels przylgnęła do ściany swojej karety i widziała, jak Szwedzi rzucili kobiety na ziemię i zdarli z nich ubrania. Gdy pierwszy żołnierz przycisnął do ziemi Ehrentraud von Lexenthal i wtargnął w nią gwałtownym ruchem, dziewczyna krzyknęła przeraźliwie.

Drżąc z przerażenia i obrzydzenia, Karolina ponownie przysięgła sobie, że nie podzieli ich losu. Wiedziała, że nie może liczyć na pomoc. Jej mąż bronił się jeszcze, zaciekle odpierając atak nacierających wrogów, obok niego Otton Henryk von Hochberg osunął się na ziemię, brocząc krwią z wielu ran. Szwedzki oficer kopnął leżącego w twarz, po czym zamierzył się i wbił Antoniemu von Birkenfelsowi klingę w plecy.

Mąż Karoliny odwrócił się jeszcze z bronią wzniesioną do uderzenia, ale w połowie ruchu opadł na kolana i zwalił się na ziemię. Szwed, który go zabił, splunął z pogardą, podniósł głowę i uśmiechnął się obrzydliwie do Karoliny.

– Taki łup nie trafia się co dzień! – krzyknął do swoich towarzyszy. – Ta kobieta to smaczny kąsek, dam wam potem spróbować.

Mówił saksońskim dialektem, który Karolina rozumiała bez trudu. Jak wielu żołnierzy w wojsku króla szwedzkiego, nie pochodził z kraju Słońca Północy, był żołdakiem z Rzeszy, najemnikiem Szwedów. Te łotry zwykle czyniły większe spustoszenia niż ludzie z Północy, a Karolina jako kobieta wysoko urodzona mogła się spodziewać, że przed śmiercią czeka ją wiele cierpień. Wzniosła modły do Świętej Panienki, żeby ukryła jej syna przed wzrokiem żołnierskiej hołoty i miała go w swojej opiece.

– Święta Mario, Matko Boża, nie pozwól, żeby i on padł ofiarą kacerzy! – powtarzała, gdy ręce żołdackiego oficera dobierały się do jej piersi i rwały jedwab okrywający dekolt.

Wtedy Karolina podniosła jeden z pistoletów, które ukryła za plecami, i przez kilka uderzeń serca upajała się przerażonym spojrzeniem mężczyzny. Rozległ się strzał, a oficer upadł plecami na ziemię. Zanim jego kompani ją dopadli, Karolina von Birkenfels przyłożyła wylot drugiego pistoletu do skroni i nacisnęła spust.


II

 

Na początku Irmela z Siegmarem na rękach biegła po prostu jak najdalej w las, żeby oddalić się od drogi. Gęste poszycie sprawiało jednak, że coraz trudniej było iść. Za to już po kilku krokach znikła z oczu tym, którzy za nią podążali.

Gdy oddaliła się od kolumny wozów na dobre sto kroków, ciężko dysząc, zatrzymała się i odwróciła. Głosy, które ją przestraszyły, były już bardzo wyraźne, tak samo jak tętent wielu koni. Nie znała się na wojnie, ale przyszło jej do głowy, że świeże ślady ciężko załadowanych wozów i odciski kopyt zwierząt pociągowych zwróciły uwagę Szwedów. Prawdopodobnie wrogowie wyprzedzili kolumnę uchodźców inną drogą i wybrali najdogodniejsze miejsce, żeby zaatakować.

Kiedy usłyszała za sobą kroki, przerażona zerwała się do ucieczki, ale na widok Fabiana, odetchnęła. Ulga nie trwała jednak długo, bo młody człowiek, stanąwszy przed nią, spoliczkował ją tak mocno, że mało się nie przewróciła.

– Oszalałaś zupełnie, głupia kozo? Zawsze byłaś dokuczliwa, ale teraz przeszłaś samą siebie! I tak już straciliśmy mnóstwo czasu, a ty po prostu biegniesz sobie do lasu i jeszcze swoim gadaniem wprawiasz w panikę inne kobiety.

Irmela złapała się za obolały policzek i uśmiechnęła się przez łzy.

– Wszystkie poszły więc za mną!

– Na szczęście tylko takie same wariatki jak ty. Teraz ruszaj z powrotem! Za te dziwactwa ojciec spuści ci niezłe lanie! Ja tymczasem poszukam pozostałych kobiet.

Fabian mocno popchnął Irmelę, zmuszając ją, żeby ruszyła w kierunku wozów. Ona jednak stała, jak gdyby jej stopy wrosły w ziemię.

– Nic nie słyszysz? Przecież Szwedzi napadli na naszych!

– Bzdura!

Fabian zamachnął się, żeby znów ją uderzyć, ale zastygł w połowie ruchu. Teraz i on usłyszał szczęk broni i krzyki, które zmroziły mu krew w żyłach.

– To naprawdę wrogowie! Muszę wracać i pomóc ojcu! – krzyknął i ruszył.

Irmela postawiła na ziemi Siegmara, rzuciła się za Fabianem i z całej siły złapała go za połę płaszcza.

– Nie możesz tam wrócić. Zabiją cię!

Fabian myślał o rodzicach, którzy byli w niebezpieczeństwie, i chciał się wyrwać, ale Irmela uczepiła się go jak rzep i nie puszczała. Uderzył ją więc jeszcze raz, tym razem tak mocno, że z rozbitych warg na brodę pociekła krew.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin