Ted Chiang - Siedemdziesiąt dwie litery.pdf

(1609 KB) Pobierz
Microsoft Word - Chiang Ted - Siedemdziesiat dwie litery _zbior_.NSB.doc
TED CHIANG
7 iedemdziesiąt 2 wie
litery
Wieża Babilonu
Gdyby wieżę położyć na równinie Szinar, przejście od jej podstawy do szczytu zajęłoby
dwa dni. Póki wieża stoi, wejście na jej szczyt trwa miesiąc i jeszcze pół, jeśli idzie się bez
obciążenia. Nieliczni jednak wchodzą na wieżę z pustymi rękami, kroki większości ludzi
spowalnia wózek z cegłami, który ciągną za sobą. Między dniem, kiedy cegła zostaje
załadowana na wózek, i dniem, kiedy się ją z niego zdejmuje, by stała się częścią wieży,
mijają cztery miesiące.
Hillalum spędził całe życie w Elam i znał Babilon jedynie jako nabywcę elamickiej
miedzi. Jej sztabki ładowano na statki i spławiano rzeką Karun do Niższego Morza, kierując
je następnie ku Eufratowi. Hillalum i pozostali górnicy podróżowali lądem, idąc obok
kupieckiej karawany objuczonych onagrów. Szli zakurzoną ścieżką, która schodziła z
płaskowyżu i wiodła przez równiny na zielone pola podzielone kanałami i groblami.
Żaden z nich nigdy nie widział wieży. Stała się widoczna, kiedy wciąż dzieliło ich od niej
wiele staj: linia cienka niczym pasmo lnu, chwiejąca się w drżącym powietrzu, wznosząca się
ze skorupy błota – Babilonu. Gdy się przybliżyli, skorupa zmieniła się w potężne mury
miejskie, ale oni widzieli tylko wieżę. Gdy opuścili wzrok do poziomu rzecznej równiny,
zobaczyli ślady pozostawione przez wieżę w otoczeniu miasta: Eufrat płynął teraz na dnie
szerokiego koryta, które wyżłobiono, by zdobyć glinę do wyrobu cegieł. Na południu było
widać niezliczone szeregi pieców do wypalania cegły. Nie płonął już w nich ogień.
Kiedy podeszli do bram miasta, wieża wydała się potężniejsza od wszystkiego, co
Hillalum potrafił sobie wyobrazić: kolumna tak szeroka jak cała świątynia, lecz wznosząca się
tak wysoko, że przestawała być widoczna.
Cała grupa szła z zadartymi głowami, mrużąc w słońcu oczy.
Nanni, przyjaciel Hillaluma, trącił go łokciem. Nie posiadał się ze zdumienia.
– Mamy na to wejść? Na szczyt?
Górnicy doszli do środkowej bramy w zachodnim murze, z której wychodziła jakaś
karawana. Kiedy tłoczyli się w wąskim pasku cienia padającego od muru, ich brygadzista,
Beli, zawołał do strażników stojących na szczycie baszty przy bramie.
– Jesteśmy górnikami wezwanymi z krainy Elam.
Strażnicy uradowali się. Jeden z nich odkrzyknął:
– To wy macie przekopać się przez sklepienie niebios?
– My.
Całe miasto świętowało. Uroczystości zaczęły się przed ośmiu dniami, kiedy wysłano w
górę ostatnie cegły, i miały trwać jeszcze dwa dni. Co dzień i co noc miasto cieszyło się i
tańczyło, ucztowało.
Wraz z wypalaczami cegieł siedzieli ciągacze wózków, mężczyźni z nogami oplecionymi
węzłami mięśni stwardniałych od wspinania się na wieżę. Co ranka zaczynała drogę nowa
grupa; wspinała się przez cztery dni, przekazywała ładunek następnej grupie ciągaczy i
piątego dnia wracała do miasta z pustymi wózkami. Łańcuch takich zespołów prowadził aż na
szczyt wieży, ale tylko te najniższe świętowały z mieszkańcami miasta. Tym, którzy
mieszkali na wieży, wysyłano wcześniej dość wina i mięsa, by uczta rozciągnęła się na całą
wysokość pylonu.
Wieczorem Hillalum oraz pozostali elamiccy górnicy siedzieli na glinianych stołkach
przy długim stole uginającym się od jedzenia, jednym z wielu ustawionych na miejskim
rynku. Górnicy wypytywali ciągaczy o wieżę.
– Ktoś mi mówił, że murarze, którzy pracują na szczycie wieży, lamentują i wydzierają
sobie włosy, kiedy spada cegła, bo zastąpienie jej nową trwa cztery miesiące, ale że nikt nie
zauważa, kiedy spada człowiek. Czy to prawda? – zapytał Nanni.
Jeden z rozmowniejszych ciągaczy, Lugatum, potrząsnął głową.
– O, nie, to tylko taka opowiastka. Na wieżę wspina się nieustająca karawana cegieł; na
szczyt docierają ich tysiące codziennie. Strata jednej z nich nic nie znaczy dla murarzy. –
Nachylił się do słuchaczy. – Jednak jest coś, co cenią bardziej niż ludzkie życie: kielnia.
– Dlaczego?
– Jeśli murarz upuści kielnię, nie może pracować, dopóki nie przyślą mu na górę
następnej. Całymi miesiącami nie może zarobić na jedzenie, musi zaciągać długi. Strata kielni
wywołuje wielki lament. Jeśli jednak spadnie człowiek, a zostanie jego kielnia, ludzie
przyjmują to ze skrywaną ulgą. Następny, który upuści swoją kielnię, może sobie wziąć tę
dodatkową i dalej pracować, nie wpadając w długi.
Hillalum był przerażony i przez chwilę starał się gorączkowo przeliczyć, ile kilofów
przynieśli ze sobą górnicy. Po chwili zrozumiał.
– To nie może być prawda. Dlaczego nie kazać przynieść na górę zapasowych kielni? Ich
waga byłaby niczym w porównaniu z tymi wszystkimi cegłami. I z pewnością utrata
człowieka oznacza poważne opóźnienie, chyba że jest na szczycie dodatkowy murarz. Bez
kogoś takiego trzeba czekać, aż przyjdzie z dołu.
Wszyscy ciągacze ryknęli śmiechem.
– Tego nie oszukamy – powiedział rozbawiony Lugatum. Zwrócił się do Hillaluma. –
Zaczniecie się wspinać zaraz po zakończeniu święta?
Hillalum napił się piwa z miseczki.
– Tak. Słyszałem, że dołączą do nas górnicy z jakiejś zachodniej krainy, ale ich nie
widziałem. Wiecie coś o nich?
– Tak, pochodzą z kraju zwanego Egiptem, ale nie wydobywają rudy, tak jak wy.
Dobywają kamień.
– My też wydobywamy kamień w Elam – odezwał się Nanni z ustami pełnymi
wieprzowiny.
– Nie tak jak oni. Oni tną granit.
– Granit? – W Elam dobywało się wapień i alabaster, ale nie granit. – Jesteś pewien?
– Kupcy podróżujący do Egiptu powiadają, że mają tam zigguraty i świątynie zbudowane
z olbrzymich bloków wapienia i granitu. Rzeźbią też w granicie ogromne posągi.
– Ale obróbka granitu jest bardzo trudna.
Lugatum wzruszył ramionami.
– Nie dla nich. Królewscy architekci sądzą, że kiedy dotrzecie do sklepienia niebios, tacy
kamieniarze mogą się przydać.
Hillalum skinął głową. To zapewne prawda. Któż mógł wiedzieć, czego będą
potrzebować?
– Widziałeś ich?
– Nie, jeszcze nie przybyli, ale są spodziewani za kilka dni. Mogą jednak nie pojawić się
przed zakończeniem święta, wtedy wy, Elamici, wejdziecie na wieżę sami.
– Wy pójdziecie z nami, prawda?
– Tak, ale tylko przez pierwsze cztery dni. Potem musimy zawrócić, a wy, szczęśliwcy,
pójdziecie dalej.
– Dlaczego uważasz nas za szczęśliwców?
– Bardzo chcę wejść na sam szczyt. Kiedyś ciągnąłem z wyższymi zespołami i dotarłem
na wysokość dwunastu dni wspinaczki, ale nigdy nie zaszedłem wyżej. Wy zajdziecie. –
Lugatum uśmiechnął się smutno. – Zazdroszczę wam, że dotkniecie sklepienia niebios.
