Trylogia Mrocznego Elfa 1 - Ojczyzna.rtf

(717 KB) Pobierz
Drow tropiciel Drizzt Do'Urden pojawił się po raz pierwszy w Trylogii Doliny Lodowego Wichru i szybko stał się jednym ze sztan

Drow tropiciel Drizzt Do'Urden pojawił się po raz pierwszy w Trylogii Doliny Lodowego Wichru i szybko stał się jednym ze sztandarowych bohaterów fantasy. Trylogia Mrocznego Elfa ( jest jej pierwszym tomem) opowiadała niezwykłą historię pewnego samotnego drowa, który opuścił głębiny Podmroku, porzucając społeczeństwo oparte na złu i rodzinę, która chciała widzieć go martwym. To właśnie na kartach Ojczyzny tak naprawdę rozpoczęła się historia tego niesamowitego mrocznego elfa.

* * *

Miliony czytelników odkryły już magię powieści R. A. Salvatore'a osadzonych w świecie Zapomnianych Krain. To nowe wydanie sagi o mrocznym elfie prezentuje jego przygody w porządku chronologicznym i przedstawia kolejnemu pokoleniu LEGENDĘ DRIZZTA.


FORGOTTEN REALMS

R.A. Salvatore

OJCZYZNA

Tłumaczenie:

Piotr Kucharski i Tomasz Malski

Tytuł oryginału:

THE LEGEND OF DRIZZT BOOK I: HOMELAND

LEGENDA DRIZZTA

Ojczyzna

Wygnanie

Nowy Dom

Kryształowy Relikt

Strumienie Srebra

Klejnot Haljlinga

Dziedzictwo

Bezgwiezdna Noc

Mroczne Oblężenie

Droga do Świtu

Bezgłośna Klinga

Grzbiet Świata

Sługa reliktu

Morze Mieczy

Tysiąc Orków

Samotny Drow

Dwa Miecze

Przedmowa

Dawno, dawno temu, pewien mroczny elf, który szedł przez całą noc, a teraz dalej brnął przez ściętą lodem tundrę, choć na niebie świeciło już słońce, wkroczył w nasze życie.

A Zapomniane Krainy stały się jeszcze bardziej realne.

Stworzyłem Krainy ponad trzydzieści pięć (rety!) lat temu i przez pierwsze dwadzieścia był to w mniejszym lub większym stopniu tylko mój świat. Mówię „w mniejszym lub większym stopniu”, ponieważ grupa bardzo utalentowanych, błyskotliwych i wymagających graczy zasypywała mnie pytaniami i wciąż domagała się ode mnie kolejnych szczegółów, kolejnych wyjaśnień, kolejnych osób, które mogliby poznać, skarbów, którymi mogliby się napawać oraz intryg i tajemnic, które mogliby rozwiązać.

Otwarcie wrót Krain dla szerszej publiczności nie było proste i czasem czułem się jak konferansjer w cyrku pełnym artystów, którzy w chwili, w której znaleźli się w świetle reflektorów, wpadali w taką euforię, że często zaczynali improwizować, doprowadzając do rozpaczy konferansjera, który zaczynał wyrywać sobie włosy z głowy (a w moim przypadku - brody). Wiem, że wielu redaktorów zajmujących się Krainami od czasu do czasu czuje się podobnie.

Jednym z powodów, dla których podzieliłem się Krainami, był fakt, że istniała jedna jedyna rzecz, której mój świat nie mógł dla mnie zrobić tak długo, jak pozostawał wyłącznie mój: zaskoczyć mnie. Chciałem być zaskakiwany i zadziwiany, chciałem odkrywać nieznane zakątki Krain, zamiast zawsze wysuwać się na prowadzenie i samemu wymyślać wszystkie szczegóły. Chciałem, że Krainy ożyły dla mnie.

Moją szansą było pozwolenie innym twórczym ludziom na wkroczenie do Krain i opowiedzenie swoich historii. Szczególnie spodobały mi się pierwsze trzy próby. Cień Elfa Elaine Cunningham, ponieważ uchwyciła klimat Waterdeep, od Elaith w górę. Lazurowe Więzy Jeffa Grubba i Kate Novak, ponieważ ich bohaterowie byli wystarczająco zabawni, aby być mile widzianymi w moich Krainach. Oraz Drizzt Do'Urden Boba Salvatore.

Zastanawialiście się, kiedy wspomnę o Drizzcie, co?

Prawdę mówiąc, porwał mnie nie tylko Drizzt. Dokonali tego wszyscy bohaterowie Boba, od Bruenora, Wulfgara, Regisa i Cattiebrie po Artemisa Entreriego, a później (w Ojczyźnie, którą wciąż uważam za najlepszą powieść osadzoną w Zapomnianych Krainach, jaka do tej pory powstała) ojca Drizzta, Zaknafeina. Bob tchnął życie w drowy z gry AD&D (która z kolei zaadaptowała je z legend prawdziwego świata) i dał nam okrutne, bizantyńskie i pociągające podziemne społeczeństwo walczących drowich miast i arystokratycznych rodzin. Ofiarował nam też fikcyjne uciechy wykraczające poza krwawe sceny bitewne, opisując miłość, zemstę, dojrzewanie, lojalność i więzy rodzinne.

Książki doskonale się sprzedawały, a Drizzt stał się doskonale znany szerszemu gronu czytelników fantasy, nie tylko graczom. A dlaczego? Ponieważ R.A. Salvatore naprawdę potrafi opowiadać historie.

Historie, które można czytać wiele razy, co jest wyznacznikiem dobrego pisarstwa. Nie pozwólcie profesorem, krytykom i snobom wmówić sobie, że jest inaczej: jeśli oczaruje was historia snuta przez gawędziarza przy ognisku, to jest to dobra opowieść. Jeśli nie chcecie, żeby kiedykolwiek się skończyła, albo chcecie słuchać jej w kółko, jest skarbem... a w życiu nigdy nie można mieć za wielu skarbów.

Ta książka może się okazać jednym z nich.

Był jeszcze jeden powód, dla którego wręczyłem klucze do Krain różnym pisarzom i graczom, a mianowicie jedną z przyjemności, jakie czerpię z grania i pisania, jest poznawanie nowych przyjaciół.

Czuję się zaszczycony, że Bob Salvatore jest jednym z nich. Co za facet!

Ed Greenwood

Realmskeep

Sierpień, 2003

DRAMATIS PERSONAE

Alton DeVir

Młody drow, student Sorcere

Belwar Dissengulp

Gnom głębinowy, strażnik wydobycia prowadzący górniczą ekspedycję w pobliżu Menzoberranzan.

Berg'inyon Baenre

Syn matki opiekunki Baenre, trenuje w Melee - Magthere razem z Drizztem Do'Urdenem.

Briza Do'Urden

Najstarsza córka opiekunki Malice, wysoka kapłanka Lolth.

Dinin Do'Urden

Drugi chłopiec domu Do'Urden, syn opiekunki Malice i mistrz Melee - Magthere.

Drizzt Do'Urden

Syn opiekunki Malice, młody wojownik o fioletowych oczach, niespotykanych wśród drowów. Książę służebny, a później drugi chłopiec domu Do'Urden i uczeń Melee - Magthere.

Gromph Baenre

Syn opiekunki Baenre, arcymag Menzoberranzan.

Guenhwyvar

Magiczna czarna pantera wzywana z Planu Astralnego za pomocą onyksowego posążka.

Hatch’net

Mistrz Wiedzy w Melee - Magthere.

Kelnozz

Drow z gminu trenujący w Melee - Magthere.

Masoj Hun'ett

Uczeń czarodzieja. Szkoli Drizzta (w Sorcere) w jego ostatnim roku nauki w Akademii.

Opiekunka Baenre

Matka opiekunka pierwszego domu, nominalna władczyni Menzoberranzan.

Opiekunka Ginafae

Matka opiekunka domu Devir i wysoka kapłanka, która popadła w niełaskę Lolth.

Opiekunka Malice

Matka opiekunka domu Do'Urden. Biegła w sporządzaniu mikstur i eliksirów.

Opiekunka SiNafay

Matka opiekunka domu Hun'ett i wysoka kapłanka Lolth.

Maya Do'Urden

Córka opiekunki Malice.

Methil

Illithid mieszkający w twierdzy Baenre.

Nalfein

Starszy chłopiec domu Do'Urden, syn opiekunki Malice, czarodziej.

Pozbawiony Twarzy

Czarodziej i mistrz Akademii, który wskutek eksperymentu stracił rysy twarzy. Naprawdę nazywa się Gelroos Hun'ett.

Rizzen

Drow wojownik i obecny opiekun domu Do'Urden.

Shar Nadal

Drow z domu Maevret.

Vierna Do'Urden

Córka opiekunki Malice, której powierzono zadanie wychowania Drizzta i przygotowania go do życia w społeczeństwie drowów.

Zaknafein

Najlepszy fechmistrz w Menzoberranzan i były opiekun domu Do'Urden.











 

MEMU NAJLEPSZEMU PRZYJACIELOWI, MEMU BRATU, GARY’EMU.

Preludium

Gwiazdy nigdy nie zdobią tego świata swym poetyckim blaskiem, a słońce nie dociera do niego ze swymi promieniami ciepła i życia. To Podmrok, tajemny świat pod tętniącą życiem powierzchnią Zapomnianych Krain, którego niebem jest nieczuły kamień, a ściany pokazują obojętność śmierci, gdy oświetlane są przez pochodnie zapuszczających się tu głupich mieszkańców powierzchni. To nie ich świat, to nie świat światła. Większość nieproszonych gości nigdy go nie opuszcza.

Ci, którym uda się wrócić bezpiecznie do domów na powierzchni, wracają odmienieni. Ich oczy widziały cienie i mrok, wszechogarniającą zgubę Podmroku.

Mroczne korytarze wiją się zakrętami przez ciemne królestwo, łączą jaskinie wielkie i małe, o sklepieniach wysokich i niskich. Stosy kamieni niczym ostre kły czekają w milczącej groźbie, że podniosą się nagle i zagrodzą śmiałkom drogę.

Panuje tu cisza, wszechobecna i absolutna, sugerująca, że w pobliżu poluje drapieżnik. Często jedynym dowodem dla podróżujących przez Podmrok, że nie stracili jeszcze słuchu, jest odległy odgłos kapiącej wody, pulsujący jak serce bestii, prześlizgujący się po milczących kamieniach i docierający do ukrytych jezior lodowatej wody. Można tylko zgadywać, co kryje się pod powierzchnią nieruchomych wód. Jakie tajemnice czekają na śmiałków, jakie potwory czekają na głupców, może odkryć tylko wyobraźnia - aż do chwili, kiedy coś przerwie ciszę.

Taki jest Podmrok.

* * *

Istnieją w nim oazy życia, miasta równie duże, jak te na powierzchni. Za którymś z niezliczonych zakrętów podróżnik może się natknąć na rogatki takiego miasta, rażący kontrast dla pustki kamiennych korytarzy. Miejsca te nie są jednak bezpieczne i tylko głupiec mógłby je za takie uznać. Są domem dla najbardziej niegodziwych ras w Krainach, przede wszystkim duergarów, kuotoa oraz drowów.

W jednej z takich jaskiń, szerokiej na dwie mile i wysokiej na tysiąc stóp, kryje się Menzoberranzan, pomnik nieziemskiego oraz - rzecz jasna - śmiertelnego piękna, które jest częścią duszy elfów drowów. Menzoberranzan nie jest, według standardów drowów, dużym miastem, bowiem mieszka w nim zaledwie dwadzieścia tysięcy mrocznych elfów. Tam gdzie wieki temu była pusta jaskinia z naturalnie rzeźbionymi stalaktytami i stalagmitami, stoi teraz dzieło sztuki, rzędy rzeźbionych zamków, pogrążonych w magicznym blasku. Miasto jest doskonałe w swej formie, żaden kamień nie pozostał w nim nie zmieniony. To poczucie porządku i kontroli to tylko pozory, oszustwo, które skrywa chaos i niegodziwość serc mrocznych elfów. Podobnie jak ich miasta są one piękne, smukłe i delikatne, ale gdy przyjrzeć się bliżej, spod ich niepokojących, ostrych rysów wyziera nienawiść.

A jednak drowy są władcami tego świata bez władców, najniebezpieczniejszymi z niebezpiecznych, a wszelkie inne rasy się ich obawiają. Samo piękno lśni na czubku miecza mrocznego elfa. Są specjalistami od przetrwania, a to przecież Podmrok, dolina śmierci - kraina bezimiennych koszmarów.


Część 1
Pozycja

Pozycja: w całym świecie drowów nie ma ważniejszego słowa. To przykazanie ich - naszej - religii, nie odparte pragnienie naszych zepsutych serc. Ambicja zabija w nas zdrowy rozsądek i współczucie, wszystko w imię Lloth, Pajęczej Królowej.

Wyniesienie do władzy w społeczeństwie drowów to prosty cykl zabójstw. Pajęcza Królowa to bogini chaosu, a jej wysokie kapłanki, prawdziwe władczynie naszego świata, patrzą z przychylnością na ambitnych, którzy kryją się w cieniach z zatrutymi sztyletami.

Oczywiście istnieją pewne zasady zachowania, bo każde społeczeństwo musi jej posiadać. Jawne popełnienie morderstwa lub wywołanie wojny wywołuje działanie pozorów sprawiedliwości, a kary wymierzane w imię sprawiedliwości drowów są bezlitosne. Wbicie sztyletu w plecy rywala w chaosie bitwy lub w cichej alejce to dość powszechna praktyka - nawet się to pochwala. Dochodzenie nie jest silną stroną sprawiedliwości drowów. Nikomu nie zależy na tyle, by się przejmować.

Pozycja to droga Lloth, ambicja, którą pielęgnuje, by zwiększyć chaos, by utrzymać jej drowie „dzieci” na wyznaczonym dla nich kursie samozniewolenia. Dzieci? Pionki, lalki tańczące dla Pajęczej Królowej, marionetki na nie wyczuwalnych, ale niemożliwych do zerwania nitkach jej pajęczych sieci. Wszyscy pną się po drabinie Lloth, wszyscy polują dla jej przyjemności i wszyscy padają ofiarą innych łowców, by ona była zadowolona.

Pozycja to paradoks świata mego ludu, ograniczenie naszej potęgi wynikające z głodu tej właśnie potęgi. Osiąga sieją przez zdradę, a ona czyni podatnymi na zdradę tych, którzy zdradzili wcześniej. Ci najpotężniejsi w Menzoberranzan spędzają całe dnie na oglądaniu się przez ramię, by ochronić się przed sztyletami, które mogłyby wbić się w ich plecy.

A śmierć czeka zwykle z przodu.

- Drizzt Do'Urden

1
Menzoberanzan

Mógłby przejść zaledwie o krok od mieszkańca powierzchni i pozostałby nie zauważony. Łapy jego jaszczurzego wierzchowca były zbyt miękkie, by można je było usłyszeć, zaś giętka i doskonale wykonana zbroja, w którą odziany był i jeździec, i jaszczur, załamywała się wraz z ich ruchami, jakby wyrastała wprost ze skóry.

Jaszczur Dinina posuwał się swobodnym, lecz szybkim krokiem, płynąc nad poszarpaną podłogą, po ścianach, nawet przez długi strop tunelu. Podziemne jaszczury, posiadające lepkie i miękkie trójpalczaste łapy, były lubianymi wierzchowcami ze względu na ich zdolność wspinania się po gładkim kamieniu z równą łatwością jak pająk. Podążanie po trudnym terenie nie pozostawiało tropów takich jak w oświetlonym świecie powierzchni, lecz niemal wszystkie stworzenia Podmroku posiadały infrawizję, umiejętność widzenia w spektrum podczerwieni. Kroki pozostawiały resztki ciepła, które z łatwością można było śledzić, jeśli biegły one przewidywalnym szlakiem wzdłuż podłogi korytarza.

Dinin przytrzymał się mocniej siodła, gdy jaszczur przeskakiwał szczelinę w stropie, po czym wykonując obrót skoczył na ścianę. Dinin nie chciał, by ktoś go śledził.

Nie miał światła, które mogłoby go prowadzić, lecz nie potrzebował go. Był mrocznym elfem, drowem, ciemnoskórym kuzynem tej srebrnej rasy, która tańczyła pod gwiazdami na powierzchni świata. W oczach Dinina, które przekształcały subtelne odcienie ciepła na wyraźne i kolorowe obrazy, Podmrok nie był miejscem pozbawionym światła. Na kamieniach ścian oraz podłogi wirowały przed nim wszystkie kolory spektrum, ogrzewane przez odległe szczeliny lub gorące strumienie. Ciepło żyjących istot było najłatwiejsze do odróżnienia, pozwalało mrocznemu elfowi dostrzegać swoich wrogów w sposób równie szczegółowy, jakim mógłby się pochwalić w jasnym świetle dnia dowolny mieszkaniec powierzchni.

Zazwyczaj Dinin nie opuszczał samotnie miasta, ponieważ świat Podmroku był zbyt niebezpieczny dla samotnych podróżnych, nawet drowów. Ten dzień był jednak inny. Dinin musiał się upewnić, że żadne nieprzyjazne drowie oczy nie śledzą jego kroków.

Delikatne, błękitne, magiczne światło zza rzeźbionego łuku powiedziało drowowi, że zbliża się do wejścia do miasta, zwolnił więc tempo jaszczura. Niewielu korzystało z tego wąskiego tunelu, który otwierał się na Tier Breche, północną część Menzoberranzan, należącą do Akademii i nikt poza mistrzyniami i mistrzami Akademii, instruktorami Akademii, nie mógł tędy przejść nie wzbudzając podejrzeń.

Dinin zawsze stawał się nerwowy, gdy docierał do tego punktu. Z setki tuneli, które wpadały do głównej jaskini Menzoberranzan, ten był najlepiej strzeżony. Za łukiem, w ciszy, stały w pozycjach obronnych dwie rzeźby ogromnych pająków. Jeśli chciałby tędy przejść wróg, pająki ożywiłyby się i zaatakowały go, a w całej Akademii rozległby się alarm.

Dinin zsiadł z wierzchowca, pozostawiając jaszczura przytwierdzonego wygodnie do ściany na poziomie jego piersi. Sięgnął pod swój piwafwi, magiczny płaszcz ochronny, i wyciągnął zawieszony na szyi woreczek. Wyjął z niego insygnia Domu Do'Urden, pająka trzymającego w swoich ośmiu odnóżach różnego rodzaju broń i ozdobionego literami „DN” od Daermon N'a'shezbaernon, dawnej i formalnej nazwy Domu Do'Urden.

- Poczekasz, aż wrócę - wyszeptał Dinin do jaszczura wymachując przed nim insygniami. Podobnie jak w przypadku wszystkich domów drowów, insygnia Domu Do'Urden mieściły w sobie kilka magicznych dweomerów, z których jeden dawał członkom domu całkowitą kontrolę nad domowymi zwierzętami. Jaszczur będzie niewzruszenie wypełniać polecenie, utrzymując swą pozycję, jakby był przyrośnięty do skały, nawet gdy kilka kroków od jego paszczy przebiegnie szczur jaskiniowy, ulubiona przekąska.

Dinin wziął głęboki oddech i ostrożnie przeszedł pod łukiem. Widział pająki wpatrujące się w niego ze swych pięciu metrów wysokości. Był drowem z miasta, nie wrogiem, mógł więc przejść bez niepokoju przez każdy tunel, jednak Akademia była nieprzewidywalnym miejscem. Dinin słyszał, że pająki często złośliwie odmawiały prawa wejścia.

Dinin przypomniał sobie, że nie może pozwolić, by opóźniły go obawy i rozmyślania. Sprawa, z którą szedł, była niezwykle istotna dla planów wojennych jego rodziny. Spoglądając prosto przed siebie, z dala od ogromnych pająków, przeszedł pomiędzy nimi wchodząc na teren Tier Breche.

Przesunął się w bok i zatrzymał, najpierw pragnąc się upewnić, że nikt nie czai się w pobliżu, później zaś, by podziwiać widok Menzoberranzan. Nikt, drow lub ktokolwiek inny, nie spoglądał nigdy z tego miejsca bez poczucia wspaniałości miasta mrocznych elfów. Tier Breche było najwyższym punktem podłoża trzykilometrowej jaskini, dzięki czemu zapewniało panoramiczny widok pozostałej części Menzoberranzan. Nisza Akademii była wąska, mieściła w sobie tylko trzy budynki składające się na szkołę drowów: Arach - Tinilith, zbudowaną w kształcie pająka szkołę Lloth, Sorcere, łagodnie zwiniętą, wielokondygnacyjną wieżę czarodziejstwa, oraz Melee - Maghtere, budowlę w kształcie piramidy, gdzie męscy wojownicy uczyli się swego rzemiosła.

Poza Tier Breche, za ozdobnymi stalagmitowymi kolumnami, które oznaczały wejście do Akademii, jaskinia obniżała się gwałtownie i rozszerzała, biegnąc w obydwie strony poza zasięg wzroku Dinina, zaś do przodu dalej, niż mogły dostrzec jego bystre oczy. Kolory Menzoberranzan były trojakie dla czułych oczu drowów. Ślady ciepła z rozmaitych szczelin i gorących źródeł wirowały po całej jaskini. Purpurowe i czerwone, jasnożółte i subtelnie błękitne, przecinające się i zlewające ze sobą, wspinające się na ściany i kopce stalagmitów lub biegnące samotnie pod stropem z ponurego, szarego kamienia. Bardziej odosobnione niż te naturalnie stopniowane kolory w spektrum podczerwieni, były regiony intensywnej magii, jak pająki, pod którymi przeszedł Dinin, wręcz świecące energią. W końcu były jeszcze zwyczajne światła miasta, ogień faerie i rozświetlone rzeźby na domach. Drowy z dumą podkreślały piękno swoich projektów, ozdobne kolumny lub doskonale wyrzeźbione gargulce były niemal zawsze otoczone magicznym światłem.

Nawet z tej odległości Dinin mógł odróżnić Dom Baenre, Pierwszy Dom Menzoberranzan. Obejmował dwanaście stalagmitowych kolumn i sześć gigantycznych stalaktytów. Dom Baenre istniał od pięciu tysięcy lat, od założenia Menzoberranzan, w tym czasie prace nad udoskonaleniem ozdób domu nigdy nie zostały zaprzestane. Praktycznie każdy centymetr ogromnej budowli płonął ogniem faerie, błękitnym na zewnętrznych kolumnach, zaś jaskrawopurpurowym na wielkiej centralnej kopule.

Przez niektóre okna odległych domów widać było ostry blask świec, obcych dla Podmroku. Dinin wiedział, że tylko kapłani lub czarodzieje je zapalali, nie mogli się obejść bez tego bólu w swoim świecie zwojów i pergaminów.

To było Menzoberranzan, miasto drowów. Żyło tutaj dwadzieścia tysięcy mrocznych elfów, dwadzieścia tysięcy żołnierzy w armii zła.

Na wąskich wargach Dinina pojawił się paskudny uśmiech, gdy pomyślał, że niektórzy z owych żołnierzy zginą tej nocy.

Dinin spoglądał na Narbondel, wielką centralną kolumnę, która służyła w Menzoberranzan za zegar. Narbondel była jedynym sposobem, za którego pomocą drowy mogły śledzić upływ czasu w świecie nie znającym dni ani pór roku. Pod koniec każdego dnia wyznaczony przez miasto Arcymag rzucał swoje magiczne ognie na podstawę kamiennej kolumny. Czar działał przez cały cykl - pełny dzień na powierzchni - stopniowo rozpływając się ciepłem po Narbondel, dopóki cała struktura nie płonęła czerwienią w spektrum infrawizji. Kolumna była teraz całkowicie ciemna, ochłodzona, ponieważ wygasł ogień dweomerów. Dinin uznał, że czarodziej stoi teraz przy podstawie, gotów do ponownego rozpoczęcia cyklu.

Była północ, wyznaczona godzina.

Dinin odszedł od pająków i wejścia do tunelu, i przemknął z boku Tier Breche, szukając na ścianie „cieni” wzorów ciepła, które skutecznie ukryłyby delikatny obrys jego własnej temperatury ciała. Dotarł w końcu do Sorcere, szkoły czarodziejstwa, i wsunął się w wąską alejkę pomiędzy krętą podstawą wieży, a zewnętrzną ścianą Tier Breche.

- Student czy mistrz? - dobiegł oczekiwany szept.

- Tylko mistrz może chodzić po Tier Breche w czarną śmierć Narbondel - odpowiedział Dinin.

Grubo odziana postać obeszła łuk budowli i stanęła przed Dininem. Obcy pozostał w zwyczajowej dla mistrza Akademii drowów pozycji, z rękoma trzymanymi przed sobą i zgiętymi w łokciach, dłońmi połączonymi, tak że jedna z nich przykrywała drugą na piersi.

Postawa ta była jedyną związaną z tym osobnikiem rzeczą, która wydawała się Dininowi normalna. - Witaj, Pozbawiony Twarzy - zasygnalizował w bezgłośnym języku migowym drowów, równie szczegółowym jak mowa. Opanowanej twarzy Dinina zaprzeczało jednak drżenie rąk, ponieważ widok czarodzieja zaprowadził go na skraj wytrzymałości nerwowej, tak daleko jak jeszcze nigdy nie był.

- Drugi Chłopcze Do'Urden - rzekł czarodziej mową gestów. - Masz moją zapłatę?

- Poczujesz się usatysfakcjonowany - zasygnalizował dobitnie Dinin, odzyskując swą postawę z pierwszymi oznakami swego temperamentu. - Czy śmiesz wątpić w obietnicę Malice Do'Urden, matki Opiekunki Daermon N'a'shezbaernon, Dziesiątego Domu Menzoberranzan?

Pozbawiony Twarzy cofnął się o krok, dostrzegając swoją pomyłkę. - Moje przeprosiny, Drugi Chłopcze Domu Do'Urden - odpowiedział, padając na jedno kolano w pozie poddańczej. Od kiedy wstąpił do konspiracji, czarodziej obawiał się, że niecierpliwość może go kosztować życie. Był w szponach gwałtownego bólu wywołanego przez jeden z jego magicznych eksperymentów, tragedia ta stopiła mu rysy twarzy i pozostawiła pustą, gorącą plamę białego i zielonego śluzu. Opiekunka Malice Do'Urden, obdarzona nieporównywalną z żadnym innym drowem w tym rozległym mieście umiejętnością warzenia trucizn i balsamów, zaproponowała mu skrawek nadziei, obok którego nie mógł przejść obojętnie.

W nieczułym sercu Dinina nie było miejsca na litość, lecz Dom Do'Urden potrzebował czarodzieja. - Dostaniesz swój balsam - obiecał spokojnie Dinin - gdy Alton DeVir będzie martwy.

- Oczywiście - zgodził się czarodziej. - Tej nocy?

Dinin skrzyżował ręce i zastanowił się nad pytaniem. Opiekunka Malice poinstruowała go, że Alton DeVir powinien umrzeć, gdy rozpocznie się walka pomiędzy ich rodzinami. Scenariusz ten wydawał się teraz Dininowi zbyt wyraźny, zbyt prosty. Pozbawiony Twarzy nie przegapił iskierki, która nagle rozjaśniła szkarłatny blask w wyczuwających ciepło oczach młodego Do'Urdena.

- Poczekaj, aż światło Narbondel osiągnie zenit - odparł Dinin, jego ręce z podnieceniem układały się w gesty, a na twarzy gościł krzywy uśmieszek.

- Czy skazany na zgubę chłopiec ma wiedzieć o losie swojego domu, zanim zginie? - spytał czarodziej, odgadując paskudne zamiary kryjące się za instrukcjami Dinina.

- Gdy będzie padał ostateczny cios - odpowiedział Dinin. - Niech Alton DeVir zginie pozbawiony nadziei.

* * *

Dinin wrócił do swego wierzchowca i pospieszył pustymi korytarzami, odnajdując rozwidlenie, które zaprowadzi go innym wejściem do właściwej jaskini. Pojawił się wzdłuż wschodniego krańca wielkiej groty, w produkcyjnej części Menzoberranzan, gdzie żadne rodziny drowów nie ujrzą, że i był poza granicami miasta, a z płaskiej kamiennej podłogi wyrastały jedynie nie przyciągające większej uwagi kolumny stalagmitów. Dinin skierował swego wierzchowca wzdłuż brzegów Donigarten, małej miejskiej sadzawki z pokrytą mchem wyspą, na której znajdowało się spore stado bydłopodobnych stworzeń zwanych rothami. Setka goblinów i orków podniosła wzrok znad swoich pasterskich i rybackich obowiązków, by spojrzeć na przemykającego szybko drowa. Znając swoje ograniczenia niewolnicy uważali bacznie, by nie spoglądać Dininowi w oczy.

Dinin i tak nie zwróciłby na nich uwagi. Był zbyt pochłonięty powagą chwili. Gdy znów znalazł się na płaskich i krętych alejkach pomiędzy lśniącymi zamkami drowów, kopnął swego jaszczura, by jeszcze bardziej zwiększył prędkość. Kierował się w stronę środkowej części południowego krańca miasta, do gęstwiny ogromnych grzybów, które oznaczały dzielnicę najdoskonalszych domów w Menzoberranzan.

Gdy okrążył jeden ślepy zakręt, niemal wpadł na grupę czterech błąkających się niedźwiedziożuków. Ogromne i włochate goblinopodobne stwory przystanęły na chwilę, by popatrzeć na drowa, po czym powoli lecz z wyraźnym celem odsunęły ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin