Zapomniane bestie z Eldu.rtf

(644 KB) Pobierz


Uuk Quality Books

Patricia A. McKillip

Zapomniane bestie z Eldu

 

Przekład: Piotr W. Cholewa

Tytuł oryginału: The Forgotten Beasts of Eld
Wydawnictwo MAG
Wydanie I

 


Moim rodzicom
— z podziękowaniem


Spis treści

Spis treści

Heraldyczne Bestie z Eldu

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12


Heraldyczne Bestie z Eldu

Czarodziej Heald miał pewnego razu przelotną przygodę z kobietą z ludu. W wyniku tejże urodził się Myk, który jedno oko miał zielone, a drugie czarne. Gdy Myk dorósł, odezwało się w nim magiczne dziedzictwo. Na górze Eld, najwyższym szczycie w krainie Eldwold, Myk zaczął mocą czarnoksięską kompletować kolekcję niezwykłych zwierząt. Kolekcję, którą uzupełniał syn Myka, Ogam. Ogam zaś spłodził z córką lorda Horsta z Hilt córkę, Sybel, piękną i zdolną w arkanach magicznych. Zmarł, gdy Sybel miała lat szesnaście, zostawiając jej w dziedzictwie wielki biały dom, ogromną bibliotekę i kolekcję bestii zapomnianych, bestii, jakich oko ludzkie nie widziało. I moc, dzięki której mogła nad bestiami panować.

Wśród Zapomnianych Bestii z Eldu są więc: złotooki Łabędź Tirlith, Dzik Cyrin, znający odpowiedź na wszystkie zagadki — prócz jednej, zielonoskrzydły Smok Gyld, Lew Gules, znająca magię czarna Kocica Moriah, Pani Nocy. I słynny Sokół Ter, który pomścił czarodzieja Aera, rozszarpując na strzępy siedmiu jego zabójców.

Bestie z Eldu, o czym wiedzieć nie zaszkodzi, to zwierzęta heraldyczne, wszystkie, co do jednego, stanowią występujące na tarczach herbowych tzw. mobilia herbowe figury zwykłe, figures ordinaires. Wszystkie mają swoją heraldyczną symbolikę. Lew, będący heraldycznym symbolem potęgi, wielkości, majestatu i nieustraszonego męstwa, u McKillip nosi do tego imię Gules. Gules (wym. gjulz) to w heraldyce kolor czerwony, kolor ognia, sam w sobie będący symbolem oczyszczenia, dynamizmu życia, a także wojny, gniewu i nienawiści.

Symboliczne znaczenie pozostałych Bestii też wyjaśnia heraldyka. Smok — to czujność, wierność, bojowość. Dzik — wolność, zuchwałość, ślepa siła, brutalność, walka do upadłego. Sokół symbolizuje szlachetną rycerskość, pogoń za upragnionym celem, duch triumfujący nad materią. Kot to niezależność i indywidualizm, odwaga, przebiegłość. Łabędź to czystość i wzniosłość, wiedza i harmonia.

Wracamy jednak do fabuły książki. Oto pewnego dnia pod bramą domu Sybel na szczycie góry Eld pojawia się mężczyzna z dzieckiem. Magiczka w pierwszym odruchu rozkazuje Sokołowi Terowi zrzucić intruza do przepaści, powstrzymuje się jednak i zgadza go wysłuchać. Przybysz okazuje się być krewniakiem Sybel, podobnie jak niesione przez niego niemowlę, chłopiec o imieniu Tamlorn. Dziecko, które trzeba ukryć, ocalić, albowiem rodowa wendetta grozi mu śmiercią. Sybel początkowo wzbrania się, ale wreszcie bierze małego krewniaka na wychowanie...

Szanowny a obeznany z kanonem fantasy Czytelnik domyśla się już zapewne dalszego ciągu.

Tamlorn, klasyczne dla licznych mitologii Dziecko Cudem Ocalone — jak Perseusz, Jazon, Edyp, Mojżesz — musi być dzieckiem niezwykłym, kimś, komu los gotuje niezwykłą przyszłość. Czytelnika nie zdziwi więc, gdy dwunastoletni Tamlorn okazuje się księciem i następcą tronu. Nie będzie dla Czytelnika zaskoczeniem, gdy o Tamlorna upomni się jego ojciec, Drede, król Eldwoldu. Nie zdziwi, że Sybel bronić się będzie przed oddaniem „jej małego Tama”, chłopca, którego pokochała jak własnego syna. Nie zdziwi nawet i to, że król Drede zakocha się w Sybel...

Szanowny Czytelnik nie powinien się niepokoić — oprócz rzeczy dla fantasy klasycznych i dających się przewidzieć, dość jest w „Zapomnianych Bestiach z Eldu” rzeczy zaskakujących. Będzie miłość zła i egoistyczna, będzie miłość dobra i prawdziwa. Będzie tajemniczy ptak Liralen. Będzie przyczajony w ciemnościach demon Blammor. Będzie zły czarownik. Będą Zapomniane Bestie ratować Sybel z opresji. Słowem, będzie duże tego, co czyni powieść Patricii McKillip wartą przeczytania klasyką gatunku.

* * *

Życiorys Patricii Ann McKillip dość dokładnie przedstawiłem w przedmowie do „Mistrza Zagadek z Hed”, pierwszego tomu trylogii „Mistrz Zagadek”. Dla tych PT Czytelników, którzy — robiąc błąd — książki owej nie nabyli, powtórzę tu tylko skrótowo: pisarka urodziła się Salem w stanie Oregon jako córka oficera lotnictwa, całe dzieciństwo migrowała wraz z ojcem po bazach United States Air Force na całym świecie. Studiowała literaturę w college’u Notre Dame w Belmont i na uniwersytecie San Jose. Mieszka w Roxbury w stanie Nowy Jork.

Urodziła się, co nie jest bez znaczenia, w roku 1948, a był to rok dla fantastyki szczególnie korzystny, przyszła bowiem wówczas na świat cała wataha późniejszych mistrzów i koryfeuszy gatunku, że wymienię tylko takie nazwiska jak George R.R. Martin, Vonda N. McIntyre, Nancy Kress, David A. Gemmel, Terry Pratchett, Robert Holdstock, Nancy Springer, Lynn Abbey, Joan D. Vinge, Spider Robinson, Pamela Sargent, Dan Simmons. Brian Stableford, Robert Jordan i Rebecca Ore. W tym samym roku urodził się — co stwierdza nie bez dumy — piszący te słowa, niżej podpisany Andrzej Sapkowski.

Patricia debiutowała mając lat dwadzieścia sześć, w roku 1974, niewielczutką powieścią „The Throme of Erril of Sherill”, jednak prawdziwie błyskotliwym sukcesem była książka, którą właśnie trzymasz w ręku, Szanowny Czytelniku. Napisane również w 1974 „Zapomniane bestie z Eldu”. Książka, która w cuglach wygrała współzawodnictwo o World Fantasy Award 1975, została przez Davida Pringle?a ulokowana pośród stu najlepszych powieści fantasy wszech czasów i absolutnie zasłużyła na pozycję w kanonie gatunku.

Gdy książkę tę nabyłem, a było to w Kanadzie, w Montrealu, jakoś tak w latach osiemdziesiątych, wcale o powyższych splendorach nie wiedziałem, a przeczytałem „The Forgotten Beasts...” jednym, jak to mówią, tchem. I wcale nie dlatego, że mając wreszcie dostęp do obficie zaopatrzonych półek odrabiałem podówczas zaległości w fantasy i wszystko mi się podobało, tak jak głodnemu wszystko smakuje. Nie było tak.

* * *

W „Zapomnianych Bestiach z Eldu” wyczuwa się fascynację autorki twórczością piszących fantasy pań, na której Patricia McKillip musiała się wychować — Andre Norton, C.L. Moore, Anne McCaffrey. Fascynując się „wielkimi”, wykazała jednak Patricia na tyle talentu i pisarskiej indywidualności, by umieć znaleźć swój własny sposób na fantasy. Pisząc łagodną, poetyczną i bardzo kobiecą fantasy, nie będąca przy tym — przesłodzoną do obrzydzenia, a grzech przesładzania jest niestety powszechny wśród pań fantastek, zwłaszcza piszących tzw. young adult fantasy, obliczoną głównie na wielki i kochający fantasy elektorat nastolatek. David Pringle w swej „Modern Fantasy”, pisząc zresztą o „Zapomnianych bestiach...” w samych superlatywach, znajduje dla książki określenie, z którym nigdy i nigdzie się nie spotkałem: menarche fantasy. Menarche jest terminem medycznym, oznaczającym cezurę, jaką w życiu kobiety stanowi pierwsza menstruacja. Nic dodać, nic ująć. Panowie nie powinni się tu jednak płoszyć. Ja sam czytałem „Zapomniane bestie...” mając pod czterdziestkę, uważam się za stuprocentowego mężczyznę, a książka niezwykle mi się podobała. I podoba do dziś.

* * *

Pisząc w roku 1998 przedmowę do „Mistrza Zagadek z Hed”, dorobek literacki Patricii McKillip zamknąłem nominowaną do nagrody „Locusa” powieścią „A Song for the Basilisk”. Od tamtego czasu Patricia napisała następną fantasy, interesującą „The Tower at Stony Wood” — książkę na tyle interesującą, że mam nadzieję zachwalać ją Czytelnikowi w ramach niniejszej serii.

Popełniła też Patricia od tamtego czasu dwa opowiadania — oba warte, by je odnotować. Pierwsze to „A Gift to Be Simple”, w słynnej już, poruszającej sprawy sztucznego kreowania życia antologii „Not of Woman Born”, zredagowanej przez Constance Ash. Drugim opowiadaniem jest „Toad”, zamieszczone w „Silver Birch, Blood Moon”, kolejnej antologii „baśniowej” w cyklu powołanym do życia przez Ellen Datlow i Terri Windling. Patricia Ann McKillip z całą pewnością nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. I to jest bardzo dobra wiadomość.

 

 


Rozdział 1

Mag Heald połączył się kiedyś z ubogą kobietą w królewskim mieście Mondor, a ona zrodziła mu syna, który miał jedno oko zielone, a jedno czarne. Heald, o oczach czarnych jak bagna Fyrbolgu, pojawił się w życiu tej kobiety i zniknął jak wiatr, ale syn, Myk, pozostał w Mondorze, dopóki nie skończył piętnastu lat. Dobrze zbudowany i silny, trafił do terminu u kowala, a ludzie, którzy przybywali tam, aby naprawić swoje powozy lub podkuć konie, zwykle przeklinali jego powolność i posępność — dopóki nie poruszyło się w nim coś ociężałego jak bagienny potwór budzący się pod mułem. Odwracał wtedy głowę i spoglądał na nich czarnym okiem, a oni się odsuwali i milkli. Tliła się w nim odrobina magii, jak ogień się tli w wilgotnym dymiącym drewnie. Rzadko odzywał się do ludzi swym szorstkim głosem, ale kiedy dotykał konia, głodnego psa czy gołębia w klatce w dzień targowy, ten ogień rozbłyskiwał w czarnym oku, a głos stawał się słodki jak rozmarzony szept rzeki Slinoon.

Pewnego dnia Myk opuścił Mondor i ruszył na Eld. Była to najwyższa góra w Eldwoldzie, wyrastająca za Mondorem, rzucająca czarny cień na miasto przed zmierzchem, gdy zagubione we mgle słońce zsuwało się w dół. Znad granicy mgieł pasterze i młodzi chłopcy na polowaniu spoglądali poza Mondor, ku równinie Terbrec na zachodzie, na ziemie władców Sirle, na północ ku polom Fallow, gdzie duch trzeciego króla Eldwoldu wciąż wspominał swą ostatnią bitwę i gdzie pod jego niespokojnymi, bezgłośnymi stopami nie rosło nic żywego. Tam, w gęstych mrocznych lasach Eldu, wśród białej ciszy, Myk zaczął kolekcjonować cudowne, legendarne zwierzęta.

Z dzikiej krainy jezior na północy Eldwoldu przywołał do siebie Czarnego Łabędzia z Tirlith, szerokoskrzydłego, złotookiego ptaka, który na swym grzbiecie uniósł trzecia córkę króla Merroca z kamiennej wieży, gdzie była więziona. Potem wysłał bezgłośną, potężną sieć swego wezwania w głębokie gęste lasy po drugiej stronie Eldu, skąd żaden człowiek jeszcze nie powrócił, i niczym łososia schwytał czerwonookiego, białokłego odyńca Cyrina, który jak harfiarz śpiewał ballad) i znał odpowiedzi na wszystkie zagadki prócz jednej. Z mrocznego i cichego serca samej góry Myk sprowadził Gylda, zielonoskrzydłego smoka, od stuleci śniącego o zimnym płomieniu złota. Smok zbudził się z rozkosznego snu na dźwięk swego imienia w niemal zapomnianej pieśni, którą Myk posłał w ciemność. Mag wyłudził od Gylda garść starożytnych klejnotów i zbudował dom z białego gładkiego kamienia pośród wysokich sosen, i wielki ogród dla zwierząt otoczony kręgiem kamiennych murów. Do tego domu sprowadził kiedyś dziewczynę z gór. znającą tylko kilka słów, lecz nie czującą lęku ani przed zwierzętami, ani przed ich strażnikiem. Pochodziła z biednej rodziny, miała splątane włosy i silne ramiona. W domostwie Myka zobaczyła rzeczy, które inni poznali może raz w życiu, w wersie dawnego poematu lub w opowieści harfiarza.

Dziewczyna powiła Mykowi syna o dwojgu czarnych oczach, który potrafił stać nieruchomo jak martwe drzewo kiedy ojciec posyłał wołanie. Myk nauczył go czytać stare ballady i legendy w księgach, które zebrał; nauczył wołać zapomniane imię poprzez cały Eldwold i ku krainom poza nim; nauczył czekać w milczeniu, cierpliwie, przez tygodnie, miesiące i lata — na chwilę, kiedy to imię rozpali się w dziwnym, potężnym, zaskoczonym umyśle zwierzęcia. Kiedy Myk opuścił swe ciało już na zawsze, siedząc w milczeniu w świetle księżyca, jego syn, Ogam, przejął kolekcję.

Z południowych pustyń poza górą Eld Ogam przywabił lwa Gulesa, który swym futrem w kolorze królewskiego skarbu wielu nieostrożnych skłonił do niechcianej przygody. Sprzed kominka wiedźmy z dala od Eldwoldu wykradł wielką czarną kocicę Moriah, której wiedza o zaklęciach i tajemnych urokach była kiedyś legendą. Błękitnooki sokół Ter, który rozerwał na strzępy siedmiu morderców maga Aera, jak błyskawica runął z czystego nieba i usiadł Ogamowi na ramieniu. Po krótkiej, wściekłej walce, gdy niebieskie oczy patrzyły prosto w czarne, ucisk szponów zelżał; sokół zdradził swoje imię i poddał się mocy maga.

Z krzywym, kpiącym, odziedziczonym po Myku uśmiechem Ogam przywołał też do siebie najstarszą córkę księcia Horsta z Hiltu, gdy pewnego dnia przejeżdżała zbyt blisko góry. Była kruchym, pięknym dzieckiem, lękającym się ciszy i dziwnych, wspaniałych zwierząt, które przypominały rysunki na starych gobelinach w domu jej ojca. Bała się też Ogarną, jego skrywanej i nieugiętej mocy, jego nieprzeniknionych oczu. Powiła mu jedno dziecko i zmarła. Dzieckiem tym, co trudno wytłumaczyć, była dziewczynka. Gdy Ogam opanował swoje zdumienie, nazwał ją Sybel.

Wyrosła wysoka i silna pośród pustkowi; miała smukłą sylwetkę matki, włosy jak kość słoniowa i czarne, nieulękłe oczy ojca. Opiekowała się zwierzętami, pilnowała ogrodu i wcześnie nauczyła się panować nad niespokojnymi bestiami wbrew ich woli, posyłać pradawne imię, w ciszy swego umysłu badać ukryte i zapomniane miejsca. Ogam, dumny z córki, zbudował jej pokój z wielką kryształową kopułą, cienką jak szkło, a twardą jak kamień; mogła tam siedzieć pod barwami nocnego świata i przywoływać w spokoju. Zmarł, kiedy skończyła szesnaście lat; zostawił ją samą z pięknym białym domem, ogromną biblioteką ciężkich, okutych żelazem książek, stadem zwierząt, jakich nie ogląda się nawet w snach, i mocą, by nad nimi panować.

Pewnej nocy, wkrótce potem, przeczytała w jednej z najstarszych ksiąg o wielkim białym ptaku ze skrzydłami, które sunęły jak śnieżne proporce rozwinięte na wietrze — ptaku, który za dawnych dni nosił na grzbiecie jedyną królową Eldwoldu. Cicho wymówiła do siebie jego imię: Liralen. Siedząc na podłodze pod kopułą, z wciąż otwartą księgą na kolanach, posłała w rozległą noc Eldwoldu swe pierwsze wołanie, wezwanie ptaka, którego imienia nikt nie wymawiał od stuleci. Wołanie przerwał krzyk kogoś, kto stanął przed zamkniętą bramą.

Dotknięciem myśli zbudziła lwa śpiącego w ogrodzie i posłała do bramy, by swym złocistym okiem spojrzał ostrzegawczo na intruza. Ale wołanie nie cichło, naglące i niezrozumiałe. Westchnęła zniechęcona i wysłała sokołowi Terowi polecenie, by porwał przybysza i zrzucił go ze szczytu góry Eld. Po chwili krzyki ucichły nagle, lecz w ciszy rozległ się rozpaczliwy płacz, dziecka. Zaskoczył ją; wstała wreszcie i przeszła boso przez marmurowy hol do ogrodu, gdzie zwierzęta w ciemności poruszały się niespokojnie. Dotarła do bramy z cienkich żelaznych prętów i złotych spojeń i wyjrzała na zewnątrz.

Zbrojny mężczyzna stał tam z dzieckiem na rękach i sokołem Terem na ramieniu. Milczał, stojąc nieruchomo w uścisku Tera; dziecko w jego okrytych kolczugą ramionach płakało, nie zważając na nic. Sybel przesunęła wzrok od jego nieruchomej, skrytej w cieniu twarzy, i spojrzała w oczy sokoła.

Mówiłam ci, powiedziała w myślach, żebyś zrzucił go ze szczytu Eldu.

Błękitne nieprzeniknione oczy zwróciły się ku niej.

Jesteś młoda, odparł Ter, ale bez wątpienia potężna. Uczynię to, jeśli nakażesz mi po raz drugi. Ale najpierw muszę cię ostrzec: znam ludzi od niezliczonych hit: jeżeli zaczniesz ich zabijać, pewnego dnia, wiedzeni strachem, przyjdą tutaj, a będzie ich wielu. Zniszczą twój dom i wypuszczą zwierzęta. Tak po wielekroć powtarzał nam mistrz Ogam.

Sybel przez chwilę tupała bosą stopą o ziemię. Spojrzała w twarz mężczyzny.

— Kim jesteś? — zapytała — Dlaczego krzyczysz u moich bram?

— Pani — odparł ostrożnie, gdyż twarde pióra Tera musnęły go po twarzy. — Czy jesteś córką Laran, córki Horsta, władcy Hiltu?

— Laran była moją matką — przyznała Sybel, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. — Kim jesteś?

— Jestem Coren z Sirle. Mój brat ma dziecko z twoją ciotką, najmłodszą siostrą twojej matki. — Urwał, gwałtownie wciągając oddech przez zaciśnięte zęby.

Sybel skinęła ręką na sokoła.

Puść go, bo inaczej będę tu stała przez całą noc. Ale nie oddalaj się, na wypadek gdyby był szalony.

Sokół wzleciał i usiadł na niskim konarze drzewa, tuż nad głową przybysza. Mężczyzna na chwilę przymknął oczy; maleńkie krople krwi sączyły się jak łzy przez kolczugę. W świetle księżyca wydawał się młody, a włosy miał barwy ognia. Sybel przyglądała mu się z ciekawością, gdyż metalowe ogniwa zbroi lśniły niby woda wśród nocy.

— Dlaczego tak się ubrałeś? — spytała.

Wtedy otworzył oczy.

— Byłem na Terbrec. — Zerknął na ciemną sylwetkę ptaka nad sobą. — Skąd wzięłaś takiego sokola? Przebił się przez żelazo, skórę i jedwab...

— Zabił siedmiu ludzi — wyjaśniła Sybel — którzy zabili maga Aera, dla klejnotów na jego księgach mądrości.

— Ter — szepnął mężczyzna, a ona w zdumieniu uniosła brwi.

— Kim jesteś?

— Już mówiłem. Coren z Sirle.

— Ale to dla mnie nic nie znaczy. Co robisz z dzieckiem przed moją bramą?

Coren z Sirle odpowiedział wolno i cierpliwie:

— Laran, twoja matka, miała siostrę Riannę. Twoja ciotka trzy lata temu poślubiła króla Eldwoldu, mojego....

— Kto jest teraz królem? — spytała zaciekawiona.

Młody człowiek zdziwił się.

— Drede. Drede jest królem Eldwoldu, od piętnastu lat.

— Aha. Mów dalej. Drede poślubił Riannę. To bardzo ciekawe, ale muszę przywołać Liralena.

— Proszę! — Spojrzał na sokoła i zniżył głos. — Proszę walczyłem od trzech dni, potem wuj rzucił mi dziecko w ramiona i kazał oddać czarodziejce z góry Eld. Zapytałem: A jeśli nie zechce go wziąć? Po co jej dziecko? Ale on spojrzał tylko na mnie i odparł: Nie wrócisz z tej góry z dzieckiem, nie pragniesz chyba śmierci syna swojego brata?

— A dlaczego chce oddać go mnie?

— Ponieważ to dziecko Rianny i Norrela, a oni oboje nie żyją.

Sybel zamrugała. Czegoś nie mogła zrozumieć.

— Przecież mówiłeś, że Rianna poślubiła Drede’a.

— Tak.

— Więc dlaczego to dziecko jest synem Norrela? Nie rozumiem.

Głos Corena wzniósł się niebezpiecznie.

— Ponieważ Norrel i Rianna byli kochankami. A Drede zabił Norrela trzy dni temu na równinie Terbrec. Czy weźmiesz to dziecko, abym mógł wrócić i zabić Drede’a?

Sybel spojrzała na niego nieruchomym wzrokiem.

— Nie krzycz na mnie — powiedziała bardzo cicho.

Coren zaciskał i prostował palce w pancernych rękawicach. W świetle księżyca zrobił krok w jej stronę, a delikatne światło cieniami podkreśliło rysy jego twarzy, ujawniło linie zmęczenia pod oczami.

— Wybacz mi — szepnął. — Proszę. Spróbuj zrozumieć. Jechałem cały dzień i pół nocy. Mój brat i wielu krewnych nie żyją. Władca Nicconu swymi siłami wsparł Drede’a, a Sirle nie mogło się oprzeć im obu. Rianna zmarła przy porodzie. Jeśli Drede znajdzie chłopca, zabije go. Nie ma dla dziecka bezpiecznego miejsca v. tym Sirle. Nie ma dla niego bezpiecznej kryjówki na całym świecie... Tylko tutaj Drede nie będzie go szukał. Drede zabił Norrela, ale przysięgam, że nie dostanie tego dziecka. Proszę, zaopiekuj się nim. Jego matka była z twojej rodziny.

Sybel przyjrzała się dziecku. Przestało ptak kół panowała cisza nocy. Dziecko machnęło maleńką ręką w powietrzu, próbowało odepchnąć koc, którym było okryte. Sybel dotknęła jego bladej pulchnej twarzy, a dziecko zwróciło ku niej oczy migoczące jak gwiazdy.

— Moja matka umarła, wydając mnie na świat — powiedziała. — Jak ma na imię?

— Tamlorn.

— Tamlorn. Bardzo ładnie. Wolałabym, żeby to była dziewczynka.

— Wtedy nie musiałbym jechać tak daleko, by go ukryć. Drede boi się, że kiedy dziecko dorośnie, zażąda tronu i stanie do walki z jego dziedzicem. Sirle go poprze; moja rodzina próbowała zdobyć tron Eldwoldu, odkąd król Harth zginął na polu Fallow, a Tarn z Sirle nosił koronę przez dwanaście lat, nim znów ją stracił.

— Ale jeśli wszyscy wiedzą, że to nie jest dziecko Drede’a...

— Tylko Drede, Rianna i Norrel znali prawdę, a Rianna i Norrel nie żyją. Królewscy bastardzi mogą być bardzo niebezpieczni.

— Nie wygląda groźnie. — Smukłymi bladymi palcami musnęła policzek chłopca. Uśmiech przemknął po jej twarzy. — Będzie mi pasował do kolekcji.

Coren mocniej objął dziecko.

— To syn Norrela, nie zwierzę. Sybel uniosła głowę.

— Czyż nie jest czymś mniej? Je, śpi, nie myśli, wymaga opieki. Tylko... nie wiem, jak opiekować się dzieckiem. Nie potrafi mi powiedzieć, czego potrzebuje.

Coren zamilkł na chwilę. Gdy znów się odezwał, usłyszała cień znużenia w jego głosie.

— Jesteś dziewczyną; powinnaś wiedzieć takie rzeczy.

— Dlaczego?

— Dlatego... Dlatego że sama kiedyś będziesz mieć dzieci i... i będziesz musiała się nimi opiekować.

— Nie opiekowała się mną żadna kobieta — odparła Sybel. — Ojciec karmił mnie kozim mlekiem i uczył czytać swoje księgi. Pewnie będę kiedyś miała dziecko, które nauczę, jak po mojej śmierci opiekować się zwierzętami.

Coren spojrzał na nią i rozchylił wargi.

— Gdyby nie chodziło o mojego wuja — powiedział cicho — raczej zabrałbym dziecko z powrotem do domu, niż zostawiał syna Norrela tutaj, z tobą, twoja niewiedzą i twoim sercem z lodu.

Twarz Sybel znieruchomiała niczym księżyc w pełni.

— To ty nic nie wiesz — szepnęła. — Mogłabym kazać Terowi rozerwać cię na siedem kawałków i zrzucić zakrwawioną głowę na równinę Terbrec, ale panuję nad sobą. Spójrz!