Dotknąć sklepienia niebios. Rozbić je kilofami. Hillalumowi zrobiło się nieswojo na tę
myśl.
– Nie ma powodu do zazdrości... – zaczął.
– Właśnie – wtrącił Nanni. – Kiedy skończymy, wszyscy ludzie będą mogli dotknąć
sklepienia niebios.
Następnego ranka Hillalum poszedł obejrzeć wieżę. Stanął na wielkim placu, który ją
otaczał. Z boku wznosiła się świątynia; oglądana oddzielnie, wywierałaby ogromne wrażenie,
ale obok wieży stała niezauważona.
Czuł jej przemożną masywność. Według wszystkich opowieści wieża została zbudowana
tak, aby była mocna jak żaden ziggurat; wzniesiono ją z dokładnie wypalonych cegieł,
podczas gdy zwykłe zigguraty budowano z cegieł suszonych na słońcu, a wypalane cegły
stanowiły tylko warstwę zewnętrzną. Osadzano je w zaprawie ze smoły ziemnej, która
wsiąkała w wypaloną glinę i twardniejąc, wiązała tak mocno, jakby sama była cegłą.
Podstawa wieży przypominała pierwsze dwa poziomy zwykłego zigguratu. Pierwszy –
ogromna kwadratowa platforma o boku jakichś dwudziestu łokci i wysoka na czterdzieści –
miał na południowej ścianie potrójne schody. Na nim znajdowała się druga, mniejsza
platforma, na którą można się dostać tylko środkowymi schodami. Sama wieża zaczynała się
właśnie na tej drugiej platformie.
Każdy jej bok miał sześćdziesiąt łokci długości. Wznosiła się niczym kwadratowy słup
dźwigający ciężar niebios. Oplatała ją łagodnie wznosząca się, wcięta rampa, niczym
skórzany pas owinięty wokół rękojeści bicza. Nie: spojrzawszy jeszcze raz, Hillalum
spostrzegł, że wieżę obiegają dwie przeplatające się rampy. Na zewnętrznej krawędzi każdej z
nich stały słupy. Nie były grube, lecz szerokie, co sprawiało, że dawały cień. Kiedy patrzył w
górę wieży, widział przeplatające się pasy – rampa, cegły, rampa, cegły – aż na pewnej
wysokości zaczęły się one ze sobą zlewać. Wieża wznosiła się coraz wyżej, poza zasięg
wzroku; Hillalum zamrugał, zmrużył oczy i poczuł, że kręci mu się w głowie. Cofnął się
chwiejnie parę kroków i odwrócił, przeszyty dreszczem.
Przypomniał sobie historię o czasach po Potopie, opowiadaną mu w dzieciństwie. O tym,
jak ludzie znów zaludnili wszystkie zakątki świata, zamieszkując więcej krain niż
kiedykolwiek przedtem. Jak dopłynęli do krańców świata i zobaczyli ocean spadający w
mgłę, prosto w czarne wody Otchłani daleko w dole. Jak zdali sobie sprawę z rozmiarów
ziemi, uznali, że jest mała i zapragnęli zobaczyć, co leży za jej granicami, zbadać całą resztę
dzieła Jahwe. Jak spojrzeli w niebo i zastanawiali się nad siedzibą Jahwe nad zbiornikami z
wodami niebios. I jak przed wieloma wiekami zaczęła się budowa wieży, słupa sięgającego
nieba, schodów, po których mogliby wejść ludzie, by zobaczyć dzieła Jahwe, i po których
mógłby zejść Jahwe, by zobaczyć dzieła ludzi.
Opowieść o tysiącach ludzi trudzących się bez odpoczynku, lecz z radością, pracowali
bowiem, by lepiej poznać Jahwe, zawsze napawała Hillaluma otuchą. Kiedy Babilończycy
przybyli do Elam w poszukiwaniu górników, przeżywał wielkie emocje. Kiedy jednak stał
teraz u podnóża wieży, jego zmysły zbuntowały się, uparcie twierdząc, że nic nie powinno
wznosić się tak wysoko. Kiedy patrzył w górę wieży, nie miał wrażenia, że znajduje się na
ziemi.
Czy powinien wspiąć się na coś takiego?
Rankiem, kiedy mieli wyruszyć na górę, druga platforma była od krawędzi do krawędzi
zastawiona mocnymi, dwukołowymi wózkami ustawionymi w rzędach.
Wiele z nich załadowano wszelaką żywnością: workami jęczmienia, pszenicy, soczewicy,
cebuli, daktyli, ogórków, bochenków chleba, suszonej ryby. Były tam niezliczone olbrzymie
gliniane dzbany z wodą, winem z daktyli, piwem, kozim mlekiem, oliwą palmową. Inne
wózki zostały wyładowane towarami, które można by sprzedać na bazarze: naczyniami z
brązu, koszykami z trzciny, belami lnu, drewnianymi stołkami i stołami. Były tam też
utuczony wół i koza, którym kapłani nakładali kaptury, żeby nie mogły patrzeć na boki i nie
bały się wysokości. Po dotarciu na szczyt miały zostać złożone w ofierze.
Dalej stały wózki z kilofami i młotami górników oraz wyposażeniem małej kuźni. Ich
brygadzista zarządził też, by część wózków załadowano drewnem i wiązkami trzciny.
Lugatum stał przy wózku i naciągał liny przytrzymujące drewno. Podszedł do niego
Hillalum.
– Skąd jest to drewno? Po opuszczeniu Elam nie widziałem żadnych lasów.
– Na północy rośnie las, który został zasadzony, gdy rozpoczęła się budowa wieży.
Pocięte drewno jest spławiane Eufratem.
– Zasadziliście cały las?
– Kiedy architekci zaczęli budować wieżę, zdali sobie sprawę, że do wypalania cegły
będzie potrzeba o wiele więcej drewna, niż znajdowało się go na równinie, więc kazali
zasadzić las. Specjalne grupy ludzi dostarczają wodę i sadzą nowe drzewko za każde wycięte.
Hillalum zdziwił się.
– I to daje całe potrzebne drewno?
– Większość. Wycięto też wiele innych lasów na północy, a drewno sprowadzono rzeką.
Przyjrzał się kołom wózka, odkorkował skórzany bukłak i nalał nieco oliwy między koło
i oś.
Podszedł do nich Nanni, patrząc na rozpościerające się przed nimi ulice Babilonu.
– Nigdy jeszcze nie byłem tak wysoko, żeby móc patrzeć z góry na miasto.
– Ani ja – rzekł Hillalum, lecz Lugatum tylko się roześmiał. – Chodźcie. Wózki są już
gotowe.
Wkrótce wszyscy mężczyźni poustawiali się w parach przy swoich wózkach. Stali
między ich dyszlami, do których były przymocowane pętle ze sznura. Wózki ciągnięte przez
górników były przemieszane z wózkami zwykłych ciągaczy, po to by nowicjusze
utrzymywali właściwe tempo. Lugatum i jego towarzysz mieli wózek stojący tuż za wózkiem
Hillaluma i Nanniego.
– Pamiętajcie – powiedział Lugatum – żeby trzymać się jakieś dziesięć łokci za wózkiem
przed wami. Na zakrętach cały ciężar spoczywa na ciągnącym z prawej, więc będziecie się
zmieniać co godzinę.
Ciągacze zaczęli już się posuwać w górę rampy. Hillalum i Nanni pochylili się i zarzucili
pętle swojego wózka na przeciwne ramiona. Wyprostowali się razem, unosząc przód wózka z
ziemi.
– A teraz ciągnijcie! – zawołał Lugatum.
Naparli na liny i wózek ruszył z miejsca. Gdy koła zaczęły się już obracać, ciągnięcie
wydawało się dość łatwe i górnicy szybko okrążyli platformę. Kiedy jednak dotarli do rampy,
musieli pochylić się mocniej.
– To ma być lekki wózek? – mruknął Hillalum.
Rampa była na tyle szeroka, że pojedynczy człowiek mieścił się obok wózka, jeżeli
musiał go minąć. Powierzchnię miała wyłożoną cegłami. Toczące się po niej od wieków koła
wyżłobiły dwie głębokie koleiny. Nad głowami ciągaczy wznosiło się sklepienie wsparte na
kroksztynach; szerokie, kwadratowe cegły zachodziły na siebie, spotykając się pośrodku.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin