Domek Wujka.doc

(93 KB) Pobierz

DOMEK WUJKA
k_l_uba



  Czerwiec. Co za perspektywa! Przede mną trzy miesiące wakacji! Upragnionych wakacji! Po ostrej tyrawce zdałem maturę i czekałem na wyniki dostania się na upragnione studia. Ogłoszenie listy przyjętych było dla mnie w zasadzie formalnością, bo przedmioty, na których mi zależało, zdałem bardzo dobrze, a kierunek, który sobie wybrałem, nie należał do tegorocznych „hitów”.
  Praktycznie całe wakacje miałem już zaplanowane. W lipcu obowiązek (nie ukrywajmy, połączony z przyjemnością): pilnowanie domku wujka na Mazurach, w sierpniu dziesięć dni w Chorwacji, a we wrześniu dorywcza praca – żeby zarobić trochę na balowanie od października.
  Tu jednak chciałbym się skupić na tej pierwszej części wakacji...
  Wujek, brat mojej matki, dość ekscentryczny jegomość, po przejściu na zbyt wczesną emeryturę porzucił Warszawę na rzecz małej wioski na Mazurach. W jego rezydencji (bo trudno nazwać to zwyczajnym domem) byłem tylko raz z rodzinką, ale tego, co zobaczyłem, trudno nie zapamiętać. Działka o powierzchni hektara, oddalona od najbliższej posiadłości o blisko kilometr, z zejściem do jednego z jezior, pomost, przy którym cumował mały jachcik... Dom posiadał wszystko, o czym mogłem marzyć: kryty basen o długości dziesięciu metrów, w którym, pływając, można było przez wielkie okna obserwować niebo oraz pobliskie jezioro; sauna, w której można by śmiało zorganizować imprezę na piętnaście osób; mini-siłownia ze sprzętem najwyższej klasy, przewyższającym niektóre osiedlowe siłownie. Cała rodzina głęboko zastanawiała się, po co facetowi koło pięćdziesiątki, samotnemu, taka chałupa na odludziu.
  Z wujem nie łączyły mnie bliskie relacje, zresztą trudno powiedzieć, żeby on z kimkolwiek z rodziny utrzymywał stały kontakt. Dlatego tym bardziej zdziwiła mnie jego propozycja popilnowania mu tej mazurskiej hacjendy przez cały lipiec. Wujek, co było w jego stylu, nie powiedział nikomu, gdzie i po co się wybiera. Krótki anons, że wraca 30 lipca miał nam wystarczyć. Zgodziłem się przyjąć jego propozycję z kilku przyczyn. Pozwolił mi zabrać ze sobą kogoś ze znajomych do towarzystwa, miał zostawić kasę na drobne wydatki i życie – choć przyznam, że te drobniaki w jego mniemaniu dla mnie nie były wcale takie drobne – starczyłoby mi spokojnie na robienie codziennych imprez zakrapianych drogimi alkoholami. No i to miejsce – cisza, spokój... A przy okazji mógłbym się „wyżyć” sportowo – basen i siłownia często były moim drugim domem.
  Na wspólny miesiąc na Mazurach udało mi się namówić moją dziewczynę, choć to może zbyt daleko idące stwierdzenie. Dopiero w lipcu, w sprzyjających okolicznościach, chciałem pogłębić ten związek, bo póki co Anetę mogłem nazywać bliższą koleżanką – wciąż byłem  na etapie podchodów i nudnych randek w kinie. Wątpię, żeby się zgodziła na taki wyjazd, gdybym jednocześnie nie zaproponował jej przyjaciółce z chłopakiem, aby dołączyli do nas. I tak we czwórkę, 30 czerwca mieliśmy stawić się w Mikołajkach, skąd wujek miał nas odebrać i zawieźć do swojej posiadłości. Plany były piękne i, wydawało się, dopięte na ostatni guzik.
  Tymczasem cztery dni przed wyjazdem dopadła mnie niemała kurwica. Ida, przyjaciółeczka Anety oznajmiła, że dostała wakacyjną super ofertę na dwa tygodnie i byłaby głupia, gdyby z niej nie skorzystała. Więc wcale mnie nie zdziwiło, że – mówiąc krótko – podziękowała mi za zaproszenie. Dodała, że może po tych dwóch tygodniach, po powrocie, o ile moja propozycja będzie jeszcze aktualna, to do nas dołączy. Przytaknąłem, bo co miałem zrobić. Ale jak nie jedzie Ida, to nie pojedzie Aneta! Został mi z tej ekipy Robert, chłopak Idy, którego mało znałem i którego traktowałem jako towarzysza przymusowego z racji tego, że nasze kobiety się przyjaźnią. Widocznie on też mnie tak traktował, bo oświadczył, że w takim razie jego wyjazd też nie ma sensu. Że chyba będzie lepiej, jak oni wszyscy dojadą tam do mnie z Idą za dwa tygodnie.