Otworzyła bramę palcami drżącymi z gniewu, który ogarnął ją niczym zimny wiatr od gór. Rzuciła bezgłośne wołania do oszołomionych snem umysłów wokół siebie i zwierzęta przybyły niczym odpryski snu. Coren szedł u jej boku. Ramię w kolczudze ochraniało plecy malca, dłoń podpierała głowę, a szeroko otwarte i wpatrywały się w ruchomą, szeleszczącą ciemność.

Wielki odyniec dotarł do nich pierwszy — biały jak płomień w ciemności, z kłami jak marmur, o których marzyli łowcy. Z krtani Corena wydobył się nieartykułowany dźwięk. Sybel oparła Cyrinowi dłoń na czole ponad małymi czerwonymi oczkami.

— Myślisz, że nie mogę się zająć dzieckiem? Przecież opiekuję się tymi zwierzętami. Są pradawne, potężne jak książęta, mądre, niespokojne i niebezpieczne, ale daję im to, czego potrzebują. Dziecku też dam to, czego mu trzeba. Lecz jeśli nie tego chcesz, to odejdź. Nie prosiłam, żebyś przybył tu z chłopcem; nie obchodzi mnie, czy z nim odejdziesz. Być może, nic nie wiem o twoim świecie, ale tutaj znalazłeś się w moim i tutaj ty jesteś głupcem. Coren wpatrywał się w odyńca, z trudem znajdując słowa.

— Cyrin — szepnął. — Cyrin. Masz go... — Urwał znowu i przez chwilę oddychał głęboko. Potem przemówił powoli, jakby szukał w pamięci. — Rondar... władca Runriru schwytał odyńca Cyrina, którego nie pojmał wcześniej żaden człowiek... nieuchwytnego Cyrina, Strażnika Zagadek i... zażądał albo jego życia, albo całej mądrości świata. I wtedy Cyrin przewrócił kamień u stóp Rondara, a Rondar powiedział, że taka mądrość nie ma dla niego wartości, i odjechał, wciąż poszukując...

— Skąd znasz tę historię? — spytała zdumiona Sybel. — Nie pochodzi z Eldwoldu.

— Znam ją. Znam. — Uniósł głowę i mocniej objął dziecko, gdy spłynął ku nim wielki kształt, bezgłośny jak cień nocy.

Przed nimi łagodnie wylądował łabędź z grzbietem szerokim jak u odyńca i oczami złotymi jak dwie gwiazdy.

— Łabędź z Tirlith... to on, tak, Sybel?

— Skąd znasz moje imię? — szepnęła.

— Znam.

Patrzył, jak dwa koty suną przez noc, nadchodząc z dwóch stron budynku. Nawet nie drgnął, choć Tamlorn poruszył się w jego ramionach. Kocica Moriah podeszła, wsunęła czarną płaską głowę pod dłoń Sybel, a potem ułożyła się u jej stóp i ziewnęła, ukazując Corenowi zęby podobne do wyostrzonych, polerowanych kamieni.

— Moriah, Pani Nocy. która zdradziła magowi Takowi zaklęcie otwierające wieżę bez drzwi, gdzie był więziony... Nie znam... nie znam lwa.

Lew Gules o oczach z płynnego złota zatoczył krąg wokół kolan Corena, potem ułożył się przed nim, a mięśnie poruszały się leniwie pod lśniącym futrem. Coren potrząsnął głową.

— Zaczekaj... Był taki lew z Południowych Pustyń, który żył na dworach wielkich władców, dzielił się mądrością, żywił najlepszym mięsem, nosił ich obroże i łańcuchy z żelaza i złota, tylko dopóki miał na to ochotę... Gules.

— Skąd wiesz takie rzeczy?

Wielka głowa lwa zwróciła się w stronę Sybel.

Gdzie go znalazłaś? — spytał zaciekawiony Gules.

Przyniósł mi dziecko, odparła z roztargnieniem Sybel. Zna moje imię, ale nie wiem skąd.

— Kiedyś umiał mówić — dodał Coren.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin