Alistair MacLean
Alastair MacNeill
Czerwony alarm
(Alistair Maclean’s Red Alert)
Przełożył Grzegorz Woźniak
We wrześniu 1979 roku pod przewodnictwem sekretarza generalnego Organizacji Narodów Zjednoczonych odbyło się niejawne, nadzwyczajne posiedzenie z udziałem czterdziestu sześciu ambasadorów – szefów delegacji najważniejszych państw członkowskich ONZ – poświęcone jednej tylko sprawie, a mianowicie: narastającej fali międzynarodowego terroryzmu. Zjawisko to stało się w ostatnich latach szczególnie niepokojące, zwłaszcza że terroryści uchodzili bezkarnie. Przestępcy, którzy dokonywali aktów terroru w obrębie jednego państwa, z łatwością uzyskiwali schronienie i azyl za granicą. Narodowe organy ścigania i wymiaru sprawiedliwości okazały się bezsilne w walce z terroryzmem także dlatego, że procedury ekstradycji, czyli wydawania przestępców pod sąd krajów, w których dopuścili się naruszenia prawa, okazały się po prostu nieskuteczne. Byle adwokat był w stanie żonglować paragrafami i odwlekać decyzje w tej sprawie w nieskończoność, a terroryści dość rychło wychodzili na wolność i na nowo podejmowali zbrodniczą działalność. W Organizacji Narodów Zjednoczonych uznano, że temu zjawisku należy bezwzględnie położyć kres, i uzgodniono, że państwa członkowskie powołają, pod egidą Rady Bezpieczeństwa ONZ, specjalną agendę do walki z międzynarodowym terroryzmem. Tak oto powstała UNACO – United Nations Anti-Crime Organization – ONZ-owska Organizacja Walki z Przestępczością. Wedle Aktu Założycielskiego (artykuł 1, paragraf Ic Karty) celem UNACO jest „zapobieganie międzynarodowej przestępczości oraz zwalczanie, ściganie oraz eliminowanie osób i grup prowadzących międzynarodową działalność przestępczą”. Przedstawicieli wszystkich państw-sygnatariuszy Karty UNACO zobowiązano do pilnego przedstawienia kandydatów na stanowisko dyrektora UNACO. Ostateczny wybór, spośród wszystkich zgłoszonych osób, zastrzeżono do kompetencji sekretarza generalnego ONZ. i marca 1980 roku UNACO rozpoczęła swoją działalność. Bez fanfar i rozgłosu, jaki zwykle towarzyszy powołaniu każdej nowej agendy międzynarodowej. Karta UNACO (artykuł 1, paragraf Ib) stanowiła bowiem o niejawnym charakterze ONZ-owskiej Organizacji Walki z Przestępczością.
Niedziela
Zakłady chemiczne należące do włoskiego oddziału koncernu Neo-Chem Industries znajdują się w połowie drogi między Rzymem a Tivoli, niedaleko autostrady A24. Od szosy fabrykę oddziela rząd pinii zasadzonych przez wojsko jeszcze w latach pięćdziesiątych, gdy wszystko to należało do armii. Za drzewami wznosi się wysoki na pięć metrów płot, a cały teren patrolują uzbrojeni strażnicy – głównie byli policjanci, którzy odeszli ze służby państwowej, skuszeni znacznie lepszym wynagrodzeniem.
Wyjątkiem był Pietro Vanelli, który nigdy nie służył w policji. Zawsze był ochroniarzem. To było całe jego życie. Trzy lata temu przekroczył pięćdziesiątkę, a z Neo-Chem Industries związany był od ośmiu lat, to znaczy od początku, od kiedy powstał zakład. Patrolował teren, ale pół roku temu przeniesiono go za biurko, na posterunek przy głównej bramie, co zresztą przyjął z zadowoleniem. Uznał bowiem, że należy mu się trochę odpoczynku. Niech młodsi uganiają się po terenie. Później jednak nowa funkcja zaczęła go nudzić. Nic się nie działo. Brakowało mu towarzystwa, nie było z kim pogadać, zapalić papierosa, pożartować i w ogóle. Najbardziej jednak żałował pokera. Chłopcy ze służby patrolowej dwa razy w tygodniu zasiadali do kart w jednym z magazynów, podczas gdy on siedział w wartowni i czytał kryminały dla zabicia czasu. Chciał wrócić do dawnej roboty, ale powiedziano mu, że jest już za stary, więc po cichu zaczął szukać czegoś innego. Lada dzień powinna nadejść odpowiedź, czy zwolniło się miejsce ochroniarza na nocną zmianę w mieście.
Mrok za bramą rozjaśniły reflektory samochodu. Pewnie któryś z pracowników czegoś zapomniał albo ktoś zabłądził i chce zapytać o drogę do Rzymu, bo któż inny błąkałby się po tym pustkowiu, zwłaszcza o tej porze. Pietro wziął latarkę, założył służbową czapkę, otworzył drzwi i zanurzył się w nocny chłód. Przed bramą stał żółty fiat regatta. Dziewczyna, która zeń wysiadała, nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia parę lat – tyle co jego córka. Z daleka wyglądała niczego sobie, miała rude włosy, ale gdy podszedł bliżej, zobaczył krew na twarzy. Czerwone krople sączyły się z kącika ust. Biały podkoszulek miał urwany rękaw, a niebieskie dżinsy były utytłane w błocie. Po policzkach spływały łzy.
– Co się stało? – zapytał, otwierając bramę.
– Niech mi pan pomoże – szepnęła. – Chcą mnie zabić – dodała ledwie słyszalnym głosem.
– Kto? – skierował latarkę w ciemność. Nikogo nie było.
Dziewczyna nagle ruszyła do przodu i schowała się w wartowni. Pobiegł za nią. Przykucnęła w kącie. Ściskała dłonie i spoglądała niespokojnie, jakby na coś czekała.
– Już dobrze – starał się ją uspokoić. – Tu nic pani nie grozi – uśmiechnął się na potwierdzenie.
Obrócił się, żeby wyjść i zamknąć bramę, i wtedy zobaczył wymierzony w siebie pistolet maszynowy Sterling L34A1 z tłumikiem. Broń należała do Riccarda Ubrina, zwalistego trzydziestolatka o tłustej, kruczej czuprynie. Za nim stał Paolo Conte, młodszy o dziesięć lat szatyn o kręconych włosach, w drucianych okularach na nosie. Też miał broń, a na sobie mundur ochroniarza; Neo-Chem Industries, taki sam jak Pietro.
– Carla, zabierz mu gnata – rozkazał Ubrino, gestem dłoni wskazując kaburę, w której Vanelli trzymał rugera GP100.
Carla wstała z kąta, zabrała broń i podała Riccardowi. Wsunął pistolet za pas, a z ramienia zdjął drugi automat i dał go Carli.
– Widzę, że podziwiasz moje dzieło – rzekł do Vanellego, który zerkał na poranioną twarz dziewczyny. – Jak prawdziwe, Co? Pracowałem kiedyś w charakteryzatorni w Teatro dell’Opera. Nie uwierzysz, co można stworzyć, gdy się ma trochę wyobraźni.
– Kim jesteście? – Vanelli za wszelką cenę chciał zyskać na czasie. Gdyby tylko udało się uruchomić przycisk alarmu pod biurkiem...
– Brigate Rosse, Czerwone Brygady – powiedziała Carla.
– Czego chcecie? – Prawą rękę wsunął pod biurko, szukając palcami ukrytego przycisku.
– Zanim włączysz alarm, pomyśl o rodzinie – Ubrino podniósł automat, kierując go prosto w twarz Vanellego. – Pomyśl o córce. W przyszłym miesiącu wychodzi za mąż, prawda? Głupio byłoby przekładać wesele tylko dlatego, że tatuś grał bohatera.
Vanelli przełknął ślinę i położył dłoń na blacie biurka.
– Bardzo rozsądnie – Ubrino uśmiechnął się z uznaniem i poklepał Pietra po ramieniu. – A teraz dzwoń do Boschetta. To on ma służbę w głównym budynku, prawda?
Vanelli skinął głową na potwierdzenie.
– A więc zadzwoń i powiedz mu, że jest tu taka jedna przestraszona dziewczyna, że oczywiście zawiadomiłeś już policję, a wolałbyś, żeby nie siedziała w wartowni, lecz u Boschetta, w głównym budynku. I pamiętaj o córce, gdy będziesz dzwonił! – dodał gdy Vanelli sięgał po słuchawkę.
– I tak was złapią – rzucił Pietro.
– Na razie dzwoń – warknęła Carla, przyciskając lufę automatu do boku Vanellego.
– Boschetto zna mój głos. Możecie mnie zabić, ale nie wejdziecie do środka.
– Nie bądź taki pewny – powiedziała Carla z przekonaniem. – Paolo był ze mną w szkole teatralnej, a od kilku tygodni uczył się, jak naśladować twój głos. Może jeszcze nie potrafi mówić dokładnie jak ty, ale na parę zdań przez telefon do Boschetta to zupełnie wystarczy.
– Racja – potwierdził Ubrino, odsuwając Carlę. – Każdy z nas wnosi coś specjalnego do tej operacji. W Czerwonych Brygadach nie lubimy amatorów. No więc jak, chcesz podziwiać talent Paola? Ale zanim powiesz „tak”, pomyśl o córce. Byłoby jej do twarzy w ślubnym welonie.
Vanelli wyrwał słuchawkę z ręki Ubrina. Bez trudu przekonał Boschetta, żeby zajął się dziewczyną.
– Wprowadź wóz do środka – polecił Ubrino młodemu Contemu, gdy Vanelli odłożył słuchawkę. – Trzeba zamknąć bramę. Pośpiesz się.
Vittoria Nardiego Vanelli zobaczył dopiero, gdy zastąpił on Paola Contego przy drzwiach i zaraz przypomniał sobie słowa Ubrina, że w Czerwonych Brygadach wszyscy są zawodowcami. Nardi był wzrostu Vanellego, miał na sobie taki sam firmowy mundur i na pierwszy rzut oka obaj wyglądali identycznie. Vanelli zrozumiał, że jego minuty są policzone. Mylił się. Zostały mu tylko sekundy. Ubrino wystrzelił, gdy Pietro Vanelli chciał w końcu włączyć alarm. Kula z automatu odrzuciła go pod ścianę. Ciało osunęło się na podłogę. Ubrino ukląkł, żeby wziąć go za puls. Pulsu nie było.
– Nie mówiliśmy o mokrej robocie – wyrzucił z siebie Conte, wpadając do środka. – Mówiłeś, że wystarczy, jak ich zwiążemy...
– Nie bądź dzieckiem – wtrącił Nardi.
– Zamknij się – warknął Ubrino, objął młodego Contego ramieniem i wyprowadził go na dwór. – To twoja pierwsza akcja? – zapytał.
Conte potwierdził.
– Widzisz, to już tak jest, że nie da się wszystkiego do końca zaplanować. Vanelli chciał włączyć alarm. Gdybym go nie załatwił, zaraz zjawiłby się tłum strażników i musielibyśmy zwijać akcję. Rozumiesz?
– No tak, ale... – Conte zawiesił głos i z trudem przełknął ślinę.
– Nigdy jeszcze nie widziałeś trupa, o to chodzi? Ja też nie, dopóki nie wstąpiłem do Brygad. Chodźmy już do auta. Czekają na nas.
Nardi w służbowej czapce ochroniarza, zsuniętej na czoło, zajął miejsce za kierownicą. Carla usiadła obok. Automat położyła na podłodze, żeby nie było widać. Ubrino i Conte przycupnęli z ...
mal_51