  Zostałem sam. Wyjazd za cztery dni. Na wykręty stanowczo za późno. Sam nie cierpię osób nierzetelnych, którzy rzucają słowa na wiatr. Dodatkowo ja i rodzice mieliśmy mały interes do wujka, o którym chcieliśmy pogadać z nim po jego powrocie. Chodziło o jego warszawskie mieszkanie, które stało puste, a mogłoby mi posłużyć za kwaterę na czas studiów. Jednym słowem wszystko mówiło, że muszę tam pojechać. Nawet sam. Ostatnią deską ratunku było na gwałt poszukać sobie towarzyszy niedoli, jednak okazało się, że wśród kumpli trudno o spontaniczność albo, jak kto woli, o przyjacielską przysługę. Olek, mój najlepszy przyjaciel, od dwóch lat z każdym dniem stawał się coraz większym pantoflarzem. Aśka owinęła go wokół palca. Ostatnio trudno mi go było wyrwać nawet na małą libację, więc wiedziałem, jak zareaguje na całomiesięczny melanż. Mam też dwie dobre przyjaciółki, ale stwierdziłem, że wyjazd z innymi kobietami nie pomoże mi w rozwoju mojego związku z Anetą. Jak by to wyglądało? Było jeszcze kilka innych pomysłów, których adresaci z takiego albo innego powodu mówili mi „nie”. Bosko...!
  Wkurwiony na maksa jechałem sam do Mikołajek. Tu powitał mnie zdziwiony wujek. Skłamałem, że trochę się sprawy pogmatwały i że dwa tygodnie muszę przeżyć tu sam, a potem dołączy moja ekipa. Nie wiedziałem, czy mam się jeszcze tym łudzić, bo przestałem w to wierzyć, poza tym, póki co, większym problemem była dla mnie perspektywa dwutygodniowej samotności na odludziu, z wielkim domem na głowie i dwoma wygłodniałymi wyżłami.
  Dojechaliśmy. Tym razem ta olbrzymia posiadłość, jezioro, jacht razem z siłownią i basenem nie zrobiły na mnie takiego wrażenia, jak kiedyś. Zacząłem ten dom traktować jak miejsce czekających mnie katuszy, a najbliższy miesiąc – jak przymusowy odwyk. Wujek wyraźnie wyczuł mój brak optymizmu, ale nie pokusił się o odwołanie swojej propozycji. Po południu pokazał mi co i jak, spisał wszystkie obowiązki, próbował zaprzyjaźnić mnie ze swoimi pupilami (z dość słabym skutkiem) i przekazał „drobne” na przeżycie: trzy tysiące... Nie ukrywam, że ten fakt trochę mi poprawił humor. Co jednak kasa robi z ludźmi... Bo co mi zostanie, to moje. A na co ja tu mam tę kasę wydać?
  Na koniec, przed przyjazdem taksówki, która miała go zawieźć wprost do Warszawy na lotnisko, dał mi numer do swojego znajomego, do którego mam dzwonić „o każdej porze doby”, gdy tylko będzie się „waliło i paliło”. Numer wrzuciłem do jakiejś szuflady, z myślą, że na pewno i tak mi się nie przyda.
  Tak zaczęły się moje „upragnione” wakacje, a właściwie pierwszy ich dzień, który właśnie się kończył. Zgodnie z wytycznymi wujka poszedłem na noc spuścić psy, które w dalszym ciągu patrzyły na mnie z dystansem i nieukrywaną niechęcią. Zamknąłem się w domu i włączyłem film na DVD, przy którym zasnąłem. Obudziło mnie głośne ujadanie wyżłów gdzieś koło północy. W ogrodzie było ciemno, punktowe światło dawały tylko lampki ogrodowe na baterie słoneczne, trudno było cokolwiek dostrzec. Nie wiem czy z nudy, czy z braku adrenaliny poszedłem na obchód tej hektarowej posiadłości. Psy ujadały jak w transie, a oczywiście moje nawoływania po prostu sobie olały. Poszedłem w kierunku, skąd wydobywał się nieznośny szczek. Były. Ale nie tylko one. Zobaczyłem, albo to moja bujna wyobraźnia zobaczyła nieokreślony kształt w zaroślach. Nie miałem ochoty sprawdzać co to, albo co gorsza, kto to. Niegwałtownym krokiem wróciłem do domu, starając się pod żadnym pozorem nie obejrzeć. Nie interesowały mnie już ani psy, ani nocne przebieżki. Wszedłem do domu, zamek w drzwiach leniwie zazgrzytał, a moja wyobraźnia zaczęła szaleć. Wyobrażałem sobie wszystko, począwszy od włamywacza, który obserwował dom, aby pod moją nieobecność wynieść co się da, po bandę pozbawionych skrupułów złodziei, którzy nie będą łaskawi poczekać, aż się wyniosę i wtargną do domu, zabijając po drodze i psy i mnie. Wiedziałem: pierwsza noc będzie nieprzespana. Siedziałem przy wielkim oknie i wypatrywałem rozwoju sytuacji. Nic się jednak nie działo. Powoli zaczęło widnieć. Około 5:00 rano musiał urwać mi się film. Obudziłem się, gdy promienie słoneczne mocno zaczęły grzać w okno, przy którym drzemałem. Tak ma wyglądać ten miesiąc?
  Półprzytomny, przygotowałem sobie solidny kubek czarnej, sypanej kawy i zajadając wczorajszy chleb po raz pierwszy przyszła mi do głowy myśl, czy nie zadzwonić pod numer zostawiony przez wuja. Jednak co miałem mu powiedzieć? „Przepraszam, ale tu straszy?” Albo że się boję sam tu mieszkać? Nie, moja duma by mi na to nie pozwoliła, a poza tym perspektywa widywania przez dwa tygodnie obcego, pewnie równie dziwnego faceta co mój wujek, nie była zbyt zachęcająca.
  Po tych porannych przemyśleniach przypomniałem sobie, że chyba nieznośne „ujadacze” czekają na miski z żarciem. Zabrałem się do gotowania solidnej porcji kaszy z mięsem, a po dwudziestu minutach, z cichą nadzieją, że zdołam w końcu wkupić się w ich łaski, zaniosłem im dwie sporych rozmiarów michy z niezbyt pięknie wyglądającą strawą. Tu znów czekała mnie nie lada niespodzianka. Przy budach był tylko jeden z wyżłów. Wujek mówił, że w porze karmienia zawsze oba się schodzą, jednak drugiego nigdzie nie było. Zrobiłem szybką przebieżkę po posesji, ale z każdą minutą bałem się, że skurczybyk gdzieś zginął! Nie myliłem się. Gdy doszedłem do jednej z trzech furtek, broniących dostępu do działki wuja, okazało się, że jest uchylona. Miałem już w głowie minę wuja, gdyby się okazało, że jego pupilek zaginął. Często nasza rodzina żartowała, że jak wujcio zejdzie już z tego świata, to wszystkie jego bogactwa dostaną się w spadku tym dwóm wyżłom. Wybiegłem na drogę, jednak nie miałem pomysłu, gdzie szukać uciekiniera. Kurwa! – pomyślałem. – Jest coraz gorzej! I już się bałem przygód, które mnie tu pewnie spotkają dzień po dniu.
  Nie namyślając się długo chwyciłem za telefon i wykręciłem numer zostawiony w szufladzie. Odezwał się mocny, męski głos. Gdy się przedstawiłem...
  – Nie spodziewałem się, że tak szybko zadzwonisz. Wiem, Andrzej mówił mi, że da ci mój numer w razie czego. Stało się coś?
  – Jeden z wyżłów wuja dał nogę i za cholerę nie wiem, gdzie mam go szukać! – rzuciłem bez namysłu.
  – Uuu, wiesz, że dałeś ciała? Andrzej ma bzika na punkcie tych zwierząt – zawiesił głos, jakby czekał, aż usłyszy jakiś jęk rozpaczy z mojej strony. – Ale spokojnie. Poczekaj, będę za godzinę.
  Ucieszony, że nie zostałem sam w swoim nieszczęściu, wyluzowałem i postanowiłem rowerem objechać teren, może znajdę tego drania, a przy okazji zrobię małe zakupy w tym jedynym wiejskim pawilonie, do którego miałem jakieś cztery kilometry. Zakupy zrobiłem, a po tym czworonogu ani śladu!
  Gdy wróciłem, brama wjazdowa była otwarta na oścież. Przy wejściu do domu, koło psich bud siedział facet koło czterdziestki, wysoki, dobrze zbudowany, siwiejący już brunet, bawiąc się z obydwoma psami.
  – Jak pan go znalazł? – krzyknąłem, gdyż on, zajęty zabawą z psami, nie dostrzegł mojej obecności.
  – A, to ty – zwrócił wzrok ku mnie. – Po prostu wiem, gdzie biegają, jak wypadną za ogrodzenie. Następnym razem po prostu pojedź do tego sąsiada na prawo, ten domek, co widzisz prawie na horyzoncie. Tam są dwie urocze suczki i jak tym panom – wskazał na psy – zachce się dupczyć, to wiedzą gdzie uderzyć.
  – Dzięki, przynajmniej jedną sprawę mam z głowy – rzuciłem bezmyślnie.
  Faceta widocznie to zaintrygowało, gdyż od razu zapytał:
  Jedną? Jest coś jeszcze, co cię tu gnębi? To dawaj, od razu to naprawimy!
  – Nie, nic poważnego...
  – W takim razie nic tu po mnie. No to trzymaj się, mały!
  – Kuba jestem – powiedziałem wkurzonym głosem, bo odniosłem wrażenie, że facet patrzy na mnie trochę z politowaniem pomieszanym z ironią.
  – Aha... Nie przedstawiłem się. Marek. I nie mów mi per pan. Mogę wpaść później na herbatę?
  – Jasne, w końcu się panu... yy... to znaczy należy ci się... Dlaczego później? Może od razu?
  – Może być od razu – uśmiechnął się.
  Weszliśmy do środka. Zrobiłem herbatę, wrzuciłem kilka ciastek na talerz, a  Marek o coś tam co chwilę zagadywał. Zacząłem mu się z uwagą przypatrywać. Nie był typem mojego wuja. Był otwarty, nie silił się na uprzejmości, a poza tym odniosłem wrażenie, że bardzo chce sprostać roli mojego opiekuna, którą mu wujek powierzył.
  – To co, powiesz, co jeszcze cię gnębi?
  Opowiedziałem całą historyjkę, jak to znajomi i dziewczyna wystawili mnie do wiatru i o wczorajszej nocy, którą nie mogłem zaliczyć do przespanych.
  – Wiesz, powiem ci nawet, że się zdziwiłem, jak Andrzej mi powiedział, że przyjechałeś sam. Okolica może nie jest niebezpieczna, ale jednak przebywanie w samotności na odludziu tyra psychikę. Żadna przyjemność siedzieć tutaj i myśleć, czy ktoś cię nie obserwuje zza krzaków, czy ktoś się nie wkradnie, kiedy wyskoczysz po bułki.
  – Tak, nakręcaj mnie jeszcze bardziej – powiedziałem dziwnym tonem, zawieszonym między prośbą a rozżaleniem, ale zaraz dodałem: – Dam sobie radę.
  – Słuchaj, jeśli chcesz, mogę tu przenocować od czasu do czasu, dopóki nie przyjadą ci twoi znajomi.
  Ta propozycja wcale nie wydawała mi się głupia, zwłaszcza że Marek okazywał się być typem kolesia, przy którym można czuć się swobodnie i bez skrępowania pogadać o wszystkim. Jednak żeby zachować pozory, że wcale ta propozycja nie zrobiła na mnie wrażenia, odpowiedziałem:
  – Nie, no... Nie chcę wykorzystywać twojej uprzejmości. Pewnie masz rodzinę i swoje obowiązki, a nie niańczyć tu siostrzeńca swojego kumpla.
  Marek się trochę zmieszał, co zauważyłem, ale pewnym głosem odparł:
  – Jeśli chodzi o rodzinę, to cóż, nie posiadam. Obowiązki – właśnie mam tygodniowy urlop za przepracowane godziny ponadwymiarowe... Wybór należy do ciebie, o ile chcesz, żeby jakiś obcy dziad kręcił ci się po chałupie...  
  – Nie no... Spoko! Pasuje mi. Chętnie! I jaki dziad! Przestań! A daleko mieszkasz?
  – W trochę większej dziurze jak ta. Jakieś pięćdziesiąt kilometrów, nie ma problemu...
  – Żartujesz?!... Słuchaj, a może, skoro masz wolne i nie masz planów... to po co ci jeździć tam i z powrotem. Zrób sobie urlop tutaj! Chałupa jest ogromna... – i sam się zdziwiłem, że mu to zaproponowałem. Ale słowo się rzekło.
  – Dzięki... – odpowiedział po chwili, bacznie mi się przyglądając, aż poczułem się głupio. – Nie spodziewałem się, że rodzinka Andrzeja jest taka otwarta i szczera, bo on sam, wiesz, uprzejmością raczej nie grzeszy. Trudny charakter...
  – Słyszałem... Sam nie miałem z nim bliższych kontaktów, jak wszyscy...
  – Wiesz, dlaczego mnie o pilnowanie domu nie poprosił? Nie tylko dlatego, że nie mam całego urlopu. On nie lubi mieć u obcych długu wdzięczności. A co rodzina to rodzina... Ale, jeśli tak... Jak urlop, to urlop. Tylko wrócę do domu po ciuchy i parę drobiazgów i pod wieczór będę.
  Gdy wsiadł do samochodu, zacząłem się sam do siebie śmiać. Należę do osób bardzo towarzyskich, więc perspektywa samotności nie była mi miła. Teraz, tak czy siak, będę miał współtowarzysza, któremu wujek tej fuchy nie powierzył, mimo ich przyjaźni,
  Dzień był bardzo gorący i słoneczny. Poszedłem na plażę wchodzącą w posiadłość wuja i rozłożyłem się jak pan na włościach. Długo nie trwało, gdy zasnąłem. Co się dziwić, po takiej nocy? Obudziłem się po paru godzinach z czerwonawą skórą. Chyba przedobrzyłem. Wróciłem i skorzystałem z natrysku. Pod wieczór zacząłem realizować swój sportowy plan dnia. Najpierw intensywnie basen, a potem siłka. Gdy wyciskałem sztangę, zajechał Marek. Zerwałem się z ławeczki i poszedłem mu otworzyć. Byłem tylko w krótkich spodenkach i zdezelowanych trampkach, w których pojawiałem się tylko na siłowni.
  – Cześć, no i jestem... – urwał i bez większych skrupułów zmierzył mnie od stóp do głów. – Co za... hm... wysportowane ciało. Chyba sporo ćwiczysz... Nie przesadziłeś ze słońcem? Plecy...
  – Trochę się spiekłem... A tutaj, jak tu nie ćwiczyć, to dla mnie raj: siłownia, basen, wszystko!
  – To się będziesz musiał ze mną podzielić tymi dobrami. Ja też sobie nie odpuszczam.
  – Fajnie! – i pomyślałem, że jak się skończą tematy do rozmowy, to zawsze można iść na siłownię, razem powyciskać i pogadać o kulturystyce czy o sprzęcie.
  – Nie przerywaj sobie, wiem, gdzie się mam rozgościć – bezceremonialnie wszedł na schody do góry i udał się do jednego z pokojów gościnnych.
  Wróciłem do swoich ćwiczeń, a po chwili Marek do mnie dołączył. Był w krótkich spodniach i luźnej koszulce bez rękawów. Zagapiłem się chwilowo na niego. Widać, że jego słowa o tym, że też sobie nie odpuszcza nie były pustymi przechwałkami. Miał świetnie wyrzeźbioną klatę, umięśnione ręce i nogi. Spod koszulki wystawały kępki czarnych włosów, porastających jego brzuch i klatkę. Był naprawdę świetnie zbudowany. Moje ciało, które też było ciągle katowane na siłowni, wyglądało równie okazale, ale przecież miałem połowę jego wieku! Pomyślałem, że chciałbym koło czterdziestki wyglądać jak on.
  Poćwiczyliśmy jeszcze z pół godziny. Nie raz zatrzymywałem wzrok na jego ciele. Często miałem wrażenie, że i on mnie obserwuje.
  – To co, teraz niech mięśnie się rozciągną? – zaproponował, głową wskazując basen.
  Pływałem wcześniej, ale chętnie popływam jeszcze. Chciałem iść po kąpielówki, jednak zanim zdążyłem wyjść, ukazał mi się widok, którego się nie spodziewałem. Marek zdjął z siebie przepoconą koszulkę, buty i spodenki, i za chwilę stał tyłem do mnie, zupełnie nagi. Zdrętwiałem. Co za tupeciarz! A już gdy odwrócił się przodem...
  – Czego tak stoisz? Nikogo więcej tu nie ma – powiedział zwyczajnie, jakby to, że jest nagi, nie było niczym dziwnym, jakby był zdziwiony moim zachowaniem bardziej niż ja jego. – Chyba ci... nie będzie przeszkadzało, jak popływam na Adama?
  – Jassss... – i zawiesiłem głos, patrząc w jego przyrodzenie. Nie mogłem, nie potrafiłem, a może i nie chciałem oderwać oczu od jego okazałego penisa. W zwisie na pewno miał więcej niż mój jak stoi! Na oko osiemnaście, dwadzieścia centymetrów! Gruby, ale taki kształtny, mięsisty, z odsłoniętą główką... Kur... – oblizałem suche wargi. Z tyloma chłopakami się kąpałem i nigdy nic podobnego u nikogo nie widziałem! Gapiłem się niego bezczelnie jak sroka w kość!
  – No? Może wystarczy? – uśmiechnął się, widząc moją reakcję.
  – Sory... – przywołałem się do porządku. – Ale gigant jesteś... – dodałem z niezamierzonym uznaniem.
  – Nie moja zasługa – ponownie się uśmiechnął, ale tak szczerze i serdecznie, bez dozy wyższości czy zadufania, że sercem i duszą byłem z nim. Poczułem się tak, jakby wprowadzał mnie do grona swych wybranych, zaufanych, najbliższych przyjaciół.
  Nie wypadało mi teraz iść po te cholerne kąpielówki. Miałem pływać tekstylny przy gołym facecie? Rozebrałem się i... nawet nie zauważyłem, że mój ptak, pewnie na jego widok trochę się obudził. Ale Marek to spostrzegł:
  – A to co? – zapytał wesoło, wskazując mi go podbródkiem.
  Zaczerwieniłem się chyba jak dziewica przed pierwszym pokazaniem cipeczki czy na widok pierwszego w życiu kutasa... O, to drugie porównanie chyba by tu było lepsze... Co robić?
  – To chyba przez to ciepło tutaj... – odpowiedziałem głupkowato i wskoczyłem do basenu, a on już po chwili był przy mnie.
  – Masz niezły sprzęt, pewnie dziewczyny jęczą, jak się z nimi bzykasz – powiedział.
  – Za to pod tobą to chyba mdleją z rozkoszy – odrzekłem i z głębokim haustem powietrza odbiłem się od dna, uciekając od jego niebezpiecznej bliskości, chociaż woda już mi małego uspokoiła.
  Nie spodziewałem się tego typu pytań, ani tym bardziej naości od kogoś dwa razy starszego ode mnie. Nie ukrywam, że bardzo mi pochlebił jego komplement. Marek nie traktował siebie wyżej z racji tego, że ma większego. Ja też nie mam kompleksu na punkcie swojego małego. Pod prysznicem po lekcjach w-fu cała armia chłopaków zawsze kąpała się nago. I tych pierwszaków, i tych trzeciaków. Z Michałem i Sebastianem byłem w klasowej czołówce. Ale tam nikt nigdy nikomu nie zrobił żadnej aluzji. A tu, teraz – kompletny szok! Przeszło mi przez myśl, ile ten jego gigant może mieć, gdy mu stanie...
  Zachowywałem się dziwnie, jakby mi brakowało sił. Marek pływał, zamaszyście roztrącając ramionami wodę, a ja ledwie znajdowałem siły, żeby przepłynąć od ściany do ściany i znów opierałem się o drabinkę, patrząc to w jego pośladki, to w penisa. Teraz przeszło mi przez głowę, że nigdy nie wiedziałem u chłopaka stojącego penisa, a fiuta Marka chciałem zobaczyć w całej okazałości. Nigdy nie miałem takich myśli, nigdy mnie kumple nie interesowali. Przecież nie jestem pedziem i faceci mnie nie kręcą. Ale tym razem jakby coś mnie pchało w jego kierunku.
  – Zmęczony? – Marek wyrwał mnie z tego letargu, podpływając do mnie, a ja, jak palant, ręką przysłoniłem jaja. – Chyba że cię krepuje pływanie nago, to wal po slipy, wielka rzecz...
  – Nie... – odchrząknąłem, zakładając ramiona za poręcz drabinki; mam chować przed nim jaja, jak już mi je widział? – Nie, po prostu... zdębiałem na widok twojego sprzętu – i ugryzłem się w język, głośno zdradzając swoje myśli. Marek roześmiał się.
  – Jeśli już o tym mówimy... Mój, jak stanie, już wiele nie przybiera. A twój na pewno. Widać po napletku, jaki jeszcze masz duży luźny zapas. Kto wie, czy wtedy nie byłyby takie same.
  – E, nie, na pewno nie... – spojrzałem na swojego, przyznając, że Marek jest dobrym obserwatorem. Ale na pewno nie domyślał się, jak bardzo chciałem zobaczyć to jego cudo w pełnym wzwodzie. Już chciałem odpłynąć, aby przerwać tę krępującą sytuację, ale tego, co zrobił Marek – nie spodziewałem się... Wziął mojego w rękę, zamknął go w dłoni, ucisnął i zaczął przesuwać po nim swoje palce, pobudzając go do życia. Gorąco mi się zrobiło. Jego dotyk mnie obezwładnił, sparaliżował! Nie wiedziałem, co się dzieje, co mam dalej robić! Wiedziałem, tylko, że pała mi rośnie w zawrotnym tempie! Patrzyłem mu prosto w oczy z miną cnotki - niewydymki, która niby nie chce, ale chce! Wtedy Marek przybliżył swoją twarz do mojej, swoim językiem objechał moje wargi i złożył na nich delikatny pocałunek. Jakby mi się w głowie zakręciło. Stałem jak... nie powiem, że jak dupa, ale dalej nie umiałem się ruszyć. Wtedy jego usta znów przybliżyły się do moich warg. Zaczął mnie namiętnie całować. Nie wyrywałem się, oddałem się cały temu pocałunkowi. Uświadomiłem sobie, że tak naprawdę to wcale nie znam prawdziwych pocałunków, że doświadczam ich dopiero teraz, że to wszystko z dziewczynami to był kit! A to, że teraz całuję się z facetem jest... jest zabójczo podniecające! I... że Marek mi się podoba! Zauważyłem jego piękne brązowe oczy, a ten dwudniowy, srebrzysty zarost... Był po prostu bardzo przystojny! Moje ręce powędrowały na jego głowę i podczas naszego pocałunku gniotłem i czochrałem jego mokre włosy. I znów spojrzeliśmy sobie w oczy.
  – Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że nie walnąłeś mnie w mordę, nie byłem pewien... – powiedział spokojnym, ciepłym głosem.
  Chciałem zaraz sprostować, że nie jestem gejem, ale po co, było super! Marek podniósł mnie i posadził na skraju basenu, zaraz potem sam wyskoczył i biorąc mnie za rękę zaprowadził na leżak-łóżko stojące przy brzegu. Znów zatopił się w moich ustach, a potem poszedł dalej. Moje ciało drżało, a penis był w pełni gotowy do akcji. Marek muskaniem języka schodził coraz niżej, najpierw szyja, potem klata. Zatrzymał się chwilę przy sutkach, ssał je, przygryzał. Szalałem... Po chwili kucnął przede mną, wziął mi małego w rękę, jednym ruchem ściągnął mi napletek i westchnął: – Świetny... Cudowny... – prawą ręką powędrował na moje jaja, a penis zatopił się w jego ustach. Myślałem, że wyskoczę ze skóry. Obciągał go znakomicie, najpierw delikatnie ssąc główkę, potem coraz intensywniej, wsadzając go głębiej i głębiej. Próbował włożyć go po same jaja, ale przychodziło mu to z trudnością. Mój na pewno nie należał do bezproblemowych, te dziewiętnaście centymetrów chyba coś znaczy... Przyciągnąłem jego głowę i zacząłem go posuwać w usta. Rozkosz narastała we mnie w zawrotnym tempie. Nie chciałem za szybko strzelić, więc zatrzymałem swoje ruchy i kazałem mu przestać. Wstał. Znów zaczęliśmy się całować. Chciałem mu się odwdzięczyć, ale nie wiedziałem czy potrafię. Jak się okazało, niesłusznie. Gdy wziąłem jego ogiera w usta, nie był jeszcze w pełni twardy, jednak po chwili wypełnił mnie aż po samo gardło. To był kolos! Marek przesadził, że podczas wzwodu już mu wiele nie przybiera. Teraz ten kolos miał co najmniej ćwierć metra! Wielki, gruby, soczysty, po prostu piękny! Zacząłem ssać jego główkę, a ciche jęki Marka utwierdzały mnie w tym, że chyba robię to dobrze. Tak jak on, coraz łapczywiej połykałem coraz większą część jego pały, ale nigdy bym nie dokonał tego cudu, żeby ją wessać po same jaja. Podobało mi się to, nigdy bym nie przypuszczał, że zabawy z facetem mogą być takie przyjemne! Gdy już mi szczęka drętwiała, Marek podniósł mnie i położył na łóżku, po czym wrócił do swojego niedokończonego dzieła. Ale po kilku jego ruchach już nie mogłem się powstrzymać. Wystrzeliłem... Byłem bardzo wyposzczony, ale żebym miał aż tyle spermy? Taki wytrysk...! Załadowałem Marka po gardło, nie mógł tego połknąć, wyjął go z ust i resztki mojej spermy ozdobiły jego twarz. Nie zdawałem sobie sprawy, że przy tym orgazmie krzyczałem, bynajmniej nie z bólu... Gdy otworzyłem oczy, on się uśmiechał. Więc pomyślałem, że teraz ja powinienem dokończyć to, co zacząłem... Marek był bardziej odporny, dłużej to trwało niż ze mną, ale po chwili moje trudy zostały nagrodzone jego obfitym, śmietankowo-kremowym strzałem. Też chciałem połknąć jego spermę, ale nie potrafiłem się przemóc, poszło na twarz. To, co miałem w ustach, gęste i słone, jednak z pomocą śliny, przemieszawszy językiem, w końcu połknąłem... Pocałowaliśmy, się. Przesunąłem się na tym łożu, robiąc mu miejsce. Usiadł przy mnie.
  – Obciągnąłeś mi zawodowo... Wielu już miałeś... przede mną?
  – Nikogo... – odparłem.
  – Pieprzysz! – popatrzył na mnie z niedowierzaniem
  – Serio... Nie jestem gejem, nigdy mnie faceci nie kręcili... To znaczy, do dziś myślałem, że nie. Pierwszy raz... Bzykałem tylko laseczki. Ale jak zobaczyłem ciebie...
  – W takim razie masz talent – z uznaniem pokiwał głową i jednocześnie przyciągnął moje usta do swoich. – Ale, skoro powiedziało się A, czas powiedzieć B...
  Chyba wiedziałem, co miał na myśli, a na to na pewno nie byłem gotów. Seks? Chce mi wsadzić? Nie, to byłoby dla mnie na pewno za dużo! Dziś miałem swój debiut z facetem, ale tak daleko nie pójdę! Za dużo wrażeń.
  Jego ręka powędrowała w stronę mojego otworka. Zaczął go pieścić. Wyrwałem się i powiedziałem:
  – Nie, naprawdę nie, to by było za dużo... jak naraz...
  – Żartujesz – uśmiechnął się. – Tu się dopiero zabawa zaczyna. Jeśli to twój pierwsze raz z facetem, to będę delikatny...
  – Nie! Nie chcę! – odepchnąłem jego rękę od mojego tyłka.
  – Ok, na siłę nie ma przyjemności – wstał z miną obitego psa i rzucił: – Idę do sauny.
  Poczułem się dość dziwnie, jak niewdzięcznik. Ale po chwili zdrowy rozsądek przemówił, że naprawdę tyle mi już wystarczy. Leżałem i myślałem o tym, co się przed chwilą stało. Obciągnął mi, i było to dla mnie czymś niesamowitym. Ja też mu obciągnąłem, i to też było super przeżycie... A mój fiut znów zaczął mi stawać! Nie zastanawiałem się. Wstałem i poszedłem do sauny.
  – Wiedziałem, że przyjdziesz – jego głęboki głos wydobył się gdzieś zza obłoków pary.
  Miałem ochotę wyjść. Wkurwiała mnie ta jego pewność siebie, a jednocześnie podniecała. Nie wyszedłem. Stanąłem przed nim, a on tylko pochylił mnie do siebie i znów zaczął namiętnie całować.
  – Żartowałem... Jeśli nie chcesz więcej, ja to rozumiem – powiedział, ale tak, że sam już wiedziałem, że... on na pewno będzie mnie miał, że on to zrobi! A ja... .
  – Ale... bądź delikatny – wyszeptałem.
  Wydawało mi się, że w jego oczach pojawił się blask, iskra, której wcześniej nie widziałem. Marek jednak nie zabrał się od razu do roboty. Posadził mnie sobie na kolanach... Czułem jego niesamowitą bliskość! Nasze języki nie potrafiły się rozłączyć, a ręce odkrywały nowe fragmenty naszych ciał. Po chwili Marek oparł mnie o drewnianą ławeczkę i rozchylił moje uda. Tuż obok niego stała tubka z żelem oraz kilka sreberek... Gumki.
  – Skąd to masz... Byłeś pewien, że tu przyjdę – wyszeptałem.
  On jednak nie odpowiedział. Uśmiechnął się. Zaczął mnie całować po wewnętrznej stronie ud. To było moje najbardziej erogenne miejsce. Szalałem, a Marek się nie spieszył. Bawił się moimi jądrami, penisem, próbował mnie rozluźnić. Dotykał palcem, masował, gładził mój otworek, co chwilę lekko wkładając swój palec do środka, coraz głębiej. Było to bardzo stymulujące i zupełnie bezbolesne. Po chwili jednak palec zamienił na język. Coraz mocniej wbijał się nim w mój tyłek. Było to szalenie podniecające. Chciałem, żeby ta rozgrzewka trwała wiecznie. Miałem obawy, czy mój tyłek wytrzyma jego ćwierćmetrową rurę, ale w tej chwili byłem już na to gotowy. Dobrze wiedziałem, że ta zabawa zaraz się skończy, a zacznie... Po językowych zabawach czułem się bardzo wyluzowany, mój tyłek też. W końcu usłyszałem charakterystyczne pstryknięcie tubki i poczułem, jak mój tyłek wypełnia oleista substancja, a za nią jego palec, który bardzo lekko wsunął się w mój otwór, aż wszedł cały. Po chwili Marek dołożył drugi palec. Tak, to już doskonale czułem. Nie był to ból, raczej coś pomiędzy bólem a rozkoszą. Wsuwał tak i wysuwał swoje palce, a ja już czułem jakąś dziwną rozkosz. Gdy dotarł tam do mojego gruczołu, gdy zaczął go naciskać, masować... Fiut mi się sam podrywał jak szalony. Myślałem, że od razu wystrzelę! Przerwał... Teraz odwrócił mnie do siebie i położył na ławeczce.
  – Jesteś gotowy? – zapytał, jednak nie tonem pełnym pewności siebie, ale przepełnionym delikatnością.
  Nie odpowiedziałem. Spojrzałem mu prosto w oczy, chyba ze strachem, a on namiętnie mnie pocałował. Usłyszałem, jak rozdziera sreberko od gumki. Po chwili mleczna, przezroczysta otoczka już pokrywała jego wielkiego ogiera. Zacząłem się bać, ale on uśmiechnął się. Wziął żel, który wcześniej tak pomógł mi się rozluźnić, wycisnął na swojego fallusa, natarł całego, przybliżył się do mnie, podciągnął moje nogi w górę i... powolnym ruchem zaczął we mnie wchodzić. To już nie były dwa palce. Poczułem, jak z narastającym bólem wdziera się we mnie coś ogromnego. Jęknąłem, szarpnąłem się, nie wytrzymałem. Nikt by nie wytrzymał! Marek cofną fallusa. Powiercił nim przy moim wejściu, nie spieszył się. Czułem, jak co chwilę wsuwa się i wysuwa, podświadomie, gdy ból narastał, wiedziałem, że wchodzi coraz głębiej, ale pewnie nie jest jeszcze nawet w połowie. Stopniowo wsuwał się coraz dalej, ale mój ból był coraz większy. Mimo jego bardzo powolnych, delikatnych ruchów bałem się, że mnie rozwali! Już chciałem go prosić, żeby nie, że jednak nie, że jeszcze nie jestem na to gotowy... Jednak z każdym jego ruchem w tył i wolnym, ale stanowczym w przód, mój ból słabł, a rosło podniecenie. Jeszcze szerzej rozkładałem nogi, które on trzymał mi wysoko za uda, a jego biodra były coraz bliżej. Gdy dotknął mnie swoim ciałem, zrozumiałem, że wszedł całkowicie... Poruszał się wolno. Wiedziałem, że mnie obserwuje. Chociaż miałem zaciśnięte powieki, czułem, że patrzy mi w twarz... Było mi coraz lepiej. Zaczynałem dziwnie drżeć na całym ciele – a on w tym samym momencie, z tą samą właściwą sobie pewnością, wyjął fallusa, odwrócił mnie na plecy i oparł o ławeczkę. Od razu na powrót wszedł we mnie, od tyłu i już bez żadnego wstępu zaczął mnie posuwać. Wiedział, że jestem przygotowany. I chyba byłem. Jechał coraz ostrzej. Pieprzył mnie już tak szybko, że słyszałem tylko charakterystyczny poklask jego podbrzusza o moje pośladki. To już nie było delikatne. Znów pojawił się ból. Chciałem, żeby przestał, ale tego nie powiedziałem. Miałem nadzieję, że albo zaraz samo przestanie boleć, albo on się zaraz spuści. Gdy jedną ręką objął mnie w pasie, a drugą złapał za stojąca na baczność moją pałę i zaczął ją ostro walić, znowu poczułem przypływ rozkosznego podniecenia. Ból ucichł, trochę przestało. Ale wiedziałem, że długo nie wytrzymam. Ruchy jego pały we mnie i ruchy jego palców na mojej pale zrobiły swoje. Strzeliłem! Tym razem nie tak obficie,  ale jego ręka była cała lepka od mojej spermy. Roztarł to na moich jajach, pobudzając mnie jeszcze tym dziwnym dotykiem – i w tej samej chwili jego oddech przyspieszył, zatrzymał się, Marek odskoczył od moich pośladków, jednym ruchem zerwał prezerwatywę, a ciepła fala jego spermy wylądowała na moich plecach.
  Radość, ból i ekstaza stały się jednym. Wszystko się we mnie pomieszało. Cieszyłem się, że już ze mnie wyszedł, ale zarazem nie czułem już tych ruchów, które tak mnie obezwładniały. Nie czułem już jego palców na swoim penisie, a one dawały mi tyle ciepła... Marek rozsmarował spermę na moich plecach, takim lekkim ruchem, jakby rozprowadzał mi tam na przykład olejek do opalania, i oboje usiedliśmy na tej ławeczce. Czułem, że nie mam siły, że nogi mam zupełnie miękkie. Marek nic nie mówił, wziął mnie tylko za rękę i w milczeniu przyłożył ją do swoich ust... Wtedy ja wykonałem ten ruch: pocałowałem go, a on się uśmiechnął i oddał mi pocałunek.
  Tej nocy, ani żadnej następnej, Marek nie spał w swoim pokoju.
  Kolejne dni upływały nam bardzo szybko – razem pływaliśmy w jeziorze, żeglowaliśmy, ćwiczyliśmy na siłowni. Każdego dnia pieprzyliśmy się i to w najróżniejszych miejscach. Każde pomieszczenie w tym wielkim domu było świadkiem naszych uniesień. Seks w plenerze też nie należał do rzadkości. Kilkakrotnie ja przejmowałem inicjatywę, za jego zgodą, i posuwałem Marka. Jednak bardziej podobała mi się jego aktywność, gdy on wchodził we mnie. Może to śmieszne, ale uważałem, że on, jako starszy, z pałą większą od mojej, powinien się mną zajmować, a nie odwrotnie.
  Nawet nie wiem, kiedy zleciał nam ten pierwszy tydzień. Ten drugi – Marek wcześnie rano wyjeżdżał do pracy, wracał późnym popołudniem. Jak mi się ten czas dłużył bez niego! Jeszcze szybciej minął mi drugi tydzień... A potem?
  Zgodnie z moimi ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin